Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

pineapple

Patrzył na mnie błagalnie, trzymając w dłoni brelok z zielonym słonikiem z uniesioną do góry trąbą, do którego doczepione było kilka brzęczących kluczy. Pociągnąłem ze słomki shake'a, którego postawił mi, zanim jeszcze zdążyłem przyjść na ustalone przez nas wcześniej miejsce aktualnego spotkania. Padło na kawiarenkę, małą, tanią, z wierzchu nieco obskurną, jednak nadrabiającą przytulnym, ciepłym wnętrzem i zapachem najlepszego ciasta, jakie jadłem w Seulu. Dobra, nie najlepszego. Po prostu na takie było mnie czasami stać, no i było naprawdę smaczne, szczególnie podawane w "zestawie rozszerzonym": z gałką waniliowych, choć niezbyt waniliowo smakujących lodów, odrobinę zbyt wodnistą bitą śmietaną i sosem cynamonowym. Siedzenia w lokalu były wygodne, więc mogłem się na nich swobodnie rozsiąść, a komfortu temu miejscu dodawał fakt, że było w nim przyjemnie cicho, ze względu na porę dnia. W piątkowe popołudnie było tu jeszcze mało osób, dopiero wieczorem wszystko miało się zlecieć, z utęsknieniem świętując początek weekendu. Nawet w takich zaściankowych miejscach wieczorami tętniło życie. To tu najczęściej spędzałem czas ze znajomymi, zanim trafiłem do  wytwórni i to tu chodziliśmy z Yoonho, kiedy dostawaliśmy wypłaty i byliśmy panami świata, bo stać nas było na ciasto i herbatę słodzoną syropem. 

Kiedy tylko do mnie zadzwonił, wiedziałem, że o coś chodzi, a po kilku minutach rozmowy byłem już o tym przekonany, gdy zaprosił mnie na wyjście. Dawno się nie widzieliśmy, więc zgodziłem się bez większego marudzenia o tym, że mi się nie chce, jestem zmęczony i wolałbym w spokoju się przespać lub spędzić czas z Hoseokiem.  Swoją drogą Jung i tak całe dzisiejsze popołudnie miał w planach przesiedzieć na sali treningowej, o czym poinformował mnie z samego rana, więc moje wcześniejsze plany o wspólnym wypoczynku pod ciepłą kołdrą, na twardym materacu naszego piętrowego łóżka, spełzły na niczym. Musiałem wymyślić coś innego, jeżeli chciałem spędzić z nim trochę czasu. Coś wyjątkowego, co go przekona do faktu, że przytulanie się do mnie jest ciekawsze, niż pocenie się w samotności w czterech kątach jednej z salek w budynku Big Hitu. Jeżeli narzekałby na temperaturę, zawsze mogliśmy wziąć dodatkowy koc, jednak śmiałem sądzić, że moje ramiona dałyby mu równie dużo ciepła, co taki wysiłek. Powoli zbierałem myśli w jedną całość, usiłując wybrać najbardziej dogodną dla naszej dwójki propozycję, jednak był to co najmniej ciężki wybór.

- Zrobisz to dla mnie? Błagam, Yoongi... To tylko tydzień, ani dnia więcej. Obiecuję. Nie mogę go ze sobą wziąć, to za daleka droga... mógłby się przeziębić, zresztą nie miałbym nawet gdzie go trzymać... Mam tutaj tylko ciebie. Zrobię co zechcesz, przysięgam. Prooszę...

Westchnąłem, słuchając tego potoku słów, a kiedy wydało mi się, że nastał już koniec, niepewnie uniosłem wzrok znad napoju, spoglądając w jego wielkie oczy. Aegyo nigdy mu nie wychodziło szczególnie dobrze, tak jak zresztą mi, jednak mimo to sama jego specyficzna uroda u ogółu ludzi uchodziła za uroczą, więc popatrzenie na jego twarz było wielkim błędem. 

On już wiedział. 

Doskonale zdawał sobie sprawę, że mu nie odmówię i prędzej czy później się zgodzę. Zawsze tak było, potrafił osiągnąć swój cel na piękne oczy, szczególnie, jeżeli chodziło o mnie. Nie potrafiłem mu odmawiać, nie, kiedy wspominałem wszystkie chwile, które z trudem razem przeżyliśmy w Seulu, ile razy przez ten ciężki okres mi pomógł, służył całym sobą, ramieniem albo chociażby kieliszkiem, kiedy w środku nocy przychodziłem do niego w rozsypce i nie byłem w stanie wydusić ani słowa. Wiedziałem, że będę mu za to wszystko dłużny do końca życia i nie miałem odwagi mu odmówić. Byłoby to okazanie największego braku szacunku, na jaki mnie stać, a przecież był jedną z osób, które szanowałem najbardziej. Pokręciłem głową w zrezygnowaniu, dopijając do końca swojego shake'a. Waniliowo-karmelowego. Znów byłem panem świata.

- Przecież nie mam wyboru, nie? - rzuciłem, odstawiając puste naczynie na stolik i wycierając usta papierową ściereczką, po czym schowałem ją do kieszeni. Taka mania. Od zawsze wszystko oszczędzałem i skrupulatnie używałem jednej, nawet jednorazowej rzeczy po kilka razy- zboczenie z wcześniejszych lat, w których najpierw moja rodzina, a po opuszczeniu domu ja sam, ledwo wiązałem koniec z końcem. Teraz nie było aż tak  tragicznie, jak zawczasu, jednak nie uważałem tego za szczególnie zły nawyk i nie starałem się go nawet niwelować. Marnotrawstwo nie było niczym dobrym.

- Masz. Oczywiście, że masz - odpowiedział szybko, jednak była to tylko formalność. Oboje wiedzieliśmy, że wyboru nie miałem, nawet najmniejszego, jednak wrodzona grzeczność (czytaj: lizusostwo) nie pozwalało mu na pozostawienie mnie w takim przekonaniu.  W końcu byłem od niego o te pięć dni starszy, nie? Nigdy nie przepuściłem okazji, aby mu to wypomnieć, zbyt dużo satysfakcji mi to sprawiało.

- Tak? Ciekawe, jaki. Z chęcią się dowiem.

- No... - milczał dłuższą chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Kiedy długo nie nadchodziła, chciałem już rzucić jakiś słaby tekst typu A nie mówiłem?, jednak zdążył mnie uprzedzić, szybko wpadając na jakiś genialny pomysł, aby uraczyć nim moją zdruzgotaną dumę. - No możesz się zgodzić i mi pomóc... albo mnie olać i dać zdechnąć mojej Pusi z głodu...

Pusi... kto normalny daje tak na imię zwierzęciu? Nazwanie tak swojego pupila w moim mniemaniu było dużo gorsze, niż przymusowa, tygodniowa głodówka i brak opieki, który właśnie będzie musiał mu zafundować, jeżeli mu odmówię. A nie odmówię. Jeszcze jeżeli byłby to kot, szynszyla, chomik, nawet york, cokolwiek... ale wąż? Gdybym w tej chwili pił, wyplułbym wszystko ze śmiechu na stolik, przysięgam. Albo najlepiej na niego, może by się chociaż trochę ogarnął po lodowym prysznicu.

- Świetny wybór, naprawdę. Szeroka gama wariantów i możliwości - prychnąłem, przewracając oczami. Jednak nie udało mu się zreperować mojego ego, za to osiągnął swój cel i był z siebie widocznie bardzo dumny, sądząc po jego minie. Usta chłopaka rozciągnęły się w szerokim uśmiechu ulgi. Miałem to minimalne szczęście, że siedzieliśmy po przeciwnych stronach stolika. Mimo iż ludzi w lokalu było mało, dwóch obściskujących się z niewiadomego powodu facetów niekoniecznie musiałoby uchodzić w ich mniemaniu za estetyczne. - Ale chcę za to jeszcze jednego shake'a. I tę szarlotkę na ciepło z bitą śmietaną.

Yoonho bez żadnego skrzywienia zamówił mi to, co chciałem, po czym na przemian z podziękowaniami zaczął dawać mi instrukcje w związku z tym co, kiedy i jak powinienem robić. Jakby ten gad miał się zesrać, jeżeli dostanie żreć i pić godzinę po czasie... Czy gady w ogóle srają?

- Chory pojeb jest z ciebie, wiesz? - powiedziałem w końcu, kiedy zamilkł, obiecując uprzednio, że zostawi mi na stole w kuchni kartkę ze wszystkimi informacjami, abym nie zapomniał, a klucze podrzuci mi dzisiaj wieczorem. Pokiwałem głową, a z jego ust nie schodził ten wdzięczny, pełen ulgi i nieokiełznanej, dziecięcej radości uśmiech. Na ten widok nie potrafiłem być obojętny, chociażbym nie wiem jak się starał.

- Wiem. A z ciebie najlepszy przyjaciel, Yoongi. 

Nie powiem, rozczulił mnie tymi słowami. Zawsze starałem się taki być i fakt, że ktoś obdarował mnie tymi słowami, znaczył dla mnie naprawdę wiele. Teraz musiałem sprawić, aby Hoseok zaczął myśleć w podobny sposób. Był tylko jeden problem- z Yoonho znałem się już dobre kilka lat, a zdrowie Hobiego nie mogło aż tyle na mnie czekać.

***

Patrzyłem na zegarek wiszący na ścianie naszego pokoju, naliczając już pół godziny. Pół godziny minęło, od kiedy Hoseok wrócił, wykąpał się, położył obok mnie i narzekał, że bolały go plecy. Czyli było normalnie. Gdyby coś się zmieniło, dopiero wtedy zacząłbym się martwić i główkować nad tym, co mogło być nie tak, jednakże teraz wszystko wydawało się być w całkowitym porządku. Głaskałem delikatnie jego obolałą część ciała, co chwilę przykładając usta do jego chłodnego karku, na co bez słowa sprzeciwu mi pozwalał. Lubiłem ten czas, który spędzaliśmy razem, kiedy mogłem dawać mu tyle czułości, ile tylko chciał, czasem sam pozwalając sobie na nieco więcej, co jednak zazwyczaj było jedynie zabawą w pochody, zawsze przerywaną szybko przez jego nieustępliwe dłonie. Chyba mi to nie przeszkadzało, a nawet wręcz przeciwnie; było całkiem dobrze, przynajmniej tak wnioskowałem po jego zachowaniu, więc nie miałem na co narzekać. Najważniejsze, że jeszcze przy mnie był i nie zamierzał uciekać. Przynajmniej w najbliższym czasie. Nie byłem pewny czy zdawał sobie sprawę, że jestem w stanie gonić go aż do momentu, w którym jeden z nas nie padnie bez sił i się nie podda i w aktualnym momencie nie wydawało mi się, abym to ja był tą osobą.

- Pójdziemy dzisiaj do klubu? - zapytałem cicho, dmuchając lekko w jego skórę, przez co zadrżał nieznacznie, szybko odwracając się w moją stronę, posyłając mi przy tym zdumione spojrzenie.

- Jak do klubu? - zapytał zdziwiony. Odgarnąłem w tył grzywkę z jego czoła, po czym poprawiłem kołdrę, która odkryła mu ramię, aby nie zmarzł. - Tak razem? Jako para? Tańczyć?

Zaśmiałem się, kiwając głową na potwierdzenie. W Seulu były na pewno jakieś kluby dla gejów, w których moglibyśmy czuć się w miarę komfortowo. Nie chciałem, aby kolejny wieczór spędził śpiąc i marnując czas na nic nierobieniu, w którym ostatnio pogrążał się coraz bardziej, jakby brakowało mu sił na głupiego chińczyka czy scrable, które Jin przywiózł niedawno z domu, chcąc zadbać o nasze mózgi.

- Znajdę coś zaraz w Internecie... pobawilibyśmy się trochę we dwójkę, byłoby fajnie, nie sądzisz? Ostatnio jakoś tak... nie mamy na to czasu - powiedziałem, ostatnim słowom poświęcając nieco więcej atencji. Wiedziałem, że zwracanie uwagi na to, że spędza za dużo czasu na sali i spaniu było co najmniej głupie i mogłoby tylko go zniechęcić do planowanego przeze mnie od dwóch dni wyjścia, na którym notabene bardzo mi przez to wszystko zależało. Musiałem jakoś odwracać jego uwagę od rzeczywistości, z którą ostatnio dość kiepsko sobie radził, co nie uszło mojej uwadze.

- No... fajnie - odpowiedział, zaraz chowając twarz w mojej bawełnianej, świeżo upranej przez Jina koszulce, która służyła mi jako piżama. Nie słyszałem w jego głosie większego przekonania, jednak miałem nadzieję, że w miarę rozwoju wydarzeń zaplanowanych na dzisiejszy wieczór szybko go nabierze, kiedy tylko znajdziemy się już u celu. Chwyciłem telefon i wpisałem w wyszukiwarkę zapytanie o adresy podobnych lokali, po czym odłożyłem urządzenie na poduszkę. Zanim ten złom zadziała i znajdzie chociaż jeden wynik, miną wieki, jednak nie przeszkadzało mi to jakoś bardzo. Położyłem dłoń na plecach młodszego, głaszcząc je lekko i miarowo, dopóki nie zdałem sobie sprawy, że zasnął. Pokręciłem głową, ale dałem mu chwilę na odpoczynek. Dzisiejsza noc zapowiadała się długa, więc niech korzysta, póki może. Ucałowałem jego czoło i oparłem się na łokciu o poduszkę, zatrzymując spojrzenie na jego spokojnej twarzy.

Przez ostatnie tygodnie zrozumiałem, że byłbym w stanie zrobić naprawdę wiele, byleby zatrzymać ten spokój, którym malowało się jego oblicze na dłużej. Jednak ile bym się nie wysilał, jego ciało zdawało się przepływać mi przez palce, stosując w moim mniemaniu samoobronę przed ochroną i bezpieczeństwem, które sam zapowiedziałem mu gwarantować. Co z tego, że ja chciałem sięgnąć po gwiazdkę z nieba, aby mu ją podarować, skoro on nie chciał jej przyjąć? Nie wiedziałem, jak wielki szok musiałby go spotkać, aby w końcu zrozumiał, że realia, w których się obraca, pozbawiają go wszystkiego na czym tak bardzo mu zależało, zamiast prowadzić ku spełnieniu marzeń, tak jak wcześniej tego pragnął. W końcu po to tu przyjechał, prawda? Tak jak my wszyscy, był tutaj, aby spełnić marzenia. Bez różnicy czy była to chęć rozwinięcia swojego talentu, koegzystowanie z muzyką, spełnienie pasji czy chęć bycia sławnym i bogatym- wszystko to były marzenia i cele, do których dążyliśmy. Czemu więc Hoseok nie zauważał, jak bardzo zaczął się od nich oddalać?

Pogłaskałem jego twarz, po czym również położyłem się na chwilę i przymknąłem powieki. Chwilę się zdrzemnę... nic się przecież nie stanie, prawda?

***

Chciałem obudzić go w jakiś romantyczny sposób, który sprawiłby, że od razu po podniesieniu powiek będzie miał dobry humor, jednak nie miałem pojęcia jak tak właściwie powinienem to zrobić. Wszystko wydawało się być takie tandetne; sama idea wyjścia do klubu była dla mnie tandetna, jednak ostatnio moja kreatywność całkowicie ze mnie ulatywała, zostawiając mnie bez ciekawych pomysłów niczym wypompowany balon. Ciężko mi było akceptować prawdę, jednak zdawałem sobie z niej sprawę coraz bardziej i coraz mniej argumentów miałem przeciw jej autentyczności. Związek z Hoseokiem był w jakiś sposób... toksyczny. Nie byłem naiwnym człowiekiem i nie dawałem się bezwiednie wykorzystywać jak zakochany nastolatek, ale mimo wszystko czułem, jakby chłopak wysysał ze mnie czasami życie, bo z siebie samego nie mógł już więcej wykrzesać. A ja czekałem, ciągle czekałem, choć sam chyba niezbyt wiedząc, na co.

Prawdziwy przyjaciel nie pozwoli, byś robił głupoty sam.

- Wake up, my sweet flower - powiedziałem nieco kulawym angielskim i całkowicie koreańskim akcentem. Dmuchnąłem delikatnie w jego ucho, kiedy zauważyłem, że się przebudził, ale uparcie nadal nie chciał otworzyć oczu. Może nie było to zbyt przyjemne, ale przynajmniej dało dobry efekt; chłopak zaraz na mnie spojrzał, marszcząc czoło, na co tylko ucałowałem je lekko, cicho się śmiejąc. - No już, nie denerwuj się. Pamiętasz? Mieliśmy iść do klubu.

- Która jest godzina? - zapytał jeszcze zaspany, podnosząc się do siadu, po czym przetarł oczy. Dobrze, że nie użył eyelinera, bo zaraz zacząłby się skarżyć, że go pieką i miałby następną wymówkę do tego, aby się wymigać od planów. Byłem niemal stuprocentowo pewny, że już miał listę argumentów, aby nagle zrezygnować z naszych planów, jednak nie miałem zamiaru odpuszczać. Nawet jeżeli miałbym zaciągnąć go tam siłą, przez co będzie próbował wepchać się na moje sumienie i wywołać wyrzuty, po godzinie i tak o wszystkim by zapomniał i wkręcił się w zabawę. Te pół procenta, które dzieliły mnie od całkowitej pewności, że na pewno będzie chciał zrezygnować, były nadzieją. Bardzo wątłą, ledwo tlącą się nadzieją, zalegającą na samym dnie Puszki Pandory, której nie potrafiłem mu wyrwać z rąk i zamknąć, jednak nadal tam będącą i próbującą się wydostać na świat, aby go trochę rozjaśnić, uprzyjemnić i sprawić, że wszystko stanie się chociaż odrobinę milsze i łatwiejsze.

- Dochodzi dwudziesta, więc wypadałoby się szybko zebrać i iść - powiedziałem, obejmując go ramieniem. Ziewnął, po czym przeciągnął się, prostując plecy. Szybko skorzystałem z okazji i zbliżyłem znów usta do jego ucha, aby złożyć je zaraz za nim, pieszcząc wargami ten niewielki kawałek skóry, który się tam znajdował. - Wiem, że ci zimno, jesteś zmęczony i nic ci się nie chce... ale zrób to dla mnie, Hobi. Będziesz się dobrze bawił, obiecuję.

Przez chwilę nie dostałem żadnej odpowiedzi i szczerze mówiąc, nie wiedziałem jak interpretować tę ciszę, bo każdy z podobnych momentów, które przeżyliśmy, wydawały się posiadać całkiem inny kontekst. To zjawisko tak bardzo do niego nie pasowało, jednak paradoksalnie i złośliwie pojawiało się coraz częściej w jego, a zarazem i naszym, życiu. I to wcale nie dlatego, że nie było tematów czy chęci do rozmów, co martwiło mnie najbardziej. Wszystkie jego instynktowne, spontaniczne zachowania, którymi nas raczył i przez które dał się poznać, powoli zaczynały być kontrolowane. Zaczął myśleć nad słowami, które wypowiadał, zastanawiać się nad ich znaczeniem, odpowiadał lakonicznie, składnie, coraz rzadziej odzywał się sam z siebie, zwyczaj czekając na jakieś pytania lub o to, aż ktoś poprosi go o wyrażenie swojego zdania, które rzadko i tak potrafił wyrazić. Podporządkowywał się, jednak nie było w tym nic z grzeczności czy poczucia respektu. Wyczuwałem w tym raczej usilną chęć osiągnięcia konkretnego celu, uzyskania spokoju. Mimo iż w przyszłości mieliśmy tworzyć zespół i staraliśmy się już dopasowywać do tej formy, do formy wspólnego życia, dzielenia ze sobą czasu, miejsca zamieszkania i prywatności, on, ten sam Hoseok, który zaadaptował się między nami w ciągu kilku godzin, teraz zdawał się o tym całkiem zapomnieć.

- Skoro tak ci zależy na tym wyjściu, no to chodźmy - westchnął, przerywając ciszę. Odsunąłem usta od jego skóry i puściłem go, dając mu zejść na dół, uśmiechając się ucieszony pod nosem, chociaż na sam dźwięk jego cierpiętniczego tonu miałem ochotę przewrócić oczami. Czasami był naprawdę nie do zniesienia. No, może trochę częściej niż czasami. Bardzo często. Ale mimo to był jedyną osobą, do której miałem tak wielką słabość. I nie zanosiło się jak na razie na to, abym żałował.

Jak na razie.

***

- Podobno ananasy zmieniają smak spermy.

Spojrzałem na niego, przez chwilę będąc wpatrzonym w monumentalną górę kieliszków ustawionych za barem. Nie miałem pojęcia jakim cudem trzymały się na swoich pozycjach bez żadnego zawahania czy drżenia, ostatecznie dochodząc do wniosku, że musi to by atrapa. Przecież to niemożliwe, aby tak wielka piramida ze szklanych, niezbyt stabilnych elementów trwała nienaruszona w miejscu, w którym przewijało się tyle pracowników, a donośny bas dochodzący z głośników wprawiał wszystkie ściany w potężne wibracje. Hoseok trzymał zieloną słomkę w ustach, popijając swojego drinka, na którego nie musiałem go na szczęście namawiać, bo nie lubiłem tego robić. Sam poprosił mnie o jakiegoś dobrego, bo on się nie zna, więc bez zastanowienia zaprowadziłem go do baru i wypytałem o jego ulubione smaki.

- Do czego pijesz? - zapytałem z uśmiechem, opierając się łokciem o ladę, drugą rękę unosząc, aby przez chwilę pobawić się jego włosami, które powoli zaczęły opadać na kark. Powinien się udać do fryzjera. Co prawda w takich przydługich włosach też wyglądał uroczo, jednak wiedziałem, że jeżeli tego nie zrobi, zacznie narzekać, że ma za długie włosy. Dopóki mieliśmy jeszcze w miarę luźne grafiki i więcej wolnego, powinniśmy z tego korzystać. 

- Do niczego. Przypomniało mi się, kiedy spróbowałem - odpowiedział niezbyt wymownie, wskazując brodą na finezyjną szklankę przed sobą, jednak w dalszym ciągu nie podnosząc na mnie wzroku. Mimo to zauważyłem cień uśmiechu na jego ustach. W tym świetle niezbyt widziałem, jaki kolor ma jego twarz, jednak kiedy tylko dotknąłem jego policzka i poczułem pod palcami buchające od niego ciepło, mogłem sobie wyobrazić, jak ślicznie teraz wyglądał, rumieniąc się.

- Sugerujesz, że powinienem wykorzystać fakt, że pijesz ananasowego drinka? - pochyliwszy się nad nim, zadałem mu pytanie, w odpowiedzi oczekując jeszcze większej ilości uroczych rumieńców, których jego charakter dość mocno mi skąpił. Hoseok sam w sobie uwielbiał prowokować, choć zazwyczaj były to tylko gry, bez jakkolwiek planowanego rozwinięcia. Po prostu sprawiało mu to przyjemność, jak dziecku, a ja na to pozwalałem. Gdybym stwierdził że sam nic a nic z tego nie czerpałem, żadnej satysfakcji, skłamałbym, jednak... - Czy może twierdzisz, że sam powinienem się w takowy zaopatrzyć? - dodałem jeszcze, pociągając nieco swojego napoju, wcale nie pozbawionego procentów, dzięki czemu i mi udało się wystarczająco rozluźnić.

- Sądzę, że obie opcje są równie interesujące, hyung.

Musiałem się nieźle wstrzymać, aby nie opluć zawartością ust blatu, przy którym siedzieliśmy. Nie spodziewałem się, że odpowie mi na te zaczepki, nawet jeżeli sam zaczął tę rozmowę. Często tak się zdarzało. Zaczynał i nie pozwalał na rozwinięcie, szybko podłapując nowy temat i zostawiając we mnie narastający niedosyt, jednak z czasem zacząłem się do tego przyzwyczajać, po prostu cierpliwie czekając na dobry moment, który w końcu kiedyś przecież musiał nadejść. 

W końcu.

Kiedyś. 

Nareszcie.

____________________________________

 cieszcie się, póki jest czym ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro