Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~33~

Ze zgrozą zauważyłam, że dni zaczęły być niebezpiecznie do siebie podobne. Zupełnie tego nie chciałam, bo to oznaczało monotonię i nudę, czyli elementy niekoniecznie przyjemniej rutyny. Wtedy to dni ekstremalnie się dłużą, a jednocześnie człowiek patrzy na kalendarz mając wrażenie, że czas okropnie szybko mija i przecieka wręcz przez palce.

W panicznym odruchu, będącym sprzeciwem wobec takiego stanu rzeczy, zaczęłam próbować nowych hobby, aby czymś się na siłę zająć. Niestety okazało się, że czegokolwiek bym nie próbowała, cieszyło mnie tylko przez chwilę. Potem znów wracałam do poczucia zastoju, które było niekomfortowe, ale tak bardzo sprawiało wrażenie czegoś znanego, jakby było stanem, który pasował do okoliczności jak żaden inny, który próbowałam u siebie wywołać.

Może naprawdę był to stan właściwy? W każdym razie z pewnością nie był on nieuzasadniony. Atmosfera w Bazie Avengers od jakiegoś czasu gęstniała i choć nikt o tym nie mówił wprost, to jestem pewna, że każdy czuł, jakby w powietrzu wisiał smutek.

Wydaje mi się, że właśnie z tego powodu Steve decydował się na dłuższe pobyty w Nowym Jorku i o wiele częstsze spotkania grup wsparcia. W końcu jak mógłby pomagać innym, gdyby samemu znów popadł w rozpacz i nie widział żadnej nadziei? A jego działalność pomocowa obok tego, że wspierała poszczególnych obywateli, którzy zgłosili się na terapię, to czułam, że również pomaga samemu Kapitanowi. Zawsze wracał stamtąd odmieniony, jakby stawał się bardziej utwierdzony w przekonaniu, że kiedyś w końcu musi być lepiej.

Jednak kiedy był w Bazie dostrzegałam, jak jego oczy powoli gasną, szczególnie, kiedy widział rozpacz Natashy, która z czasem już nie miała siły ani ochoty jej ukrywać. Choć starała się z całej siły przejść z wszystkim do porządku dziennego, to jednak z roku na rok od pstryknięcia Thanosa wcale nie czuła ulgi czy ukojenia. W jej przypadku czas nie leczył ran, a hamował ich gojenie. Miałam wrażenie, że szczególnie jedna duża rana, którą była tożsamość Ronina i jego ból po stracie, nadal jątrzyła się w jej sercu. Choć nie powinna mieć sobie tego za złe, to domyślałam się, że bardzo żałuje, iż nie zapobiegła tragedii, która spotkała jego rodzinę.

Empatia Steve'a przeszyła na wylot najpewniej także i moje uczucia. Mimo tego, jak bardzo starałam się skupić na rzeczywistości i cieszyć się chociażby tym, jakie wspaniałe osoby miałam wokół siebie, nie obyło się bez dnia, aby moje myśli nie odpływały w stronę wspomnień z rzeczywistości, z której pochodziłam. Było mi głupio, bo naprawdę przywiązałam się do tutejszych Avengers, ale zwyczajnie nie mogłam powstrzymać tęsknoty za tym, co było i za tymi, których znałam. Steve, Natasha, James i Dora Milaje stali się dla mnie szczególnie bliscy w ciągu ostatnich kilku lat. Nie mogłabym oddać relacji z nimi za nic na świecie, jednak mimo wszystko wiedziałam, że nie mogłabym też zrezygnować z relacji, które stworzyłam w mojej rzeczywistości.

Myśli te zaczynały mnie męczyć coraz bardziej od momentu, kiedy liczba misji zmalała praktycznie do zera, a spotkania z Natashą i Stevem stały się o wiele rzadsze niż przedtem. W Bazie jeszcze mocniej odczuwało się ciszę. Nat izolowała się, aby nie zarażać nas swoim smutkiem, mimo tego, że i tak się o nią martwiliśmy i wcale nie mieliśmy jej za złe, że ma gorszy czas. Martwiło nas tylko to, że nie potrafimy podnieść jej na duchu w żaden sposób.

Miałam wrażenie, że w tym okresie Kapitan rozmawiał ze mną nawet dłużej niż z agentką Romanoff, choć nasza wymiana zdań sprowadzała się często właśnie do szukania nowych pomysłów na mentalne wsparcie Nat.

Nat. Udzieliło mi się to, jak mówił na nią Steve. Skrót imienia to niby tak niewiele, ale jednak czułam, że Wdowa cieszy się, iż pozwoliłam sobie na mówienie do niej bardziej zdrobniale. W końcu to takie naturalne w mocniejszych relacjach. Mimo to fakt ten trochę mnie zmroził, bo zdałam sobie sprawę z tego, że aktualnie znam Natashę z tej rzeczywistości o wiele dłużej niż tę z mojej. Zresztą to samo mogłam powiedzieć o Kapitanie, pomijając fakt, że z jego odpowiednikiem najpewniej za nic bym się tak dobrze nie dogadała, nawet w ciągu kilku lat. Nie mówiąc już o tym, o ile bardziej poznałam innych członków Avengers, których w mojej rzeczywistości kojarzyłam z widzenia lub co najwyżej wymieniłam z nimi tylko kilka zdań. To wszystko zdawało mi się bardzo abstrakcyjne mimo, że wydarzyło się naprawdę i byłam tego całkowicie świadoma.

Na podobnym poziomie, ale zupełnie inna, wydawała mi się moja relacja z Wongiem w tej i poprzedniej rzeczywistości. Ten mag nie traktował mnie jak dziecko i nie widział mnie przez pryzmat mojego ojca. Uważał, że każdy nasz wariant w innych wymiarach jest unikatowy, dlatego właśnie potrafił oddzielić wizerunek mojego ojca od swojego przyjaciela. Mimo tego zadawał o niego wiele pytań z czystej ciekawości, szukając różnic, a ja odwdzięczałam mu się tym samym, aby dowiedzieć się czegoś o Stephenie Strange'u z tej rzeczywistości.

Wong również zdawał się widzieć czasem mój smutek związany z tęsknotą za tym, co było. Nie raz zresztą próbował kombinować, aby znaleźć jakiś inny sposób na odesłanie mnie do domu albo przynajmniej rozmowę z kimś z mojej rzeczywistości. Oboje jednak w duchu wiedzieliśmy, że z tą sprawą nic się już nie da zrobić.

Moim małym rytuałem stało się to, że każdej nocy przed zaśnięciem wpatrywałam się w ostatnie materialne wspomnienie osoby z mojego dawnego życia. Zdjęcie z dziesiątych urodzin było dla mnie teraz cenną pamiątką, dzięki której mogłam widzieć tatę. Od jego zniknięcia minęło już prawie pięć lat, a ja nadal czułam, jakby to było wczoraj. Łzy cisnęły mi się do oczu na myśl o wszystkich chwilach, które z nim spędziłam. I choć tęsknota wręcz rozrywała moje serce, wolałam ją od tego, gdybym miała o nim zapomnieć.

Myśląc o tacie nie mogłam nie wspominać mamy. Mimo naszego nieporozumienia wcale nie czułam do niej urazy. W końcu ona sama z pewnością wtedy jeszcze nie wiedziała, jak powinna się zachować, jako matka. Możliwe, że bała się mojej reakcji na swój nowy związek. Miała rację. Jako wychowana przez nią jedynaczka w tamtym momencie miałam dziwne wrażenie, jakby mój świat się walił przez to, że mama wybrała sobie kogoś innego niż biologicznego tatę.

Teraz jak na to patrzę to mam ochotę utrzeć nosa młodszej wersji siebie, a przynajmniej powiedzieć jej, żeby ugryzła się w język i jeszcze raz pomyślała o tym wszystkim, jednak bardziej racjonalnie. Serce nie sługa, a mama miała prawo spotykać się z kim tylko chciała. Nowa miłość nie oznaczała tego, że skupi całą swoją uwagę na partnerze, a mnie rzuci w kąt. Wtedy jednak czułam to zupełnie inaczej. W głowie miałam strach i zareagowałam dość gwałtownie.

Może uciekłam do taty właśnie dlatego, że wolałam zostawić mamę przed tym, jak ona zostawi mnie? A może po prostu potrzebowałam więcej uwagi i okazywanej akceptacji, i miałam nadzieję, że po tak długiej rozłące ojciec będzie w stanie dać mi swoją opiekę? Mimo, że moja reakcja była zupełnie przesadzona i lekkomyślna, wtedy chyba nie widziałam innej opcji. Przez odkrycie sekretu mamy zyskałam poczucie, że nie jest ze mną szczera i w tamtej chwili poczułam się mniej bezpiecznie we własnym domu.

Żałowałam, że akurat w momencie, kiedy rozważałam naprawienie naszej relacji, energia Kamieni wysłała mnie do obcej rzeczywistości. Chyba nigdy nie zapomnę tego, jak Christine Palmer z tego wymiaru nie miała pojęcia, kim jestem, a ja byłam święcie przekonana, że mama po prostu próbuje mi w jakiś sposób dać nauczkę. Teraz wiem, że nawet ten dość nieprzyjemny przypadek byłby o wiele łagodniejszym kuksańcem od losu niż przeniesienie do równoległej rzeczywistości.

Martwiłam się też o to, co się dzieje z Shuri. Bardzo za nią tęskniłam i choć wspomnienia z nią związane przyprawiały mnie o uśmiech, to tym mocniej bolało uświadamianie sobie, że nigdy jej już więcej nie zobaczę. Tęskniłam za jej śmiechem, iskierkami radości w jej oczach i za jej głosem. W jej obecności nawet tamta Baza Avengers z naburmuszonym Kapitanem nie była mi straszna, bo czułam się przy niej bezpiecznie. Bałam się o to, co musiała poczuć, kiedy zauważyła, że zniknęłam. Czy uznałaby, że uciekłam? Zdawało mi się, że nie uwierzyłaby w taką opcję.

Zastanawiałam się nad tym, czy udałoby jej się ustalić, co się ze mną stało. Jeśli podczas alarmu kamery działały bez szwanku, najpewniej Avengers zobaczyli akcję z portalem, jednak czego mogli się dowiedzieć ponad to? Nie sądzę, aby ktokolwiek stamtąd znał się na magicznych przejściach, więc równie dobrze mogliby uznać, że sama stworzyłam czerwony portal i zwyczajnie zwiałam w obliczu zagrożenia.

W mojej głowie tworzyło się pełno różnych scenariuszy co do tego, jak potoczyły się losy tych, których znałam. Owe przypuszczenia zdawały się wręcz rozważać każdą możliwość, co po czasie uznałam za paranoję. Nie powinnam była tak dużo o tym myśleć, jeśli chciałam spokojnie żyć w tej rzeczywistości. Tym bardziej, że nie miałam żadnych opcji, aby dowiedzieć się, które z moich podejrzeń się prawdziwe. A nawet gdybym mogła któreś z nich potwierdzić, to nie sądzę, że byłoby mi lżej na sercu. Bez możliwości powrotu czułabym się, jak na łańcuchu - gdyby działo się źle, czułabym się okropnie, bo nie mogłabym pomóc osobom, na których mi zależy. Gdyby jednak działo się dobrze, cierpiałabym wiedząc, że nie mogę w owym szczęściu uczestniczyć. Może więc jednak niewiedza nie była aż taka zła. Tak przynajmniej starałam się pocieszać, choć nie byłam przekonana, czy naprawdę cieszę się z tego, że zupełnie nie wiem, jak czują się moi bliscy.

------------------

Tak jak mogłam cierpieć z powodu nudy i monotonii, tak zupełnie nie spodziewałam się tego, że zbliża się wydarzenie, które sprawi, iż w pewnych momentach za moją rutyną zatęsknię.

Otóż pewnego dnia, kiedy trenowałam sobie w najlepsze, aby odciągnąć swoje myśli od tęsknoty i zastoju, do sali wparował Steve. Samo to, że wszedł dość gwałtownie sugerowało, że dzieje się coś niestandardowego. Do tej pory zawsze starał się wchodzić jak najciszej, aby mnie nie rozpraszać. Tym razem zresztą również zaraz zorientował się, co zrobił nietypowo. Dostrzegłam to w jego przebijającym się przez chwilę przepraszającym spojrzeniu. Zaraz jednak na jego twarz wróciło coś, co na pierwszy rzut oka uznałam za ekscytację. Nawet nie łudziłam się, że jeszcze tego dnia wznowię trening. Czułam, że sprawa musi być niezwykła na tyle, że nawet ja wydaję się wobec niej istotna.

– Co się stało? – zapytałam zdyszana, przestając na chwilę maltretować worek treningowy. Swoją drogą wskazówki Kapitana tak bardzo mi pomogły, że w tym momencie coraz płynniej wychodziło mi mieszanie jego stylu walki z moim i choć wiedziałam, że najpewniej nigdy mu nie dorównam, to nie było to moim celem. W tym momencie po prostu byłam w mojej sprawności fizycznej dalej niż kiedykolwiek i nie zamierzałam się zatrzymywać.

– Scott Lang pojawił się w naszej Bazie – oznajmił. Kojarzyłam to imię i nazwisko. Już nie raz podczas rozmów Steve mówił mi więcej o innych bohaterach, których nie miałam okazji poznać.

– Scott Lang? Ant-man? – Kapitan potaknął skinieniem głowy. Na chwilę zabrakło mi tchu. Czułam, że właśnie dzieje się coś niemożliwego. – Jesteś pewien, że to Wasz Ant-man, w sensie z tej rzeczywistości? Wybacz, ale... po prostu prędzej uwierzyłabym w to, że pojawił się ktoś taki jak ja z równoległego świata, niż że nagle jedna osoba, która zniknęła przez pstryknięcie Thanosa, tak zwyczajnie sobie wróciła.

Patrzyłam na niego z wyczekiwaniem. Nie miałam pojęcia, co odpowie, ale byłam pewna, że cokolwiek to będzie, wzbudzi jeszcze więcej pytań.

– Tak, jesteśmy pewni, że to 'nasz' Scott. Znamy się osobiście, wiec nie może być pomyłki – te słowa sprawiły, że na chwilę podświadomie wstrzymałam oddech. Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Nie wiedziałam też, co powinnam czuć. W mojej głowie obok zdumienia pojawiły się strach, niedowierzanie, a nawet nadzieja. – Twierdzi, że był w wymiarze kwantowym akurat w czasie, kiedy Thanos pstryknął. Udało mu się przez przypadek wrócić po pięciu latach, ale podobno dla niego minęło tylko pięć minut.

Z przejęcia nawet zapomniałam mrugać. Wpatrywałam się tylko tępo w Kapitana. Cudowny zwrot akcji. Z tego co pamiętałam z opowieści Steve'a Scott ma córkę, która nie zniknęła przez Thanosa. Teraz w końcu będą mogli się ponownie spotkać. Takie zakończenia z pewnością należą do moich ulubionych.

– To będziemy mieć kolejne ręce do pomocy. Super – powiedziałam, powoli kiwając głową. Nadal trudno było mi się otrząsnąć z pierwszego szoku, ale wiadomość zdawała się być bardzo pozytywna. Nie rozumiałam jednak, jak do tego doszło. Wymiar kwantowy kojarzył mi się tylko z fizyką. Teraz żałowałam, że już w szkole się do niej zraziłam, przez co teraz zupełnie nie byłam w temacie.

– Szkoda tylko, że nie mamy zbyt wielu misji do wykonania. Ale Scott się raczej ucieszy. Myślę, że najlepiej byłoby mu polecić, żeby wrócił do córki. Tylko niech wcześniej zostawi namiary na siebie. Jak będzie nam potrzebna jego pomoc, to mogę sprowadzić go przez portal – mówiłam, ale mina Steve'a wyrażała zdumienie, jakby niezupełnie to chciał mi przekazać.

– Ah, masz rację, chyba powinnam mu się przedstawić. Od razu będę nawet mogła go przeteleportować do domu, jeśli pozwolicie. Dajcie mi dziesięć minut, to się przebiorę. Gdzie Was znajdę? – spytałam, powoli zbliżając się do wyjścia z sali treningowej. Niestety zrozumiałam, że znów nie o to chodziło mojemu rozmówcy.

– Poczekaj. Hope, Scott ma teorię, że dzięki wymiarowi kwantowemu moglibyśmy cofnąć się w czasie – wyznał, a w jego głosie wyczułam nadzieję. Uniosłam brew, pokazując moje niedowierzanie. Nie oszukujmy się, to brzmiało zbyt abstrakcyjnie. Ale jednocześnie gdzieś w głębi serca chciałam, żeby to było wykonalne. Dawałoby to wiele nowych możliwości, choć przeczuwałam, że wiązało się też z wielkim ryzykiem. Zabawy z czasem, jak mawiał tata, nie zawsze kończą się happy endem. Dlatego uczył mnie, żeby akceptować rzeczywistość taką, jaką jest. Teraz jednak czułam, że Steve i reszta będą chcieli, żebym wzięła udział w czymś, co miało być zupełną odwrotnością wpojonych mi nauk.

– Wiem, nie brzmi to zbyt realnie, ale... sama wiesz, że niejedna nierealna rzecz zdołała okazać się prawdą – powiedział, znacząco nawiązując do mojego pojawienia się w ich rzeczywistości. W związku z tym musiałam przyznać mu rację. Spuściłam wzrok, zastanawiając się raz jeszcze nad opcją podróży w czasie, choć miałam mieszane odczucia. – Poza tym wydaje nam się, że Tony byłby w stanie stworzyć urządzenie, o którym mówi Scott. Pojedziemy do niego, ale boję się, że niełatwo będzie go do tego pomysłu przekonać. Dlatego potrzebujemy Ciebie.

Podniosłam na niego wzrok. Zastanawiałam się, co ma na myśli. Właściwe rozwiązanie wolałam zagłuszać irracjonalnym pomysłem, że gdyby Tony sprawiał problemy, mogłabym go unieruchomić magią.

– Czemu? Przecież Tony nawet mnie nie zna. Czym miałabym go przekonać lepiej niż Wy? – pytałam, wypierając myśli kłębiące się z tyłu głowy. Pewne rzeczy były przeszłością i nie chciałam uwierzyć w to, że jeśli raz zawiodły, to tym razem mogłyby wnieść coś nowego.

– Twoją wizją. Pamiętam, że kiedy Cię poznałem, powiedziałaś mi, że sądzisz, iż Tony jest człowiekiem, który może to wszystko odkręcić. Co, jeśli właśnie teraz jest ten moment? Co, jeśli cofając się w czasie będziemy w stanie zebrać na nowo Kamienie Nieskończoności i przywrócić resztę ludzkości? – próbował mnie przekonać, ale w mojej głowie tylko napędzał się smutek związany ze wspomnieniami. Pokręciłam przecząco głową, hamując łzy. Przecież to nic takiego, nie powinnam płakać. To, o czym mówił Steve miało być szansą. Jednak nikt nie powiedział, że wszystko pójdzie po naszej myśli.

– Tę wizję miałam ponad pięć lat temu. Żadna z moich wizji w tamtej rzeczywistości nie stawała się rozwiązaniem po aż tak długim czasie. Widocznie tam mogłaby się spełnić, jednak tutaj to najwyraźniej tak nie działa. Przykro mi, Steve. Nie mogłabym dać Tony'emu fałszywej nadziei – na moje słowa Kapitan westchnął.

– Już nie raz mówiłaś o tym, że nasze rzeczywistości są równoległe, a przez to bardzo do siebie podobne. Gdyby tam ziściła się Twoja wizja, to czemu zakładasz, że tutaj nie? Wiem, że się boisz, że to znów ślepa uliczka, ale co nam szkodzi spróbować? – przekonywał. Przez chwilę milczałam. Tak naprawdę najbardziej bałam się tego, że sama zawiodę własne nadzieje, jeśli pozwolę sobie wierzyć, że mam jeszcze szansę wrócić do domu.

Patrząc jednak w oczy Steve'a zrozumiałam, jak bardzo to podejście było w tym momencie samolubne i protekcjonalne. Kapitan widząc szansę w teorii Scotta najpewniej czuł, że mógłby tym pomóc właściwie wszystkim swoim podopiecznym z grup wsparcia, jeśli misja by się powiodła. Poza tym on sam również bardzo chciał znów zobaczyć resztę swoich przyjaciół, a szczególnie Bucky'ego Barnesa. Nie mogłabym odebrać jemu i innym ludziom z tej rzeczywistości szansy, na którą podświadomie tak wszyscy czekali. Ja nie miałam już nic do stracenia, a wszyscy mogliśmy na tym w najlepszym przypadku zyskać.

– Jesteś pewien, że podróże w czasie są bezpieczne? – zapytałam, bo nadal coś sprawiało, że nie byłam do tego przekonana, najpewniej ze względu na słowa taty, które nadal miałam na uwadze. To była moja jedyna pozostała wątpliwość. Bałam się, że podróżami w czasie wywołamy coś, czego zupełnie się nie spodziewamy. Złapałam się jednak na tym, że zaczęłam przyjmować do siebie, iż podróże w czasie w ogóle mogą być możliwe.

Kapitan uśmiechnął się lekko na moje słowa, choć w jego wzroku również widziałam niepewność.

– Nie mam pojęcia, ale Tony z pewnością będzie mógł nam powiedzieć więcej na ten temat. Poza tym czy kiedykolwiek nasza praca była całkiem bezpieczna? – zakończył pytaniem retorycznym. Miał rację.

Wydawało się, że to jest wręcz nasza powinność, jako superbohaterów, aby zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby przywrócić brakującą połowę ludzkich istnień. Nie ważne, jaką cenę przyszłoby nam za to zapłacić. Bo chociaż to nie była wina Avengers, że Thanos w tym starciu okazał się silniejszy i wykonał swój plan, to jednak każdy czuł odpowiedzialność za to, co się wydarzyło. Nawet ja, choć nawet nie brałam udziału w walkach, żałowałam, że nie mogłam zrobić nic, aby ocalić tatę.

– Fakt – przyznałam, znów na chwilę spuszczając wzrok. Westchnęłam przeciągle. – Wygrałeś. To kiedy wyruszamy?

-----------

Scotta udało mi się poznać chwilę przed wyjazdem do położonego na odludziu domu Starka.

– My się chyba jeszcze nie znamy. Mów mi Scott. Pewnie słyszałaś o mnie. Działam jako Ant-man – zagaił, kiedy zauważył, że zbliżam się do samochodu. Na powitanie uścisnął mi rękę i uśmiechnął się lekko.

Już chciałam odpowiedzieć mu prawie automatycznie, aby mówił mi Hope, jednak przypomniałam sobie o tym, jak Steve wspominał, że bardzo bliska Scottowi osoba, która zniknęła przez pstryknięcie Thanosa, nazywa się Hope van Dyne. Lang dopiero co wrócił z wymiaru kwantowego i na pewno jeszcze trudno było mu zaakceptować smutną rzeczywistość, a ja nie chciałam się dokładać do tego, aby cierpiał, dlatego postanowiłam nie wypowiadać przy nim mojego imienia, które mogło przywołać jego wspomnienia. Patrząc na twarz mężczyzny pełną motywacji i nadziei najzwyczajniej w świecie chciałam, aby jego dobra energia w nim pozostała. Skupienie się na celu często skutecznie potrafi zagłuszyć nieprzyjemne myśli.

– Jak najbardziej kojarzę. Miło Cię w końcu poznać, Scott. Mów mi Strange – powiedziałam, nie znajdując lepszego wyjścia z tej sytuacji. Scott jednak popatrzył na mnie mrużąc brwi.

– Wybacz, że to powiem, ale Strange to dość dziwne imię. Może, że to Twój superbohaterski pseudonim, to wtedy zwracam honor – stwierdził trochę zdziwiony i rozbawiony.

– Można tak powiedzieć... – odpowiedziałam wymijająco. Sytuację na szczęście uratował Steve.

– Wszystko gotowe. Wsiadajcie i ruszamy!

--------------

Droga minęła mi głównie na rozmyślaniach, w których znów niebezpiecznie się zatapiałam. Steve, Scott i Nat próbowali prowadzić luźniejsze rozmowy, do których starali się mnie włączyć, ale szybko zorientowali się, że trudno było mi skupić się na tym, co mówią i często zupełnie nie rozumiałam, o co pytają, dlatego w końcu ustali w swoich próbach, pozwalając mi zostać sam na sam z myślami.

Cały czas rozważałam, czy dobrze robimy i czy to, co zamierzamy, jest w ogóle wykonalne, a jeśli tak, to czy nie zmieni tego, co dzieje się teraz. Logicznym wydawało się, że zmiany w przeszłości negatywnie wpłyną na teraźniejszość, ale zorientowałam się, że najpewniej moje wrażenia spowodowane są znaną mi popkulturą. Chciałabym, aby rzeczywiście było inaczej, bo jednak słabo byłoby wrócić nie do rzeczywistości, jaką znamy, a do zupełnie innej, nieprzewidywalnej i może w jakiś inny sposób zepsutej.

Poza tym zastanawiałam się nad tym, jak ująć w słowa to, co Steve chciał, abym powiedziała Tony'emu. Czy naprawdę Kapitan sądził, że moja wizja ma coś z tym wspólnego, czy tylko chce, aby mieć kolejny argument do przekonania Starka? Albo sam chce wierzyć, że Tony jest naszym kluczem do sukcesu. Osobiście nie miałam zupełnie pojęcia, jaka jest prawda. Od pojawienia się czerwonego portalu nie miałam ani jednej wizji, a dwie ostatnie przed nim, które mnie nawiedziły, były właściwie swoimi kopiami, choć teraz wiem, że pochodziły właśnie z obu równoległych rzeczywistości - mojej i tej, do której trafiłam. I choć moja intuicja podpowiadała mi, że wizja wskazuje właśnie na istotną rolę Tony'ego, to jednak mogła mieć też zupełnie inne znaczenia, których nie wzięłam pod uwagę.

------

W końcu dotarliśmy, jednak kiery reszta wysiadła z auta, ja nie mogłam się ruszyć z miejsca. Wątpliwości sięgały zenitu, a wraz z nimi także mój strach przed konfrontacją ze Starkiem. Bałam się, jak zareaguję na Tony'ego z tej rzeczywistości. Pamiętałam, że widząc go po raz pierwszy w Bazie Avengers, kiedy jego stan był naprawdę niepokojący, moje emocje nie dały się stłumić. Przywiązanie do Starka z rzeczywistości, z której pochodziłam, nadal było wyczuwalne i bałam się, że przez porównywanie ich się rozproszę albo co gorsza zwyczajnie wzruszę się z powodu wywołanych jego widokiem wspomnień. W duchu prosiłam, aby po tylu latach Tony wyglądał zupełnie inaczej, abym odróżniła go od znanego mi mężczyzny tak, jak bez problemu oddzieliłam Steve'a i Kapitana z dawnej rzeczywistości.

Moje nadzieje były jednak płonne, o czym przekonałam się zerkając przez przednią szybę samochodu na drewniany dom pośród drzew. Rozpoznałam Tony'ego bez żadnego problemu, czując jednocześnie, jakby moje gardło zaciskał ciasny supeł. Wiedziałam jednak, że muszę iść. Byłam im potrzebna.

Wyszłam z auta dopiero wtedy, kiedy Steve, Nat i Scott powoli szli w stronę domku, a agentka odwróciła się do mnie, posyłając proszące spojrzenie. Mimo oporów wiedziałam, że muszę spróbować odegrać w tym przedstawieniu moją rolę. W najgorszym wypadku zje mnie trema i zejdę ze sceny przed pierwszym antraktem.

-----

Weszłam niepewnie po drewnianych schodach, bojąc się spojrzeć Starkowi w twarz. Uznałam, że może nawet lepiej będzie patrzeć w dół i wyobrażać sobie, że jestem w zupełnie innym miejscu, choć nie miałam pojęcia, na ile takie oszukiwanie mojego umysłu w ogóle się powiedzie.

– Oh, widzę nową twarz w drużynie. Zbierasz młodą grupę, Kapitanie? – usłyszałam głos Tony'ego. Jego słowa można było odebrać jako zaczepkę, ale w gruncie rzeczy miały też w sobie coś zupełnie nie prześmiewczego. Zastanawiałam się, czy w tym momencie Steve się skrzywił, jednak nadal nie miałam odwagi, aby podnieść wzrok. – I słusznie. Sądzę, że nadszedł już czas na nowe pokolenie. Po tych wszystkich latach każdy z nas zasłużył w pełni na superbohaterską emeryturę – mówił poważnym tonem, w którym słychać było echo gorzkiej prawdy. Nie było tu ani grama ironii, a raczej zdziwienie, czemu stary skład nadal pracuje na pełny etat, zamiast stworzyć nowy i zacząć prowadzić zwyczajne życie.

Zastanawiałam się, czy Natasha i reszta naprawdę byliby w stanie zostawić to wszystko i prawdziwie odpocząć. Domyślałam się, że byli tak pochłonięci swoją pracą jako członkowie Avengers, że właściwie już zapomnieli, że mogliby wybrać inną opcję.

– Jak masz na imię, młoda? – zagaił do mnie, jednak zanim podniosłam na niego wzrok i zdążyłam cokolwiek powiedzieć, odezwał się za mnie Kapitan.

– To córka Strange'a z innej rzeczywistości.

Teraz już widziałam twarz Tony'ego. Czułam, jak przez zbyt wiele przebitek wspomnień i konflikt poznawczy na chwilę zakręciło mi się w głowie, ale bardzo mocno starałam się, aby przekonać swój umysł, że to inny Stark niż ten, którego znam. Jego zmęczona twarz mimo wszystko miała w sobie coś, co pozwalało mi sądzić, że rodzinne życie jest dla niego bezpieczną przystanią. Aczkolwiek w tym momencie wydawał się dość spięty i domyślałam się, że jedyną tego przyczyną był nasz przyjazd.

Po słowach Steve'a wyglądał na zdumionego i zaraz znów na mnie spojrzał. Domyślałam się, że wspomnienie z planety Tytan musiało teraz do niego powrócić przez wiadomość o moim tacie. W jego oczach dostrzegłam też strach, dlatego zastanawiałam się, czy może on sam nie spodziewa się tego, co wcześniej miałam zamiar mu powiedzieć. Teraz miał żonę i córkę. Dlaczego miałby ryzykować wykonaniem tego pomysłu? Chyba jedynym bodźcem mogłyby być jego wspomnienia z Peterem, jeśli Tony posiadał z nim tak mocne więzi, jak ten z mojej rzeczywistości.

– Jej wizje potrafią pomóc w podejmowaniu odpowiednich decyzji, a według ostatniej z nich to Ty jesteś kluczem do tego, aby sprowadzić z powrotem połowę populacji – mówił bardzo rzeczowo Steve. Z jednej strony rozumiałam, czemu z niecierpliwości sam zaczął prowadzić tę rozmowę, jednak z drugiej strony nie czułam się komfortowo z tym, że opowiadał o tym za mnie. Nie wiedziałam, jak odwrócić tę sytuację, abym sama mogła dojść do głosu. Byłam trochę zbita z tropu.

– Aby być kluczem, musi być coś, co da się nim otworzyć. Mam nadzieję, że o tym nie zapomniałeś w swoich założeniach, Kapitanie – skontrował sucho Tony. Miałam przeczucie, że chciał, abyśmy jak najszybciej skończyli tę rozmowę.

– Pamiętasz Scotta? Niedawno udało mu się przypadkiem wrócić z wymiaru kwantowego, choć przez te kilka lat sądziliśmy, że zniknął podczas pstryknięcia Thanosa. Dla niego minęło zaledwie kilka minut. Sądzi, że w pewnych warunkach możliwe mogą być podróże w czasie. A Ty jesteś kluczem do machiny, która może nam to umożliwić – wyjaśnił pokrótce Kapitan. Stark podczas jego wypowiedzi patrzył na niego trochę tak, jakby usłyszał największą głupotę świata.

– Czekaj, czekaj – przerwał mu, gestykulując rękami. – Przed chwilą zacząłeś przedstawiać mi dziewczynę z innej rzeczywistości. Jest podobno córką Strange'a, więc powiedzmy, że wcale mnie to nie dziwi. Powiedziałeś mi też o jej wizji i insynuujesz, że ona twierdzi tak jak powiedziałeś, chociaż do tej pory nie wypowiedziała ani jednego słowa. Jesteś pewna, że to właśnie o to chodziło w Twojej wizji? – zwrócił się do mnie bezpośrednio. Widać, że z każdym słowem coraz bardziej się nakręcał. Domyślam się, że trudno mu było przyjąć tę litanię niezwykłych przypadków. W duchu czułam, że nie powinniśmy od niego niczego bezwzględnie żądać. Powinien pomóc nam tylko z własnej, nieprzymuszonej woli.

– Nie jestem tego całkowicie pewna – powiedziałam z ociąganiem, zgodnie z prawdą, choć domyślałam się, że trochę grałam teraz na niekorzyść planów naszej drużyny. Było mi głupio, ale nie mogłam skłamać.

– Słyszysz? Nie wiem, co kombinujesz, Kapitanie, ale nie wykorzystuj do tego innych osób. Jeśli przyszliście do mnie w sprawie czegoś tak absurdalnego, jak podróże w czasie, to mówcie o tym wprost, bez owijania w bawełnę i podpierania się magicznymi wizjami. Interesują mnie konkrety, a nie niepewne przesłanki – rzekł zbulwersowany Tony. Zdawało mi się, że sądził, iż miałam być nieświadomą kartą przetargową rzuconą przez Steve'a. Ja byłam jednak całkowicie świadoma tego, po co tu przybyłam, chociaż miałam wątpliwości co do tego, jak bardzo polegał na mnie Kapitan. Uznałam, że chyba aż za bardzo w momencie, kiedy ponownie się odezwał.

– Ona ma na imię Hope, Tony. To nie może być bez znaczenia – powiedział, chyba nawet zbyt desperacko. Bardzo się zdziwiłam, że serio próbuje połączyć moje imię z tym, co mi się przytrafiło. Wątpię, żeby mama właśnie o tym myślała, nadając mi je. Zmieszana spojrzałam na Kapitana, ale ten patrzył wyłącznie na Tony'ego. Wiedziałam, że aż zbyt mocno chce, aby Stark do nas dołączył.

Przypadkiem złowiłam też wzrok Scotta, który patrzył na mnie ze smutkiem w oczach. Kapitan przez przypadek zrobił to, czego ja chciałam uniknąć. Miałam jednak nadzieję, że Lang zrozumie, dlaczego przedstawiłam mu się wcześniej nazwiskiem ojca i nie będzie mi miał tego za złe. Nie widziałam w jego wzroku wyrzutu, więc były ku temu duże szanse.

– Czy Ty insynuujesz, że Strange nazwał swoje dziecko „Nadzieja", bo przewidział, że kiedyś będzie ono w innej rzeczywistości i swoją wizją przyniesie nadzieję? – indukował Stark, gestykulując bardziej ekspresyjnie niż wcześniej. Jego twarz przybrała komiczny wyraz, jakby mężczyzna chciał pokazać, jak bardzo bezsensowne wydaje mu się rozumowanie Kapitana. – Chyba mocno z tym przesadziłeś, nie uważasz? Skończmy tę farsę i porozmawiajmy o konkretach, jeśli jakiekolwiek macie. Nie mieszajmy w to młodej, dobrze? – zapytał, trochę poddenerwowany. Miał sytuację całkowicie opanowaną, za co go podziwiałam, bo jednak przybyliśmy z dość dziwnymi wiadomościami, od których prędzej szło zwariować niż coś na prędko zrozumieć.

– Mogłabyś nas na chwilę zostawić samych? – zapytał łagodnie, podając mi rękę. Kiedy ją przyjęłam poprowadził mnie do środka drewnianego domu. – Kochanie, zajmiesz się naszym gościem? – zawołał.

– Oczywiście! – odkrzyknął kobiecy głos. Tony słysząc to potwierdzenie zaraz wrócił do Steve'a, Nat i Scotta, przedtem posyłając mi oczko z przepraszającą miną.

Nie czułam się jednak w żaden sposób wykluczona. Sprawa rzeczywiście miała kręcić się bardziej wokół teorii i sytuacji Langa, a nie moich niepotwierdzonych wizji. Właściwie odetchnęłam z ulgą, że wszystko tak właśnie się potoczyło.

Pepper również rozpoznałam bez problemu, kiedy szła w moim kierunku przez dom. W mojej rzeczywistości znałam ją tylko z widzenia, tak, jak Morgan, ale podobno córka Starka w tych realiach była o wiele młodsza niż ta, którą kojarzyłam.

Wraz z rudowłosą udałyśmy się na coś na kształt niewielkiego tarasu. Kobieta starała się być dla mnie miła i uśmiechała się lekko, ale najpewniej ona sama niepokoiła się o to, w jakim celu przyjechaliśmy.

– Słyszałam, że przybyłaś tu z innej rzeczywistości – zaczęła.

– Tak. To długa historia... – powiedziałam. Nie byłam zupełnie w humorze, aby o tym opowiadać. Cieszyłam się, że moja rozmówczyni uszanowała to i nie drążyła tematu. Może wyczuwała, że wcale nie był dla mnie niczym komfortowym.

– Rozumiem – odparła, kiwając głową. – Jak tam było? Czy świat zupełnie różni się od naszego? – zapytała po dłuższej chwili, kiedy siedziałyśmy w milczeniu, wsłuchując się w dźwięki przyrody, a także po części w odbijającą się po domu rozmowę Tony'ego z resztą drużyny.

– Nie, chyba nie aż tak bardzo. Był tam Tony, Ty i Morgan. Ona była nawet trochę starsza ode mnie – czułam, że Pepper nie spodziewała się, że ich znałam. Wywarła też na niej wrażenie wiadomość o dorosłej wersji ich córki. Zapewne była tego ciekawa i możliwe, że zapytałaby o coś więcej, ale nagle usłyszałyśmy dźwięk biegnących małych stóp, a zaraz potem Morgan wgramoliła się na kolana swojej matki.

Zaczęła coś szeptać jej do ucha, na co rudowłosa lekko się uśmiechnęła.

– Nie masz się czego bać, słońce. Ta pani jest dobrą czarodziejką – powiedziała Pepper, patrząc mi w oczy.

– Naprawdę umiesz czarować? – zapytała podekscytowana Morgan. Przez chwilę za bardzo skupiałam się na porównywaniu jej do wersji, którą pamiętałam, ale zaraz zreflektowałam się i pokiwałam głową.

Dla potwierdzenia moich słów i rozluźnienia atmosfery stworzyłam na swojej dłoni magiczny kwiat. Była to manipulacja energią zazwyczaj zupełnie nieprzydatna w walce, ale tata tłumaczył mi, że rozwijanie pod tym kątem wyobraźni może pomóc w tworzeniu bardziej skomplikowanych magicznych przedmiotów i broni. Przez to już nie raz takie sztuczki były moją rozrywką i miłym pokazem, który odciągał mój umysł od rozterek.

Morgan wpatrywała się w kwiat jak zaczarowana. Pepper jednak nadal była czujna i zdawało mi się, że bardziej zależy jej na wyłapaniu treści toczącej się w innej części tego miejsca rozmowy. Zaraz więc zostawiła ze mną córkę i cicho ruszyła w głąb domu.

– Co jeszcze potrafisz? – zapytała dziewczynka, próbując złapać kwiat rączkami. Już miałam jej odpowiedzieć, kiedy wróciła rudowłosa, prosząc Morgan o przysługę.

– Słońce, zrobisz coś dla mnie i uratujesz tatusia? – poprosiła, a mała szybko przytaknęła i obie ruszyły w stronę rozmawiających.

Zostałam sama i miałam przeczucie, że już powinnam ruszać do samochodu. Wyglądało na to, że konsultacje lada moment zwyczajnie ustaną. Nie chciałam jednak zwracać na siebie uwagi przechodząc wokół domu, dlatego niewiele myśląc wyobraziłam sobie wnętrze samochodu i wykonałam portal do niego prowadzący.

Siedząc w fotelu odetchnęłam z ulgą. Zdawało się, że już po wszystkim. Los misji leżał w rękach Steve'a, Nat i Scotta i zależał od tego, czy udało im się w końcu przekonać Tony'ego. Widząc jednak, jak niespiesznie idą w moją stronę, przeczuwałam, że coś musiało wyjść nie tak, jak przewidywali.

– Jak poszło? – zapytałam, kiedy wsiedli do środka i zapinali pasy bezpieczeństwa. Byli bardzo milczący, a ich miny nie pozostawiały złudzeń.

– Tony nam nie pomoże – odezwał się w końcu Kapitan. – Została nam tylko jedna opcja. Jedziemy po Bannera.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro