Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

on wygrał

Wziąłem głęboki oddech i niepewnie otworzyłem oczy. Wciąż stałem w łazience dotykając czubkiem nosa gładkiej tafli lustra. Przez chwilę miałem wrażenie, że to wróciło, lecz natychmiast rozpoznałem ciepłą, brązową barwę moich tęczówek. Mrugnąłem dla pewności kilka razy i odkręciłem kran. Poczekałem, aż woda stanie się lodowata i zanurzyłem w niej trzęsące się dłonie. Nabrałem do nich wody i obmyłem niestarannie twarz. Pochyliłem się i zacząłem pić ciecz prosto z kranu. Szybko i zachłannie. Byłem wyczerpany. Zakręciłem kran i stanąłem plecami do lustra. Szybkim krokiem opuściłem łazienkę, udając się w stronę salonu. Bezwiednie opadłem na kanapę i zacząłem nerwowo stukać palcami o blat stolika, na którym zazwyczaj kładłem filiżankę gorącej kawy. Tym razem też tam stała, dokładnie w tym samym miejscu. Powoli usiadłem i wyciągnąłem dłoń w jej stronę. Zacisnąłem na niej drżące palce i zbliżyłem ją do ust. Dawno wystygła. Miałem wrażenie, że przełykam lód. Uparcie usiłowałem pić ją przez zaciśnięte wargi. Zrezygnowany odłożyłem ją na podłogę i ponownie ułożyłem się na kanapie. Byłem przemęczony, lecz nie mogłem zamknąć oczu. Znów oddychałem. Powinienem cieszyć się tym oddechem, ale jak to uczynić, kiedy jedyne o czym marzyłem, było zaprzestaniem go?

Spojrzałem na drugi koniec pokoju, gdzie znajdował się mój ulubiony obraz. Nienawidziłem go. Och, owszem, był wspaniały, lecz nie byłem w stanie na niego patrzeć. Przedstawiał on zakochanych. Patrzyli sobie w oczy, a ich ręce były złączone. Ten piękny moment stał się wieczny. O, ironio! Gdy w pustym mieszkaniu obijałem się o ściany i mój wzrok przez przypadek spoczął na nim, próbowałem opanować śmiech. Chwila ciszy. Dłoń automatycznie powędrowała mi do ust. Wyczułem zarost, który zignorowałem. Po sekundzie, a może godzinie, śmiałem się jak wariat. Prawdziwie. Nie mogłem przestać. Otrzepałem spodnie i ruszyłem do kuchni. Rozbawienie zdawało się nie mieć końca. Pod stołem siedział tłusty, brudny szczur, który zajadał stary kawałek chleba. Tak bardzo przypominał mi mnie! Samotny, skulony w kącie. Brudny i niepotrzebny. Poczułem ogromny przypływ żalu i usiadłem obok mojego futrzanego przyjaciela. Podczas gdy on obżerał się chlebem, zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem głodny. Gorączkowo myślałem, chichocząc pod nosem. To takie oczywiste. Minęło kilka sekund. W spoconej dłoni ściskałem wyrywającego się szczura, który uparcie próbował mnie ugryźć. Roześmiałem się. Przytrzymałem go obiema rękami i przystawiłem do ust. Wgryzłem się w niego. Czułem jak powoli moje zęby przechodzą przez futro, skórę i kości, aby rozerwać narządy i spotkać się. Zajadałem go niezwykle łapczywie. Łykałem jego brudną krew i brałem coraz większe kęsy. W końcu poczułem satysfakcję. Odrzuciłem jego resztki w kąt i przetarłem oczy. Wszędzie ta cholerna ciecz. Byłem tym zmęczony. Chwyciłem pierwszą, lepszą ścierkę i zacząłem wycierać podłogę, cicho gwiżdżąc. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. W ułamku sekundy zmieniło się w głośne uderzanie w nie pięścią. Schowałem się pod stołem. Ramionami objąłem skulone nogi. Zacząłem się trząść. Płakałem i chichotałem na przemian. Do środka weszło kilku mężczyzn. Ruszyli w stronę sypialni. Na czworakach spróbowałem ich dogonić. Dwóch chwyciło mnie za ramiona i krzyczało coś do mnie. Mój krzyk był głośniejszy. Błagam, tylko nie ona. Wszystko, tylko nie ona - krzyczałem resztkami sił. Nacisnęli klamkę. To było za wiele. Wyrwałem się im i rzuciłem do przodu. Złapałem pierwszego za kostki i zacząłem gryźć. Biłem go na oślep. Jeden z nich wyjął paralizator i przyłożył do mnie. Kątem oka zauważyłem granatowe mundury. Próbowałem splunąć na podłogę, lecz moje ciało doznało niesamowitych wstrząsów. Straciłem przytomność, a ślina powoli ściekła mi po brodzie, aby ostatecznie wchłonąć w koszulkę.

Obudziłem się. Nie byłem w stanie ruszyć żadną kończyną. Ludzie dookoła mamrotali niezrozumiałe dla mnie słowa. Płakałem i śmiałem się na zmianę, nie byli w stanie nic mi zrobić. Podszedł do mnie czterdziestolatek w garniturze. To miłe, że był tak starannie ubrany dla mnie. Osoby, która cuchnęła i miała skarpetki nie do pary. Spojrzał na mnie dokładnie w taki sam sposób, w jaki ja patrzyłem na coś, co przykleiło mi się do buta. Trzymał kurczowo notes w którym szybko coś notował patrząc na mnie. Wyrwał kartkę i rzucił ją na stół. Wychyliłem się w jej stronę, a mundurowi natychmiast wstali. Nie musieli tego robić - kaftan bezpieczeństwa sprawował się doskonale. Notatka głosiła - poderżnął gardło własnej żonie, następnie przyodział ją w suknię ślubną. Żył z nią w ten sposób do momentu pełnego rozkładu ciała. zaawansowana schizofrenia. Kompletnie oszalał przez izolację. Żywił się głównie szczurami.

Podniesiono mnie i zaprowadzono do pokoju z miękkimi ścianami. Nie wiem ile tam przebywałem. Sam ze sobą, znowu. Witaj, stary przyjacielu! Po jakimś czasie znów otworzono drzwi i wywleczono mnie z przyjaznego pomieszczenia. Poddałem się temu, czekałem na rozwój wydarzeń. Usadzono mnie na krześle i założono żelazną czapeczkę. Zaśmiewałem się do rozpuku. Mrożący krew w żyłach śmiech krążył po całym budynku. Nagle rosły mężczyzna pociągnął wajchę. Nastała kompletna cisza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro