Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~34~

Tym razem droga mijała nam w dość krępującej ciszy. Zdawało się, że każdemu z nas w głowie zaczęły krążyć myśli o tym, co będzie, jeśli jednak opcja podróży w czasie okaże się nieosiągalna. Nat i Steve wyglądali na zupełnie pogrążonych w myślach, co nie umknęło nawet mojej uwadze. Po spotkaniu z Tonym stres nareszcie zelżał, przez co o wiele bardziej mogłam skupić się na otoczeniu.

Scott co jakiś czas zerkał na każdego z nas, bo choć pewnie sam był nieco zmieszany pierwszym niepowodzeniem, to widziałam nadal błyszczącą w jego oczach nadzieję na sukces. Najpewniej jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, że to Stark był najbardziej kompetentną osobą do prawidłowej realizacji tego szalonego projektu. Mimo moich wątpliwości co do wizji czułam, że gdyby faktycznie miała się ona kiedykolwiek spełnić, to tylko w ten sposób. Jednak tak, jak nie zawsze mi i innym magom udawało się odpowiednio zainterweniować po odczytaniu moich wizji, tak teraz Tony, nawet jeśli był kluczem do ewentualnego pozytywnego rozwiązania, miał pełne prawo do tego, aby odmówić. W końcu, jak to mawiał mój tata, każdy kreuje swoje własne przeznaczenie.

Z rozmyślań i migawek wspomnień na dobre wyrwał mnie porozumiewawczy szept Langa.

– Pst! Hej, Strange! – próbował zwrócić moją uwagę dyskretnie, jakby nie chciał przeszkadzać reszcie w milczeniu. Cicho westchnęłam, szykując się na tłumaczenie zachowania Nat i Steve'a, ponieważ spodziewałam się, że właśnie o to zapyta mnie Scott.

Kiedy jednak spojrzałam na niego pochylił się lekko w moją stronę, co mimo wszystko wyglądało dość konspiracyjnie. Lang widocznie nie chciał, aby reszta usłyszała naszą rozmowę. Na szczęście oboje siedzieliśmy na tylnych fotelach auta, co bardzo ułatwiało sprawę. Dźwięki silnika skutecznie wszystko zagłuszały. Dotychczasowe ruchy i szepty Scotta nie zwróciły uwagi głęboko zamyślonej dwójki.

– Dzięki – usłyszałam, co mimo wszystko trochę zbiło mnie z tropu.

– Co? – zapytałam, kręcąc głową z konsternacją, również zniżając głos do szeptu. – Za co miałbyś mi dziękować?

Chwilę milczał, widocznie starając się ubrać myśli w słowa. Spuścił wzrok, a na jego twarzy pojawił się cień tęsknoty. To sprawiło, że momentalnie pojęłam, jak bardzo przez zbytnie skupienie na myślach o przyszłości źle oceniłam sytuację.

– Teraz rozumiem, dlaczego przedstawiając się nie zdradziłaś mi swojego imienia – wyjaśnił, a ja spojrzałam na niego przygnębionym wzrokiem. Może zamiar miałam dobry, ale ostatecznie wykonanie padło, bo nikogo nie poinformowałam o tym, aby nie wspominać mojego imienia w obecności Scotta. Kiedy po chwili nie odpowiedziałam Lang głośno odetchnął, jakby starając się uspokoić, po czym kontynuował. – Hope jest dla mnie bardzo ważną osobą. Tęsknię za nią i... To po prostu nie powinno było się wydarzyć. Musimy to odkręcić.

Dostrzegłam, jak trudna emocjonalnie była dla niego ta wypowiedź. Jego szept momentami się urywał, jakby bał się, że w końcu się rozpłacze. Ze zdenerwowania zaciskał dłonie i mrugał częściej niż kiedy był spokojny. Czułam, że potrzebuje teraz wsparcia i nie miałam zamiaru być wobec tego obojętna. Położyłam dłoń na jego kolanie, po czym powiedziałam z przekonaniem w głosie:

– Odkręcimy to.

To sprawiło, że w końcu spojrzał mi prosto w twarz. Jego oczy były błyszczące od łez, ale widziałam w nich też ostatnią nadzieję, tlącą się tuż obok lęku przed tym, co będzie, jeśli jednak nam się nie uda. Scott najpewniej w tym momencie nawet nie chciał sobie tego wyobrażać, choć możliwe, że jego myśli już kierowały się w tą pesymistyczną stronę. Jego niestrudzone dążenie do znalezienia rozwiązania oraz nieostudzona nadzieja wydawały się być ostatnim odruchem desperacji, zasłaniającym nieprzyjemne myśli. Po części pod tym względem go rozumiałam, bo sama miałam podobne odczucia podczas pierwszych miesięcy po zniknięciu taty, dlatego tym mocniej kibicowałam temu, aby plan Langa się powiódł, żeby nie musiał na zawsze pogodzić się z utratą swojej Hope.

Moja determinacja wzrosła. Nie wiedziałam, na ile przydam się w wykonaniu całego planu, ale byłam gotowa, aby pomóc na tyle, na ile tylko będę potrafiła. Miałam wrażenie, że ta sytuacja musi się w końcu odmienić, że pstryknięcie Thanosa musi zostać kiedyś odwrócone, aby powrócił dawny spokój. Zastanawiałam się jednak, na ile jest to autentyczne przeczucie, a na ile zmęczenie biegiem lat przepełnionych tęsknotą za przeszłością.

---------------

Na miejsce dojechaliśmy kilka godzin później. Przez ten czas Nat i Steve stali się trochę bardziej rozmowni, jakby powoli docierało do nich to, że pomoc Bruce'a może być realna, więc nadal jest szansa na powodzenie planu Scotta. Sam Lang chyba również to wyczuł, bo wyglądał na bardziej pokrzepionego. Mimo to wychodząc z auta na jego twarz znów wstąpił niepokój. Domyślałam się, że bał się tego, iż Banner uzna jego pomysł za absurd i również odmówi pomocy. Ja byłam jednak przekonana, że Bruce chociaż spróbuje pomóc, ze względu na swoje dobre serce - nawet, jeśli nie będzie pewny, co i jak dokładnie zrobić, aby wszystko się udało.

– Ty nie idziesz? – zapytała Nat, kiedy zauważyła, że nie ruszyłam się z miejsca. O ile moje wahanie przed spotkaniem z Tonym było dla niej zrozumiałe, widocznie nie spodziewała się tego, że będę miała opory przed ponownym spotkaniem z Bannerem.

– Nie, poczekam na Was – oznajmiłam spokojnym tonem. Co prawda bardzo chciałam zobaczyć Bruce'a po tak długim czasie, ale wiedziałam też, że to nie moment na wspominki i pogaduszki, a właśnie w to mogłoby się przeistoczyć spotkanie przy tak sporym znajomym gronie.

Zdawało mi się, że Natasha już chciała jakoś mnie przekonać, ale szybko się rozmyśliła.

– Jak wolisz. Niedługo będziemy z powrotem – powiedziała, po czym zamknęła za sobą drzwi. Widziałam, jak cała trójka idzie w stronę knajpy, w której miał czekać na nich naukowiec.

W tym momencie mocniej odczułam zmęczenie i własną bezsilność. Walka o przywrócenie połowy istnień we wszechświecie prowadzona uprzednio przez tak długi czas oraz zakończona porażką nagle niespodziewanie wróciła i choć każdy z nas chciał, aby ten trop był w końcu tym właściwym, to miałam wrażenie, że nadal obok naszej determinacji pojawiał się protekcjonalny strach o niepowodzenie. Myśl o przeżywaniu kolejnej porażki wyczerpywała bardziej niż realne działania ku sukcesowi.

Chciałam oderwać się choć na chwilę od kołatającej się z tyłu głowy dawki pesymizmu, dlatego niewiele myśląc wstałam nieznacznie na tyle, aby sięgnąć przycisku uruchamiającego radio. Lawirując pomiędzy drażniącymi reklamami i nazbyt entuzjastycznymi głosami prowadzących w końcu trafiłam na stację z muzyką. Z poczuciem ulgi opadłam z powrotem na fotel, starając się zrelaksować.

Zamknęłam oczy, wsłuchując się w jakiś starszy kawałek o miłości. Nie zdążyłam jednak na dobre wczuć się w klimat, a piosenka dobiegła końca. Uroki włączania odbiornika w środku utworu. Zaraz z głośników wydobyły się kolejne rytmiczne dźwięki. Te jednak, mimo radosnego głosu wokalistki, były dla mnie jak cios w twarz. Bardzo dobrze znałam tę piosenkę. Pamiętałam ją z mojej rzeczywistości.

Na moment zapomniałam, jak się oddycha. Co prawda rzadziej słuchałam muzyki w tej rzeczywistości, aczkolwiek nie mogłam powiedzieć, że nie robiłam tego wcale. Mimo to jeszcze nigdy nie natknęłam się na utwór identyczny do jakiegokolwiek znanego mi z przeszłości. Głębokie oddechy pomogły mi się trochę uspokoić. W końcu przecież wiedziałam, że nasze rzeczywistości są równoległe, a przez co w wielu aspektach bardzo podobne. Aż czasem w zbyt wielu.

Z jednej strony dzięki podobieństwom nie czułam się tak zupełnie obco w tym świecie, aczkolwiek jednocześnie to one sprawiały, że nie mogłam powstrzymać się od porównań, a każda różnica będąca zmianą na gorsze była dla mnie czymś przykrym, nie mówiąc już o obcości dotąd tak bliskich mi osób.

Doszłam do wniosku, że włączanie radia przyniosło odwrotny efekt od oczekiwanego. Miałam się zrelaksować, a ostatecznie znów natknęłam się na szereg wspomnień, co niekoniecznie należało do najprzyjemniejszych sytuacji wobec świadomości tego, co najpewniej bezpowrotnie straciłam.

~A co, jeśli wcale nie? Co w momencie, jeśli plan Scotta się powiedzie i będę miała szansę na powrót?~ przeszło mi przez myśl, kiedy wyłączałam radio.

Zapewne znów zatopiłabym się w zbyt wielu rozważaniach na raz, ale na szczęście przeszkodzono mi w idealnym ku temu momencie. Drzwi z mojej prawej strony otworzyły się na całą szerokość, a w nich ukazał się zupełnie odmieniony doktor Banner.

Kolejnych pociągnięć za klamki auta przez resztę towarzystwa nie słyszałam zbyt wyraźnie, bo tak bardzo zaaferowałam się widokiem Bruce'a po latach. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę udało mu się tak dobrze połączyć swoje ciało z Hulkiem.

– Bruce, to naprawdę Ty! Hulk i Ty... w jednym. Wow! – wyrzucałam dość nieskładne słowa przez nadmiar ekscytacji. To na szczęście nie przeszkadzało mojemu rozmówcy i nie sprawiło żadnemu z nas dyskomfortu w rozmowie.

– Wiem! Nieźle, prawda? – odparł radośnie, widocznie ciesząc się moją reakcją. Zanim kontynuował rozmowę zapiął pasy, nadal uśmiechając się pod nosem.

– Wszyscy już gotowi? – zapytał Steve, a ja dopiero wtedy zorientowałam się, że przez zaaferowanie sama zapomniałam zapiąć swoich pasów bezpieczeństwa.

– Tak! – odpowiedziałam, kiedy szybko naprawiłam swój błąd i sprawdziłam, czy reszta też zdążyła przygotować się do jazdy.

– No to ruszamy – zadecydował Kapitan odpalając samochód.

Przez moment, kiedy sprawdzałam stan zapiętych pasów zauważyłam rozgoryczenie na twarzy Scotta. Miałam nadzieję, że tylko mi się zdawało, ale gdy spojrzałam na niego ponownie naprawdę wydawał się być poddenerwowany lub poirytowany. Zastanawiałam się, co musiało wydarzyć się w lokalu.

– Co mu się stało? – zapytałam szeptem Bruce'a wskazując na Langa lekko ruchem głowy. Naukowiec tylko westchnął.

– Przejął się tym, że nie jest tak rozpoznawalny jak ja, jako superbohater – na te słowa miałam ochotę się roześmiać z ulgą, że chodziło o coś tak względnie błahego, ale opanowałam się. W końcu Scott był dumny ze swoich akcji jako Ant-man i mógł mieć nadzieję, że ktoś będzie go w jakiś sposób podziwiał albo chociaż kojarzył. Osobiście bałam się rozgłosu i nie chciałam być rozpoznawalna, ale wiedziałam, że nie każdy miał takie podejście do sławy.

Po chwili namysłu odwróciłam się w kierunku Langa z zatroskaną miną.

– Scott? Nie wiem, czy to Cię pocieszy, ale ja nawet nie mam superbohaterskiej ksywki, bo nie działam zbyt często jawnie. Ty miałeś okazje, aby walczyć w ważnych momentach, więc na pewno udało Ci się ocalić wielu ludzi. Jesteś bohaterem nie ważne, ile osób wie o Twoim istnieniu.

– Ona ma rację. Miarą superbohatera nie jest jego rozpoznawalność, to z pewnością. Niektórzy są uwielbiani przez ich wygląd, pieniądze lub inteligencję, ale przecież nie o to chodzi w byciu bohaterem, prawda? – poparł mnie Bruce, a ja pokiwałam głową na jego słowa. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia mając nadzieję, że dobrze idzie nam pocieszanie Langa.

– Czekaj, czy Ty mnie właśnie obraziłeś? – zapytał niespodziewanie Scott, a Banner z pewnością pożałował ostatniego wypowiedzianego przez siebie zdania, które Ant-man najwidoczniej inaczej odebrał. Oboje się przestraszyliśmy i już zaczęliśmy zaprzeczać, kiedy Lang nagle się uśmiechnął i zaśmiał pod nosem. – Żartowałem, spokojnie. Dziękuję Wam.

Na chwilę nastąpiła cisza i zanim przerwał ją Bruce, który już otwierał usta, aby się odezwać, głos zabrał Scott.

– Swoją drogą, czy Strange to nie Twoja 'superbohaterka ksywka'?

– Cóż... właściwie to nikt tak na mnie nie mówi. To znaczy teraz już oprócz Ciebie – przyznałam, lekko się uśmiechając.

– Jesteś częścią Avengers i nie masz jeszcze pseudonimu? – dopytywał zdziwiony Bruce.

– Właściwie nie jestem członkinią Avengers – powiedziałam zgodnie z prawdą, co jeszcze bardziej zaskoczyło Bannera.

– Jak to? Myślałem, że już dawno włączyli Cię do drużyny – wyznał, znacząco wskazując w stronę fotela kierowcy, na którym siedział Steve. Nie umknęło to jego uwadze, dlatego zaraz włączył się do rozmowy.

– Hope jeszcze nie należy do Avengers, bo nie spełniła warunku. Ale podkreślam, sama go sobie postawiła. Gdyby nie to już dawno byłaby oficjalnie częścią drużyny – wyjaśnił, widocznie zniesmaczony tym, że Bruce pomyślał, iż to przez niego jestem w jakiś sposób wykluczona. Nie chciałam, aby tak wyszło, dlatego postanowiłam nieco sprostować całą sytuację, tym bardziej, że Banner zwrócił na mnie pytający wzrok. Scott z zaciekawieniem pilnie nasłuchiwał naszej dyskusji, najpewniej próbując odnaleźć się w tym, o czym rozmawialiśmy.

– To prawda, postawiłam warunek. Ale tylko dlatego, że uważam, iż jest on niezbędny w tym przypadku – zrobiłam chwilę pauzy, dziwiąc się tym, jak mocno moi słuchacze oczekiwali na więcej szczegółów. Czułam się dość niekomfortowo w tak ścisłym centrum uwagi, ale zebrałam się w sobie, aby w końcu coś z siebie wykrztusić. – Chciałam, żeby wszyscy członkowie zaakceptowali mnie jako część drużyny. To wszystko.

– Więc kto do tej pory nie zgodził się na to, żebyś dołączyła? – zapytał Bruce, najwidoczniej zdziwiony, kto i jakie mógł mieć wobec mnie obiekcje.

– Cóż... na pewno jeszcze Ty, Scott, Clint, Thor... – zaczęłam wymieniać, ale przerwał mi Lang.

– Ja jestem za. Masz mój głos – oświadczył szybko, jakby chciał pokazać, że nie chce mi sprawiać problemów.

– Ja też się zgadzam – przytaknął Banner. – I wcale nie zdziwiłbym się, gdyby reszta nie zatwierdziła Twojej kandydatury tylko dlatego, że również o niczym nie wiedziała.

– Po części tak jest, ale nie mogą zatwierdzić mnie tak w ciemno. Chciałabym, żeby podjęli decyzję znając moje umiejętności. Wy także – powiedziałam poważnym głosem. Steve tylko pokręcił lekko głową z rezygnacją.

– Sami widzicie, jest uparta jak nie wiem co – Nat uśmiechnęła się z rozbawieniem na te słowa, a Scott i Bruce milczeli w konsternacji, trochę zbici z tropu.

– Wybaczcie, po prostu... Nie chcę dołączyć do grupy ze względu na litość lub relacje z Wami. Chcę być naprawdę potrzebna – tłumaczyłam, a Banner pokiwał powoli głową ze zrozumieniem, choć po jego minie wnioskowałam, że nie do końca popiera moją decyzję. – Niekoniecznie muszę należeć do Avengers, aby być superbohaterką, prawda? – Bruce i Scott w końcu uśmiechnęli się na te słowa, co uznałam za sukces.

– Poza tym – ciągnęłam – kto wie, czy za jakiś czas nie powstanie jakaś nowa, mniej doświadczona grupa, która bardziej będzie mnie potrzebować – powiedziałam, chcąc lekko nawiązać do tego, o czym myślałam już od jakiegoś czasu, czyli o drużynie kolejnego pokolenia superbohaterów.

– Nowa grupa? – zapytał zdziwiony Steve, bo choć pewnie domyślał się, co mogę mieć na myśli, to chyba niekoniecznie był na to gotowy, przez tak długi czas będąc przyzwyczajony do myśli, że kiedyś po prostu zasilę szeregi Avengers.

– Tak. No wiesz, na przykład taka składająca się z osób zupełnie nowych w tej branży.

W aucie na chwilę wszyscy umilkli.

– Myślę, że to dobry pomysł – ocenił ostatecznie Kapitan, na co w głębi serca odetchnęłam z ulgą. – Mimo wszystko Tony miał rację co do tego, że czas na kolejne pokolenia. Co prawda nie mam zamiaru odpuszczać, póki mogę w jakiś sposób walczyć, ale chyba nie ma na co czekać z wyszkoleniem nowej kadry, która kiedyś nas zastąpi. Aczkolwiek nie nazwałbym Ciebie kimś całkowicie nowym w tej branży, Hope – powiedział, mierząc mnie wzrokiem w lusterku. W jego oczach wyczytałam, że trochę trudno było mu się pogodzić z tym, co powiedziałam, choć przecież rzuciłam właściwie zupełnie abstrakcyjną wizją. – Prędzej mogłabyś zająć się szykowaniem takiego przedsięwzięcia – stwierdził, kiedy swój wzrok skierował już na drogę. Jego słowa mnie zszokowały. Czy naprawdę uważał, że byłabym na tyle odpowiedzialna, żeby coś takiego poprowadzić?

– Co oznacza, że najpierw musiałabyś zająć się całą organizacją, miejscem działania, finansami, rekrutacją, regulaminem, a przede wszystkim nazwą... – wymieniał, aż od tego wszystkiego zrobiło mi się słabo. Najwidoczniej chciał mi pokazać, że stworzenie jakiejkolwiek grupy wcale nie jest takie proste, jak się wydaje.

Podczas jego wypowiedzi Natasha spojrzała na niego oburzonym wzrokiem, aż w końcu mu przerwała.

– Przestań! Co robisz? Tylko niepotrzebnie ją straszysz! – powiedziała mocnym i zdecydowanym szeptem. Na jej słowa Kapitan uśmiechnął się kwaśno.

– Tylko przeprowadzam szybki kurs z tego, jak funkcjonuje świat. Przykro mi, że zabrzmiało to tak drastycznie – na jego słowa Nat tylko pokręciła głową, po czym zwróciła się do mnie.

– Steve jak zwykle przesadza. Słuchaj, Hope, gdyby miała powstać taka grupa, to z pewnością, ktokolwiek nie byłby jej założycielem, pomoglibyśmy mu wszystko zorganizować. Tym bardziej gdybyś to była Ty. Nie zostawilibyśmy Cię z tym samej – obiecała, odwracając się w moją stronę i uśmiechając się lekko. Z jej oczu biła troska, która sprawiła, że poczułam się trochę lżej. To miłe, że gdybym kiedykolwiek poważnie myślała o takim przedsięwzięciu miałabym w niej wsparcie.

– Dzięki – odparłam, odwzajemniając nieśmiało jej uśmiech. Z ulgą zorientowałam się, że temat został zamknięty, a całą sytuację uratował zupełnie niespodziewany głos Scotta:

– Ma ktoś ochotę na taco?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro