Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~9~

Obudziłam się w nocy mokra od potu. Śnił mi się koszmar. Jednak był jakiś inny niż zwykle. Pamiętam go całego w żółtych barwach. I o dziwo wszystko było niesamowicie realistyczne. Następnego dnia powiedziałam o tym tacie, ale to zbagatelizował. Zmienił zdanie, kiedy wizja dopadła mnie w trakcie dnia.

- Hope, wszystko w porządku? Słyszysz mnie? – pytał zaniepokojony. Nadal siedziałam na krześle, jak przed transem, tylko byłam tak przestraszona i spięta, że ściskałam kurczowo drewniane siedzenie.

- Wszystko było czerwone – szepnęłam ze łzami w oczach. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Po pierwszej rozmowie o tym zaczęłam ignorować moje 'sny' i szybko je zapominałam, dlatego nawet teraz tuż po wybudzeniu pamiętałam tylko przebłyski i oczywiście kolor wizji.

- Czerwone? Była tam krew?

- Nie. Po prostu wszystko było czerwone. Tak jak na czarno-białym filmie wszystko jest w odcieniach szarości. Tam było czerwone – wypowiadałam wszystkie swoje myśli na głos z nadzieją, że może wtedy coś z tego zrozumiem.

- Ok. Ostatnim razem też tak było? – spytał bacznie mnie obserwując. Widziałam, że bardzo się o mnie martwi i stara się mi pomóc.

- Nie. Wtedy było żółte.

- Pamiętasz coś z tego snu?

- Nie. Nic nie pamiętam. Tylko czasem mam jakby przebłyski, ale nie rozumiem ich – głos mi się łamał. - Tato, boję się – powiedziałam ze łzami w oczach.

- Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Pomogę Ci – odparł przytulając mnie mocno do siebie – Następnym razem spróbuj coś zapamiętać, ok? I wszystkie, nawet wyrwane z kontekstu słowa, zapisuj. To mi pomoże zrozumieć, co się z Tobą dzieje.

- Ok – byłam zrezygnowana. Wolałabym, żeby już nigdy nie było następnego razu.

----------

W ciągu następnego roku zdarzało mi się wiele wizji. Miały różne kolory w zależności od tego, jak wyczytał w tajemnych księgach tata, z jakiego okresu pochodziły. Czerwone wizje pokazywały przeszłość, żółte teraźniejszość, a zielone przyszłość. Okazało się, że zdarzają mi się nie bez powodu. Każda z nich pomagała przy rozwikłaniu przyszłych sytuacji związanych z losem świata.

Wszystkie te anomalie były skutkiem ubocznym użycia na mnie Oka Agamoto, które nie zadziałało jak powinno, ze względu na to, że byłam w ciele astralnym. Tacie było źle z tego powodu, że doprowadził do mojej sytuacji, ale w końcu stwierdziłam, że nie powinien się martwić, bo ta dodatkowa umiejętność może sprawić trochę dobra.

Na początku tej nowej 'przygody' bardzo panikowałam i bałam się wszelkich wizji, jednak po jakimś czasie przywykłam i skrupulatnie wszystko starałam się zapisać i zapamiętać, bo wiedziałam, że każda informacja jest ważna. Traktowałam je jak sny, tyle że realne.

Na moje szczęście podczas transu byłam jak zaspany student, więc w szkole nauczyciele brali to za efekt niedospania i albo to ignorowali, albo, ci co bardziej upierdliwi, wstawiali uwagi. Tak czy siak cieszyłam się, że większość wizji zdarzało mi się poza miejscami publicznymi.

---------------------------------

Ten dzień zaczął się niepozornie. Świeciło słońce i jakoś milej myślało się o końcu lekcji. Nic nie zapowiadało tego, co nastąpiło później.

Kiedy wróciłam do domu, na mojej drodze nie napotkałam taty, ani nawet Wonga. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie na tyle, żeby się martwić. Wiedziałam, że obaj mają dużo pracy i dlatego pewnie nie sposób ich spotkać na korytarzu. Tata jest zajęty sprawami w Nowym Jorku, a Wong jak zawsze siedzi w bibliotece. Normalka. Jeszcze wtedy nie miałam pojęcia, w jakim jestem błędzie.

Właśnie ślęczałam nad zadaniem z matmy, kiedy dostałam wizję. Najokropniejszą ze wszystkich, jakie miałam do tej pory.

- Wong! Wong! – krzyczałam biegnąc do biblioteki. Zastałam tam Wonga w stanie medytacji. Był w ciele astralnym, a kiedy tylko mnie zobaczył, odzyskał świadomość. Widziałam, że ma podkrążone oczy, jakby nie spał od bardzo dawna. Nie rozumiałam też po co wyszedł z ciała. Jednak teraz na usta cisnęło mi się inne pytanie. - Gdzie jest tata? – spytałam. Bałam się tego, co mogę za chwilę usłyszeć. Nie chciałam dopuszczać do siebie możliwości, że wizja była prawdziwa.

- Nie mam pojęcia. Ale z pewnością nie ma go na Ziemi. Siedzę tu już od jakiegoś czasu i szukam sposobu na sprowadzenie go z powrotem, zanim coś mu się stanie. Ci obcy mają nieludzką siłę i technologię. Boję się, że może sobie z nimi nie poradzić.

- Obawiam się, że najgorsze już się stało – wypaliłam, a w oczach pojawiły się łzy.

- Czemu tak uważasz? Czyżbyś...?

- Tak. Miałam wizję.

---------------- [narrator]
-------

Atmosfera w siedzibie Avengers była niespokojna i wręcz przesiąknięta smutkiem, strachem i niepewnością. Udało się zgromadzić wszystkich ocalałych superbohaterów w jednym miejscu, jednak przerażające było to, że mieścili się w jednym pokoju. I pomyśleć, że przed tym całym zamieszaniem do takiego zgromadzenia potrzebna byłaby wielka sala gimnastyczna czy coś w tym rodzaju.

W pomieszczeniu panowała grobowa cisza przerywana od czasu do czasu przez urywki zdań, mających sprawiać wrażenie normalności.

- To nie może się tak skończyć – szepnęła Okoye. Nadal była w szoku po tym, co zobaczyła. Władca zamienił się w kupkę popiołu na jej oczach. Wiedziała, że ten moment będzie ją prześladował do końca życia. I chociaż było to wręcz niemożliwe, bała się, że Shuri znienawidzi ją za to, że nie potrafiła zapobiec dezintegracji jej kochanego brata.

- Przykro mi. Mój ojciec jest zdolny do wszystkiego, a nic nie wskazuje na to, żeby miał zmienić zdanie co do przywrócenia zabitych jednostek. Jedynym sposobem byłoby zabranie mu kamieni nieskończoności, ale sami wiecie, jak to wygląda. Jeśli nie daliśmy radę tego dokonać w pełnym składzie, to w okrojonym tym bardziej nic już nie wskóramy. To koniec. Trzeba się z tym pogodzić – skwitowała pesymistycznie Nebula stojąca przy oknie z założonymi rękami. Ją też bardzo dotknęła śmierć Gamory, chociaż nadal próbowała dusić w sobie ten żal. Wolała wyrzec się emocji, ale zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest do tego zdolna.

- Czy naprawdę nie możemy nic zrobić? Zawsze jakoś dawaliśmy sobie radę z łotrami takimi jak Thanos. Czemu tym razem zawaliliśmy sprawę? – spytał Thor, który ciągle nie mógł dopuścić do siebie myśli, że przegrali. Tym bardziej, że poświęcił naprawdę wiele, żeby stawić czoło Thanosowi. Ale jakie to ma znaczenie, kiedy wszelki trud poszedł na marne?

- Thanos, to nie jest zwyczajny przeciwnik. To naprawdę potężny wróg, z którym nigdy wcześniej się nie mierzyliśmy. Nasz opór był dla niego niczym bunt mrówek, którym ktoś wdepnął w mrowisko. Nie jesteśmy na jego poziomie. Tym bardziej bez żadnego z kamieni nieskończoności – zabrał głos Steve Rogers, do niedawna Kapitan Ameryka. Po tylu latach spędzonych na Ziemi śmierć towarzyszów stała się dla niego chlebem powszednim, dlatego jako jedyny potrafił naprawdę zachować zimną krew w tym momencie. Niestety tym samym sprawiał wrażenie zimnego i wyzutego z jakichkolwiek ludzkich emocji, jak pesymista ze skłonnościami psychopatycznymi.

Shuri patrzyła na niego z bólem w oczach. Chciała się odezwać, ale nie miała odwagi. W głębi serca miała cichą nadzieję na to, że technologią mogliby przynajmniej spróbować przywrócić stan sprzed pogromu. Choćby ożywić Visiona. Zacisnęła pięści. Czuła się winna, że nie potrafiła szybko usunąć kamienia z jego czoła, przed przybyciem wrogów.

Tony Stark przez cały ciąg rozmów nie odezwał się ani słowem. W całkowitym milczeniu wpatrywał się w jeden punkt, a jego oczy zdawały się być puste i niewidzące. Był w nerwach i nie mógł się pozbyć z umysłu obrazu wspomnienia sprzed kilku godzin. To doprowadzało go do szaleństwa. Jego oddech przyspieszał, a potem spowalniał, kiedy Stark na siłę próbował się uspokoić. To brzmiało jak niekończąca się katorga.

W pewnym momencie stało się coś nieoczekiwanego. Przy ścianie pojawiły się złote iskry, a potem owalny portal wielkości człowieka. Wszyscy zamurowani czekali na rozwój wydarzeń.

- Strange... – szepnął Stark, jakby wyrwany z transu.

Jednak z portalu, ku zaskoczeniu wszystkich, wyszła dziewczyna o brązowych, falowanych włosach i błękitnych oczach. Jej strój nieco przypominał ten maga od sztuk mistycznych, jednak był uboższy o akcesoria i oczywiście charakterystyczny czerwony płaszcz.

- Kim jesteś? – spytał Bruce Banner, kiedy zrozumiał, że nikt nie kwapi się, żeby to zrobić, a cisza stawała się zbyt niezręczna.

- Hope Strange – odpowiedziała surowym tonem.

- O! Hej mała! – krzyknął na powitanie Thor, który dopiero na dźwięk jej słów wyrwał się z rozmyślań o swoich losach – Nie spodziewałem się, że jeszcze się spotkamy. Przynajmniej nie w takich okolicznościach – mówił idąc w jej stronę.

- Czekaj. Znasz ją? – spytał Bruce lekko zdezorientowany zachowaniem boga piorunów. W końcu nikt z całej grupy superbohaterów nie rozpoznał dziewczyny.

- Pewnie. Spotkaliśmy się kiedyś w siedzibie magów w Nowym Jorku, kiedy jej ojciec pomagał mi w znalezieniu Odyna – powiedział odwracając się w stronę Bannera i jednocześnie przygarniając do siebie przyjacielsko ramieniem dziewczynę, która przy nim wydawała się być jeszcze niższa i chudsza, niż była w rzeczywistości.

Thorowi zrobiło się lżej na sercu, kiedy zobaczył znajomą twarz. Odetchnął z ulgą, że chociaż córka maga przetrwała wybicie połowy ludzkości. Miał nadzieję, że będzie mógł dodać jej trochę otuchy w kręgu obcych jej osób.

- Co Cię tu sprowadza? – spytał zwalniając niedźwiedzi uścisk, tym samym puszczając dziewczynę wolno.

- Chcę porozmawiać z Tonym Starkiem – Thora uderzyła jej stanowczość i powaga. Nie uśmiechnęła się do niego nawet na chwilę, jakby nie widziała nikogo, poza swoim celem.

Wszystkich zamurowała jej odpowiedź. Każdy domyślał się, że chodzi o śmierć Stephena. Nikt jednak nie wiedział, co zamierza zrobić dziewczyna. Czyżby pragnęła czegoś w rodzaju zemsty?

- Kilka godzin temu miałam wizję. Wiedziałam, że pochodziła z teraźniejszości – mówiła idąc powoli w stronę Starka, który na te słowa aż wstał z krzesła. Był przerażony tym, co zaraz może od niej usłyszeć – Widziałam tatę. Czułam jego emocje. Widziałam, jak umierał. Nie rozumiałam tego. Nie wierzyłam, a może raczej nie chciałam, żeby to było częścią rzeczywistości. Wypierałam to, z każdą sekundą transu pogrążając się w rozpaczy. Czułam wielki ból i smutek rozdzierający serce. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam – z każdym słowem Tony spuszczał wzrok i z niepokojem czekał na to, co zamierza z nim zrobić córka doktora – Ale był tam ktoś jeszcze... Był tam pan, panie Stark. Czułam też pana emocje. Od tamtej pory miałam wielką ochotę spotkać się z panem i zrobić to, na co pan sobie zasłużył – powiedziała stojąc mniej niż na wyciągnięcie ręki przed adresatem swoich słów. Kiedy podniosła rękę, Tony zamknął oczy szykując się na cios. Nie chciał się bronić. Czuł, że naprawdę zasłużył na taki los.

Jakie było jego zdziwienie, kiedy poczuł jej dłoń na ramieniu i usłyszał słowa:
- Chciałam panu powiedzieć, że nie powinien się pan tak obwiniać. To nie przez pana oni wszyscy umarli. Nawet mój tata liczył się z tym, co nadejdzie – patrzyła mu głęboko w oczy, a on czuł, że oboje są naznaczeni tym samym bólem po stracie. - To moja wina, że pozwoliłam mu umrzeć. Gdybym była wtedy przy nim, to... – mówiąc to spuściła wzrok, a po policzkach zaczęły płynąć łzy. Starkowi łamało się serce, więc przytulił dziewczynę starając się ją uspokoić.

- To nie Twoja wina. Jesteś dzielna, że zdecydowałaś się do nas przyjść. Już dobrze – szeptał, uświadamiając sobie, jak wielu ludzi czuje teraz ból po stracie swoich bliskich. W duchu cieszył się z tego, że chociaż ona nie obwinia go o klęskę i śmierć bliskiej osoby.

- Znalazłaś nas tylko po to, żeby mu to powiedzieć? – odezwał się Rocket. Wszyscy spojrzeli na niego zdumieni, a Stark zgromił szopa wzrokiem. - No co? Myślałem, że przyszłaś tu po zemstę czy coś w tym stylu. Jeśli nie, to nie wiem czy było po co się fatygować – stwierdził wzruszając ramionami.

Dziewczyna uwolniła się z uścisku Starka i zwróciła się do jedynego ocalałego z drużyny Strażników Galaktyki:
- Masz rację. To nie był mój główny motyw – wszyscy w oczekiwaniu wpatrywali się w Hope. Nie mieli pojęcia, o co może chodzić – Rzecz w tym, że moje wizje zawsze pojawiały się w jakimś celu. Dzięki nim udawało się mojemu ojcu ratować świat wiele razy. I tu pojawia się pytanie: dlaczego widziałam ten fragment walki? – nikt jej nie przerywał. Każdy chciał usłyszeć coś, co pozwoli im wierzyć, że wymazane istnienia da się jeszcze przywrócić. Tylko Steve patrzył na nią z pewnym dystansem, jakby podejrzewając jej słowa o mrzonki i wymysły małolaty – Według mnie Iron Man nie został uratowany przypadkowo – powiedziała odwracając się w stronę Tony'ego – Wydaje mi się, że pan może to wszystko odkręcić. Wątpię, żeby ojciec ocalił pana życie z litości czy przywiązania. To nie w jego stylu. Wiedział co się stanie, kiedy odda klejnot. Wiedział, ilu ludzi zniknie z tej planety. Zdawał sobie sprawę z tego, że on również podzieli ich los.

- Sugerujesz, że doktor oddał klejnot, bo Tony ma uratować świat? To absurd! Nikt nie da rady pokonać Thanosa i przywrócić normalnego ładu w pojedynkę – stwierdził Rogers. Wszyscy spojrzeli na niego zdumieni. Wyznanie Hope przekonało zgromadzonych, więc zbulwersowany i oskarżycielski głos Kapitana nieco ich zmylił. Czyżby nie myśleli w tym momencie racjonalnie? – Czemu tak na mnie patrzycie? Wierzycie tej małej? Znacie ją dopiero od paru minut! A może jej słowa to kłamstwo, wymyślone tylko po to, żeby stać się jedną z nas? – Hope spojrzała na niego ponuro i wyzywająco. Wszyscy myśleli, że zacznie się odgrażać, ale ona milczała. Za to Steve pobladł i spoważniał, jakby się czegoś przestraszył. Czy Kapitan tak bardzo boi się dziewczyny?

Okazało się, że córka Strange'a przesłała niedowiarkowi swoją wizję, czym odbiorca był tak zszokowany, że przestraszył się nie na żarty. W końcu dopuścił do siebie myśl, że może mała ma rację.

- Teraz mi pan wierzy? – spytała, a wyraz jej twarzy się odmienił. Wyglądała na zmęczoną tego rodzaju zabiegiem.

- Tak – powiedział Kapitan trzymając się za głowę. Nie rozumiał, co się z nim właściwie działo. Miał przyspieszony puls i trudno było mu uwierzyć w to, czego przed chwilą doświadczył. Zastanawiał się, czy to bezpieczne zadawać się z kimś, kto może w jakimś sensie wskoczyć ci do umysłu.

- Ktoś jeszcze chce wyrazić swój sprzeciw? Nie? – powiedział głośno Tony patrząc się dookoła na wszystkich obecnych – Dobrze. W takim razie witaj w siedzibie Avengers mała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro