Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~6~

[Stephen]

- Musimy pogadać – powiedział stanowczo Wong.

- Ale teraz? – zapytałem zdziwiony. Próbowałem wyczytać z jego twarzy w czym rzecz, ale jedyne co zrozumiałem to to, że sprawa jest poważna. Westchnąłem przeciągle.

- No dobra.

Stanęliśmy na uboczu w miejscu, gdzie nikt nie miał prawa słyszeć naszej rozmowy. To jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło.

- Co się stało?

- Ktoś kradnie książki z biblioteki – przymrużyłem oczy. Wiedziałem, że ostatnim razem to właśnie ja zabierałem lektury spod samego nosa Wonga. Od tamtej pory nikt nie odważył się podskakiwać bibliotekarzowi.

- Podejrzewasz któregoś z naszych adeptów? – spytałem patrząc w stronę ćwiczących osób.

- Tak. Jest tylko jeden problem.

- Jaki?

- Przeszukałem już pokoje każdego z nich i nic nie znalazłem.

- Myślisz, że to ja znowu...?

- Nie. Wiem, że to nie ty. Ale...

- Ale co?

- Jeszcze jeden pokój został nietknięty. Ten należący do Twojej córki.

- Co? Myślisz, że ona ukradła wszystkie te książki? Niby jak? Przecież nie nauczyłem jej magii! – uznałem jego słowa za absurd. Nie mogłem dopuścić do siebie myśli o tym, że popełniłem błąd i jakimś cudem udało jej się zdobyć niebezpieczną wiedzę.

- Może sama się nauczyła – spojrzałem na niego zdenerwowany – Jeśli jest taka zawzięta jak Ty...

- To nie to samo! – zaprotestowałem.

- Jeśli jesteś tego taki pewny, to sprawdźmy jej pokój – wahałem się. Nie chciałem naruszać jej prywatności. Jednak wiedziałem, że powinienem to zrobić dla zasady, no i, jeśli Wong ma rację, dla jej własnego bezpieczeństwa.

- W porządku – powiedziałem ponownie zerkając na tłum trenujących osób. Nieopodal siedziała Hope i przyglądała się im w skupieniu.

-------------

Postanowiłem ruszyć wprost do jej pokoju. Zdawałem sobie sprawę, że jawnie nie przyzna mi się do złamania zasad, na podstawie których miała tutaj zostać. Wiedziała, że za taki wybryk mogę wysłać ją z powrotem do domu Christine. Wolałem sprawdzić wszystko pod jej nieobecność. Byłem pewny, że dowiem się więcej niż z rozmowy. Przynajmniej teraz.

Przed wejściem spojrzałem jeszcze z niepewnością na Wonga. Ten tylko pokiwał głową na znak, że robimy tak, jak należy. Tak więc po chwili byliśmy już w środku.

Widok, jaki zastaliśmy zachwiał na moment moim światem. Na podłodze stało kilka stert książek o tajnikach sztuk mistycznych. Na szczęście żadna nie należała do tych związanych łańcuchami, które były przeznaczone tylko dla najbardziej wtajemniczonych.

Nie mogłem w to uwierzyć. W mojej głowie widniało tylko jedno pytanie: 'Jak?'.

- Popatrz – powiedział Wong wskazując najniższą kupkę. Leżał na niej przedmiot, który rozpoznałem bez problemu, a którego bym się tutaj nigdy nie spodziewał.

- Pierścień... – szepnąłem, po czym wziąłem go do rąk.

- Skąd to ma? Też ukradła? – w tym momencie sam próbowałem odpowiedzieć sobie na to pytanie. Moje myśli szukały jakiegoś punktu zaczepienia, bo trudno było mi uwierzyć w stuprocentową winę Hope. Książki z pewnością miała zamiar oddać, a pierścień? Czy naprawdę zabrałaby go komuś z premedytacją? Czemu nikt nie zgłosił zguby?

I wtedy dostałem olśnienia.

- No jasne – szepnąłem rozumiejąc mój rażący błąd.

- Co? – zapytał zdezorientowany bibliotekarz.

- To ja dałem jej ten pierścień – zmrużył oczy.

- Nie rozumiem.

- Czego nie rozumiesz?

- Czemu udawałeś zdziwienie.

- Nie udawałem. Naprawdę byłem zdziwiony, że go ma.

- Jak to? – spytał. Westchnąłem.

- Włożyłem go do listu urodzinowego, który miała otworzyć w wieku osiemnastu lat. To było jakieś osiem lat temu. Miałem prawo nie pamiętać – Wong spojrzał na mnie spod byka, ale chyba mi uwierzył, chociaż wzrok nadal miał nieco oskarżycielski.

- Odeślesz ją teraz do domu? Jakby nie patrzeć złamała dwie Twoje zasady.

- Nie – odparłem po krótkim namyśle – To moja wina. Najpierw dałem jej przedmiot magiczny, a potem pozwoliłem jej przebywać z adeptami i korzystać z biblioteki. Mogłem się domyśleć, że tak to się skończy.

- W takim razie co zamierzasz zrobić?

~Dobre pytanie~ pomyślałem. Zacząłem chodzić po pokoju myśląc o najlepszym rozwiązaniu zaistniałej sytuacji. Odrzuciłem odebranie pierścienia, karę, szlaban i zakaz wykonywania magii. Po pierwsze na pewno by mnie za to znienawidziła. Po drugie sam się prosiłem. Po trzecie nie mam pewności, że nie potrafi innych sztuczek magicznych, do których nie potrzeba pierścienia. A przecież nie jestem w stanie jej kontrolować dwadzieścia cztery godziny na dobę.

- Magia jest zbyt niebezpieczna, żeby uczyć się jej samemu, bez żadnych wskazówek - powiedział widząc, jak biję się z myślami.

- Czyli uważasz, że... – pokiwał głową.

- Może masz rację. Powinna się szkolić pod moim okiem.

~Powinienem był tak postanowić na samym początku~ skwitowałem.

- Christine mnie zabije – na te słowa na twarzy Wonga zagościł uśmiech, co zdarzało się tak rzadko, że miałem ochotę zrobić zdjęcie i pokazywać mu za każdym razem, kiedy powiem jakiś śmieszny żart, jako prawidłową reakcję na tego typu rzeczy. Nie wiem, jak można się cieszyć z wiszącego nade mną gniewu i groźby śmierci ze strony lekarki, która z pewnością wie, jak skutecznie zadać ból.

-----
--------------
----------------[Hope]

- Hope, musimy pogadać – to zdanie jakoś nigdy nie wzbudzało we mnie dobrych przeczuć, a w ustach taty zabrzmiało wręcz złowróżbnie. Czyżby dowiedział się o podkradaniu książek z biblioteki? Wiedziałam, że Wong w pewnym momencie się zorientuje, ale czy rzeczywiście byłby w stanie stwierdzić, że stoi za tym sama córka doktora? Tego nie byłam pewna, więc postanowiłam nie dawać po sobie znać, że coś jest nie tak. Rozmowa to rozmowa. Równie dobrze może chodzić o pałę z fizy z zeszłego tygodnia.

Usiadłam grzecznie w fotelu w jego gabinecie. Jego pokerowa twarz i nerwowy chód tylko pogłębiły mój strach. Siedziałam skulona i czekałam na wyrok. Czułam, że ten dzień jest moim ostatnim spędzonym u boku taty.

- Długo nad tym myślałem, ale wszystkie okoliczności zmusiły mnie do podjęcia stanowczej decyzji – patrzyłam na niego w milczeniu pokornym wzrokiem – Wiem, że masz przy sobie pierścień i że w tajemnicy przede mną nauczyłaś się go w pewnym stopniu używać – spuściłam wzrok. Było mi głupio. Powinnam była na początku wspomnieć o pierścieniu i oddać go tacie. Teraz mam przez to kłopoty i jestem pewna, że nie będę mogła zostać w Kamar-Taj, bo złamałam zasady, których obiecałam przestrzegać. Ze smutkiem oczekiwałam na werdykt.

- Tak więc postanowiłem wziąć sprawy we własne ręce. Od jutra będę uczył Cię magii. Zdaję sobie sprawę z tego, że narażam się Twojej mamie, ale stosowanie magii bez jakiejkolwiek kontroli jest o wiele bardziej niebezpieczne, niż prawidłowe szkolenie.

Nie mogłam w to uwierzyć. Zamurowało mnie już po drugim zdaniu. Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia i szczypałam się mocno w rękę próbując się obudzić. Ale to nie był sen. To jak najbardziej rzeczywistość.

Skoczyłam mu na szyję. Nie spodziewał się tego, ale po chwili mocno mnie przytulił.

- Dziękuję – powiedziałam uradowana.

- Tylko nie mów mamie, bo długo nie pożyję – szepnął.

- Ok – powiedziałam ze śmiechem.

------------------

- Na początku chciałbym się przekonać, ile już zdążyłaś się nauczyć – na te słowa już chciałam zrobić portal i zabrać książkę z mojego pokoju, jednak tata powstrzymał mnie gestem – Zrobimy to po mojemu. Chodź za mną – powiedział wykonując portal. Całej tej akcji 'egzaminacyjnej' przyglądał się Wong. Jako poszkodowany w ramach rekompensaty tego właśnie sobie zażyczył. Testu moich umiejętności wyciągniętych ze skradzionych ksiąg.

W końcu tata przeszedł przez portal, a ja podążyłam za nim. Po drugiej stronie było lodowato, a każdy mój oddech zamieniał się w małą mgiełkę.

- To zadanie pomoże Ci zmotywować się do szybszych postępów. Masz niecałe pół godziny na powrót do Kamar-Taj. Chociaż sądzę, że szybko uwiniesz się z tym zadaniem. Do zobaczenia! – cały czas byłam skupiona na jego wypowiedzi i jednocześnie obserwowałam widoki. Czy to Himalaje? Wszystko jest możliwe. Kiedy skończył mówić odwróciłam się w jego stronę, bo miałam masę pytań, ale on już zniknął razem z portalem. Byłam niesamowicie wystraszona. Czy naprawdę sądził, że dam radę zrobić większy portal bez żadnego przygotowania?

~Dobra, nie panikuj. Skup się!~ wzięłam parę głębokich wdechów i usiadłam na śniegu. Przywołałam w myślach wszystkie sytuacje, w których tata robił portale wielkości dorosłego człowieka. Skupiłam się na wykonywanych przez niego ruchach. Wiedziałam, że muszę też dopasować ilość użytej magii, żeby uzyskać pożądany efekt.

~Ok, jestem gotowa!~ wstałam i postanowiłam spróbować zrobić portal. Wyobraziłam sobie mój stary pokój i zaczęłam czarować.

------------------- [Stephen]
----------
------

- Coś długo jej nie ma – wypowiedział na głos Wong, co obu nam kołatało się w głowach. Byłem zaniepokojony, ale starałem się zachować zimną krew.

- Cierpliwości. Dajmy jej jeszcze chwilę. Przecież potrafi robić portale! W ostateczności wyczaruje mały i jakoś się przeciśnie...

- Jesteś tego pewny?

Po krótkiej chwili milczenia odpowiedziałem:
- Nie. Dobra, idę po nią!

----
---------
----------------- [Hope]

Nie wiedziałam, że pójdzie mi aż tak dobrze. Największy portal, jaki zrobiłam, był tylko o głowę niższy ode mnie. A co to za problem schylić głowę?

Spojrzałam na zegarek.

~Ups, chyba już minęło trzydzieści minut~ pomyślałam i tym razem zrobiłam już portal prowadzący do Kamar-Taj.

Po drugiej stronie zastałam Wonga, ale nigdzie nie widziałam taty. Czyżby znudziło mu się czekanie i poszedł coś przegryźć?

- Gdzieś Ty była? – spytał bibliotekarz. Patrzył na mnie tak, jakby co najmniej zobaczył ducha.

- A wiesz, za szybko poradziłam sobie z zadaniem i postanowiłam odwiedzić kilka miejsc... – powiedziałam wymijająco, a twarz oblała mi się rumieńcem. Zdawałam sobie sprawę z tego, że od razu powinnam była tu wrócić. Ale wizja odwiedzenia Japonii i Filipin była silniejsza od głosu rozsądku. Nie mogłam sobie tego tak po prostu odpuścić. Przy okazji kupiłam parę pamiątek, które teraz ledwo trzymałam w rękach. Mangi i słodycze wręcz wylewały mi się z objęć.

- W takim razie gdzie jest Strange? – jego pytanie bardzo mnie zaniepokoiło.

- Co masz na myśli?

- Poszedł Cię szukać jakiś czas temu.

~O Boże!~ pomyślałam przerażona. Upuściłam wszystkie klamoty i od razu zrobiłam portal prowadzący na śnieżne góry. Jeszcze przed przejściem rzuciłam:
- A Ty tu zostań na wypadek, gdyby jednak wrócił – wiedziałam, że zdezorientowany Wong wykona polecenie.

Po drugiej stronie zaczęłam szukać taty. Po jakimś czasie znalazłam go w świeżej zaspie. Biedaczek był przemarznięty i oddychał z trudem. Chciało mi się płakać, że przez moją głupotę coś takiego mu się przytrafiło.

- Tato – szepnęłam.

- Hope – jeszcze kontaktował. Otarłam łzę z policzka i zwróciłam się do niego słowami:
- Chodź, musimy stąd iść. Musimy wrócić do Kamar Taj – pomogłam mu wstać. Oparł się na moim ramieniu. Był trochę ciężki, ale wiedziałam, że muszę sobie poradzić. Otworzyłam portal i przeszliśmy przez niego powoli.

Po tym zdarzeniu tata przeleżał tydzień w łóżku. Przeziębił się, a jego organizm miał za niską temperaturę. Byłam przy nim przez cały ten czas. Podawałam jedzenie, robiłam gorącą herbatę i ciepłe okłady. Było mi niesamowicie głupio, że przeze mnie mógł umrzeć z wyziębienia. To było bardzo nieodpowiedzialne z mojej strony.

- Tak mi przykro, tato... Naprawdę nie chciałam. Nie miałam pojęcia, że pójdziesz mnie szukać – łzy spływały mi po policzkach. Czułam się winna.

- Nie musisz przepraszać. To mój błąd. Nie powinienem był w Ciebie wątpić – złapał mnie za rękę – Ale z drugiej strony gdyby moje przeczucia były słuszne, to Ty teraz mogłabyś leżeć na moim miejscu. Z dwojga złego cieszę się, że padło na mnie.

- Tato... – po tych słowach rozczuliłam się jeszcze bardziej. Płakałam już na całego.

- No już, nie płacz. Przecież nic się nie stało. Wszystko będzie dobrze – powiedział wycierając mi ręką twarz mokrą od łez. Uśmiechnął się do mnie. - Patrzcie państwo, jaka zdolna. Zwiedziła cały świat w piętnaście minut!

- Haha, tylko kilka państw – sprostowałam skromnie.

- Ale przyznaj, że Twoje portale jeszcze nie są idealne. Kiedy przechodziliśmy musiałem ostro schylać głowę! – zaśmialiśmy się oboje. - Ale nie przejmuj się tym, nauczę Cię, jak tylko stąd wyjdę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro