Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter one

Czarny puchacz przeleciał nad skąpaną w szarej mgle ulicy Londynu. Z okien jednego z domów obserwowały go orzechowe oczy Andrew Cervantesa. Spodziewał się, że owy ptak leci do jego córki, piętnastoletniej Larissy. W tym roku miała udać się do nowej szkoły - Hogwartu. Wcześniej dziewczyna uczy się w Akademii Magii Beauxbatons, lecz jej ojciec dostał nową posadę w angielskim Ministerstwie Magii i zdecydowali się przeprowadzić.

Wychowywał córkę samotnie, jego żona - Allison, zmarła, kiedy Larissa miała dziewięć lat. Być może z tego powodu nastolatka była bardzo ambitna i zaradna. Przez większość czasu musiała dbać sama o sobie, bo Andrew często był w pracy, a w szkole nie miała wielu przyjaciół.

Jego rozmyślania przerwał dźwięk kroków. Po chwili w drzwiach kuchni stanęła jego córka. Miała bardzo bladą cerę, z którą kontrastowały jej czarne, falowane włosy. Na nich miała założoną nieodłączną część swojego wyglądu - białą opaskę. Z wyglądu bardzo przypominała swoją mamę. Szczególne podobieństwo zauważał w jasnoniebieskich, przejrzystych oczach, którymi właśnie uważnie go obserwowała.

- Czy coś się stało? - zapytała, ponieważ Andrew nie odezwał się odkąd weszła.

- Nie, po prostu się zamyśliłem - powiedział i przypomniał sobie o puchaczu - Dostałaś list?

Dziewczyna podała mu pergamin, na którym była wiadomość od wicedyrektora Hogwartu - Albusa Dumbledore'a.

- Pójdziesz ze mną dzisiaj na Pokątną? Do pierwszego września jeszcze dwa tygodnie, lecz chciałabym już ją zobaczyć - zapytała dziewczyna, gdy jej ojciec czytał listę zakupów. Andrew z przepraszającą miną pokręcił głową.

- Przepraszam Lar, ale muszę iść do Ministerstwa. Na pewno poradzisz sobie sama- nastolatka pokiwała głową, a Andrew podszedł do niej, przytulił na pożegnanie i już po chwili słychać było dźwięk towarzyszący teleportacji.

Larissa została sama, a uśmiech którym obdarzyła przed chwilą ojca zniknął z jej twarzy tak szybko jak się pojawił.

★★★

Ubrana w czarne szaty Larissa, niosła w rękach torby z zakupami. Mijała wielu czarodziei, którzy podobnie do niej wybrali się na zakupy już teraz.

Jeszcze tylko szaty pomyślała spoglądając na swoją listę. Wzrokiem odszukała sklep Madame Malkin, w którym miała dokonać zakupu.

Weszła do środka i zobaczyła jak magiczna miarka latała wokół wysokiego nastolatka, a ciemnowłosa, szczupła kobieta dyktowała samopiszącemu pióru jego wymiary.

- Zaraz do ciebie podejdę, kochanieńka - powiedziała sprzedawczyni, gdy tylko ją zauważyła.

Chłopak, którego właśnie obsługiwała spojrzał na nią, słysząc słowa sprzedawczyni. Miał blond włosy i zielone oczy.

Kiedy pani Malkin na chwilę wyszła, chłopak zaczął rozmowę.

- Evan Mulciber - skinął lekko głową. - Jak się nazywasz? Nie widziałem cię wcześniej w Hogwarcie.

- Nie było takiej okazji, chodziłam do Beauxbatons.

- To wiele wyjaśnia. . . - pokiwał głową - Jeszcze się nie przedstawiłaś - zauważył.

- Larissa Cervantes.

- Status krwi?

- Czysta - powiedziała, a na twarz blondyna wstąpił uśmiech zadowolenia.

- To dobrze - zdążył odpowiedzieć, zanim Madame Malkin do nich podeszła.

Kobieta dokończyła obsługiwać chłopaka, który przy wyjściu pożegnał Larissę i zaproponował spotkanie na peronie. Dziewczyna była zaskoczona, że nawiązała z kimś kontakt - nigdy nie była duszą towarzystwa.

★★★

Czarnowłosa z uwagą obserwowała ludzi na peronie 9 i 3/4. Była spięta, bo do odjazdu pociągu zostało pięć minut, a ona dalej nigdzie nie dostrzegała blond włosów Mulcibera. Jej głowę zaprzątały myśli.

Może już wsiadł do środka?

Zastanawiała się nad tym dopóki nie poczuła, że ktoś zakrył jej oczy. Uśmiechnęła się sama do siebie i odwróciła do tyłu, gdzie, tak jak się spodziewała stał jej przyjaciel. Nie wiedziała czy mogła tak go nazwać, gdyż znali się tylko dwa tygodnie, jednak często pisali i czuła, że mogła mu zaufać.

- Gdzie ty byłeś? - zapytała, ze zirytowaniem poprawiając włosy, które poczochrał jej Evan.

- Nie dramatyzuj - zaśmiał się - Lepiej znajdźmy przedział, bo chyba nie będziemy stali na korytarzu.

★★★

Chłopak otworzył drzwi przedziału, który znajdował się na samym końcu pociągu. Larissa ujrzała czterech nastolatków i jedną dziewczynę, których Evan przedstawił jako swoich dobrych znajomych.

Okazało się, że siedziała w przedziale z Louisem Averym, Arianem Lestrangem, Charlesem Nottem, Orionem Blackiem oraz Walburgą Black. Wszyscy byli ślizgonami i tak jak ona szli na piąty rok nauki.

Na wstępie wyjaśniła im dlaczego wcześniej nie uczyła się w Hogwarcie i w skrócie opowiedziała o poprzedniej szkole. Mówiąc o Beauxbatons powtórzyła formułkę, którą witali młodych czarodziei uczniowie będący w samorządzie szkolnym. Oczywiście w samych superlatywach.

- Jakiej jesteś krwi? - usłyszała pytanie, zadane przez dwie osoby równocześnie. Nie dziwiła im się. Sama nie przepadała za szlamami i zdrajcami.

- Czystej.

- To dobrze, nienawidzę szlam i zdrajców krwi - tym razem odezwał się Lestrange. Spojrzała na niego uważnie.

- Ja tak samo - odrzekła. - Trzeba odcinać zepsute liście, aby cała roślina nie była zarażona. - powiedziała, nawiązując do świata magii. - Tak samo ze szlamami i zdrajcami, trzeba dbać o dobro prawdziwych czarodziei - zauważyła, że po jej słowach pokiwali z satysfakcją głowami.

Brawo Larissa, sprawdzian na to, czy będziesz dla nich odpowiednią znajomą zaliczony.

Reszta podróży minęła jej głównie na rozmowach z Walburgą, z którą szybko znalazły wspólny język. Być może dlatego, że były tam jedynymi osobniczkami płci pięknej.

★★★

Po wyjściu z pociągu, Larissa udała się w stronę gajowego Ogg'a, który wołał nowych uczniów. Mieli płynąć łódkami do szkoły, a nie tak jak inni jechać powozami.

Mimo złego nastawienia musiała przyznać, że widoki zrobiły na niej wrażenie. Hogwart był zupełnie inny od jej poprzedniej szkoły.

Po dopłynięciu szła za pierwszakami, gdzie jasnowłosa kobieta o surowym wyrazie twarzy zaprowadziła ich pod Wielką Salę.

- Panno Cervantes - zwróciła się do niej - Wejdzie pani wraz z innymi uczniami. Kiedy wywołam pani nazwisko, proszę podejść. To samo tyczy się innych!

Larissa przyjęła to lekkim skinięciem głowy. W pociągu słyszała, że do domu przydzieli ją Tiara Przydziału, choć Evan, Walburga i reszta twierdzili, że na pewno trafi do Slytherinu.

★★★

- Czas na ceremonię przydziału! - usłyszeli zza potężnych, drewnianych drzwi. W tym samym momencie rozchyliły się one na boki, a ona ruszyła za nowymi pierwszoroczniakami, nie mając głowy do tego, żeby rozglądać się dookoła. Wiedziała jedno. Sala była ogromna, a ludzi w niej było cztery razy więcej niż w Beauxbatons.

Kiedy podeszła, ta sama jasnowłosa kobieta, którą widziała wcześniej w Sali Wejściowej kazała jej usiąść na drewnianym stołku i założyła na jej głowę Tiarę Przydziału, która okazała się zwykłą, mówiącą czapką.

Hmm, bardzo ciekawe. . . Masz duży potencjał dziewczyno, nie zmarnuj go. Ambitna i sprytna, zdecydowanie pasowałabyś do domu Salazara. . .  SLYTHERIN!

Usłyszała głośne brawa ze strony stołu domu węża. Uśmiechnęła się z zadowoleniem.

★★★

Po uczcie Larissa zgubiła z oczu swoich towarzyszy. Była lekko zdezorientowana i nie wiedziała co robić. Z przodu sali usłyszała męski głos wołający ślizgonów. Zobaczyła ciemnowłosego chłopaka z srebrną przypinką na szacie.

Wokół niego zbierali się pierwszoroczni, więc sama też postanowiła do niego podejść.

Wyglądał jak rzeźba. Idealne rysy szczęki, twarz bez wyrazu i kręcone włosy, falami opadające na czoło.

Tom Riddle - jak się przedstawił, zaprowadził ich do Pokoju Wspólnego Slytherinu i zapoznał ich z podstawowymi informacjami na temat szkoły, przy okazji ignorując dziewczynę, która jak domyślała się nowa ślizgonka, była drugim prefektem domu węża.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro