~7~
Od tamtej pory w każdej wolnej od pracy chwili tata zabierał mnie na osobiste treningi. Byłam nimi niesamowicie podekscytowana, bo magia w moich oczach była czymś ekstra. Na początku sądziłam, że wszystko pójdzie mi gładko, bo powinnam coś odziedziczyć po tacie. Szybko się jednak przekonałam, że to wcale tak nie działa.
Zanim nauczyłam się robić poprawnie stabilne portale wielkości człowieka minęło kilka tygodni. Bałam się, że robię postępy o wiele wolniej, niż inni adepci. Jednak tata cały czas mnie dopingował. Napawał mnie nadzieją, że kiedyś będę tak wprawiona, jak on. Wierzył we mnie, a to było dla mnie w tamtej chwili najważniejsze.
Pewnego dnia podczas szkolenia zdarzył się alarm. Myślałam, że po prostu gdzieś wybuchł pożar, ale kiedy przybiegł Wong zrozumiałam, że to jakaś grubsza sprawa. Czyżby włam do biblioteki wywołał takie poruszenie?
- Nie jest dobrze.
- Co się stało?
- Znowu pojawiły się dziury międzywymiarowe.
- Gdzie?
- Londyn.
-------------
- Mogę iść z Wami? – zapytałam, kiedy Wong robił portal.
- Nie. Zostajesz tutaj. To zbyt niebezpieczne.
- Ale... mogę się na coś przydać – tata spojrzał na mnie, dając mi do zrozumienia, że jeszcze nie potrafię magii na tyle, żeby jakkolwiek pomóc przy tego typu akcji. Jednak ja nie dawałam za wygraną – Zresztą, jeśli mnie ze sobą nie weźmiecie, to sama zrobię portal i tam się przeniosę – musiałam uciec się do szantażu, ale i tak czułam, że to nic nie pomoże – Tato, proszę... Chciałabym zobaczyć Was w końcu w akcji. Obiecuję, że nie będę przeszkadzać!
- No dobrze, ale będziesz nas obserwować z ukrycia. Zrozumiano? – Wong spojrzał na niego bardzo zdziwiony jego uległością – No co? – Ale bibliotekarz już mu nie odpowiedział. Pokręcił tylko głową i przeszedł przez świecący portal.
-----------
Po drugiej stronie czekało już na nas kilku adeptów wpatrujących się w niebo.
- Coś się zbliża – powiedział do nas jeden z nich. Jego wzrok skupił się na największej dziurze znajdującej się kilka metrów od nas.
- Trzeba je jak najszybciej załatać – powiedział tata. Skinął porozumiewawczo na Wonga, a ten krzyknął na adeptów, żeby się rozproszyli i zajęli zamykaniem portali. - Ty tu zostajesz – powiedział, zostawiając mnie za filarem jednego z pobliskich budynków – Posłuchaj mnie. Będę niedaleko, będziesz mnie stąd widzieć. Gdyby coś się stało, krzycz. I pod żadnym pozorem stąd nie wychodź. Może, że zrobi się tu niebezpiecznie. Wtedy uciekaj. Wiesz, jak się teleportować.
Widziałam, jak się oddala i razem z Wongiem próbują magicznymi sznurami zamknąć największy portal. Jednak coś poszło nie tak. Dziwne lewitujące dziury rozrastały się niekontrolowanie, a w pewnym momencie zaczęły z nich wypadać jakieś dziwne czarne kule. Najwidoczniej po drugiej stronie był jakiś wymiar z materiałami wybuchowymi, bo po kontakcie z przedmiotami materialnymi kulki wybuchały robiąc spore szkody.
- Tato! – krzyknęłam. Już się bałam, że coś mu się stało, tak więc odetchnęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam, jak on i reszta magów łapią następne czarne kule w magiczne osłony, w których wybuchy były tak nikłe, że prawie niewyczuwalne. Jedyne, co po nich zostawało, to czarny dymek.
Byłam dumna, że tata tak szybko zareagował. Wszyscy w lot załapali plan działania i zręcznie zapobiegali dalszym detonacjom. Jak do tej pory nikt nie ucierpiał. Jedynie ulica i jeden z okolicznych budynków były trochę wybrakowane po pierwszych eksplozjach.
Z każdą sekundą magowie znów zbliżali się do portali. Atakowali je po dwóch, żeby jeden łapał kulki, a drugi próbował 'łatać' dziury.
Uśmiechnęłam się. Już prawie koniec. Zaraz wracamy z powrotem do domu na trening. Piękna akcja. Wyobraziłam sobie siebie w przyszłości jako członek zespołu. Byłoby świetnie walczyć z tatą u boku.
Zobaczyłam, jak idzie w moją stronę. Wong i reszta adeptów zostali już oddelegowani. Misja została wykonana. Teraz tylko wypadało odwołać alarm, żeby ludzie wrócili do swoich prac. Pewnie nie spodoba im się ten bałagan, ale co poradzić?
W tym momencie nawet wycie alarmów samochodowych było dla mnie ciszą, w porównaniu z pierwszymi wybuchami. Tak, to zdecydowanie wystarczająco atrakcji jak na jeden dzień.
Widziałam, że był zmęczony, ale dla mnie zgrywał twardziela.
- Widzisz Hope, tak to się robi – krzyknął z daleka. Był odwrócony w moją stronę, kiedy to zobaczyłam. Jeden z portali jeszcze na moment się otworzył i wypluł czarną kulkę, po czym zamknął się na amen. Wiedziałam, że nie zdążę krzyknąć, że tata nic nie widzi, a kula leci w jego stronę. Musiałam zareagować. Odruchowo stworzyłam portal i pojawiłam się za jego plecami. Nie rozumiał co się dzieje, ale kiedy się odwrócił, było już za późno na cokolwiek. Starałam się przypomnieć, jak to robili adepci i co mówił do nich ich nauczyciel. Nie miałam pojęcia jak zrobić klatkę, a o tarczach i broni wiedziałam tylko pobieżnie. Jednak to musiało wystarczyć do obrony przed niszczącym wybuchem. Prawą ręką próbowałam stworzyć prowizoryczną tarczę, a w lewej coś, co mogłoby przypominać broń. Nie miałam pojęcia na ile to da radę przeciwko ciemnej masie z innego wymiaru, ale pod wpływem emocji żaden inny, lepszy pomysł nie przychodził mi do głowy. Skupiałam się jak mogłam, ale jedyne, co udało mi się zrobić, to zarys, szkielet tego, co zamierzałam. Kula leciała za szybko. Uderzyła we mnie z impetem. Potem usłyszałam tylko głośny huk i czułam, jak siła wybuchu rzuca mnie w tył.
Wokół było pełno kurzu i pyłu. Widoczność była bardzo ograniczona. Na szczęście z sekundy na sekundę dym stopniowo opadał. Nie miałam pojęcia, czy coś mi się stało. Nie czułam bólu, ale uznałam, że to przez pulsującą w moich żyłach adrenalinę. Próbowałam się uspokoić i szukałam wzrokiem taty.
Nagle niedaleko zauważyłam nieruchome ciało. Jednak nie było to ciało mojego taty.
To byłam ja.
Leżałam na plecach. Moje ręce leżały luźno przy ciele. Były bardzo poranione. Z nosa sączyła mi się krew. Musiałam się uderzyć w głowę przy upadku, bo włosy również przybrały odcień szkarłatu.
Zakryłam usta ręką, a szloch zatamował mi gardło. Miałam łzy w oczach. Uświadomiłam sobie, że właśnie umarłam. W tym momencie zaczęłam panikować, ponieważ nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Jestem duchem. Chyba. Niestety nie pojawiło się żadne światełko w tunelu i nie miałam pojęcia, gdzie iść. Próbowałam wejść z powrotem w moje ciało, ale to nie dawało żadnych efektów. Byłam zrozpaczona.
Wtedy przypomniałam sobie o tacie. Bardzo się o niego martwiłam. Szukałam go wśród opadającego pyłu. Nie mógł być daleko. Stał za mną, więc jestem pewna, że upadając go potrąciłam.
W końcu znalazłam go leżącego na zniszczonym asfalcie. Podeszłam, a w sumie podleciałam do niego, żeby sprawdzić, czy z nim wszystko w porządku. Oddychał. Dotknęłam jego głowy przezroczystą ręką. Ocknął się jak na zawołanie. Czyżby to poczuł?
Zaczęłam do niego mówić, ale ze smutkiem stwierdziłam, że mnie nie słyszy. Byłam załamana. Już nikt nie może mi pomóc.
---------------------- [Stephen]
-----------
-----
Nie rozumiałem jak do tego doszło. Czy niedokładnie załatałem portal? Aż trudno mi uwierzyć w to, że na moment znowu się otworzył. A kulka sunęła bezgłośnie tnąc powietrze jak nóż. Gdyby nie Hope jestem pewien, że bym tego nie przeżył. Małe szanse. A nawet jeśli, to jako kaleka, bo detonacja dokonałaby się na moim kręgosłupie. Nawet płaszcz nie jest taki mocny, żeby temu zapobiec.
Zanim się odwróciłem ona już stała osłaniając mnie przed ciosem. Jeśli wzrok mnie nie mylił, próbowała stworzyć coś do sparowania wybuchu. Mądra dziewczynka. Niestety nie miała szans. Kula leciała zbyt szybko i uderzyła ze zbyt dużą siłą.
Wybuch był niesamowicie głośny, a eksplozja tak mocna, że czułem, jak bolą mnie uszy. Reszta ciała nie została pominięta. Hope wpadła na mnie z impetem, ale to ja poleciałem dalej do tyłu. Tylko ten moment pamiętam. Potem straciłem przytomność.
Obudził mnie dziwny, chłodny dotyk. Myślałem, że to Hope i od razu otworzyłem oczy, żeby się upewnić. Jednak moja intuicja znowu mnie zawiodła. Nikogo przy mnie nie było. Okolicę spowijał kurz i pył unoszący się w powietrzu. Ledwo wstałem na nogi. Kręciło mi się w głowie. Wiedziałem, że nie jest ze mną za dobrze, ale w tym momencie najbardziej martwiłem się o moją córkę. Jeśli ja tak oberwałem, to ona musi teraz leżeć nieprzytomna z o wiele większymi obrażeniami. Cały czas miałem przed oczami obraz z wyobraźni, gdzie Hope leży w kałuży krwi i się nie rusza. Chciałem wyrzucić go z głowy. Miałem nadzieję, że tak naprawdę przesadzam i zaraz ją znajdę całą i zdrową skuloną gdzieś między gruzami.
Po kilku minutach bezskutecznego nawoływania byłem coraz bardziej zaniepokojony. Kiedy kurz trochę bardziej opadł w końcu dostrzegłem zarys postaci ludzkiej leżącej kilka metrów ode mnie.
- Hope – szepnąłem i pobiegłem w jej kierunku. Nogi odmawiały posłuszeństwa, dlatego upadłem na kolana tuż obok niej.
W tym momencie dziękowałem losowi za to, że z wykształcenia jestem doktorem, a z drugiej strony przeklinałem moje zdolności. Widziałem, że nie oddycha. Jej klatka piersiowa nie unosiła się nawet na milimetr, tylko tkwiła w bezruchu. Hope była blada jak ściana, a jej włosy przybrały krwawy odcień. Spojrzałem na inne obrażenia. Dzięki próbie ochrony wcale nie było ich aż tak dużo. Prawa ręka była poparzona, a lewa przecięta w dwóch miejscach tak okropnie, że chciało mi się płakać. Musiała sobie ją poranić własną bronią w chwili wybuchu. Wiedziałem, że jeśli tego zaraz nie naprawię, to trzeba będzie jej amputować lewą dłoń. Cały czas miałem nadzieję, że przeżyje, że zaraz się ocknie i wszystko będzie ok.
Bez namysłu postanowiłem użyć Oka Agamoto, żeby wszystko wróciło do normy. Jednak kiedy zacząłem cofać jej czas, zauważyłem, że coś nie gra.
- Co jest? – pytałem sam siebie widząc, jak rany się regenerują, ale życie nie wraca, a za chwilę obrażenia wracają na swoje miejsce. Proces się nie utrzymywał, a ja zachodziłem w głowę co takiego robię źle.
W końcu moją głowę przebiła błyskotliwa myśl. Uczepiłem się jej jak ostatniej deski ratunku. Miałem nadzieję, że się nie mylę.
Istniała możliwość, że w momencie wybuchu materiału z innego wymiaru dusza Hope opuściła ciało. To wyjaśniałoby czemu nie mogę przywrócić jej życia. Bo wcale go nie straciła.
Postanowiłem działać szybko. Miałem mało czasu. Jeśli zaraz nie zoperuję jej ręki, to będzie kaleką przez całe późniejsze życie, a tłumaczenie jej teraz, jak ma wrócić do ciała, jest zbyt skomplikowane, żeby zrobić to tak szybko. Potrzebowałem jej pomocy.
- Hope, posłuchaj mnie. Wiem, że tu jesteś. Nie bój się, ten stan to nie śmierć. Jesteś w ciele astralnym. Zaraz pomogę Ci wrócić do tego materialnego, ale najpierw musisz mi pomóc zoperować Twoją rękę. Musisz użyczyć mi swoich rąk. Moje za bardzo się trzęsą. Po postu nałóż je na moje i wyobraź sobie, że możesz nimi sterować – po chwili poczułem całkowitą władzę w dłoniach i zrozumiałem, że się nie myliłem. Odetchnąłem z ulgą.
- Zuch dziewczynka – powiedziałem i zabrałem się za zabieg. Stworzyłem magiczne igły i sznurki i pozszywałem wszystko, co było rozprute. Po skończonej pracy wyszedłem z ciała po to, żeby spotkać się z Hope i pomóc jej wrócić do żywych. Była wystraszona, a na mój widok zaczęła płakać. Musiało być dla niej dużą traumą znaleźć się na skraju życia i śmierci w sytuacji, którą trudno zrozumieć. Przytuliłem ją mocno i głaskałem po włosach, żeby ją uspokoić. Potem wytłumaczyłem jej działanie wymiaru astralnego i poinstruowałem ją jak ma wrócić do swojego ciała. Oboje wyszliśmy zwycięsko z tej bitwy, ale niestety stan Hope był ciężki i czekało ją dobre kilka tygodni leczenia, zanim powróci do normalności.
------
--------------
--------------------- [Hope]
- Hej.
- Hej.
- Czy Ty przypadkiem nie zaniedbujesz przeze mnie pracy?
- Czemu tak uważasz?
- Bo wiesz... przychodzisz do mnie kilka razy na dzień. To zabiera Twój cenny czas.
- Nie chcesz, żebym odwiedzał Cię tak często?
- Nie. Lubię spędzać z Tobą czas – powiedziałam przypominając sobie, jak to kiedyś mama czatowała przy moim łóżku w czasie choroby. Co do niej, to w końcu pogodziłam się ze wszystkim, co zrobiła i zostawiłam jej wiadomość i prezent na biurku w dniu, kiedy tata i Wong chcieli przetestować moje umiejętności. Mam nadzieję, że przeczytała i ona też mi wybaczy moje zachowanie.
- Dziękuję – powiedziałam patrząc mu w oczy.
- To ja dziękuję – te słowa wypowiadał aż za często. Czułam, że ma wyrzuty sumienia o to, że to częściowo z jego winy znalazłam się w niebezpiecznej sytuacji.
- Nie ma za co. Przecież wiesz, że na moim miejscu zrobiłbyś dla mnie to samo.
- Ale... ja to co innego – nerwowo przełknął ślinę – Przez moją głupotę mogłaś umrzeć. Nigdy sobie tego nie wybaczę – widziałam, jak z trudem powstrzymuje łzy.
Wyciągnęłam rękę w jego kierunku. Podszedł posłusznie, a wtedy ja podniosłam się z łóżka, choć nie powinnam, i mocno go przytuliłam. Po chwili się opanował i spytał:
- Ok, to co chcesz dzisiaj robić? Gramy w jakieś planszówki czy robimy kalambury? – bawiło mnie to, że nadal traktuje mnie jak dziecko. Naszą rozłąkę czuć było na każdym kroku.
- Wiesz co... myślałam bardziej o opowiadaniu historii z przeszłości. Jest już praktycznie noc, a mama przed snem często coś mi opowiadała.
- Opowiadała Ci historie z jej życia?
- Niestety nie. Raczej jakieś śmieszne historyjki wymyślone na poczekaniu. Takie o zwierzętach z ludzkim głosem.
- Ale chcesz, żebym ja opowiadał te prawdziwe?
- Tak. Szczerze powiedziawszy mało wiem na temat Ciebie, Twojej przeszłości i relacji z mamą. Ona nigdy nie lubiła o tym rozmawiać. A przecież chyba mam prawo wiedzieć? – widziałam, że się waha, ale w końcu przystał na moją prośbę.
- No dobra, czemu nie? Ale w zamian Ty opowiesz mi coś o sobie. Oczywiście jak się lepiej poczujesz – pokiwałam głową i z zaciekawieniem słuchałam każdego słowa z opowieści taty.
----------------
- Z Twoją mamą było trochę specyficznie. Z jednej strony nie akceptowała 'całej tej magii', ponieważ kilka razy musiała mi pomagać w krytycznych sytuacjach i uważała ją za coś bardzo niebezpiecznego. Starała się mi odradzać, ale widząc, że mnie to nie rusza, po prostu sama podjęła decyzję o tym, że nie zwiążemy się na stałe, bo 'tak będzie lepiej dla nas obojga'. A z drugiej strony czułem, że w głębi serca nadal mnie kochała. Nieraz zdarzało mi się ją odwiedzać i spędzaliśmy czas jak zwyczajna para zakochanych. Jednak wizja magii ją odrzucała i nigdy nie zaakceptowała tego, jaką drogę wybrałem. Najgorszy był chyba moment, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży. Nie zrozum mnie źle, to nie Twoja wina, nic z tych rzeczy. Po prostu wtedy postanowiła raz na zawsze wyznaczyć jasne zasady naszej relacji. Kiedy dowiedziałem się o tym, że będę miał córeczkę niesamowicie się ucieszyłem. Jeszcze tego samego dnia spotkałem się z Twoją mamą. Chciałem jej pogratulować. W sumie to nam. Jednak ona była nieczuła i bardzo zdeterminowana. Postawiła sprawę jasno. Albo magia albo stały związek i dziecko. Wiedziała, że nie mogę zrezygnować z mojej pracy. Chyba nie do końca rozumiała, jaki ciężar dźwigam na swoich barkach. Kiedy usłyszała moją odpowiedź ona również podjęła decyzję. Powiedziała, żebym zrzekł się rodzicielstwa. Jej słowa bardzo mnie zraniły, ale kategorycznie odmówiłem. Nie miałem zamiaru rezygnować z własnego dziecka, na które tak bardzo się cieszyłem. Odparła tylko, że mam zakaz zbliżania się do Ciebie, że sama chce wychować córkę, bo nie chce jej narażać na to, na co sam siebie narażam 'na własne życzenie'. Obiecała wysyłać mi nagrania i zdjęcia oraz telefonować w razie potrzeby. I tak było przez pierwsze dziesięć lat. Jednak cały ten czas zastanawiałem się, jak byś na mnie zareagowała i czy nie tęsknisz za mną. Chociaż wiedziałem, że to absurd, bo przecież nigdy w życiu mnie nie widziałaś. Wtedy zacząłem pisać listy. Napisałem ich naprawdę multum, ale z większości w końcu zrezygnowałem, bo czułem, że w takiej ilości będą dla Ciebie zbyt przytłaczające. W końcu postanowiłem złamać zasady i wymyśliłem pewien plan. Chciałem dostać się na Twoją imprezę z okazji dziesiątych urodzin, jako rzekomo planowana ze strony mamy niespodzianka. Z wszystkich listów wybrałem dziewięć i tak pojawiłem się na przyjęciu. Wierz mi, że Christine wcale nie była zadowolona. Wzięła mnie na stronę i chciała wyprosić, zanim mnie zobaczysz, ale nie zdążyła. Złapałaś mnie przy wejściu. Boże, jak Ty zaczęłaś krzyczeć z radości! Przytuliłaś mnie mocno i cały czas powtarzałaś 'tata, tatuś!'. Byłem tak wzruszony i szczęśliwy, że trudno to opisać. Przez cały czas mojego pobytu nie odstępowałaś mnie ani na krok. Olałaś swoich kolegów i koleżanki i całą uwagę skupiłaś na mnie. Bardzo mnie to bawiło, ale jednocześnie promieniałem dumą. Pewnie pamiętasz, jak wtedy odpowiedziałem na to, kim z zawodu jestem? Magikiem. Czarodziejem. Dzieciaki tak to podłapały, że chciały zobaczyć sztuczki, na co od razu zareagowała Twoja mama i oczywiście wyraziła swój kategoryczny sprzeciw. Kiedy już wszyscy rozeszli się do domów ja podarowałem Ci pierwszy list i zostałem jeszcze na wspólnej kolacji. W końcu z żalem stwierdziłem, że czas się zbierać, ale wtedy Christine widząc Twoją minę poprosiła mnie o pamiątkowe zdjęcie. Widziałem, że chociaż z początku była na mnie wkurzona, to teraz nerwy minęły, a ona z rozczuleniem i tęsknotą patrzyła na to, jak mogłoby wyglądać nasze wspólne życie według niej. Po zdjęciu położyłem Cię spać i zanim wyszedłem przekazałem Twojej mamie resztę listów i poinstruowałem co do podawania Ci ich w określonym czasie. Widziałem smutek w jej oczach przy naszym rozstaniu. Ale była silna. Nie złamała własnych zasad i nie poddała się emocjom. Po prostu mi podziękowała i wypuściła z domu. Przez następne lata jakoś częściej do siebie dzwoniliśmy, ale to tyle. Nadal nie miała zamiaru ani mnie odwiedzić, ani pozwolić na to, żebym ja odwiedził Was. Wiadomo, że mam masę roboty, ale sama widzisz, że dzięki portalom wszystko jest szybsze i łatwiejsze. Ale ona była wręcz uczulona na magię, która kojarzyła jej się z ciężkimi obrażeniami i śmiercią. Trochę ją rozumiem. Tak czy siak z biegiem lat porzuciłem nadzieję na to, że kiedykolwiek Cię znowu zobaczę. Zdawałem sobie sprawę z tego, że masz mnie pewnie za wyrodnego ojca, bo praca jest dla niego ważniejsza, niż własne dziecko. Wiedziałem, że Christine tak Ci to tłumaczy, bo trudno jej było wyjawić całą prawdę. Bała się, że wtedy wyjdzie na kłamcę i straci Cię w mgnieniu oka. O dziwo i tak w końcu do tego doszło. Ale mam nadzieję, że nie porzucisz teraz mamy, za to, co zrobiła. Mówię Ci to wszystko właśnie po to, żebyś ją trochę lepiej zrozumiała i żeby łatwiej było Ci zobaczyć to trochę z jej perspektywy. Zresztą sama możesz przecież ocenić, czy to, co wywinąłem na początku pobytu w Kamar Taj, mogło spowodować takie negatywne reakcje u Twojej matki.
- Spoko, nie musisz się martwić. Już jej wybaczyłam i nawet zostawiłam jej wiadomość i prezent przeprosinowy.
- To dobrze – stwierdził z wyraźną ulgą – No, dość już opowieści na dziś. Dobranoc mała – powiedział składając pocałunek na moim czole.
- Dobranoc, tato – odrzekłam, chociaż byłam przekonana, że trudno będzie mi zasnąć po tak wielkiej dawce informacji. Musiałam je wszystkie jeszcze raz przeanalizować i napawać się ich niezwykłością. Najbardziej chyba podobało mi się to, jak tata zaczął swoją przygodę z magią. To było z jednej strony bardzo smutne i trudne, a z drugiej niesamowicie śmieszne i pocieszające. Tak czy siak byłam mu wdzięczna za tą otwartość względem mnie. Mama nigdy nie chciała mi powiedzieć nic ponad to, czego dowiedziałam się mając dziesięć lat. Teraz rozumiem, że za wszelką cenę próbowała mnie odciągnąć od magii, przez którą nie mogła stworzyć szczęśliwego i spokojnego związku z tatą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro