~32~
Jeszcze tej samej nocy sporządziliśmy szczegółowy raport dotyczący zdarzenia w dzielnicy Materdei. Był on ogromnym przełomem w naszej misji i kończył pewien jej etap, niestety żadne z nas nie miało nastroju, aby z tego powodu świętować.
James przez cały czas był zamyślony i przygnębiony, a ja nie potrafiłam znaleźć słów, które mogłyby go pocieszyć. Chciałam wierzyć w to, że Clint sam zdecyduje się na spotkanie ze swoimi byłymi kompanami, aby wyjaśnić im, co zamierza, jednak czułam, że na ten moment jest to prawie niemożliwe.
– To nie jest takie łatwe, Hope – zaczął Rhodes, kiedy mu o tym powiedziałam. – Podczas pstryknięcia Thanosa zniknęła cała jego najbliższa rodzina. Miał żonę i dzieci. Pewnie nawet nie możemy sobie wyobrazić tego, przez co teraz przechodzi.
Miał rację. Może ja sama straciłam ojca w tych samych okolicznościach, jednak każda historia jest inna i z pewnością i ja i Clint przeżywaliśmy zupełnie inaczej to, co nas spotkało. Nie miałam prawa go oceniać, choć zdawało mi się, że smutek, gorycz i żal mogły popychać wszystkie jego działania jako Ronin, bo takim przydomkiem opisywano go coraz częściej.
– Sądzę, że nie chciałby nas teraz widzieć... To nasza porażka odebrała mu bliskich. On nawet nie mógł brać udziału w walkach – dodał James. – Szczerze? Sam nie wiem, co powiedziałbym, gdybym spotkał się z nim twarzą w twarz... Wyrazy współczucia? Zabrzmiałyby tylko jak puste słowa, które zupełnie nic nie zmienią – mówił, kręcąc głową z bezsilności. Oboje czuliśmy, że sytuacja jest naprawdę trudna i niestandardowa.
– Jak myślisz, co postanowi Natasha? – zapytałam po dłuższej chwili ciszy. – Musiałoby być jej bardzo ciężko, gdyby miała wysłać list gończy za własnym przyjacielem...
– List gończy? To raczej nie wchodzi w grę. Widzisz, Hope, mimo tego, że Clint działa bez konsultacji z nami, to nadal nie jest pospolitym przestępcą. Zauważ, z zebranych przez nas informacji wynika, że zabija tylko te najbardziej zdegenerowane jednostki: osoby, które też mają krew na rękach. A nie tylko śmierć mają na sumieniu. To nie są niewiniątka – kiedy o tym wspomniał przypominały mi się wszystkie dane, jakie o gangsterach zebraliśmy podczas misji. Niektóre czyny przez nich popełnione zdawały się tak bestialskie, że trudno mi było uwierzyć, iż ludzie są zdolni do takich okrucieństw. James miał rację. Ci ludzie z pewnością nie byli niewinni, a Barton musiał wybierać ofiary znając ich przewinienia. Podczas ataku w Neapolu zginęło trzech mężczyzn, których kartoteki pękały w szwach. Podejrzewałam, że gdyby nie interwencja Jamesa więcej osób stanęłoby tej nocy przed sądem ostatecznym.
– Czyli Clint postępuje właściwie? – zapytałam dość naiwnie, jednak naprawdę byłam ciekawa odpowiedzi Rhodesa. Co do samych ataków miałam bardzo mieszane odczucia, bo chociaż również uważałam, że takich ludzi trzeba surowo ukarać, to jednak nie popierałam zabijania ich. To zbyt łagodna kara za wszystko, czego dokonali. Na pewno o wiele trudniej byłoby im zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów, które trwałyby latami i wymagałyby pracy nad sobą.
– Trudne pytanie – odpowiedział po chwili wahania. – Teoretycznie tak my, jak i Clint, robimy to samo: wymierzamy sprawiedliwość. Jedyną różnicą jest sposób i wynik tego działania. My postawilibyśmy winnych przed sądem i dalibyśmy im szansę na resocjalizację po odbyciu zasłużonej kary. Clint po prostu usuwa wadliwe pionki z gry – westchnął głęboko. – Myślę, że go rozumiem, Hope. Ba, nawet popieram samą ideę zajmowania się problemem mafijnej przestępczości zorganizowanej. Wiem też, że Barton w normalnych warunkach przyjąłby nasze metody za słuszne i razem rozwiązalibyśmy ten kryzys. Ale najgorsze jest to, że dzisiejszy świat wcale nie jest normalny. Dużo się pozmieniało nie tylko w społeczeństwie, ale i w konkretnych jednostkach. Clint nie jest tym samym człowiekiem, którego znałem. Jego prawdziwe 'ja' zasłania teraz ból po stracie, a jest to pustka, którą bardzo trudno zapełnić. Dlatego wiem, że nie byłbym w stanie przekonać go do powrotu do Avengers i działania legalnie. Nie teraz, kiedy nie ma zupełnie nadziei na odzyskanie jego rodziny.
------------
Po rozmowie z Jamesem siedziałam jeszcze długo zamyślona, w umyśle mierząc się z moralną rozterką. Myślałam o Roninie, jego przeszłości, więziach z Avengers i o tym, co musi teraz przeżywać. Człowiek pozbawiony nadziei. Zupełnie jak ja, kiedy dowiedziałam się o zniszczeniu Kamieni Nieskończoności, co przypieczętowało moją dożywotnią obecność w tej rzeczywistości. Trudno było się z tym pogodzić i nadal gdzieś na dnie serca czułam pustkę, ale dzięki pomocy Avengers udało mi się odbić od dna i żyć tym, co przyniósł mi los. Zastanawiałam się, czy drużyna da radę pomóc również swojemu przyjacielowi. To może wydać się paradoksem, jednak czasem o wiele trudniej jest pomóc komuś bliskiemu niż zupełnie obcej osobie.
----------
– Idziesz już? – usłyszałam niespodziewanie głos Jamesa za plecami, kiedy właśnie zaczęłam tworzyć portal prowadzący do Bazy Avengers.
– Sądziłam, że Natasha powinna otrzymać ten raport jak najszybciej, a domyślam się, że raczej już jest po śniadaniu – powiedziałam, na chwilę opuszczając ręce i zerkając na wiszący na ścianie zegar. We Włoszech było już po południu, jednak nasza strefa czasowa sprawiała, że w Bazie był najpewniej dopiero ranek.
– Racja. Po prostu chciałem się pożegnać. Nie spodziewałem się, że to powiem, ale dobrze mi się z Tobą współpracowało i chętnie przyjmę Twoją pomoc w przyszłości – na te słowa spojrzałam na niego ze zdziwieniem i to wcale nie przez stwierdzenie o naszej owocnej współpracy.
– Pożegnać? Zaraz, zaraz, a nasza misja? – zapytałam go trochę zbita z tropu. Mimo wszystko nie uważałam, aby sprawa była doprowadzona do samego końca, bo choć poznaliśmy tożsamość sprawcy, to on nadal mógł zaatakować, więc właściwie nic się nie rozwiązało.
– Domyślam się, że Natasha ją zawiesi albo wyciszy na jakiś czas. Szczerze powiedziawszy bez dobrego planu rzeczywiście nie ma sensu doprowadzać do konfrontacji z Clintem. Sama wiesz, jak to wygląda – tłumaczył delikatnie z pewną rezygnacją.
– Czyli pozwolimy mu nadal zabijać? – zapytałam, choć znałam odpowiedź. Mimo tego, że zdawałam sobie sprawę z tego, jak zwyrodniałe zachowania przejawiają ofiary jego krwawych żniw, nadal coś nie pozwalało mi o tym na spokojnie myśleć. Czułam się, jakbym ja też miała śmierć tych ludzi na sumieniu.
James patrzył na mnie chwilę z powagą i smutkiem w oczach. Domyślałam się, że nie żałował brutalnych gangsterów, ale swojego przyjaciela, który obrał drogę prowadzącą przez wydawanie innym wyroku śmierci. Podobno odebranie życia zmienia człowieka, coś w nim łamie i odbiera część człowieczeństwa. Dlatego wcale mnie nie dziwiło, że Rhodes martwił się o Clinta. Słyszałam, że nie raz w większych akcjach Avengers przypadkowo umierali cywile, ale nawet wtedy wszyscy członkowie drużyny podobno nie mogli z tym przejść do porządku dziennego i mieli mocne wyrzuty sumienia. Teraz Barton sam podjął decyzję o tym, aby wykonywać na ludziach wyroki śmierci.
– Wierzę, że Natasha znajdzie dobre rozwiązanie. Tylko proszę, nie naciskaj jej. To dla niej delikatny temat i na pewno czuje, jaka odpowiedzialność spadła na jej barki. Wcale się nie zdziwię, jeśli będzie potrzebowała trochę czasu, aby się z tym oswoić – powiedział James, a ja pokiwałam głową, komunikując, że wykonam jego prośbę. Nadal pamiętałam zmartwioną minę Natashy przed moim wyjazdem na misję. Już wtedy musiała przeczuwać jej wynik, ale nie potrafiła powiedzieć tego na głos. Z pewnością ten raport nie będzie dla niej czymś łatwym do zaakceptowania mimo wszystko.
– Jasne. Nie będę – obiecałam, po czym głęboko westchnęłam. – Cóż, w takim razie chyba naprawdę musimy się pożegnać – powiedziałam, czując mimo wszystko pewnego rodzaju nostalgię do naszej długotrwałej współpracy podczas tej misji. Dzięki niej między mną a Rhodesem zniknęło nieporozumienie, a ja czułam się bardziej potrzebna Avengers niż kiedykolwiek przedtem. Zastanawiałam się, co stanie się moją kolejną poważną misją.
– Dzięki za wszystko – rzuciłam, wyciągając w jego stronę dłoń. Popatrzył na nią, ale zanim odwzajemnił gest zdobył się na charakterystyczną w naszej relacji uszczypliwość.
– Za złamany nos również? – zapytał, patrząc na mój jakże twarzowy opatrunek i uśmiechając się ponuro. Już kiedy udaliśmy się z tym do szpitala widziałam w jego oczach, że miał sobie za złe, iż nie mógł mi wtedy pomóc.
– Daj spokój, sama byłam sobie winna, że znalazłam się w takiej sytuacji. Przynajmniej mam nauczkę na przyszłość – odparłam, a jego wyraz twarzy trochę się rozpogodził i Rhodes w końcu podał mi rękę. Ścisnął ją mocniej, jakby chciał, żebyśmy oboje zapamiętali nasze pożegnanie. Niestety ten gest spowodował, że urazy nabyte minionej nocy odezwały się tępym bólem, przez co na twarzy musiałam wyglądać, jakbym właśnie zjadła cytrynę, choć nadal starałam się uśmiechać.
– James, to boli – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Mężczyzna zaraz się zreflektował i szybko puścił moją dłoń.
– Wybacz. Zaćmienie umysłu – skomentował wystraszony, a ja zaśmiałam się szczerze na tą reakcję. Wiedziałam, że nie zrobił tego specjalnie, więc nie miałam mu tego za złe, a poza tym nie chciałam, aby nasze pożegnanie skończyło się jakimś nieprzyjemnym akcentem.
– Spokojnie, nic mi nie będzie. Muszę się hartować – powiedziałam, po czym odwróciłam się, aby ponownie stworzyć portal do mojego pokoju w Bazie Avengers. – Do zobaczenia później, James. Miło Cię było poznać w innych okolicznościach – na te słowa tylko uśmiechnął się do mnie i kiwnął głową na odchodne. Odwzajemniłam ten gest i wkroczyłam w iskrzące się magiczne przejście.
-----------------
Kiedy znalazłam się już w Bazie czułam pewien opór i wahanie przed tym, aby pójść do Natashy. Z jednej strony wiedziałam, że muszę dać jej raport prędzej czy później, ale z drugiej strony zdawałam sobie sprawę z tego, że informacja w nim zawarta będzie przypieczętowaniem najbardziej nieprzyjemnych podejrzeń Czarnej Wdowy. W końcu jednak zmotywowałam się tym, iż niepewność i oczekiwanie czasem bywają gorsze niż prawda.
Udałam się więc na poszukiwania agentki w Bazie, bo choć mogłam skorzystać z umiejętności tworzenia portali tuż przy wywoływanej w umyśle osoby, to jednak cały czas miałam obawę, że pojawię się przy kimś w nieodpowiedniej sytuacji. Wolałabym nie przyprawić kogoś o szok w toalecie.
Na szczęście Natasha była w swoim aktualnym centrum dowodzenia. Na mój widok wręcz zerwała się z miejsca, a ja zastanawiałam się, czy to przez wybijający się na tle twarzy opatrunek nosa, czy może jej nadzieje co do wieści, jakie mogłam przynieść.
– Hope... co Ci się stało? – zapytała z troską. Najpewniej nie spodziewała się, że na misji z kimś tak bojącym się o życie nowicjusza, jak Rhodes, cokolwiek złego może mi się przytrafić.
– Nic takiego. Wypadek przy pracy – oznajmiłam, machnąwszy ręką. Nie chciałam, żeby agentka dodatkowo się mną przejmowała, kiedy ma tyle problemów na głowie. Poza tym nie widziało mi się zbytnio przeciągać momentu wręczenia raportu, bo czułam, że to bardzo ważna sprawa i nie potrafiłam skupić się na niczym innym.
Kobieta jednak nie uwierzyła w moje zapewnienia i szybko podeszła, oglądając mnie uważnie.
– Natasha... Mam ze sobą raport. Wierz mi, że to o wiele ważniejsze niż mój stan zdrowia – powiedziałam stanowczo, co na chwilę spowodowało, że agentka przestała mnie taksować wzrokiem. Zaraz jednak wróciła do siebie, kiedy przemyślała to, co powiedziałam.
– Nie ważne, co jest w tym raporcie. Muszę się zająć Twoimi obrażeniami – mówiła głosem pełnym sprzeciwu wobec moich słów, chociaż widziałam, jak na jej twarzy maluje się niepewność, jakby pozorną obojętnością walczyła z niepokojem dotyczącym informacji, jakie razem z Jamesem zebraliśmy podczas misji.
– Byłam już z tym w szpitalu. Spokojnie. Nic mi nie będzie – powiedziałam, wyciągając w jej kierunku rękę z teczką pełną zapisków. Natasha pokręciła głową, wyraźnie niezadowolona tym, że tak bardzo dążę do oficjalnego charakteru spotkania, ale w końcu odebrała ode mnie przekazany przedmiot. Zapewne ona również tęskniła mocno za naszymi prywatnymi, luźnymi rozmowami i spędzaniem razem czasu, ale w tej sytuacji wiedziałam, że muszę przekazać jej ten raport, a czułam, że lepiej to zrobić prędzej niż później.
Przed otwarciem teczki spojrzała na mnie raz jeszcze, ale w końcu wyjęła jej zawartość i zaczęła ją uważnie wertować. Zmarszczyła brwi i z każdą chwilą wchłaniała lekturę coraz szybciej, jakby w panice. Na końcu jej twarz wyrażała smutek. Agentka usiadła przy biurku i wpatrywała się w jeden punkt na ostatniej kartce. Wiedziałam, co było tam napisane. Serce mi się ściskało, kiedy widziałam ją w takim stanie. Ledwo hamowała łzy.
– Tak mi przykro... – wyszeptałam. Podeszłam do niej, kucnęłam i przytuliłam ją, na ile to było możliwe. Odwzajemniła ten gest, choć musiała wycierać łzy, które momentami niekontrolowanie spływały jej po policzkach. Czułam, jak drży.
Chciałam z nią zostać, ile będzie tego potrzebowała, jednak stało się inaczej.
– Możesz zostawić mnie samą? – zapytała przepraszającym, pełnym boleści tonem. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w takim stanie. – I proszę, przekaż Steve'owi to samo – powiedziała, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Naprawdę musiała bardzo cierpieć.
– Jasne – obiecałam, na co ona lekko się do mnie uśmiechnęła.
– Dzięki.
-----------
– Nigdy bym nie pomyślał, że za to wszystko odpowiada Clint – powiedział cicho Steve, spuszczając wzrok. Kiedy przekazałam mu polecenie Natashy był zaniepokojony jej stanem i dopytywał mnie, o co chodzi, więc zdecydowałam, że to ode mnie wszystkiego się dowie. Nie miałam pojęcia, kiedy agentka byłaby w stanie o tym zwyczajnie rozmawiać.
Rogers zawsze sprawiał wrażenie osoby, która bardzo mocno wierzy w ludzi, dlatego wcale się nie dziwiłam, że o ataki na gangsterów nie podejrzewał nikogo z byłej drużyny. Dla niego również informacja o Bartonie zdawała się być ciosem i chociaż nie powiedział tego na głos, to domyślałam się, że obwinia się o stan przyjaciela, tak samo, jak o porażkę w walce z Thanosem.
– Wydaje mi się, że Natasha coś podejrzewała, ale i tak pewnie do ostatniej chwili chciała wierzyć, że to błędne przeczucie – odparłam. – Jednak jestem przekonana, że jakoś zdołacie do niego dotrzeć. Został Roninem, ale wewnątrz to nadal Barton.
Blondyn pokiwał głową bez przekonania. Czułam, że moje słowa niewiele go pokrzepiły. Cała sytuacja nie była czymś, z czym codziennie mierzą się Avengers. Na ogół od nielegalnych działań powstrzymują przestępców, a nie własnych przyjaciół.
-------
Jak przewidział James, nasza dalsza misja została bardzo ograniczona. Natasha co prawda poleciła Rhodesowi nadal zbierać informacje o poczynaniach Ronina, jednak zupełnie odwołała mój udział, popierając swoją decyzję tym, że misja nie jest już aż tak wymagająca, a co za tym idzie nie potrzeba angażowania do niej większej ilości osób. Poza tym przez kolejne kilka tygodni miałam zakaz wykonywania jakichkolwiek misji, a nawet treningów, ze względu na urazy, jakich doznałam. Uważałam, że decyzje te były zupełnie na wyrost, jednak agentka nie znosiła sprzeciwów i choć Steve mnie popierał, to ostatecznie również uległ stwierdzając, że zasługuję na odpoczynek.
Tak więc kolejne dwa tygodnie musiałam spędzić na regeneracji, co w praktyce wyglądało tak, że próbowałam zająć się czymkolwiek, co mogłoby być pożyteczne. Starałam się pomagać w Bazie, spacerowałam po jej okolicach, częściej sprzątałam w pokoju, rozmyślałam i przygotowywałam posiłki dla siebie i reszty. Natasha i Steve ze zdumieniem obserwowali moje poczynania i jednogłośnie uznali, że tak często to jeszcze na siebie nie wpadaliśmy.
Co jakiś czas spotykaliśmy się również na rozmowach, podczas których agentka opowiadała o sytuacji na Ziemi i w całym kosmosie, czyli wieściach od aktywnych członków Avengers, a Kapitan wspominał o swoich postępach w pracy w grupie wsparcia. Ja na początku odwdzięczałam im się moimi wrażeniami z pracy u boku Jamesa, jednak przestałam w momencie, kiedy zauważyłam, jak Natasha zaraz markotnieje, jakby bała się pojawienia w temacie sylwetki Ronina.
Sprawa Clinta po prostu zupełnie między nami ucichła aż do czasu, kiedy Romanoff postanowiła poruszyć z nami ten temat, ale na osobności. Całkowicie to rozumiałam, bo jednak Steve był mocno związany z tą sprawą, a ja byłam jedynie osobą postronną i zapewne wiele rzeczy trzeba było mi wnikliwiej tłumaczyć.
Dzięki tej decyzji poczułam, jakby atmosfera się oczyściła. Wszyscy wiedzieliśmy, jaki jest stan rzeczy i akceptowaliśmy to, że Natasha chce znaleźć jak najlepszy sposób, aby jakoś po ludzku z Clintem porozmawiać.
Czas jednak leciał, a rozwiązanie niestety nadal nie nadchodziło.
---------
Minęły ponad trzy lata. W tym czasie zdarzało mi się ponownie pomagać w misjach Dora Milaje, a nawet Jamesa. Moje więzi z członkami Avengers były coraz mocniejsze i powoli czułam, jakby stali się dla mnie czymś na kształt grupki przyjaciół, czasem może nawet zastępując mi rodzinę. Pustka w sercu po osobach, z którymi mocne więzi miałam w mojej rzeczywistości niestety nadal istniała, choć myślałam o niej jedynie w bardziej melancholijne dni, najczęściej kiedy spędzałam czas w samotności. Mimo tego, jak dobrze czułam się w obecności Steve'a, Natashy i reszty drużyny, w tamtych chwilach oblewała mnie ogromna tęsknota, która dawała mi do zrozumienia, jak bardzo chciałabym móc jeszcze choć raz spotkać chociażby mamę lub Shuri.
Cały czas miałam też nadzieję, że w mojej rzeczywistości Thanos jednak nie zniszczył Kamieni Nieskończoności i Avengers udało się przywrócić nieobecnych, w tym mojego tatę.
Kapitan i Wdowa chyba dostrzegali mój smutek, bo starali się z wszystkich sił sprawić, abym była czymś zaabsorbowana i miała powody do radości. Często spędzaliśmy razem czas i oboje angażowali mnie także w swoje obowiązki, kiedy nie było już żadnych misji, które mogliby mi przydzielić.
A powodów do misji z każdym miesiącem było coraz mniej. Sytuacja na Ziemi stała się bardziej stabilna, przez co na brak zadań cierpiały także Dora Milaje i James. Rhodes co prawda nadal śledził poczynania Ronina i miejsca, w których go widziano, jednak cały czas czekał na znak od Natashy, gdyż bez tego nie mógł jakkolwiek działać.
Mimo chęci utrzymania pogody ducha widziałam, jak z czasem Steve i Natasha tracili błysk prawdziwej radości w oczach. Porażka w walce z Thanosem, a raczej piętno przez nią odciśnięte, odbijało się na nich mimo upływu czasu. Coraz bardziej zdawali sobie sprawę z tego, jak wielkie konsekwencje musieli ponieść nie tylko mieszkańcy Ziemi, ale całego wszechświata. Kapitan widział ich ból w problemach i rozterkach osób przychodzących na spotkania grupy wsparcia, a Natasha w działaniach Clinta, które nadal śledziła i najpewniej czuła się wobec nich po prostu bezradna.
Starałam się ich wspierać, na ile mogłam i czasem nawet udawało mi się ich rozśmieszyć lub po prostu oderwać od przytłaczających myśli. Zdarzało mi się też poprosić ich o bardziej angażującą aktywność, jaką była pomoc w treningach i ocena przydatności bojowej moich magicznych umiejętności, które cały czas starałam się poszerzać.
Niestety nie mogłam się obyć bez kolejnych nielegalnych wypożyczeń z biblioteki w Kamar-Taj, więc chcąc nie chcąc nadal wykradałam stamtąd stare księgi mimo dużych wyrzutów sumienia. Pewnego dnia nawet chciałam w końcu wybrać się do Katmandu i porozmawiać szczerze z tutejszym Wongiem, ale zanim podjęłam ostateczną decyzję znalazłam w jednym z 'pożyczonych' woluminów kartkę zapisaną jego pismem. Szczerze uśmiechnęłam się na to znalezisko, gdyż okazało się, że bibliotekarz zorientował się w sytuacji, jednak zamiast zabronić mi dalszych działań, czego raczej się spodziewałam, pozwolił mi na wypożyczanie, aczkolwiek nakazał zrobić to legalnie, w jego obecności. Oznajmił, że już założył mi kartę biblioteczną.
Dzięki jego pomocy znalazłam księgę, która była dziełem Atakama, twórcy mojego magicznego artefaktu. Jego wskazówki pozwoliły mi o wiele lepiej zrozumieć i opanować kontrolę energii i materii pobranych z otoczenia. Podczas wielu miesięcy treningów nauczyłam się używać energii cieplnej, kinetycznej, a także wprawić się w różnych sposobach używania energii elektrycznej, wody i powietrza. Poza tym nauczyłam się też podciągać za pomocą Pęt, ponieważ zorientowałam się, że gdybym miała tę umiejętność, to o wiele szybciej mogłabym zainterweniować tamtej nocy w lokalu w Neapolu na misji z Jamesem. Teraz większość ogrodzeń i przeszkód nie stanowiła dla mnie problemu, chociaż nie ukrywam, że wiele czasu zajęło mi dojście do wprawy, bo podciąganie wymagało ode mnie po części nauki wspinaczki i zdecydowanego zachowania równowagi. Każde zawahanie mogło spowodować upadek z wysokości i dość nieprzyjemne uszczerbki na zdrowiu o wiele poważniejsze niż złamanie nosa.
Przy treningu używania powietrza i wody zauważyłam, że przydałoby mi się coś, co mogłoby pomagać mi w ustaleniu kierunku i siły wiatru, abym wiedziała, czy aby cieczą nie obleję przez przypadek samej siebie, oraz czy pobieranie powietrza będzie wymagało ode mnie większego skupienia. Niestety nie miałam pojęcia, czym mogłoby być to 'coś'. Przeszukałam całą bazę w poszukiwaniu odpowiedniej rzeczy, ale wszystkie moje pomysły były po prostu dość niepraktyczne. Miałam zamiar dalej kombinować przez kolejne dni, jednak zapomniałam o tym w natłoku obowiązków. Problem jednak rozwiązał się sam w dzień moich urodzin, kiedy Steve i Natasha przekazali mi prezent, na który zrzucili się wszyscy aktywni członkowie Avengers: krótką żółtą pelerynę wykonaną z materiału tak lekkiego, że nawet najmniejszy powiew wiatru podrywał ją ku górze. Byłam im bardzo wdzięczna za tak wspaniałomyślną część ubioru, którą już na stałe wkomponowałam w mój strój do walki. Tkanina zupełnie nie przeszkadzała podczas starć, a swoją obecnością tylko pomagała mi w podejmowaniu lepszych decyzji co do ataków. Podarek był wspaniały, a ja czułam, że również muszę szukać błyskotliwych pomysłów, aby zaskoczyć nimi na kolejnych naradach dotyczących prezentów dla przyszłych jubilatów.
Przez te kilka lat nasze życie stało się bardziej uporządkowane, zdawać by się mogło, że monotonne. Nikt jednak nie spodziewał się, że ktoś może znów wywrócić nasz świat do góry nogami. Ktoś tak mały, że przez pewien czas był dosłownie wielkości kwantu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro