Rozdział 2
– Wróciłam! – krzyknęłam zaraz po wejściu do domu.
Zdjęłam buty, a klucze wrzuciłam do białego koszyczka, który leżał na półce niedaleko drzwi. Do mojego nosa od razu dotarł piękny zapach świeżo upieczonej tarty jabłkowej, na co mój żołądek wręcz zawołał o deser. Ależ miałam na to ciasto ochotę.
– W samą porę – odezwała się moja mama zaraz po tym, gdy weszłam do kuchni.
Usiadłam na wyspie kuchennej i założyłam nogę na nogę. Dopiero teraz zauważyłam, jak ładnie wyglądała moja rodzicielka. Długie brązowe włosy spięła w elegancki kucyk, a do tego ubrała czarny kombinezon.
– Gdzie się tak wystroiłaś? – Posłałam kobiecie ciekawskie spojrzenie. – Czyżbyś szła na randkę? – Zakryłam usta dłonią, dramatycznie zaciągając się przy tym powietrzem.
Mama od razu odwróciła się w moją stronę, patrząc na mnie ze zrezygnowaniem. Lubiłam się z nią droczyć, o czym doskonale wiedziała. Moja mamuśka regularnie wychodziła na randki i nie ukrywam, że była na nie zapraszana częściej niż ja. Miała już swoje lata, ale prezentowała się jak nastolatka.
Skoro jesteśmy już w temacie rodziców, to mojego taty tak naprawdę za dobrze nie znałam. Wiem tyle, że zostawił nas, jak bodajże miałam pięć lat, a że moja pamięć szwankowała raczej często, to nie byłam w stanie przypomnieć sobie nawet, jak wyglądał. Widziałam go jedynie na zdjęciach. Według mamy jest kimś ważnym w Nowym Jorku, ale z tego, co wiem, wynika, że nie założył rodziny. Podobno odziedziczyłam po nim brązowe oczy i upór. Ta informacja nie była mi potrzebna do życia, chociaż moja rodzicielka lubiła to powtarzać. Nie byłam z nią w jakichś mocno przyjacielskich stosunkach, ale uważałam ją za dosyć wyluzowaną kobietę, dlatego przeważnie nie narzekałam na sytuację w domu. Było po prostu zwyczajnie i dobrze. Bez zbędnych ekscesów.
– Idę na spotkanie biznesowe, nie dopowiadaj sobie. – Katherine przewróciła oczami.
Ten nawyk za to odziedziczyłam po niej.
– Ciasto jest jeszcze ciepłe, ale możesz już sobie wziąć. – Mama zabrała torebkę z krzesła, po czym zawiesiła ją sobie na ramieniu. – Powinnam wrócić za kilka godzin.
– Okej. – Zeskoczyłam z wyspy kuchennej i udałam się w stronę blatu, gdzie mama zostawiła tartę.
Kilka sekund później usłyszałam, jak drzwi się zamykają, co oznaczało, że już wyszła. Nałożyłam sobie kawałek wypieku na talerz, a w międzyczasie wrzuciłam woreczek herbaty do mojego ulubionego beżowego kubka. Dzisiejszy wieczór był dosyć chłodny, dlatego wyjątkowo zrezygnowałam z kawy. Za to żeby urozmaicić napój, dodałam do niego odrobinę miodu, imbiru i pomarańczy. Kiedy skończyłam wszystko przygotowywać, wzięłam naczynia i ruszyłam do swojego pokoju. Mama zawsze na mnie krzyczała, bo wieczorem nie chciało mi się ich sprzątać. Znosiłam je na dół dopiero rano, zazwyczaj zaraz po tym, jak kobieta kończyła wyjmować naczynia ze zmywarki.
Cóż, nikt nie mówił, że życie będzie łatwe, a już na pewno nie z nastolatką pod dachem.
Usadowiłam się wygodnie na łóżku i zabrałam za jedzenie ciasta. W międzyczasie położyłam też laptopa na kolanach, by włączyć na nim kolejny odcinek Supernatural.
W sumie nie wiem, co było w tym momencie bardziej smakowite. Mój posiłek czy Dean Winchester. Postanowiłam porzucić przemyślenia w tym temacie, rozkoszując się przyjemnym wieczorem. Od zawsze tak się resetowałam. Dobre jedzenie, ciepły napój i aktualnie ulubiony serial. Te trzy rzeczy plus moje wygodne łóżko i ciepły koc były częścią mojej codziennej rutyny, z której nigdy nie byłabym w stanie zrezygnować. Czułam się wtedy tak cholernie dobrze. Rzeczywistość schodziła na drugi plan, a moje ciało i umysł były na wakacjach. Niestety przyjemność sprawiały mi jedynie rzeczy, które nie miały nic wspólnego z moim prawdziwym życiem, a takie, które sprawiały, że o nim zapominałam. To smutne, że odczuwałam taką pustkę już w wieku osiemnastu lat. Może dlatego tak bardzo lubiłam imprezować? Alkohol sprawiał, że wszystkie codzienne troski odchodziły w niepamięć i liczyła się jedynie dobra zabawa. W dzisiejszym świecie byliśmy zmuszeni dorastać bardzo szybko. Życie dla nikogo się nie zatrzymywało. Na nikogo nie czekało. Utarte stereotypy i narzucone tempo często plątały nam nogi. Dobrze o tym wiedziałam, bo już nieraz przez to upadłam. Nie zawsze dawałam radę, ale w duchu po stokroć sobie dziękowałam, że mimo tych wszystkich przeciwieństw losu ja nadal potrafiłam wstać i iść dalej. Czasem zastanawiałam się, skąd brałam na to wszystko siłę. Chyba wciąż miałam nadzieję, że wszystko w końcu się ułoży, bo przecież byłam jeszcze nastolatką. Nie widziałam wiele, a przeżyłam jeszcze mniej. Było za wcześnie, żeby się skreślić i z góry założyć, że nie uda mi się osiągnąć tego, o czym zawsze marzyłam, a przynajmniej tak sobie wmawiałam, żeby całkiem się nie załamać.
Bo czasem jeden mały płomyk potrafił spalić miasto.
***
Przeciągnęłam się na łóżku niczym kot, głośno ziewając w akompaniamencie moich strzelających kości. Nie potrafiłam zmusić się do chociażby otwarcia oczu, ale na szczęście miałam jeszcze trochę czasu, zanim mój budzik zacznie dzwonić. Cóż, przynajmniej tak wywnioskowałam, bo jeszcze go nie słyszałam. Naciągnęłam na siebie pościel, mocniej wtulając się w miękką poduszkę. Dosłownie w tym samym momencie otworzyły się drzwi od mojej sypialni, na co lekko się wzdrygnęłam, a zaraz moim oczom ukazała się mama. Mogłaby nauczyć się pukać, no chyba że chce żebym zeszła na zawał. Spojrzała na mnie i od razu zmarszczyła brwi.
– Czemu nie poszłaś do szkoły? – zapytała, dziwnie na mnie patrząc.
– Zaraz się zbieram. Czemu weszłaś bez pukania? – mruknęłam pod nosem, przekręcając się na materacu.
– Przyszłam po naczynia, a poza tym, moja droga, lekcje zaczynasz za dziesięć minut. – Kobieta oparła ręce na biodrach, a ja od razu zerwałam się z miejsca, po omacku szukając swojego telefonu, który musiał leżeć gdzieś na łóżku.
– Co?! – krzyknęłam, kiedy mój wzrok spoczął na godzinie wyświetlającej się na ekranie urządzenia.
Była siódma pięćdziesiąt, a mój budzik był wyłączony. Dlaczego tak często mi się to przytrafiało? Potrafiłam na wpół śpiąca wyłączyć budzik i potem nawet tego nie pamiętać. Nie pozostało mi nic innego, tylko pogratulować samej sobie.
– Pospiesz się! – Mama podniosła na mnie głos, po czym wyszła z pokoju.
Mogłaby zaproponować mi podwózkę czy coś, ale nie, bo po co. Niech się tylko potem nie czepia, że muszę zostawać po lekcjach albo że dostałam kolejną uwagę.
W ekspresowym tempie wybrałam numer przyjaciela, włączając go na tryb głośnomówiący. Wyjęłam z szafy dżinsy z dziurą na kolanie i zwykłą czarną bluzkę z długim rękawem, po czym rzuciłam je na łóżko.
– Niech zgadnę. Będę najcudowniejszym facetem na ziemi, jeśli tylko przyjadę po twój leniwy tyłek? – usłyszałam zachrypnięty głos dobiegający z urządzenia, kiedy prawie potknęłam się przez spodenki od piżamy, które właśnie zdejmowałam.
– Dokładnie tak! – krzyknęłam, wciągając na siebie dżinsy.
– Będę za pięć minut. – Po tych słowach od razu się rozłączył, a ja głośno odetchnęłam.
W sumie to w niecałe dwadzieścia minut mogłabym dojść do szkoły na piechotę, ale jeszcze nigdy tego nie praktykowałam. Nie byłam aż taka szalona.
Szybko włożyłam stanik i bluzkę, a potem pobiegłam do łazienki, by nałożyć makijaż. Nie miałam czasu na nic więcej niż korektor i tusz do rzęs, ale w sumie i tak nie czułam dzisiaj weny na malowanie się. Sprawnie rozczesałam proste włosy i wróciłam do pokoju, żeby pozbierać resztę rzeczy. Działałam na najwyższych obrotach, co chwilę potykając się o własne stopy. Gdyby nie to, że był październik, a ja zostawałam po lekcjach już pięć razy, to pewnie tak bym się nie spieszyła. Nie miałam jednak ochoty znowu zostawać w tej durnej placówce po godzinach. Czasami wystarczyło mi tam dziesięć minut, a wrażeń miałam na najbliższy miesiąc. Wolałam nie testować swoich granic.
Kiedy wybiegłam z domu, na podjeździe stało już dobrze mi znane grafitowe BMW, którym zawsze jeździł mój przyjaciel. Uderzył mnie poranny, jesienny chłód, ale nie miałam czasu wkładać kurtki. Szybko zajęłam miejsce pasażera, witając się z Alekiem.
– Wyrobiłaś się, ale to dlatego, że ja się spóźniłem – oznajmił, powoli ruszając z podjazdu. – Ciesz się, że mamy razem biologię, a nauczycielka mnie lubi. Dzięki temu nam się upiecze.
– Do czegoś się jednak przydajesz – odetchnęłam głośno, a moja klatka piersiowa szybko się unosiła, bo, cholera, trochę się zmęczyłam.
Kiedyś dochodziłam do siebie przez dziesięć minut, bo weszłam po schodach na trzecie piętro i złapałam niemal śmiertelną zadyszkę. Powinnam popracować nad kondycją i naprawdę zrobiłabym to, gdyby nie wymagało to regularnego wysiłku fizycznego. Takie ekscesy nie są dla mnie. Zdecydowanie wolę spać.
– Tak, bo wcale nie jestem do twoich usług dwadzieścia cztery godziny na dobę – mruknął Shaw z udawanym oburzeniem.
– Też cię kocham. – Posłałam mu buziaka w powietrzu, na co chłopak przewrócił oczami.
– Pamiętasz, że dzisiaj jest mecz, prawda? – Alec obrócił na moment głowę w moją stronę, podczas gdy ja uderzyłam się lekko w czoło.
Oczywiście, że nie pamiętałam. Obydwoje obiecaliśmy Bonnie, że będziemy z nią jeździć na rozgrywki Matta. Nawet nie wiem, kiedy urodził się ten pomysł, który, szczerze mówiąc, nie do końca mi się podobał. Generalnie lubiłam oglądać sport, ale fakt, że nasza szkolna drużyna w większości składała się z ludzi, którymi gardziłam, sprawiał, że nie potrafiłam dobrze się na tych meczach bawić. Przynajmniej nie w stu procentach.
– Nic by ci się nie stało, gdybyś raz coś zapamiętała. – Mój przyjaciel pokręcił rozbawiony głową. – Nie wiem, jakim cudem udało ci się dotrwać do ostatniej klasy.
– Uwierz mi, że ja też – westchnęłam cicho, masując sobie przy tym skronie.
Miałam tendencję do zapominania o rzeczach, które nie były dla mnie ważne. Za to pamiętałam, kiedy moi najbliżsi mają urodziny, w jaki dzień wydarzyło się coś, co dobrze wspominam, bądź też pamiętałam najmniejsze szczegóły z życia swoich przyjaciół. Chociażby proporcje, w jakich Shaw pija kawę, i że czasem milimetr mleka za dużo potrafi sprawić, że jej nie tknie. Jestem chyba jedyną osobą z kręgu jego znajomych, której pozwala zrobić sobie kawę.
Kiedy dotarliśmy już na miejsce, scenariusz Aleca na szczęście się sprawdził i faktycznie upiekło się nam ze spóźnieniem. Pół dnia żyłam myślą o przerwie na lunch, bo Shaw zaproponował, że podjedzie do jednej z naszych ulubionych włoskich knajp i weźmie nam coś jadalnego. Nasza stołówka oferowała jedynie smakujące jak wióry potrawy, więc cieszyłam się, że zamiast tego miałam szansę pobłogosławić żołądek czymś dobrym.
Stałam aktualnie w damskiej łazience, opierając się ramieniem o ścianę. Czekałam na Bonnie, która myła ręce i jednocześnie sprawdzała w lustrze makijaż. Obserwowałam, jak suszy dłonie, a potem wyjmuje różową pomadkę, by poprawić usta.
– I tak będziesz jeść, więc cała ci zejdzie – stwierdziłam, przestępując z nogi na nogę.
– Nie bądź mądrala. – Lee przeczesała gęste włosy palcami, nie przywiązując jednak wagi do mojego komentarza.
– Nie umiem inaczej – westchnęłam, czekając, aż dziewczyna skończy się malować, co na szczęście stało się szybko i mogłyśmy już iść.
Ledwo zdążyłam wyłonić się zza drzwi łazienki, gdy się od kogoś odbiłam. Udało mi się utrzymać równowagę, ale się załamałam, kiedy zobaczyłam, na kogo wpadłam.
– Patrz, jak chodzisz – warknął Carter, patrząc na mnie z góry.
Oczywiście. W tej szkole było ludzi od cholery, ale musiałam trafić akurat na niego. Co za ironia, że zawsze wpadałam na kogoś, z kim wolałabym nie mieć kontaktu, a osoby, które naprawdę lubiłam, nigdy nie pojawiały się w zasięgu mojego wzroku.
– Och, przepraszam, zastawiłam ci drogę do damskiego kibla? – Posłałam mu sarkastyczny uśmiech, przekręcając z przekąsem głowę.
Dean uszczypnął mnie lekko w policzek, co sprawiło, że miałam ochotę złamać mu rękę za to, że w ogóle śmiał mnie dotknąć.
– Urocze. Myślisz, że jesteś zabawna. – W jego głosie słychać było udawane współczucie, co tylko zachęcało mnie do wyrządzenia mu fizycznej krzywdy.
Posłałam mu jedno z wielu morderczych spojrzeń, jakie miałam do zaoferowania, i poprawiłam sobie włosy. Musiałam z całych sił zdusić w sobie chęć mordu, co niewątpliwie było widać.
– Zrób tak jeszcze raz, a pożegnasz się z rączkami. – Obdarzyłam go przesadnie słodkim uśmiechem, który nie zagościł na mojej twarzy na dłużej niż sekundę.
– Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz. – Zaśmiał się krótko, po czym sprawnie mnie wyminął, by zaraz zniknąć gdzieś za rogiem.
– Jak dzieci – podsumowała Lee, o której obecności na moment zapomniałam.
Zignorowałam jej uwagę i zwyczajnie ruszyłam na stołówkę, starając się nie zaczynać jakiejkolwiek konwersacji na temat tego największego łamagi na świecie. Przez to, że na dworze było zimno, ogromna sala była wypełniona po brzegi, a niektórzy nawet siadali pod ścianą, by zjeść. Na szczęście jakoś udało nam się przepchnąć przez te tłumy i dotrzeć do stolika, przy którym zawsze siedzieliśmy. Gdy zajmowałam swoje miejsce, Alec był w trakcie wyciągania pudełek z jedzeniem. Z niecierpliwością czekałam na swoje śniadanko, a kiedy w końcu je dostałam i wzięłam pierwszy gryz, miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia.
– Mia! – Ostry głos Aleca sprawił, że od razu podniosłam na niego wzrok, bo siedział naprzeciw mnie. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Przyglądał mi się z lekkim zdenerwowaniem, podczas gdy ja nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.
To on coś mówił?
– Słucham cię – wbiłam plastikowy widelec w makaron – i to każdego dnia, więc nie dziw się, że czasem się wyłączam. – Wsadziłam kolejną porcję jedzenia do ust.
– Wiem, że mnie uwielbiasz. – Shaw w tym momencie znalazł się za moimi plecami, mocno przyciskając mnie do swojej klatki piersiowej.
– Zaraz mnie udusisz – zaczęłam udawać, że się duszę, na co chłopak głośno się roześmiał, a potem wrócił na swoje miejsce.
Poprawiłam sobie włosy i wróciłam do pochłaniania makaronu. Podczas tej prostej czynności byłam tak odcięta od rzeczywistości, że nawet nie zauważyłam siedzącego z nami Matta. Zazwyczaj na długiej przerwie przebywał ze swoimi znajomymi, ale jak widać moja przyjaciółka z dnia na dzień owijała go sobie wokół palca coraz mocniej. Zdałam sobie sprawę z jego obecności dopiero, kiedy usłyszałam jego imię z ust mojego przyjaciela.
– Wiesz już, w czym pójdziesz na imprezę? – Głos Bonnie wyrwał mnie z chwilowego zamyślenia.
Obróciłam głowę, by spojrzeć na moją przyjaciółkę ze zmarszczonymi brwiami, czekając, aż zda sobie sprawę z tego, jak niedorzeczne było jej pytanie. Obserwowała mnie przez jakiś czas z dezorientacją, aż w końcu nadszedł wyczekiwany moment oświecenia, a w jej oczach pojawił się niemal niewidoczny błysk.
– Ach, no tak. Zapomniałam, że moja najlepsza przyjaciółka wybiera ubrania jakieś piętnaście minut przed wyjściem i wszystko jest czarne – prychnęła cicho pod nosem, kręcąc przy tym głową.
– Przynajmniej nie musisz na mnie długo czekać. Zawsze mogłam być tą spóźnialską koleżanką. – Wzruszyłam ramionami i włożyłam do ust widelec z makaronem.
Lee od razu spoważniała, patrząc na mnie bez żadnego wyrazu. Obie dobrze wiedziałyśmy, że często się spóźniałam, ale osobiście nic nie mogłam na to poradzić. Po prostu byłam leniem i byłam z tego dumna.
Skończyłam posiłek po kilku minutach, oblizując usta. Oparłam się łokciami o stolik, a podbródek ułożyłam na splecionych rękach. Rozglądałam się przez chwilę po stołówce, aż w końcu moją uwagę zwrócił chłopak w kapturze, który rozmawiał ze swoimi kolegami i z czegoś się śmiał. Cokolwiek to było, musiało szczerze go rozbawić, bo dojrzałam formujący się w jego policzku dołeczek. Nie spodziewałam się jednak, że jego spojrzenie spotka się z moim. Puścił mi oczko, na co zmarszczyłam z niesmakiem brwi, a za chwilę już patrzyłam na dedykowany mi przez niego środkowy palec. Przez cały ten czas Carter był niewyobrażalnie zadowolony z siebie, co cholernie mnie drażniło. Postanowiłam odpłacić się mu tym samym gestem. Pocałowałam opuszki palców, jakbym chciała przesłać mu całusa, jednak zamiast tego chłopak spotkał się z długim czerwonym paznokciem, który wraz ze złotym pierścionkiem ozdabiał mój środkowy palec.
– Panno Jones! – Od razu obróciłam się w stronę głosu i ujrzałam niezbyt zadowolonego profesora Ficketa, który uczył mnie fizyki.
Uśmiechnęłam się do niego przesadnie szeroko, zdając sobie sprawę, że zostałam przyłapana. Bałam się, że wlepi mi karę, ale mężczyzna jedynie machnął ręką ze zrezygnowaniem, a następnie odszedł, kręcąc przy tym głową. Odetchnęłam z ulgą, kiedy już na mnie nie patrzył, a później mimowolnie spojrzałam w stronę chłopaka, któremu dedykowałam środkowy palec. Jego wzrok przepełniony był arogancją, rozbawieniem i cholerną satysfakcją. Zabójcza mieszanka, która podnosiła mi ciśnienie.
Pieprzony Dean Carter. Pewnego dnia wpakuję się przez niego w kłopoty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro