Chapter twenty-seven
- Na Merlina! Riddle! Nic ci nie jest? - zapytała spanikowana Larissa, zauważając leżącego na ziemi chłopaka.
Zapaliła światło, aby mieć lepszą widoczność i szybko do niego podeszła, kucając obok.
- A jak myślisz? - zapytał sarkastycznie, chcąc się podnieść.
- Nawet nie próbuj, bo upadniesz, a ja nie mam zamiaru cię zbierać z podłogi. - syknęła. - Jakbyś się nie skradał, to nic by ci się nie stało.
- Jeszcze będzie moja wina. - powiedział wściekle Tom. - Jakbyś nie zapomniała, że nie jesteś w tym domu sama, to by do tego nie doszło. - dodał i ledwo, ale się podniósł i podszedł do kanapy, na której się położył, jakby specjalnie sprzeciwiając się słowom Larissy.
- Samodzielny pan Riddle, idiota, który uważa się za wielkiego pana i władcę. Kretyn podlizujący się wszystkim i największy palant jakiego zna świat. - mówiła pod nosem dziewczyna, idąc po apteczkę.
- Ja to wszystko słyszę, Cervantes. - powiedział chłopak, rzucając jej mordercze spojrzenie. - Pożałujesz tego.
- Uważaj na słowa, Riddle, bo zaraz cię tak zostawię. . . Albo lepiej - dobiję cię i zakopię w ogrodzie, podpisując ziemię "Tu leży zdechły, obślizgły, prymitywny, arogancki, wredny, bez uczuciowy, skretyniały, idiota".
- Oh, dobijesz mnie? Jak? - prychnął. - Nie masz tu różdżki, a zdaję mi się, że magia bezróżdżkowa ci nie wychodzi? Jak mi przykro. - powiedział kpiąco.
- Patelnią też da się zabić. - syknęła. - A teraz lepiej się nie odzywaj, bo ci wsadzę ten okład do oka. - powiedziała i kucnęła przy nim.
Delikatnie przyłożyła kompres do jego czoła, na którym znajdowała się spora, opuchnięta rana, z której płynęła stróżka krwi.
Chłopak nie skrzywił się nawet odrobinę, a z jego ust nie wyleciało żadne syknięcie czy przekleństwo, co było godne podziwu, gdyż taki zabieg zdecydowanie nie należał do przyjemnych.
Dopiero po kilkunastu minutach wstała i spojrzała na niego z satysfakcją.
- Wiesz, Riddle, ja jednak nie chcę podbijać świata, tylko zostać pielęgniarką w Mungu. - powiedziała ze śmiechem.
- Odkryłaś nowe powołanie? - zapytał sarkastycznie, również się podnosząc.
- Żebyś wiedział. - podeszła do szafki, odkładając apteczkę i odwracając się w jego stronę z uśmiechem samozadowolenia.
- Nie powiedziałbym, że ci to wychodzi. - rzucił, a Larissa słysząc to aż wciągnęła głośniej powietrze. Ona mu pomogła, a dostaje w zamian takie coś?
- Jakim ty jesteś idiotą, Riddle. - powiedziała ze zdenerwowaniem i poszła do swojego pokoju, nie powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami.
★★★
Było już dobrze popołudniu, a Tom i Larissa jeszcze ani razu nie porozmawiali od czasu ich sprzeczki.
Dziewczyna ignorowała go, co powoli zaczęło nie podobać się chłopakowi. Nie przywykł do bycia ignorowanym.
Nie myśląc o konsekwencjach udał się do pokoju dziewczyny. Nie czuł, że zrobił coś źle, a po prostu nie podobała mu się cisza, która panowała w Cervantes Manor.
I tak za dużo się jej nasłuchał, o ile ciszy dało się słuchać, w sierocińcu. Tam panowała ciągle. Raz na jakiś czas przerywana była krzykami jakichś dzieci, które biegały po korytarzach czy znęcały się nad innymi.
Złapał za klamkę ciemno brązowych drzwi i bez wahania je otworzył.
Dziewczyna siedziała na łóżku i czytała książkę, którą z tego co wiedział dostała od Mulcibera i White na święta.
Wiedział to dzięki leglimencji użytej na Evanie. W końcu on dał jej zwykły dziennik i nie miał pojęcia czy go przez to nie wyśmieje. Nie wiedział czy w arystokratycznych rodach daje się zwykłe prezenty czy kosztujące majątek, którego swoją drogą nie miał, rzeczy.
Mulciber dał jej bardzo kosztowny prezent, przez co Tom już zastanawiał się nad zmianą swojego, jednak w końcu doszedł do wniosku, że albo będzie się cieszyła z dziennika, albo nie dostanie nic.
- Co tu robisz? - zapytała ze zdenerwowaniem unosząc wzrok znad książki.
- Znowu zapomniałaś, że jestem w tym domu? - nie mógł powstrzymać się od zdenerwowania dziewczyny, która wstała, odrzuciła lekturę na łóżko i stanęła z nim twarzą w twarz.
- Bawi cię to? - zapytała wściekle. - To uderzenie patelnią sprawiło, że pomieszało ci się w mózgu?
Teraz to Tom był zdenerwowany. NIC nie dawało jej prawa, aby mogła go bezkarnie obrażać.
- Słuchaj - zaczął, mocno chwytając ją za podbródek. - Nie pozwolę sobie na takie traktowanie.
- Puść mnie, Riddle. - warknęła. - I tak, jeśli zachowujesz się jak kretyn, to zasługujesz. - dodała, choć była pewna, że będzie tego żałować.
Chłopak nie był zły. On był wściekły. Palce jego lewej dłoni zacisnęły się na gardle Larissy.
- Odwołaj to. - wysyczał, a w jego oczach widać było obłęd.
Dziewczyna powoli czuła, że jest jej słabo. Wiedziała do czego Riddle był zdolny, dlatego nie chciała ryzykować.
- Odwołuję. - wydyszała.
Po chwili poczuła, że uścisk chłopaka się rozluźnił, a ona mogła złapać świeże powietrze, nie myśląc o niczym innym.
Przez chwilę straciła kontrolę. Przez chwilę nie panowała nad mimiką swojej twarzy, a także nad myślami. Straciła kontrolę o chwilę za dużo.
Riddle wykorzystując rozkojarzenie Larissy wszedł do jej umysłu. W końcu na codzień nie zdarzała się taka okazja.
Widział, bardzo dobrze widział, że dziewczyna się go bała, co nie spodobało mu się ani odrobinę.
Przeklinał na siebie w myślach. Czemu potrafił zachować kontrolę zawsze, ale nie w tak podstawowych momentach? Tym bardziej był zły na to, że ta cała sytuacja była spowodowana jego jednym zdaniem, które uraziło dziewczynę.
- Co ci zawsze powtarzam, Cervantes? - zapytał, choć jego ton nie był chłodny.
Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. Trzymała się za bladą szyję, na której wyraźnie odznaczyły się jego palce.
- Nie wiem, ostatnio tylko to, że mam się skupić, gdy używam magii bezróżdżkowej. - stwierdziła, myśląc o ich "lekcjach" przez dziennik.
- Nie o to mi chodziło.
- No to nie wiem, skąd mam wiedzieć o czym myślisz, Riddle? - widać było, że była poirytowana.
- Że masz się mnie nie bać. - powiedział całkiem poważnie. - A ty cały czas to robisz. - dodał, przecierając ręką twarz.
- Dziwisz mi się? - zapytała powracając do swojej normalnej, ciągle kłócącej się z Riddlem wersji. - Jakby ciebie ktoś dusił, to byś się go nie bał?
- Nie rozmawiamy o mnie, Cervantes. Przecież wiesz, że nic bym ci nie zrobił.
- Możesz to jakoś udowodnić? Bo nie wydaje mi się, że byś się powstrzymał od zabicia mnie. Przynajmniej miałbyś tego swojego horkruksa i. . .
- Możesz się nie odzywać? - przerwał jej, przewracając oczami.
- No właśnie, taki jesteś. Arogancki, bezczelny, wredny, cha. . .
- Już to słyszałem. - znowu jej przerwał ze zirytowaniem.
Nachylił się lekko i ujął palcami jej podbródek.
- Teraz będziesz cicho? - zapytał, delikatnie ją całując.
To było trochę tak, jakby ona była wodą, a on wędrował po gorącej pustyni. Woda gasiła pragnienie, dawała swego rodzaju ukojenie.
Odsunął się kilka sekund później, przyglądając się reakcji dziewczyny, która stała w miejscu, nie ruszając się nawet o milimetr.
- A do nauki magii bezróżdżkowej wrócimy jutro. - powiedział i już chciał odchodzić, gdy złapała go za rękaw koszuli i odwróciła w swoją stronę.
- Nie myśl o nauce, są wakacje. - to mówiąc na nowo złączyła ich wargi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro