Chapter fourteen
Larissa miała mieszane odczucia co do końca przerwy świątecznej. Z jednej strony bardzo chciała zobaczyć się z przyjaciółmi, a z drugiej wiedziała, że przez to jej i tak niezbyt dobre kontakty z Riddlem znacznie się pogorszą. Wiedziała, że będzie tęsknić za wieczorami, które czasem w ciszy, a czasem na kłótniach spędzali w dormitorium chłopaka.
Tego dnia do Hogwartu mieli wrócić uczniowie, po dwóch tygodniach spędzonych w domu. Była sobota, a już w niedzielę miał odbyć się Bal Bożonarodzeniowy. Był on teraz głównym tematem rozmów. Sama Larissa twierdziła, że lepiej byłoby go zrobić później, aby każdy miał czas przyzwyczaić się do powrotu i dobrać sobie partnerów nie na ostatnią chwilę, ale dyrektor chciał zrobić go jak najszybciej. I tak bal był już sporo przesunięty.
- Larissa? - zawołał ktoś za nią, gdy szła w kierunku Pokoju Wspólnego Slytherinu.
- Zależy kto pyta - odpowiedziała, nie odwracając się.
- Teraz już wiem, że to na pewno ty - parsknął Mulciber i podszedł do niej, obejmując ramieniem. - Bardzo tęskniłaś? - zapytał ze śmiechem.
- Ubolewałam, że cię nie ma o każdej porze dnia - wywróciła oczami. - Wiesz co? Myślę, że wiem kto tęsknił bardziej. - na jej ustach pojawił się iście ślizgoński uśmieszek. Mulciber zrobił zdziwioną minę. Po chwili spojrzał na nią niedowierzająco, a ona pokiwała głową.
- Sylvia? - wrzasnął i biegiem rzucił się w kierunku Pokoju Ślizgonów.
Cisza Larissy nie trwała długo, bo zaraz podeszła do niej Walburga, mocno przytulając. Gdzieś za nią zobaczyła resztę przyjaciół, którzy się do niej uśmiechnęli i pomachali.
- A więc nie nudziłaś się w zamku. - zaśmiała się Black
- Co masz na myśli? - zapytała nie rozumiejąc.
- W pociągu mówili, że Riddle odniósł cię na rękach do Pokoju Wspólnego w sylwestra. Podobno nikogo z wami nie było, a wcześniej żadnego z was nie widziano na korytarzach. - przyjaciółka posłała jej znaczący uśmiech, a Larissa doznała szoku. Czy naprawdę Murray już zdążyła poinformować o tym swoje koleżanki? Oczywiście przypadkiem były to największe plotkary w Hogwarcie, więc jeśli dobrze poszło, to wiedział już o tym cały zamek.
- Kiedyś ją zabiję - warknęła.
★★★
Szła na śniadanie, starając się ignorować wszystkie osoby pokazujące na nią palcami i szepczące do siebie. Skręcała w jak najmniej uczęszczane korytarze, aby ominąć ciekawskie spojrzenia.
Poczuła dreszcz, a po chwili silna ręka pociągnęła ją do jednej z pustych sal.
- Co znowu? - zapytała, umiejętnie maskując ciekawość. W końcu Riddle nie chciał z nią rozmawiać od tak.
- Czyżbyś się nie cieszyła na mój widok? - sarknął.
- Nie przedłużaj - westchnęła ciężko. - Oczekujesz czegoś? -
- Dlaczego mam czegoś od ciebie oczekiwać? - zapytał kpiąco, a ta obrzuciła go pełnym irytacji spojrzeniem. - Slughorna ostatnio zaciekawiło dlaczego nie siedzimy razem przy stole podczas posiłków. -
- I co w związku z tym? - zapytała bez jakiejkolwiek emocji. Średnio chciała słuchać o rozmowach Slughorna i Riddle'a, bardziej wolała zjeść śniadanie.
- Siadasz ze mną - powiedział rozkazującym tonem, któremu nie śmiałby się sprzeciwić żaden rozsądny człowiek.
Ale czy Larissa była rozważna? Tak, pomijając momenty, kiedy miała okazję zdenerwować Riddle'a.
- W twoich snach - warknęła. Już i tak wzbudzali wystarczające poruszenie wśród innych, żeby jeszcze mieli razem siedzieć.
- Jeśli się nie mylę, to w Przysiędze powiedziałaś, że będziesz mi pomagała w moich planach, a nieśmiertelność to jeden z nich. - uśmiechnął się kpiąco - Wolisz śmierć czy plotki? -
- Nienawidzę cię, Riddle - syknęła. Bardzo lubiła siedzieć na posiłkach z przyjaciółmi, a teraz miała od tak przestać to robić, tylko po to, żeby wzmocnić ich pozycję w oczach Slughorna.
- A ja myślę, że tak nie jest - powiedział z satysfakcją.
- W takim razie masz zawyżoną samoocenę -
- Tak myślisz? - szepnął do jej ucha, powodując rumieńce dziewczyny. - Widzę jak na ciebie działam, Cervantes. - powiedział z kpiną, co zdenerwowało dziewczynę. Chłopak kiedy tylko chciał grał sobie na jej uczuciach.
- Póki możesz - warknęła wściekła. - Wyobraź sobie, że znam wielu chłopaków, którzy byliby dla mnie odpowiedni - uśmiechnęła się przebiegle, widząc jak na twarzy Riddle'a pojawiła się wściekłość.
Wyszedł z pomieszczenia, a zadowolona z siebie dziewczyna ruszyła za nim. Wejście do Wielkiej Sali było takie jak się spodziewała. Wiele szeptów, wrogich, jak i zazdrosnych spojrzeń oraz wiele par oczu skierowanych na nich.
- Nie mam zamiaru siedzieć z twoimi znajomymi - syknął do Larissy chłopak, gdy podchodzili do stołu ślizgonów. Dziewczyna westchnęła z irytacją, mimo że podświadomie wiedziała gdzie usiądą.
Nie myliła się. Chwilę później siedzieli na przeciwko siebie, oddaleni od pozostałych. Krótko mówiąc zajęli standardowe miejsce Toma, tylko, że we dwójkę.
Postanowiła nie zwracać uwagi na to, że na przeciwko niej siedział tak irytujący, a zarazem przystojny chłopak. Jak gdyby nigdy nic nałożyła sobie na talerz jajecznicę, ignorując wszystkie zazdrosne spojrzenia, jak i zdziwione miny przyjaciół.
Bez celu patrzyła na Riddle'a, który smarował swojego tosta czekoladą. Była na tyle znudzona, że zaczęła się zastanawiać czy ktoś taki jak on lubi słodycze.
- Czemu się na mnie patrzysz? - syknął, pozostawiając obojętną maskę, aby przypadkiem inni nie zauważyli, że był zdenerwowany na "swoją dziewczynę".
- Patrzę przed siebie, nie moja wina, że tam siedzisz - powiedziała pogardliwie.
- Ciesz się, że pozwoliłem ci tu usiąść - na te słowa Larissa aż zadławiła się ze śmiechu sokiem.
- Że co? - zapytała nadal rozbawiona - Chyba już ci mówiłam, że twoje pozwolenie na coś obchodzi mnie tyle co nic - to już powiedziała zirytowanym głosem. Kim on był, żeby tak do niej mówić?
- Nie będziemy teraz o tym rozmawiać - warknął, a jego spojrzenie omiotło Wielką Salę. - Nie tutaj - dodał.
- Dobrze, Tommy - powiedziała przesłodzonym tonem. W oczach ślizgona błysnął szkarłat, był wyraźnie wściekły.
- Lepiej ochłoń do wieczora, bo raczej nie chcę, żebyś mordował mnie na balu. - rzuciła i wstała z miejsca i skierowała się w stronę wyjścia.
Riddle jeszcze chwilę żuł tosta, po czym sam wstał od stołu i ruszył w stronę biblioteki, w której od zawsze był częstym gościem. Teraz jego celem było nie odrobienie prac domowych, a znalezienie wskazówki gdzie mogłaby być ukryta Komnata Tajemnic.
★★★
Czarnowłosa jak od pewnego czasu robiła w wolnych chwilach, poszła na Wieżę Astronomiczną. Lubiła spędzać tam czas czy to na zwykłym wpatrywaniu się w niebo, czy na odrabianiu prac domowych. Czasem też przylatywał do niej kruk, którego pierwszy raz spotkała przed zawarciem Wieczystej Przysięgi. Nazwała go Nigreos co po łacinie oznaczało Czarny.
Była dopiero dziewiąta, więc do balu zostało jeszcze jedenaście godzin. Nie była typem osoby, która przygotowuje się cały dzień. W zamian za to postanowiła ponowić swoje poszukiwania zaklęcia, które mogłoby dawać znaki przyszłym śmierciożercą.
Jak na złość nie mogła znaleźć nic na ten temat. Przeklinając w myślach zeszła z Wieży i skierowała do Pokoju Wspólnego.
Dziewięć godzin do balu, a ona nadal nie była do końca pewna czy idzie z Riddlem. W końcu mieli udawać parę, ale nigdy oficjalnie jej nie zaprosił. Głowę dziewczyny zaprzątały złe myśli. Co jeśli on pójdzie z kimś innym?
Nie, to było niemożliwe. Nawet jeśli nie chciałby z nią iść, to na pewno nie wziąłby ze sobą kogoś innego.
Pewnym krokiem przeszła dzielącą ją od dormitorium trasę i otworzyła ciężkie drzwi.
Walburga jak to ona już od rana zaczęła przygotowania. Z łazienki wydobywał się dźwięk lecącej wody, więc przynajmniej przez pewien czas mogła uniknąć irytujących słów w stylu : "Ty jeszcze nie gotowa?! ", " Mamy tak mało czasu! ". Black jeśli chodziło o zwykłe dni była bardzo ułożona i rozważna, za to, gdy przychodziło do bali czy innych przyjęć, to potrafiła być bardzo denerwująca.
Wzdychając podeszła do swojego łóżka, które zasłonięte było zielonym baldachimem. Odkryła je, aby odpocząć, w końcu droga z Wieży Astronomicznej do lochów była wyjątkowo długa. Larissa dostrzegała plusy chodzenia tam prawie codziennie. Ćwiczyła kondycję, która była tak ważna w pojedynkowaniu się. Miała ambicje, aby poznać jak najwięcej zaklęć, żeby nikt nie mógł jej skrzywdzić. Takie nauki trwają wiele lat, ale były bardzo użyteczne.
- Co do cholery? - jej pytanie rozniosło się po pokoju. Na łóżku ślizgonki leżała koperta, na której narysowany był szkielet.
Nie pewnie wzięła ją do ręki i otworzyła.
"Ostrzegałam, że Riddle jest muj, uwarzaj Cervantes, bo sprzeciwjanie się mi może się źle skończyć"
Kaleczące w oczy błędy ortograficzne, jak i sam przekaz doprowadziły Larissę do przeraźliwego śmiechu. Sprawnym ruchem ręki spaliła kopertę, takie listy spotykała na co dzień, dlatego zaklęcie palenia przychodziło jej z ogromną łatwością.
- Coś ci się stało? - zapytała Walburga, która słysząc jej śmiech weszła do pokoju z ręcznikiem na świeżo umytych włosach. - Ty jeszcze nie zaczęłaś się szykować? - wrzasnęła, siłą wpychając Cervantes do łazienki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro