Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

wattermelone

Szybko odnalazłem jakiś przystanek, sprawdzając od razu rozkład jazdy. Jeden nocny jechał stąd prawie pod sam dom Yoonho, jednak do jego przyjazdu mieliśmy jeszcze dobre dziesięć minut. Nie marnując czasu, oparłem nieco podpitego Hoseoka o przeźroczystą, obklejoną starymi ogłoszeniami ścianę budki przystanku, od razu wpijając się w jego usta, jeszcze odrobinę smakujące moim nasieniem. 

Nieistotne.

Uniósł nogę, trąc wnętrzem uda o moje biodro, podczas gdy ja zajmowałem się jego gorącym językiem, pokazując mu, że wcale nie jestem w podobnych zabawach gorszy od niego. Na swoją kolej będzie jednak musiał trochę poczekać. Zjechałem dłonią wzdłuż jego boku, przez biodro, zatrzymując się na chwilę na pośladku, ostatecznie zniżając ją jednak jeszcze bardziej i podtrzymując w górze jego nogę od spodu, delikatnie masując spięty w tym miejscu mięsień. Staliśmy między ścianą budki, a słupem ogłoszeniowym, w dodatku była pierwsza w nocy, znajdowaliśmy się dwadzieścia metrów od gej-klubu, więc nawet jeżeli jakaś zbłąkana, ludzka, niewinna dusza przechodziłaby tędy, nie powinniśmy zostać skarceni ani obrzuceni obrzydzonym wzrokiem, tak popularnym wśród koreańskiego społeczeństwa widzącego obnoszących się ze swoimi uczuciami homoseksualistów, co i tak było bardzo sporadycznym widokiem.

- Hoseok, autobus jedzie - szepnąłem mu w usta, mocniej zaciskając dłoń na jego udzie, co wynagrodził mi cichym westchnieniem. Nie wydawał się być zainteresowany moimi słowami, w słabym świetle stojącej nieco dalej latarni ponownie próbując odnaleźć moje usta, jednak odchyliłem się nieco w porę i puściłem jego nogę.

- Następny też przyjedzie - odpowiedział niezadowolony, stając na ziemi i starając się utrzymać równowagę, co na szczęście wyszło mu w miarę dobrze. Nie miał tak słabej głowy, jak na początku sądziłem, chodził i mówił całkiem prosto i składnie, jednak dla własnego spokoju wolałem podtrzymywać go za łokieć. Gdyby stała mu się jakakolwiek krzywda, w wytwórni nie zostawiliby na mnie suchej nitki, mógłbym się więc pożegnać z wyjściami z dormu w czasie wolnym.

- Za 40 minut, więc podziękuję. Chodź.

Z grymasem niechęci, ale bez robienia scen dał mi się zaprowadzić w stronę praktycznie pustego pojazdu, w którym usiedliśmy na samym końcu. Bez zbędnych pytań wpakował mi się na kolana, od razu atakując moją szyję, nie czekając nawet na zamknięcie się drzwi i odjazd. Przed nami było dobre dwadzieścia minut jazdy, jednak nic nie zapowiadało się na to, abyśmy przez ten czas mieli się nudzić, wyluzowałem się więc i położyłem dłonie u dołu jego pleców, wygodnie odchylając głowę do tyłu. Sprawdziłem po omacku kieszeń, w której trzymałem pieniądze, klucze i dowód osobisty, a kiedy wszystko okazało się być na swoim miejscu, mogłem już całkiem oddać się pieszczotom, którymi mnie obdarowywał. Zielona koszulka, którą miał na sobie, zdążyła już nieco przeschnąć, jeszcze jakiś czas temu będąc prawie całkiem mokra od potu i resztek wody, którą przypadkiem został oblany. To właśnie wtedy, stojąc w łazience przy suszarce do rąk i próbując ratować jego ubranie, dobrał się do mojego rozporka, zaraz ciągnąc mnie w stronę wolnej kabiny. Nie sądziłem, że coś podobnego dojdzie do skutku, szczególnie w akompaniamencie niezbyt dyskretnych posapywań niecały metr obok nas, jednak musiałem przyznać, że poszło mu całkiem nieźle. W sumie to nawet bardzo dobrze. Po prostu zajebiście. I wcale nie chodziło o to, że dawno nie uprawiałem seksu i zadowoliłbym się chyba wszystkim, co by mi zaoferowano. Będąc już przy temacie, w sumie miałem za sobą zaledwie pierwszy, niezbyt udany raz, więc perspektywa czegoś więcej, licząc od tamtego momentu, z kimś, kto znaczył dla mnie dużo więcej, niż osoba poprzednio, była dla mnie zdecydowanie więcej, aniżeli jedynie zachęcająca. 

- Ten autobus nie jedzie do domu - powiedział nagle Hoseok, odrywając usta od mojej wyciągniętej szyi. Spojrzałem na niego, musząc zastanowić się chwilę nad sensem wypowiedzianych przed chwilą słów, który doszedł do mnie z małym opóźnieniem. Chłopak wskazał głową na brudną szybę obok, więc powędrowałem spojrzeniem we wskazanym kierunku. Jedyne co jednak zobaczyłem to nasze marnie wyglądające odbicia i migający obraz rozświetlonego Seulu po drugiej stronie szkła. - Jesteśmy w innej części miasta.

- Wiem. Jedziemy do mieszania mojego kumpla.

O nic więcej nie pytał, chyba sam najlepiej interpretując te słowa, jednak przez resztę podróży czułem od niego pewien dystans, który przebijał się gdzieś pomiędzy pożądaniem, a resztkami alkoholu. Całkiem niepotrzebnie, bo jak dla mnie mogliśmy po prostu pójść spać, chciałem jednak zagwarantować nam chwilę prywatności, o której w dormie nie mogliśmy chociażby marzyć, nawet zasypiając razem będąc zmuszanymi do słuchania chrapania Namjoona z łóżka obok i gderania przez sen Taehyunga.

Nie zdążyłem nawet zapalić światła w przedpokoju, kiedy czarna kurtka została zsunięta z moich ramion. Nie zostałem mu dłużny, odwdzięczając mu się tym samym, podczas gdy oboje na ślepo zrzucaliśmy ze stóp buty, próbując przy tym odszukać swoje usta. Hoseok stracił równowagę, jednak w porę złapałem go w talii, przyciskając mocno do siebie, w dłoni zaciskając chłodny materiał jego koszulki. Po raz pierwszy zdawał się nie zwracać uwagi na to, że położyłem dłonie ja jego ciele, co uznałem za dobry znak, jednak byłem zbyt skupiony na przypominaniu sobie rozkładu kawalerki przyjaciela, abym mógł jakkolwiek okazać swoją euforię. Szybko zaprowadziłem go w stronę jedynego pokoju, znajdującego się w mieszkaniu, który służył za salon, sypialnię i pracownię w jednym. Każdy centymetr kwadratowy głównej ściany był zajęty przez mozaikę przypadkowych fotografii, jednak o tej porze i przy towarzyszących nam ciemnościach było widać tylko odbijające się od połyskującej powierzchni zdjęć światło księżyca i co jaśniejsze elementy na zdjęciach.

Hoseok, zazwyczaj tak wrażliwie patrzący na sztukę i zachwycający się zwykłą stokrotką na trawniku, teraz zdawał się nawet nie zauważyć faktu, gdzie byliśmy i co znajdowało się wokół nas. Całował mnie bez opamiętania, będąc jakby w transie i mrucząc cicho pod nosem, nie dając mi przerwać nawet na chwilę, jakby bojąc się, że ten moment rozwieje cały ogień, który czuliśmy. A przecież to nie było tak. Powietrze przecież sprawiało, że ogień stawał się jeszcze silniejszy, więc delikatny podmuch wiatru i zaczerpnięcie tchu mogło mieć całkiem pozytywne skutki. Nie, żebym usilnie chciał to wszystko przerywać, chociażby na moment. 

Zdając się na swoją pamięć, prowadziłem go po omacku w stronę sofy, na której zwykł spać mój przyjaciel i która służyła za łóżko, kanapę, fotel, czasami za garderobę lub stół, a raz nawet za kozetkę, kiedy złamał nogę i musiałem wzywać pogotowie. Wszystko w jego domu miało więcej niż jedno zastosowanie, bieda nauczyła nas gospodarować posiadanymi rzeczami i wykorzystywać je do wszystkiego. Nieco dziwnie było dobierać się do Hoseoka w tym mieszkaniu, które przez jakiś czas było także i moim domem, jednak moje myśli były zbyt skupione na młodszym, abym mógł się tym przejmować. Pchnąłem lekko jego biodra w tył, przez co poleciał na miękkie poduszki, ciągnąc mnie za sobą, nie pozwalając tym samym na rozłączenie się naszych ust. Cudownie było móc mieć go tak blisko, jeszcze cudowniej jednak było wiedzieć, że lada moment będzie on jeszcze bliżej. Przynajmniej na to się zanosiło. Mimo niedawnego zaspokojenia, znów zdołał doprowadzić mnie do stanu całkowitego zatracenia, a w mojej głowie buzowały tylko myśli w linii prostej odnoszące się do niego samego. Kiedy poznałem już przyjemność, która płynęła spod jego dłoni i ust, nie potrafiłem się jej oprzeć, a fakt, że on tego ode mnie nie wymagał, zdecydowanie mi się podobał.

Nie czekałem na tę chwilę jakość strasznie długo, jednak mimo to perspektywa zobaczenia i dotykania jego ciała niewyobrażalnie mnie radowała. W chwili, kiedy położyłem dłonie na jego piersi, w mojej głowie coś się przesunęło, coś w końcu załapało, co tak właściwie się właśnie dzieje, co w tym momencie ma miejsce. Czy to był najrzetelniejszą w świecie prawdą, czy mój umysł tak po prostu sobie ze mnie kpił? Przyparłem Hosoeka sobą do kanapy, nieco dziwiąc się, że nie usłyszałem żadnego trzasku jego wystających żeber, które doskonale czułem pod palcami, kiedy się wyginał. Zawsze mi się zdawało, że tak się stanie. Że zrobię mu krzywdę, że sprawię mu ból samym najlżejszym dotykiem. Że poprzez głaskanie jego skóry pojawią się na niej piekące,  czerwone zadrapania i ciemne, sprawiające ból siniaki. Że jego widoczne kości nie wytrzymają pożądania, które od tygodni we mnie rozpalał. Nie, żebym tego chciał, zwyczajnie zdawał mi się być tak kruchą istotą, że dotykanie go mogłoby wywołać rozpad jego ciała na drobne kawałki. Był znacznie bardziej wytrzymały, niż w moich wyobrażeniach, jednak to sprawiało jedynie, że chciałem czuć go pod sobą tylko jeszcze bardziej intensywnie, skoro okazało się, że mogę. Wypuścił nagle powietrze, przerywając pocałunek i łapiąc mnie mocno za ramiona swoimi długimi, szczupłymi palcami, kiedy naparłem jeszcze mocniej. Panowałem nad sobą doskonale. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nie potrafiłbym zrobić mu krzywdy, nie miałem też najmniejszego zamiaru sprawdzać jak wiele wytrzyma, co byłoby całkowitą głupotą i brakiem szacunku w stosunku do niego i jego ciała. Chciałem po prostu być blisko. I on też wyraźnie tego chciał, prężąc się pode mną i zaciskając oczy, kiedy przez przypadek nasze krocza znajdowały się na chwilę w zbyt bliskiej interakcji. 

- Yoongi, przes...

Wsunąłem dłonie pod jego koszulkę, od razu chcąc go jej pozbawić. Fakt, jak bardzo go pragnąłem, był niewyobrażalny. Sam nie potrafiłem zobrazować sobie swojego pożądania, które wykraczało w tej chwili daleko poza granice mojej wyobraźni, a przecież nigdy nie miałem z tym większych problemów. Nie chciałem go puszczać, nie chciałem przerywać tego momentu, choć wiedziałem, że bardzo łatwo mogę do tego doprowadzić. Znajdowaliśmy się w wielkiej bańce mydlanej, która odgradzała nas, a przynajmniej mnie, od rzeczywistości i wszystkiego, co znajdowało się poza nią, dodatkowo zniekształcając obraz, rozmazując go i pozbawiając jakiejkolwiek ostrości, tak, aby nic innego nie mogło przykuć mojego wzroku i odwrócić mojej uwagi od słodkiego ciała pode mną.

Hoseok był piękny. Patrzyłem na jego nieidealne ciało z podziwem większym, niż podczas obserwacji wszystkich dzieł sztuki, które było mi dane obejrzeć w swoim krótkim życiu. Monumentalne pokłady jego fizycznego uroku, tkwiącego w jego gorącym ciele. Chude członki; kości, wystające spod złocistej, choć miejscami nieco suchej i szarawej skóry; czarne włosy, okalające jego przystojną twarz; pędzące płytko pod skórą niebieskie tętnice, gdzieniegdzie, szczególnie na zgięciach, odznaczające się w bardzo widoczny sposób; nieco ciemniejsze miejsca, będące śladami po gojących się siniakach. Nieidealność jego postury była tak idealna, że zapierała dech w piersiach. Chciałem, aby patrzył mi w oczy i widział w nich swoje odbicie tak pięknym, jak mi było dane go widzieć, jednak zamiast tego, wciąż usiłował ode mnie uciekać. Nie chciałem mu na to pozwolić. Nie tym razem. W końcu dostałem cień szansy na to, aby wprowadzić swój plan w życie, a przynajmniej jego małą część. Nie chciałem rezygnować, nawet jeżeli starał się mnie odepchnąć, znów patrząc na mnie tym dziwnym, przestraszonym spojrzeniem, nienależącym do Hoseoka. Czasami miałem wrażenie, że w jego ciało wstępuje ktoś całkiem inny i próbuje się w nim rozgościć jak u siebie. Mi jednak bardzo ciężko było zamydlić oczy. 

- ...tań, Yoongi...

Złapałem w dłonie jego nadgarstki, przyciskając je do obicia kanapy. Mocno, ale nie boleśnie, był zbyt cenny, abym potrafił zrobić mu krzywdę. Czułem pod sobą jego podniecenie i za wszelką cenę chciałem zatrzymać tę chwilę, aby później móc ją rozwijać i doprowadzić do kulminacji, jednak jego słowa starały mi się to uniemożliwić. Znów wracał ten Hoseok, ten, który nie pozwalał mi kosztować swojej perfekcji, który zabraniał mi korzystać z uroków swojej urody i ciała, które choć pokryte licznymi skazami, nadal było niewyobrażalnie pociągające. Wiedziałem, że patrząc w lustro czuł się, jakby przeglądał się w krzywym zwierciadle, jednak chciałem sprawić, by mój dotyk, mój język, moje dłonie, wzrok, oddech, całe moje ciało uświadomiło mu, jak piękną jest istotą. Dlaczego nie chciał mnie słuchać? Dlaczego mi nie wierzył, ufając jedynie swojemu gorzkiemu, wyimaginowanemu wyobrażeniu na temat swojego wyglądu?Jego sterczące dumnie sutki zachęcały mnie do pieszczot i uwielbiania jego ciała; jego twardy penis drażniąco ocierał się o moje krocze, małymi krokami doprowadzając mnie do szaleństwa, a zamglone oczy, spod których przedzierał się pewien rodzaj buntu, rozpalały każdą część mojego organizmu z osobna, tworząc pożar, którym mógłbym doprowadzić go na sam szczyt jego pragnień. Dlaczego więc nie chciał mi na to pozwolić?

- Yoongi, do cholery.

Puściłem jego nadgarstki, warcząc cicho pod nosem, kiedy spróbował odepchnąć mnie znowu, tym razem jednak nie potrafiłem tego ot tak zignorować. Oddanie w jego głosie znikło całkowicie, ustępując miejsca odrzuceniu. To nie miało sensu. Jak miałbym zmusić go do tego, aby pozwolił mi pokazać sobie to wszystko, co chciałem mu przekazać swoimi zmysłami? Przez ten krótki czas naszej znajomości udało mi się w jakiś sposób zaskarbić sobie część jego zaufania, a takie posunięcie mogłoby sprawić, że cały efekt moich starań prysłby równie szybko, co bańka mydlana, w której trwaliśmy, choć przez zaledwie kilka chwil. Usiadłem sfrustrowany na brzegu sofy, nie odwracając twarzy w jego stronę, nie chcąc mu pokazywać rozczarowania w swoich oczach, a także nie będąc pewnym czy chcę wiedzieć, jakimi emocjami w tej chwili rozbłyskały jego własne. 

- Jak mam do cholery się z tobą kochać, jeżeli nie mogę cię nawet dotykać? - wysyczałem zrezygnowany, wstając i poprawiając gestem pełnym irytacji roztrzepane włosy. Czułem na sobie jego spojrzenie, jednak w dalszym ciągu nie odwracałem na niego wzroku. To nie tak, że miałem mu cokolwiek za złe. Nawet jeżeli sam to wszystko zaczął, byłem w stanie zaakceptować to, że przerwał tę chwilę, w końcu nie pierwszy raz mnie odtrącił. Byłem wkurwiony przez to, że nie potrafiłem zrealizować celu, który przed sobą postawiłem. Nie sądziłem, że może być on tak trudny do osiągnięcia, aż tak odległy. Przecież na początku zdawał się być na wyciągnięcie ręki, a ja miałem wszystko, czego potrzebowałem do spełnienia go: cierpliwość, czułość, chęć opieki, oddanie. I uczucia. Uczucia, bo mimo wszystko naprawdę darzyłem go czymś, czego nie potrafiłem do końca opisać, ale wiedziałem, że poza pożądaniem i fizycznym pociągiem w jego stronę, czuję znacznie więcej, niż mogłem przypuszczać. Chciałem się nim opiekować, martwiłem się o niego, poświęcałem mu dożo uwagi, której potrzebował, dostawał ode mnie tyle czułości, ile chciał, kiedy chciał, jak chciał, a nawet jeszcze więcej, jeżeli tylko miał na to ochotę, byłem na każde jego skinienie. Teraz już sam nie byłem pewny czy naprawdę chcę się z nim kochać, czy była to tylko kolejna zagrywka mojego spragnionego i potraktowanego alkoholem umysłu. Swoista pułapka, w którą miał wpaść, aby w końcu złapać moją rękę i pomóc sobie pozbyć się tej szkarady, która zawładnęła jego umysłem. Nie wyszło. Coś się gdzieś po drodze zepsuło, a najgorsze było w tym wszystkim to, że ja w ogóle nie wiedziałem, co przestało działać i co doprowadziło tym samym do ruiny całego systemu, który usiłowałem przez ostatni czas budować. 

- Nie wiem. 

Jego słowa były gorzkie, jak zbyt gęsta, nieświeża i zimna kawa, której nie dało się pić. To, co powiedziałem, nie było spowodowane moją impulsywnością. Zadałem mu zwykłe pytanie; tak proste, a jednak żaden z nas nie znał na nie odpowiedzi. Bez zastanowienia usiadłem z powrotem na łóżku i nie czekając na nic z jego strony, przycisnąłem go mocno do siebie, nie patrząc na to czy dostanę jakiekolwiek pozwolenie na ten gest. 

- Hoseok, tak się nie da - westchnąłem, kręcąc głową, którą chwilę później ukryłem w jego szyi. - Nie traktuję cię jako zabawki do przeruchania, rozumiesz? Chcę cię, kurwa, dotykać. I kurwa pieścić. I też, kurwa, widzieć, jak jest ci dobrze - wyrzuciłem z siebie, czując jak kotłuje się we mnie chmara myśli i emocji, które za wszelką cenę chciałem zrozumieć, bo wiedziałem, jak ważne są w tym momencie. Gdzieś tam, w żebrach, tam, gdzie bił ten dziwny organ, który sprawił, że nie umarłem te dwadzieścia, pierdolonych lat temu, przy porodzie. W końcu po coś ludzie przychodzą na świat, prawda? Nie rodzą się ot tak, po prostu, coś tak wyjątkowego jak narodziny musi mieć przecież jakiś sens, znaczenie, własną wartość. Nawet jeżeli jest to tak trywialne, jak zwiększenie przyrostu naturalnego przypadkowego państwa czy zasilenie jego służb wojskowych. - Wiesz, czego bym chciał? Abyś mógł spojrzeć na siebie moimi oczami. I zobaczył, jaki, do chuja pana, piękny jesteś. Wtedy byś, kurwa, wszystko zrozumiał. Ale nie rozumiesz - wyznanie tego wszystkiego sprawiło mi niemały problem, z drugiej jednak strony dziwiłem się, że te słowa, choć tak ciężkie do wypowiedzenia, same układały się w mojej głowie w miarę logiczną, choć niezbyt kulturalną całość, nawet jeżeli we mnie, w całym moim ciele, panował niewyobrażalny chaos. Musiałem kontynuować, a motywowała mnie do tego jedynie myśl o tym, że gdybym teraz przerwał, później byłoby o wiele ciężej do tego wrócić. - Jeżeli naprawdę tego nie chcesz, to nie będę nalegał na seks. Nie będę też ci wciskał, że tego nie potrzebuję i że będę czekał w nieskończoność. Wolę iść na kolejną imprezę i zaliczyć kogoś nieznajomego w kiblu, niż cię do tego zmusić. Ale ponad wszystko i tak chciałbym móc kochać się z tobą. Może dlatego, że po prostu mi się podobasz. Bo uwielbiam patrzeć na twoje ciało na treningach i kiedy wychodzisz, kurwa, półnagi z kibla po kąpieli i chowami się po kątach, bo mi staje. I może też dlatego, że mam cię blisko i zawsze i dlatego, że jesteś wyjątkowy i... i tyle. Do bycia wyjątkowym nie potrzebne jest przecież nic więcej, po prostu się nim jest, nie? I ty po prostu taki jesteś. Tak, kurwa, po prostu. Bez żadnego pieprzonego ale.

Moje słowa brzmiały prawie że jak ckliwe wyznanie miłości, jednak jeżeli spojrzeć głębiej... z drugiej strony dość sporo im do tego brakowało. Nie znałem górnolotnych, pełnych patosu słów, które nigdy nie były mi do niczego potrzebne, które nigdy nie pomogły mi w życiu. Tutaj nawet nie chodziło o miłość, więc nie było też sensu opowiadać o tym, niczym o największej świętości. Chodziło o czysty seks, akt fizyczny pomiędzy dwoma ciałami, rozładowanie pożądania, które wytworzyło się między dwiema oddziałującymi na siebie osobami. Dla romantyków seks i miłość były całkiem odmiennymi kategoriami. I ja chyba też miałem coś z romantyka, bo moje myślenie było całkiem podobne. Nie szukałem w naszej relacji miłości, chociaż zdawałem sobie sprawę, że ona gdzieś tam jest i czeka na przebudzenie. I że ma możliwość urosnąć do naprawdę niewyobrażanym rozmiarów, jeżeli tylko jej na to pozwolimy i ją odnajdziemy. Nasza znajomość przybrała czysto fizyczny charakter. Nawzajem się prowokowaliśmy, podniecaliśmy i obdarzaliśmy czułościami, nie potrzebując przy tym ckliwych wyznań, rozmarzonych spojrzeń i snucia wspólnych planów na przyszłość. Jeszcze. 

Z drugiej strony, seks przecież też miał dwa różne oblicza. Mógł wyrażać emocje, być czuły, zaspokajać obydwa ciała i polegać na wzajemnym obdarzaniu się przyjemnością; mógł być także instynktowny i polegający na zabieraniu sobie nawzajem rozkoszy dla siebie, zamiast na dawaniu jej komuś. Ja nie chciałem, aby nasze zbliżenie było podobne temu. Nie chciałem też, aby było nadto romantyczne i wyzwoliło w nas uczucia, które potrzebowały znacznie więcej czasu, zaufania i poznania, niż na razie było za nami. Sam już nie byłem do końca pewny czego tak naprawdę chciałem. Wiedziałem jednak doskonale kogo, bo ta jedna osoba ostatnimi czasy zaprzątała wszystkie moje możliwe myśli, w każdym możliwym czasie, miejscu i sytuacji, nawet jeżeli nie zawsze powinna.

- Nie idź do nikogo innego... Nie zostawiaj mnie teraz bez tego wszystkiego, co mi dałeś - powiedział nagle, zdając się nawet nie zastanowić nad tym, co powiedziałem, ani nad tym, co on sam chciał powiedzieć. Znów wrócił... na krótką, ulotną chwilę, wrócił ten Hoseok, którego poznałem trzy i pół miesiąca temu, przez przypadek wychodząc mu na powitanie w samych bokserkach, przyprawiając go tym samym od razu o zażenowanie, o którym chwilę później zapomniał, wylegując się już na naszej kanapie w salonie i pisząc SMS do przyjaciela z wiadomością, że dojechał. Na samą myśl o tamtym impulsywnym, dziecinnie prostym, nieskomplikowanym i wiecznie rozemocjonowanym Hoseoku, na moich ustach wykwitł czuły, nieco tęskny, ale zdecydowanie radosny uśmiech. -  Nie poradzę sobie. 

Zdziwiłem się, kiedy zorientowałem się, że płacze. Szok był na tyle silny, że nie dał mi przeanalizować w spokoju sytuacji i zrozumieć, dlaczego chłopak znalazł się w tym stanie i zareagował w podobny sposób. Ze smutku? Żalu? Wstydu? Wzruszenia? Płakał nad samym sobą? A może nad tym, że mnie odepchnął? Równie dobrze mógł płakać nad tą popieprzoną sytuacją, w której się znaleźliśmy. Albo po prostu tego potrzebował, jak każdy czasami. Bez względu na powód jego płaczu, po prostu dałem mu na to czas, bez zbędnych słów czekając, aż w końcu się uspokoi i może dokończy to, co chciał powiedzieć. Albo po prostu uzna, że temat jest skończony i nadal będzie tak samo

Pytanie nasunęło mi się tak po prostu i tylko jedno. Powinienem powiedzieć, że nadal będzie tak samo dobrze? Czy tak samo chujowo?

_____________________________________

ej, ja was nie straszę tymi dopiskami

po prostu przypominam, że to jest angst ♥

nie umiem w dialogi, ale umiem w opisy

może zrobię z nich niemowy?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro