Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

plum

Leżał bez ruchu kilka sekund, jakby całkowicie bez życia. Jego klatka piersiowa nie unosiła się, jednak mimo to nie wpadłem w panikę, nie zacząłem krzyczeć, ogarnięty strachem, a w mojej głowie nie pojawiły się żadne kujące serce i umysł myśli, że Przecież nie mogę go stracić. Zamiast tego siedziałem przy nim, trzymając jego głowę na moich kolanach i głaszcząc po twarzy, odliczając czas od momentu upadku. Dwadzieścia sekund. Dwadzieścia sekund minęło, aż płuca młodszego nie nabrały znowu tlenu, pokazując za pomocą nikłego uniesienia się żeber, że chłopak wrócił do żywych. Po paru chwilach otworzyły się jego oczy, od razu natrafiając na moje opanowane spojrzenie. Jego wzrok nadal był nieprzytomny, jakby nie wiedział, co się dzieje, choć już moment później widocznie dotarło do niego znaczenie całej sytuacji i spróbował się podnieść, napotykając jednak przeszkodę w silnych dłoniach, którymi sprawnie przytrzymywałem jego słabe ciało w pozycji leżącej. Spokój, który między nami panował, był wręcz groteskowy, jakby wyuczony na pamięć i odegrany z dozą znudzenia przez bardzo amatorskich aktorów. Żadnego niepokoju, wewnętrznych pytań i rozdarcia czy chociażby zwykłego strachu. 

- Chyba najwyższy czas coś w końcu zrobić. Czy może zamierzasz czekać, aż rozwalisz sobie głowę o posadzkę następnym razem? - mój głos rozniósł się po sali treningowej, nie wyrażając jednak żadnych większych emocji, mimo iż powoli zaczęły one do mnie dochodzić. I nie był to smutek ani nic z tego, co najprawdopodobniej powinienem teraz odczuwać. Trafiało mnie najprostsze na świecie wkurwienie i ogarniało coraz bardziej mój umysł, jednak starałem się z nim walczyć, wiedząc, że nic tym nie wskóram. Byłem zły na Hoseoka, że do tego doprowadził, że traktował siebie, a co za tym szło, całą naszą relację, jak jakieś gówno, o które w ogóle nie trzeba dbać. Tak, jakby nasrać na środku pokoju i powsadzać w to różowe kokardki, aby ładnie wyglądało, popryskać zapachowym odświeżaczem powietrza i cieszyć się z efektu. Byłem też zły na siebie samego, że nie potrafiłem tego gówna sprzątnąć i to nie dlatego, że nie miałem szmaty, worka na śmieci i detergentów, ale dlatego, że powoli dawałem sobie wciskać, że to jest normalne i estetyczne. A może nawet ładne i przyjemne. 

- Nie wiem. 

Hoseok bardzo często nic nie wiedział. Tak było przecież najprościej. Nie wiedzieć. Oddać odpowiedzialność, za siebie, za kogoś, za coś, za wszystko. A ja całą tę odpowiedzialność przyjmowałem, mimo iż doskonale wiedziałem, że nie potrafię jej utrzymać w dłoniach i zrobić z nią coś przydatnego, bo było to dla mnie po prostu zbyt wiele. Oboje potrzebowaliśmy czegoś. Jakiegoś bodźca, który sprawiłby, że bylibyśmy w stanie w końcu połączyć siły, które aktualnie były w dalekiej separacji, a może nawet w oddzielnych kwarantannach, i zacząć działać razem zanim będzie za późno. A to za późno zbliżało się szybko, naprawdę wielkimi krokami brnąc w naszą stronę i oboje o tym wiedzieliśmy, a mimo to staliśmy w miejscu, jedynie patrząc się sobie z odległości w oczy. 

- Nikogo nie obchodzi, że nie wiesz. Jesteś dorosły. Musisz wiedzieć, Hoseok. Ja też muszę wiedzieć, a abym wiedział, najpierw to ty musisz mi opowiedzieć -  zacząłem, jednak nie zapowiadało się na to, abym opatrzył swoją wypowiedź jakimkolwiek ciągiem dalszym. Nie tylko dlatego, że Hoseok zaraz mi przerwał, ale też dlatego, że po prostu sam nie wiedziałem. Nienawidziłem nie wiedzieć. Szczególnie, jeżeli w grę wchodził Hoseok, który wydawał się wiedzieć doskonale, mimo wszystko zatajając jednak przede mną prawdę i nie będąc szczerym, mimo moich usilnych starań i próśb.

- Dlaczego musisz? Nic nie musisz. Ja też nic nie muszę - powiedział prosto, jakby były to najbardziej oczywiste oczywistości na świecie. I istotnie, takie przecież były, nieprawdaż? - Nie jesteśmy razem, nie mamy wobec siebie żadnych obowiązków - zauważył Jung, jak na złość mówiąc przecież prawdę. Wszystko określił idealnie, z wkurwiająco perfekcyjną trafnością, a mi koniec końców nie zostało nic innego, jak przyznać mu rację. Jak zawsze. Nie wiedziałem, co irytowało mnie bardziej: moja kretyńska niewiedza o podstawowych rzeczach czy fakt, że on posiadał wszystkie te informacje przede mną, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak trudne były dla mnie do zdobycia.

Przecież nie mogłem zrobić nic wbrew niemu ani też do niczego go zmuszać. Oboje byliśmy dorośli, a raczej po prostu pełnoletni, nie łączyło nas nic nadzwyczaj poważnego, byliśmy wolni. Byliśmy tak bardzo wolni, że mogliśmy sobie bez problemu pozwolić na to wszystko, co miało miejsce, na to wszystko, co między nami było, choć wcale nie było tego szczególnie dużo. Różnica między nami polegała na tym, że ja byłem w stanie w każdej chwili zrezygnować z tej wolności, aby tylko nie musieć trzymać więcej głowy Hoseoka na moich kolanach w takich okolicznościach. Aby nie dostać więcej odmowy, kiedy pragnąłem jego ciała. Aby nie słyszeć więcej takich słów, które mimo iż niezaprzeczalnie prawdziwe, dziwnie raniły moje serce. 

- A co, jeżeli będziemy razem i zaczniemy mieć wobec siebie obowiązki? - zapytałem, bez cienia zdenerwowania na twarzy, puszczając w końcu jego ramiona i pozwalając mu się podnieść. Hosoek usiadł naprzeciw mnie, wpatrując się w moją twarz z lekkim zdziwieniem, które jednak zaraz znikło pod przykryciem czegoś innego. Czegoś, czego nie potrafiłem nazwać, jakby była to emocja, której świat jeszcze nigdy nie widział na oczy i wymagała całkiem nowej, kreatywnej nazwy. Jednak ja czułem się z każdym dniem coraz mnie kreatywny, bo przecież Hoseok był pasożytem. Zabierał mi wszystko. Nawet nie tyle zabierał, co po prostu dostawał. Gratis. W prezencie. Z okazji poniedziałku, czasem środy albo soboty. Bo bez większych powodów chciałem mu to wszystko dawać, chociaż czasami dopiero po fakcie rozumiałem, że już tego nie ma, że zdążyłem to stracić i dopuściłem się kolejnej głupoty w swoim życiu. A co najlepsze, nie było mi wtedy ani odrobinę przykro. Nie potrafiłem tego żałować. W ogóle nie byłem pewny czy jest w moim życiu coś, czego żałowałem.

- Skąd pewność, że ja bym chciał być z tobą?

Zabolało. 

- A nie chciałbyś? 

Wiedziałem, że to nie Hoseok. Nauczyłem się już ich prawie doskonale rozróżniać. Po rozbieganych w strachu oczach, po ledwo wyczuwalnych załamaniach głosu, delikatnie drżących dłoniach i szybko pulsującej krwi na szyi. To nie Hoseok teraz ze mną rozmawiał, to nie Hoseok do mnie mówił, to nie Hoseok wypowiadał te wszystkie raniące słowa. Usta, które jeszcze nie tak dawno mnie całowały i pieściły, teraz wyrzucały jad, który miał za zadanie mnie odtrącić i zostawić go w spokoju, całkiem samego, czego nie chciałem robić, a czego Jung tak naprawdę nie chciał uzyskać. Po prostu się bał, a ja doskonale to czułem, jednak jakiś głos w środku kazał mi z tym strachem kolejny już raz walczyć i go pokonać. Bo wtedy mógłbym mu pomóc. Wtedy zyskałbym nad nim namiastkę tej kontroli, której nie chciałem i którą cały czas od siebie odpychałem, ale która była też niezbędna, abym mógł cokolwiek osiągnąć. 

- Chyba nie mówisz mi, że się we mnie zakochałeś, Yoongi? 

Nie patrząc na niego, podniosłem się z podłogi, otrzepując kolana z kurzu, którym była pokryta, a który zebrałem klęcząc. Mimo iż codziennie myta, równie szybko się brudziła, co było normalnym efektem tego, że z niej korzystaliśmy. Byłem wyższy, przynajmniej w tym momencie, górując nad nadal siedzącym Hosoekiem, który nie domyślił się moich intencji, ciągle posyłając mi w swoim mniemaniu to harde spojrzenie, którym zwykł mnie czasami obdarowywać. Na co dzień byliśmy chyba niemal równego wzrostu. Szczerze mówiąc, nawet nie zwracałem na to większej uwagi, będąc już przyzwyczajonym, że większość z trainee jest ode mnie zwyczajnie wyższa. Teraz jednak to ja byłem ponad, a ten, kto jest większy, ma więcej siły- takie chyba było prawo u zwierząt, prawda? Niby bardzo proste stworzenia, a mimo wszystko ich świat rządził się idealnymi dla nich zasadami i doskonałymi mechanizmami, których ludzkość mogłaby tylko zazdrościć, była jednak zbyt ślepa, aby większość z nich zauważyć i wykorzystać.

Spojrzałem na niego poważnie, a wyraz jego twarzy od razu zaczął blednąć, kiedy natrafił na przeszkodę. Nie mogłem być ostry, bo odniósłbym całkiem odwrotny do zamierzonego skutek, jednak gdybym znów pokazał mu się z delikatniejszej strony, zaraz uznałby to za moją słabość i szybko wykorzystał, starając się wejść na moją głowę. Wymierzenie idealnego, arystotelesowskiego złotego środka nie było łatwym zadaniem, jednak wykonalnym. A mi po prostu zleżało. Zależało mi na tym wszystkim, na tym, abym mógł w końcu zacząć wdrażać swój plan w życie, aby Hoseok mi całkowicie zaufał, aby był zdrowy, aby przestał patrzeć na mnie czasami jak na wroga, aby nie bał się mi oddawać i aby... aby po prostu był mój. Chociaż trochę. W końcu im więcej byłoby go dla mnie, tym mniej zostawałoby go dla tego czegoś, co siedziało w jego głowie i tak kurczowo trzymało, nie chcąc wypuścić. A przecież w moich ramionach byłby znacznie bezpieczniejszy, byłem tego pewny. 

- A gdybym tak powiedział, to co byś zrobił? Uciekłbyś? Zaczął krzyczeć? Zrezygnowałbyś z bycia trainee, aby nie musieć widzieć codziennie mojej mordy? - starając się opanować uśmiech, który cisnął mi się na twarz, patrzyłem, jak jego pewność siebie stopniowo maleje pod naporem moich słów. Jeżeli on mógł sobie pozwolić na szczerą i okrutną prawdę, ja czułem się wręcz w powinności zrobienia tego samego. Nie po to jednak, żeby go odstraszyć. Chciałem tylko nieco uratować swoją przegraną pozycję, po tym jak prawie udało mu się zapędzić mnie w kozi róg i uderzyć tam, gdzie najmocniej boli. - Nie, nie zakochałem się, Hoseok. Jeszcze. Po prostu mi na tobie zależy. I na tym, abyśmy byli zgrani i osiągnęli swój cel - kontynuowałem. - Ty też tego chcesz, nie? Więc, kurwa, dlaczego ciągle stwarzasz sobie problemy, a potem chcesz sam z nich wyłazić, skoro wszyscy wokoło zawsze mogą ci pomóc? Szczególnie jeden ktoś - zaznaczyłem dobitnie, wiedząc, że kiedy przegrywa, jest w stanie chwycić się najmniejszej głupoty, aby tylko nie zostać na straconej pozycji. - Ostatnio prosiłeś, abym został, płacząc mi w ramię jak jakiś bachor, a teraz zgrywasz cwaniaka. Było już tak dobrze, przecież ci obiecałem, że będzie. A teraz od tak sobie, po prostu chcesz dać mi w ryj i się odwrócić dupą, jakbym znaczył dla ciebie... nie wiem, kurwa, chyba po prostu nic nie znaczył. Mówisz, że nie poradzisz sobie sam, jeżeli odbiorę ci to, co ci dałem. A myślisz, że ja sobie tak bez problemu poradzę, jeżeli ot tak spierdolisz sobie z tym, czego dałem ci się pozbawić? 

Spuścił wzrok, na co tylko czekałem, aby móc złagodnieć, bo szczerze nienawidziłem dominować nad nim w ten sposób. To coś, co siedziało w jego głowie, wykrzywiało mu nie tylko widok, który dostrzegał w lustrze, lecz też to, co było w nim. Wyolbrzymiał wszystkie wady, które posiadał, słabości, rysy, skazy i drobne defekty, które miał każdy człowiek i których on też nie był pozbawiony. Zrozumienie tego zajęło mi trochę czasu. Bo przecież nie mogło chodzić tylko o wystające biodra, prawda? Musiało być w tym coś więcej. Gdyby było inaczej, wypomnienie mu jego wad nie zrobiłoby na nim większego wrażenia. Uklęknąłem przed nim, kładąc dłonie na jego czarnych włosach. Chwilę temu ćwiczył w czapce, jednak tuż po upadku zsunęła się ona z jego głowy, lądując obok. Powolnym ruchem wyciągnąłem w jej stronę rękę i z powrotem nasunąłem na jego wysokie czoło, daszkiem w tył, najpierw jednak odgarniając do tyłu jego jeszcze wilgotne od potu włosy. 

Nie przeszkadzało mi to. Nie przeszkadzało mi to, że nie był chodzącym ideałem. Że czasami był opryskliwy i nieco egocentryczny. Że nie potrafił przyznawać się do błędów i zamiast tego wolał unieść wysoko głowę. Że niekiedy zachowywał się, jakby miał wszystkich w dupie i ot tak obrażał się na cały świat, nie potrafiąc po ludzku powiedzieć, co się stało. Że zamiast porozmawiać, trwał w swojej samotności i udawał, że nie ma żadnych problemów, tłumiąc je w sobie. Że zmieniał humor w zależności od... od sam nie wiedziałem czego, po prostu robił to często. Wszystkie te cechy tworzyły Hoseoka, ale zarazem były też rzeczami, które można było zmienić, zniwelować, albo się tego pozbyć. Potrzeba było tylko ciężkiej pracy, czasu i chęci. Czy właśnie do tego dążył? Miałem małą nadzieję, że Hobi to widzi, a jeżeli nie, że wkrótce to dostrzeże, w czym będę starał się mu pomóc. Chciałem, aby zaczął zmieniać siebie od wewnątrz, zamiast wymęczać swoje ciało. Jeżeli przestałby być taki zamknięty, cichy, jeżeli nauczyłby się rozmawiać o sobie i akceptować siebie, byłoby znacznie łatwiej. I gdyby tylko udało mu się zawalczyć i wygrać, ta mara w jego umyśle przestałaby go dręczyć, znikając raz na zawsze z jego życia, które kiedyś może będę mógł nazywać też naszym

- Yoongi... Ja po prostu chcę być perfekcyjny. 

To nie tak, ze nagle ogarnęła mnie dziwna delikatność i zachciałem obsypać go czułościami. Nie stało się też tak, że całkowicie nad tym nie panowałem i moja dłoń sama powędrowała na jego policzek i zaczęła go głaskać. Doskonale wiedziałem, co robię, jednak stało się to po prostu dla mnie tak naturalnym gestem, że nie czułem potrzeby kontrolowania tego i trzymania pieczy, kiedy moje ciało samo doskonale wiedziało, kiedy powinno działać, doskonale zgrywając się z umysłem i sercem. Mimo iż nadal pełen niezrozumienia i sprzeczności, już całkowicie osiągnąłem spokój, spoglądając w jego oczy i chcąc, by to uczucie przeszło też na niego. Nie musieliśmy się kłócić. Nie musiałem być większy, a on nie musiał starać się ze mną wygrać. Nie potrzebowaliśmy rywalizacji. Musieliśmy po prostu nauczyć się utrzymywać dłużej ten stan harmonii, w którym trwaliśmy teraz. 

- Wiesz, że nie musisz? - zapytałem, posyłając mu zmartwione spojrzenie, jednak nie było w nim ani  krztyny nagany czy jakiejkolwiek oznaki, która wyrażałaby chęć skarcenia go. Bo przecież był dorosły, sam powiedziałem to nie tak dawno temu. Mogłem mu tylko doradzać i wspierać go, a kiedy będzie dawał mi jakiekolwiek szanse na dotarcie do siebie, korzystać z tego i nie marnować czasu nawet na nabieranie powietrza. 

- Ale chcę.

Pokiwałem w zrozumieniu głową, pochylając się nad nim i układając wargi na jego czole. Kiedy tu przyszedł, miał problemy z cerą- jak większość chłopaków. Okres dojrzewania robił swoje i ciężko było z nim walczyć. Ja sam musiałem chyba w zamian za to sięgać dużo częściej niż reszta po maszynkę do golenia, czasami rano bojąc się spojrzeć w lustro, kiedy czułem na policzkach i brodzie znajome i znienawidzone, ostre włoski wybijające się zza skóry. Teraz, kiedy przykładałem wargi do jego czoła czy idealnie skrojonego, prostego nosa, ciężko mi było przypomnieć sobie obraz jego twarzy sprzed tych paru miesięcy. Nie posiadałem nawet żadnego jego zdjęcia z tamtego okresu. Mogłem powiedzieć tylko tyle, że różnica była ogromna i dbał o siebie niesamowicie. I chyba o to między innymi mu chodziło.

Zdawało mi się, że potrafiłem zrozumieć Junga. Musiałem jednak zwracać jeszcze więcej uwagi na całokształt, zamiast dawać zaślepiać się zmartwieniami jedynie na temat jego zdrowia, co było niezmiernie trudne. Jeszcze przed chwilą kładłem na szali prawdopodobieństwa fakt, że zwracał uwagę jedynie na swoją wagę i wygląd ciała, teraz jednak nie mogłem się nadziwić, jak płytko o nim myślałem. To głównie moje myślenie, a nie jego, wymagało poprawki, o czym wcześniej nie zdawałem sobie w ogóle sprawy. Teraz wszystko zaczęło mi się układać w głowie bardziej dokładnie, a z kolejnych schodów, które miały zaprowadzić mnie w jego stronę, powoli spływała mgła, dając mi dostrzec miejsce, w którym powinienem postawić stopę, aby znaleźć się wyżej i bliżej niego. 

Zawsze zostawiał po sobie porządek, bez różnicy czy była to kuchnia, łazienka czy pokój. Odkładał rzeczy na swoje miejsce, a kiedy przychodziła jego kolej na sprzątanie, robił to całym sobą, nie zostawiając ani odrobiny brudu, czasem zajmując się tym nawet poza kolejką. Teksty opanowywał perfekcyjnie na pamięć, nawet kiedy mogliśmy korzystać z kartek czy podpowiedzi. Na treningach dawał z siebie tysiące procent, nie bacząc na pot, który przy tym wylewał, a jego choreografie i układy, które czasami także sam tworzył, były zawsze idealnie dopracowane, dzięki czemu nie bacząc na nic mogliśmy zwracać się do niego o pomoc, której bez słowa sprzeciwu nam udzielał. Nienawidził się mylić i nie znać odpowiedzi, przez co często wybuchał gniewem, następnie z wyrzutami sumienia zaszywając się na sali lub pod kołdrą. Jego plan dnia zawsze był  ułożony zawczasu, tak, aby mógł ze wszystkim wyrobić się w ciągu tej krótkiej doby. Nigdy się nie spóźniał, nie odzywał się nieproszony na zajęciach, nie garbił się i nie obgryzał paznokci. 

Czy jeszcze nie był perfekcyjny? Na czym polegała w jego mniemaniu perfekcja? Jak wyobrażał sobie to słowo, co ono dla niego oznaczało, w jaki sposób je widział? Chciałem dowiedzieć się w końcu wszystkiego, poznać odpowiedzi na każde swoje pytanie, uzyskać chwilę spokoju. Zamiast zasypać go jednak potokiem swoich niewiadomych, nie myśląc dużo, nakryłem jego usta swoimi, aby przekazać im ciepło i czułość, którą trzymałem tylko dla niego. Hoseok naprawdę miał w sobie coś wyjątkowego. Zsunąłem dłonie na jego ramiona, a następnie na ręce, które chwyciłem w mocny uścisk. Nasze usta ocierały się o siebie, nie prosząc o nic ponad to, idealnie zgrywając się w tych delikatnych gestach i odnajdując w nich pożądane ukojenie. Co chwila przymykałem i unosiłem powieki, nie wiedząc czy bardziej w tym momencie pragnąłem widzieć jego wypełnione emocjami oczy, czy skupiać się na subtelnej przyjemności, która przepływała w tej chwili całym moim ciałem. 

Dopiero po tym wszystkim, kiedy miałem chwilę czasu na przemyślenie całej tej sytuacji, bez wahania mogłem mu odpowiedzieć na wcześniejsze wyznanie, będąc już pewnym, jakie i gdzie jest moje właściwe miejsce. I chciałem go nawet pomimo tego, iż całą tą perfekcją i staraniami przykrywał swoje wady, one i tak fałszywie wyzierały spod grubej warstwy jego wizerunku, wypychane na wierzch przez strachliwe ohydztwo w jego głowie, starające się zniszczyć to, na co tak ciężko pracował. Moim zadaniem było po prostu do tego więcej nie dopuścić.

- Hoseok?

- Hmm? - odwrócił się w moją stronę, kiedy pozbierał już wszystkie rzeczy z podłogi i podniósł się, zarzucając na ramię czarno-granatową torbę.  Jego usta były znów wykrzywione w cudownym uśmiechu, na który nie mogłem się napatrzeć. Był idealny. Takim chciałem go zawsze widzieć, pamiętać i móc sprawiać, aby ten uśmiech pojawiał się w jakiejś części też przeze mnie.

- Jeżeli tego chcesz, to ja... chcę być przy tobie. I cię wspierać. Chociaż ciężko mi to ogarnąć, to nie mam zamiaru odchodzić. Naprawdę mi zależy - powiedziałem cicho, stojąc kilka kroków dalej od niego i starając się panować nad słowami. To chyba był ten moment, kiedy odrobina patosu by nie zaszkodziła, więc starałem się go w miarę  zachować. 

Przez chwilę między nami znów trwała kompletna cisza. Nerwowo zacząłem pocierać dłońmi w podwójnej kieszeni swojej bluzy, twardo zatrzymując wzrok na nim, chociaż miałem ochotę po prostu przenieść spojrzenie na swoje buty, sam zawstydzony swoimi słowami i ich brzmieniem. Wbrew pozorom i tego, jak silny starałem się być na co dzień z wierzchu, było to trudne. Wszystko, czego nie byłem w stu procentach pewny, sprawiało, że stawałem się kłębkiem nerwów i nie wiedząc co powinienem w danej sytuacji zrobić, zachowywałem się jak maszyna. Hoseoka jednak to nie zraziło, bo mimo mojego twardego spojrzenia, potrafił chyba usłyszeć w moim głosie i między słowami coś, co sprawiło, że jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej i już po chwili trzymaliśmy się nawzajem w ramionach. 

- Dziękuję, Yoongi. I wiesz... Tamtego możesz być pewien, że ja...

Pokiwałem głową, kiedy na chwilę się zaciął, dając mu tym samym znak, że nie musi dokańczać. Rozumiałem, co chciał powiedzieć i nie potrzebowałem, aby się męczył z dobieraniem tych wszystkich słów. Byłem naprawdę prostym facetem. Dwoma palcami delikatnie chwyciłem jego brodę, on jednak zaprotestował szybko, uchylając się od pocałunku, którym chciałem go obdarować.

- Daj mi skończyć! - oburzył się, jednak chwilę później jego usta opuścił cichy, dźwięczny śmiech, kiedy zrobiłem zdezorientowaną minę. - Ma być w końcu perfekcyjnie, prawda?

Pokiwałem głową, nie kłócąc się z jego poczuciem estetyki i wyobrażeniami o perfekcyjnym wyznawaniu uczuć. Jeżeli dla niego było to powiedzenie tego na śmierdzącej potem sali do ćwiczeń, na której byliśmy otoczeni z prawi każdej strony lustrami i straszeni niedziałającą kamerą... 

- Chciałbym być z Tobą, Yoongi - wydusił w końcu, zmuszając się do patrzenia na mnie. Mimo ciśnienia, które rozsadzało jego policzki od środka, efektem czego były wielkie rumieńce goszczące na jego twarzy, nie odwrócił wzroku. - A teraz mnie pocałuj, bo jest mi głupio i chcę w końcu zamknąć oczy.

____________________________________

tak średnio podoba mi się ten rozdział

możecie się zdziwić, ale jest prawie kluczowy w tym ff, po prostu nie wiedziałam jak go napisać i zjebałam

ale od następnego już będzie ok i zacznie się... a, nie ważne co w sumie

wiem że te liczby co wstawiam na tablicę nic wam nie mówią, ale za kilka dni stanie się coś fajnego

pewnie nikt się nie domyśla co i co to za liczby, ale

ale to będzie coś fajnego



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro