29. Zakupowe metafory
Chodzenie za rączki, ukradkowe wkładanie ich w mniej publicznej miejsca, śmianie się z rzeczy, które tylko ta druga osoba zrozumie, pocałunki na środku sklepu.. ludzie, którzy są w związkach nie zwracają na to uwagi. Jest to tak naturalne, tak prawdziwe, tak potrzebne, niezbędne, że nie zastanawiają się jak mogliby tego nie robić. Przez dwadzieścia cztery lata życia tego nie zaznałam, dlatego gdy jesteśmy w sklepie, wybierając cholerne płatki śniadaniowe z obrzydzeniem patrzę na obściskującą się pare na końcu alejki, która obściskuje się przy ciastkach owsianych, a wtedy moja dłoń przesuwa się.. chryste, robię dokładnie to samo. Stoję jak głupia przytulona do jego boku gdy on coś gada nad moją głową. Chyba o szkodliwości zbyt dużej ilości mąki czy otyłości z jej powodu, nie wiem.
– Słuchasz mnie?
Musiałam za długo nie odpowiadać. Patrzę w górę, dostrzegając piękne, niebieskie oczy zezłoszczone na mnie z powodu braku udziału w dyskusji.
Cholera jasna, muszę się otrząsnąć.
Odsuwam się od niego, odzyskując przestrzeń osobistą.
– Zrobiliśmy się obsceniczni.
Patrzy na mnie, jakbym postradała rozum.
– Uważasz, że mało obsceniczne było gdy wrzeszczeliśmy na siebie dosłownie wszędzie i wyzywaliśmy?
Wzruszam ramionam, nie chcąc mu przyznawać racji.
– Ale gdybym dał ci tu klapsa...
Robi to złośliwie.
Na dodatek rozgląda się na boki, jakby naprawdę to rozważał.
– Jesteś niepoprawny.
– A ty się nie zarumieniłaś – daje mi buziaka w usta, jakby to była nagroda, jakby rozpierała go duma.
– Jaki ty jesteś wkurzający.
Odchodzę w poszukiwaniu innych płatków, ale zdecydowanie musimy jakieś kupić, ponieważ Tracy wszystkie zjadła, bo jej lodówka była równie pusta, co teraz nasza.
– Obsceniczny! – krzyczy za mną, a ja pokazuję mu środkowy palec.
Nie mija pół minuty gdy słyszę przejeżdżający obok mnie wosk i ramiona otaczające mnie w pasie.
– Cześć – szepcze mi na ucho – Widziałaś może gdzieś moją żonę? – kontynuuje – Skontaktowałem się z nią telepatycznie, żeby przekazać jej, że zaraz.. – milknie – Dam jej klapsa.
Morduję go wzrokiem, próbując wyrywać się z jego ramion, ale on tylko się ze mnie głośno śmieje.
– Dobrze, dobrze już nie będę.
– Tak łatwo się poddajesz? – dlaczego go prowokuję? To takie głupie, że nie mogę się powstrzymać.
Jego oczy robią się większe.
Kocham te oczy.
Muszę iść na odwyk.
– Rentrons à la maison – wracajmy do domu – szepcze.
– Musimy zrobić zakupy.
Tym razem wyrywam się z jego ramion.
– Nie spędzimy kolejnego dnia w łóżku.
– Mais pourquoi? – ale dlaczego.
Jest złośliwy.
Wie jak to na mnie działa.
Zaczął używać tego w łóżku, a skupienie się na francuskim gdy jesteśmy nadzy, sprawiło, że nie mogłam się skupić na tym czy robię coś dobrze czy źle.
Postawił mi tam inne wyzwanie, co zdziałało cuda.
Może dalej mam problem z wychodzeniem z inicjatywą, z byciem pierwszą do całowania go z zaskoczenia czy innymi podobnymi rzeczami, ale otwieram się,
– Przestań – syczę przez zaciśnięte zęby.
Sięga na półkę po pierwsze lepsze płatki.
– Wszystko mamy, wracajmy do domu.
– Jesteś beznadziejny – odkładam płatki, a on z powrotem wkłada je do wózka.
– Luke, nie weźmiemy tych płatków.
– Bo co? Bo robisz mi na złość? Chcesz, żebym tu umarł? – nakręca się jak miał w zwyczaju zanim się związaliśmy, w ogóle nie zwracając na nic uwagi.
– Bo mają tyle pieprzonych e, że umrzesz.
– Nie chcesz, żebym umarł? To słodkie – uśmiecha się od ucha do ucha, a ja ciskam w niego płatkami.
– Zobacz.
Czyta skład i po jego spojrzeniu wiem, że mam racje.
– Czekaj, jak to było? Najbardziej nienawidzę w tobie tego, że zawsze masz racje – droczę się.
– Bezbronny, nagi facet – patrzy w dół – Kolego, aleś mną zawładnął.
– Obraziłam cię już dwukrotnie, jestem gotowa na trzeci.
– Mówiłem do swojego serducha.
O Boże, nie.
Udaję, że wymiotuję, po czym wkładam do wózka płatki, które jem od zawsze.
– No co? To nie było romantyczne?
Goni mnie, cały czas z tamtymi płatkami w dłoni.
– Musimy je wziąć dla mojego ego.
– Twojemu ego mówimy, portfel pusty.
– Teraz mówimy do mojego ego? Ale do serca nie mogę?
Nie.
Ja z nim nie wytrzymam.
Odkłada płatki.
– Tylko dlatego, że zabieram cię do łóżka.
– Nie wiem czy pozwolę na to komuś, kto chciał to zjeść.
– Nie oddziaływuje to mojego penisa...
Przewracam oczami, znowu.
– Skąd wiesz? Przeprowadziłeś jakieś lekarskie badania?
Coś przemyka wtedy przez jego twarz, ale nic nie mówi.
– Może powinienem – informuje mnie – To mogłoby być ciekawe.
– Ty płacisz – mówię gdy rozpakowuję wózek na taśmę.
– Twoja siostra zjadła wszystko, co mieliśmy w lodówce, ale ja płacę?
Kasjerka nam się przygląda.
– Pani też tak krótko trzyma męża? – żartuje, a kobieta chichocze – Normalnie zero wolnej woli.
Gdy ja już rozpakowuję całe zakupy, on stwierdza, że potrzebujemy jeszcze czegoś, kładąc na taśmie trzy paczki prezerwatyw. Uśmiecha się do mnie jak dziecko gdy to robi.
Całkiem normalne.
Nie ma w tym nic złego.
To w żaden sposób mnie nie lekceważy.
To tylko prezerwatywy,
Dla nas.
Równie dobrze mogłabym je kupić sama.
On zuchwale kupuje trzy paczki, bo przecież nie odejdę z dnia na dzień, bo jesteśmy małżeństwem.
Tym razem moje policzki oblewa rumieniec.
– Jesteś słodka – szepcze mi na ucho – Muszę robić to częściej.
Chcę krzyczeć, że żadna ze mnie słodka osoba, ale muszę pakować zakupy. Dorzucam prezerwatywy do jednej z siatek, jak najzwyklejsze zakupy i nagle chce mi się śmiać, bo właśnie tym są - normalnością, codziennością.
Tak, właśnie zrobiłam z nich metaforę, proszę zlinczujcie mnie, ale to mnie nie powstrzymuje przed chichotaniem do samej siebie.
Kocham tego faceta, za niesamowity spokój, który przy nim osiągnęłam. Tak, tak wyprowadza mnie z równowagi non stop, ale to inny rodzaj spokoju, o którego istnieniu tylko słyszałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro