Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~31~

Kolejne miesiące były dla mnie bardzo pracowite, co było wbrew pozorom dobrą zmianą, bo w końcu mogłam się do czegoś realnie i na dłuższą metę przydać. Czasu wolnego spędzanego w bazie miałam mniej, resztę zajmowały treningi z Kapitanem i Natashą, a także teleportacja Steve'a na coraz częstsze spotkania grupy wsparcia. Lwią część jednak przeznaczałam na wykonywanie przydzielonych mi misji w terenie.

O moją pomoc jako pierwsza poprosiła Okoye. Ucieszyłam się na tą wiadomość, bo pierwsze tygodnie po zebraniu, kiedy jeszcze nikt się nie odezwał w mojej sprawie, przyprawiły mnie o masę wątpliwości na temat tego, czy aby na pewno będę drużynie w ogóle potrzebna. Towarzyszyłam więc Dora Milaje, jako prywatny transport, a także cichy towarzysz ich misji, ponieważ okazało się, że jest o wiele więcej problemu z określeniem miejsca i czasu, w którym znów będą mnie potrzebować po wykonaniu konkretnego zadania, abym przeteleportowała je w inne miejsce.

Może było to jakieś rozwiązanie, jednak wiedząc o tym, że da się nauczyć tworzenia portali nie na podstawie wizualizacji miejsca a osoby, którą chcemy znaleźć, przekonałam się w końcu do tego, aby wykraść parę stosownych książek z kamartaskiej biblioteki i zwyczajnie się tego nauczyć. Na szczęście nadal pamiętałam, jak sprawić, żeby nie zostać zauważoną przez Wonga, choć bałam się, że mężczyzna w tej rzeczywistości może być bardziej uważny niż ten, którego znam. Miałam też nadzieję, że przez moje wybryki o kradzież nie zostaną oskarżeni żadni adepci. Swoje sumienie uciszałam szybkim wchłanianiem wiedzy wykorzystując do tego formę astralną, aby jak najszybciej odstawić księgi na miejsce.

Dla oddziału Okoye byłam trochę jak cień, a trochę jak dodatkowy bodyguard lub człowiek osłaniający tyły, bo rzeczywiście czasem udawało mi się zauważyć coś niepokojącego w otoczeniu, a takie informacje bardzo pomagały w poprawnym wykonywaniu misji, bez żadnych komplikacji. Poza tym osoby już wcześniej mające na pieńku z Dora Milaje miały dodatkowo większego pietra w oczach na widok kogoś, kto z pewnością do ich oddziału nie należał, a mógł być zatrudniony w charakterze bezlitosnego kata bądź wykonawcy tortur. Mimo tych domysłów nigdy nie mieszałam się do działań grupy w taki sposób, będąc raczej symbolicznym postrachem tych, z którymi Wakandyjki miały zamiar wyrównać rachunki. Aby zainterweniować musiałam mieć jasne polecenie Okoye, która czasem w sytuacjach kryzysowych pozwalała mi zareagować, chociażby w celu unieruchomienia kogoś, kto zaczął sprawiać problemy. Dora Milaje były jednak świetnie zorganizowane i czułam, że pomoc im była raczej czymś w stylu pozwolenia mi na zdobycie praktycznego doświadczenia niż tym, bez czego nie mogłyby się obyć.

Wkrótce jednak stało się coś, co sprawiło, że przez długi czas nie mogłam być do dyspozycji oddziału Okoye. Na szczęście ilość ich misji i tak sukcesywnie malała, gdyż wszystko miały pod kontrolą, dlatego przekazały mi tylko podziękowania za dotychczasową pomoc i życzyły powodzenia, co bardzo mnie podbudowało, bo mi również się z nimi bardzo miło współpracowało.

-------

Pewnego dnia Natasha przyszła do mnie z informacją, że zostałam przydzielona na dłuższą misję do Rhodesa. Zdziwiłam się tym bardziej, że nie była to odgórna decyzja, a prośba samego Jamesa. Romanoff zdradziła mi jednak, że zaczęło się dziać coś niepokojącego na większą skalę, czego mężczyzna nie był sam w stanie ogarnąć. Na jej twarzy widziałam smutek i troskę, więc zastanawiałam się, czy martwi się o Rhodesa, czy może chodzi o coś zupełnie innego. Niestety na moje pytania o samopoczucie próbowała mnie przekonać, że wszystko jest ok, choć jej oczy mówiły zupełnie coś odwrotnego. Nie chciałam jednak naciskać i miałam nadzieję, że powie mi o tym na spokojnie, kiedy będzie na to gotowa.

I tak wyruszyłam na moją pierwszą pełną misję. Domyślałam się, że od Jamesa nie mam co oczekiwać taryfy ulgowej, więc bardzo się starałam, żeby skrupulatnie wykonywać jego polecenia. Na początku niewiele ze sobą rozmawialiśmy, wymieniając tylko służbowe kwestie i nic ponadto, przez co często zapadała między nami dość niezręczna cisza. Czułam bijące od niego jakby rozgoryczenie, które najpewniej tkwiło w nim od naszej pierwszej wymiany zdań, nieprzyjemnej dla nas obu.

Z czasem jednak zaczęliśmy między sobą wymieniać różne uwagi, aż w końcu Rhodes zdecydował się na odbycie ze mną poważnej, zupełnie prywatnej rozmowy. Wyjaśnił mi swoje wątpliwości, a ja zapewniłam go, że nie mam mu niczego za złe, bo okazało się, że miałam rację w kwestii tego, że bał się tak o bezpieczeństwo moje, jako nowicjuszki, jak i o Natashę i Steve'a, którzy mogliby przeżywać kryzys, gdyby coś złego mi się przytrafiło. Rozwiał jednak moje domysły o tym, że wymyślił tę misję tylko po to, żeby mieć mnie na oku. Naprawdę działo się coś, czego nie potrafił rozwiązać w pojedynkę. Tym bardziej, że zdarzenia te były rozsypane po całym świecie i jak na razie nie znalazł żadnej prawidłowości co do kolejności miejsc ich występowania. Poza tym zanim udało mu się na własną rękę dotrzeć w dane okolice, było już po wszystkim, a sprawca lub sprawcy dawno się ulotnili. W maskowaniu też byli świetni, bo nie zostawiali za sobą praktycznie żadnych śladów.

James poinformował mnie, że były to właściwie zdarzenia przypominające rzeź. Atakowane były miejsca odwiedzane przez członków mafii różnych krajów, dlatego też grupy te były coraz mniej liczne, a w niektórych rejonach zostały całkowicie wyeliminowane. Zapytałam go, czy to aby przypadkiem nie gangsterskie porachunki, w ramach walki o światowy rynek zbytu, jeśli tak wielu ich konsumentów po prostu zniknęło po pstryknięciu Thanosa. Rhodey jednak stanowczo zaprzeczył. Czułam, że wie lub domyśla się więcej ode mnie, jednak był bardzo tajemniczy. Powiedział, że nie chce tworzyć teorii i jeśli jego podejrzenia są prawdziwe, to najpierw musi znaleźć na to dowody, a wtedy wszystko mi wyjaśni. Sprawa brzmiała na bardzo poważną, a niepewne zachowanie Jamesa mimowolnie skojarzyło mi się ze smutkiem Natashy. Czyżby ona też coś podejrzewała?

Ostatecznie nasza współpraca doszła do skutku. Byliśmy nawet zgrani, w pewnym sensie jak dowódca i podwładny, choć miałam nadzieję, że kiedyś będę w końcu traktowana jako ktoś na równi. Przez nasze charaktery, różnice zdań i to, w jaki sposób się poznaliśmy, często rzucaliśmy w swoim kierunku jakieś docinki, ale na szczęście każde z nas miało do tego choć minimalny dystans i obywało się bez obrażonych scen.

W ciągu kolejnych miesięcy szukaliśmy odpowiedzi na pytania związane z atakami. Przybywaliśmy na miejsca już nimi dotknięte, szukaliśmy śladów i tropów, przesłuchiwaliśmy coraz to nowych świadków. Mimo to przez długi czas nie udało nam się znaleźć wskazówek dotyczących planów naszego cichego zabójcy. Tak przynajmniej tytułował go Rhodey, choć nadal nie pojmowałam, czemu sądzi, że stoi za tym tylko jedna osoba. W moim mniemaniu bardziej wyglądało to na zorganizowaną działalność i nie wyobrażałam sobie, jak bardzo ktoś musiałby się postarać, aby w pojedynkę tego wszystkiego dokonać, na dodatek pozostając nieuchwytnym.

Wiele wyjaśniło się dopiero w momencie, kiedy James dostał cynk od swoich informatorów odnośnie planów na kolejne ataki. Podważałam wartość zdobytych przez nich wiadomości, bo każda z tych osób podała inne miasto. Jedna wspomniała o włoskim Neapolu, druga za to była przekonana, że celem sprawcy będzie teraz kolumbijska Bogota. Nie miałam jednak żadnej lepszej propozycji, dlatego Rhodey postanowił, że zaczniemy te miejsca monitorować.

W tej sytuacji musieliśmy działać bardziej solo, bo James uznał, że bez sensu będzie to, żebyśmy razem prześwietlali oba miasta, kiedy najlepiej byłoby robić to równocześnie, czyli osobno. Tym bardziej, że pod naszą nieobecność mogło dojść do ataku, więc potem mielibyśmy do siebie wyrzuty, iż mimo możliwości nie zapobiegliśmy tragedii. Poza tym nie wiadomo, kiedy znów dostalibyśmy się do informacji o przypuszczeniach co do planów sprawcy.

James przydzielił mi Neapol, a sam został w Bogocie. Kontaktowaliśmy się za pomocą specjalnego urządzenia, które nie zajmowało wiele miejsca i było wygodne, a mianowicie słuchawki i małego mikrofonu. Wystarczyło je odpowiednio umocować, co wcale trudne nie było, a jego obecność wcale nie przeszkadzała w poruszaniu się czy percepcji otoczenia. Wyłączaliśmy je tylko na czas odpoczynku, choć nawet wtedy nie rezygnowaliśmy z GPSa na wypadek, gdyby doszło do nagłej sytuacji i jedno z nas musiałoby do drugiego dołączyć. Szczerze powiedziawszy trochę mnie to bawiło, bo tylko ja miałam możliwość szybkiego pojawienia się przy Jamesie ze względu na teleportację. Gdyby on miał zamiar mnie ratować, to zanim by dotarł ja najpewniej byłabym już co najmniej w wielkich tarapatach, niekoniecznie w jednym kawałku.

----------------

Był późny wieczór. Stacjonowałam w jednej z małych, podejrzanych uliczek Neapolu w dzielnicy Materdei. Zajęłam sprawdzone już miejsce, z którego najlepiej widać było wnętrze lokalu z barem i grami hazardowymi. W środku kolejny raz pojawiło się wielu członków lokalnej włoskiej mafii, a zwyczajni klienci zostali momentalnie wyproszeni. Ci, którzy nie chcieli się posłuchać byli wyciągani siłą lub zastraszani. Było mi bardzo nie w smak to, że nie mogłam zainterweniować, ale takie były polecenia Rhodey'a. Z jednej strony rozumiałam, że reagując zwróciłabym na siebie niepotrzebnie uwagę i zdemaskowałabym się, z drugiej jednak po prostu dziwnie się czułam patrząc na takie zachowania, brakiem reakcji jakby na nie pozwalając.

– James, powiedz mi, od kiedy to Avengers osłania mafię? – zapytałam trochę uszczypliwie. Nudziłam się na swoim posterunku zapewne jak sam Rhodes, gdyż był to już kolejny tydzień obserwacji, a nadal nie działo się nic niepokojącego lub wzbudzającego nasze podejrzenia. Za to oboje znaliśmy już zwyczaje praktycznie wszystkich członków śledzonych mafii na wylot. Ten lokal, który obserwowałam, gangsterzy odwiedzali w każdą środę o godzinie dwudziestej drugiej. Wiedziałam o ich rutynie więcej niż o tym, co dzieje się u Steve'a i Natashy, co wcale mnie nie pocieszało.

W słuchawce usłyszałam głębokie westchnięcie.

Powtórzę to ostatni raz: nie osłaniamy mafii. Zresztą, a od kiedy to zajmujemy się ochroną alkoholików i hazardzistów? – odparował cios. Skrzywiłam się na te słowa.

– To też ludzie.

Tak jak członkowie mafii – przypomniał Rhodey. Byłam rozgoryczona, ale ostatecznie musiałam przyznać mu rację. Żadne z nas nie miało prawa nikogo oceniać.

Zresztą – kontynuował – sama wiesz, że najbardziej zależy nam na złapaniu sprawcy. Jak to zrobimy nasza misja dobiega końca. Mi też nie uśmiecha się chronić tych, którzy narażają się na niebezpieczeństwo, samemu je stwarzając – przyznał.

Przez chwilę milczałam, dalej obserwując otoczenie. Ludzie przechodzący główną ulicą nawet nie mieli pojęcia, że z cienia w głębi bocznej uliczki ktoś im się przygląda. Swoją drogą zawsze uważałam takie nieoświetlone miejsca za dość niebezpieczne, jednak ich zaletą było to, że dawały szansę stania się niewidzialnym dla otoczenia. A przynajmniej dla tego, które również nie stacjonuje w ciemnościach.

– Nadal nie rozumiem czemu uważasz, że to jedna osoba... Musiałaby chyba być jakimś nadczłowiekiem albo, nie wiem, specjalnym agentem – drążyłam, chcąc wydobyć od Rhodeya jakiekolwiek poszlaki. Jednak wśród moich rozważań poczułam pewien niepokój, jakbym powoli docierała do tego, co mógł podejrzewać James i co mogło spowodować troskę Natashy. Chciałam jednak powstrzymać zbyt daleko idące wnioski, czekając na odpowiedź Rhodesa.

Albo jednym z nas – usłyszałam. James wiele nie powiedział, ale od tego aż mnie zmroziło. Potwierdziły się moje aktualne podejrzenia, przez co trochę się wystraszyłam.

– Czekaj, kogo Ty... – zaczęłam, ale przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi, które znajdowały się blisko mnie. Zbyt blisko. Podczas wcześniejszych obserwacji w tym miejscu sądziłam, że budynek obok stoi opuszczony, dlatego to wydarzenie zbiło mnie z tropu i momentalnie zamilkłam.

Instynktownie odskoczyłam do tyłu, tym samym na kogoś wpadając, choć jeszcze chwilę temu mogłam dać sobie rękę uciąć, że nikt nie stał obok mnie przy wylocie uliczki. Zanim jednak zdążyłam jakkolwiek zareagować na ten ciąg nieprzewidzianych zdarzeń, obcy wykręcił mi ręce i złapał je mocno za nadgarstki, trzymając je za plecami. Jednocześnie przycisnął mi rękę do ust, żebym nie mogła wydobyć żadnego dźwięku.

Poczułam mocny strach, bo pierwszy raz znalazłam się w tak niebezpiecznej sytuacji. Za mną stał jakiś silny, obcy mężczyzna, który musiał być na tyle postawny, że był w stanie objąć moje nadgarstki jedną dłonią i trzymać je tak mocno, że nie miałam szans, aby się wyszarpać. Dłoń na mojej twarzy też dociskał z dużą siłą, jednocześnie ograniczając mi swobodny oddech.

Z nerwów wpadałam w panikę, ale otrzeźwiły mnie słowa wykrzykiwane przez Rhodesa, wybrzmiewające przez słuchawkę.

Hope, co się stało?! Słyszysz mnie? Odezwij się!

Po próbie szarpania się zrozumiałam, że to nie ma sensu i powinnam oszczędzać siły. Chciałam zacząć wymyślać plan, jak się uwolnić, mimo jednoczesnych dobijających się do mojej głowy pytań o to, kto mnie zaatakował i jaki w ogóle miał w tym cel. Jedną z prawdopodobnych odpowiedzi była ta o sprawcy ataków, ale za nic nie mogłam dopasować żadnego z nieaktywnych teraz członków Avengers do tak dużej postury i motywacji, jakie mogłyby go popychać do zamachów.

Nie dane mi było jednak zbyt wiele czasu do namysłu, bo zaraz w otwartych drzwiach ukazał się niski mężczyzna, którego ruchy zdradzały buzującą w nim adrenalinę. Zastanawiałam się, czy jednak miałam rację i tych dwóch to poszukiwana przez nas grupa zorganizowana, a jeśli tak, to co zamierzają ze mną zrobić. Nie miałam innego wyjścia jak czekać na rozwój wydarzeń.

– Od początku wydawałaś mi się podejrzana. Kiedy Cię zauważyłem postanowiłem mieć Cię na oku i nie myliłem się. Przychodzisz tydzień w tydzień w tym samym czasie – odezwał się po angielsku, jednak z wyraźnym włoskim akcentem. – Obserwujesz moich gości. A jeśli ktoś zagraża moim gościom, to nie jest tu mile widziany – mówił z narastającym gniewem, aż w końcu podszedł do mnie i wyszarpał mi z ucha urządzenie do kontaktu z Jamesem.

– Zdejmij jej pierścień – nakazał, na co drab na chwilę zabrał dłoń z mojej twarzy i wykonał polecenie mimo tego, jak usilnie próbowałam zaciskać pięść, żeby to utrudnić. Poczułam się jeszcze mniej pewnie, kiedy moja własność powędrowała do rąk tajemniczego Włocha, który z tego, co zrozumiałam, musiał być właścicielem lokalu zajmowanego przez gangsterów. Już chciałam powiedzieć coś na moją obronę, jednak drab znów zakrył mi usta.

– Bez tego już nic nie wskórasz, prawda, czarodziejko? Sądziłem, że mam zwidy, ale za każdym razem znikałaś stąd dzięki magicznemu przejściu ognia. Nie myśl sobie, że jestem taki głupi, żeby nie zorientować się, że te czary pochodzą od tego cacka – wyjaśniał, obracając w palcach metalowy przedmiot. Swoje słowa wypowiadał z nadzwyczajnym spokojem, zupełnie odwrotnym temu, jak przed chwilą burzył się, węsząc zagrożenie dla swoich gości. Zaraz potem z gracją odłożył pierścień do drugiej dłoni, w której trzymał moje urządzenie do komunikacji. Kiedy tylko zamknął pięść zauważyłam kolejną nagłą zmianę jego widocznych w mowie ciała emocji.

Wstąpiła w niego ponownie złość, tym razem mocna niczym furia, co sprawiło, że wolną dłonią uderzył mnie z całej siły pięścią prosto w nos. Zupełnie się tego po tym dość wątłej postury człowieku nie spodziewałam, a szok po otrzymanym ciosie dodatkowo mnie zamroczył. Poczułam, jak z nosa cieknie mi krew.

Chyba Włoch rzeczywiście nie był do bicia przyzwyczajony, bo zaraz po uderzeniu zawył z bólu, bo sam sobie tym atakiem zrobił krzywdę. Chwilę pomachał w powietrzu otwartą dłonią, sycząc ze złości, po czym znów się do mnie odezwał.

– Dużo o Tobie słyszałem. Nie myśl, że zastraszysz mnie tym, ilu ludzi zdążyłaś już zabić w swoich zuchwałych zamachach. Inne kraje zupełnie mnie nie obchodzą, ale to jest mój teren, a ja nie pozwolę niszczyć swojej renomy – po tych słowach zrozumiałam, że właściciel lokalu wziął mnie za sprawcę krwawych ataków. Chciałam wyprowadzić go z błędu, ale uniemożliwiła mi to dłoń przytknięta do ust. Miałam ochotę jakoś się wyszarpać albo chociaż pokręcić głową, jednak po mojej poprzedniej próbie wyswobodzenia się z rąk postawnego mężczyzny wiedziałam, że to nic nie da. Zresztą moje zaprzeczenia w tym momencie niekoniecznie mogłyby tych ludzi przekonać. Czekałam więc na decyzję o tym, co ze mną zrobią, jednocześnie szukając dobrej sposobności, aby jakoś się uwolnić i odebrać swoją własność, która nadal była w rękach niskiego człowieka.

– Tiziano, zajmij się panią tak, żeby już nigdy nie ośmieliła się nawet pomyśleć o kręceniu się w tej okolicy, a najlepiej w całym Neapolu. Bezpieczeństwo przede wszystkim – rozkazał, po czym odwrócił się na pięcie i powolnym krokiem ruszył w kierunku drzwi. Wcale się nie spieszył, co chwila przystając, jakby chciał usłyszeć, jak błagam o litość.

Niczego takiego jednak nie miałam w planach. Przez cały ten czas udało mi się przynajmniej wpaść na pomysł, jak wyswobodzić się z łap silnego mężczyzny. Na moje polecenie Pęta Atakamy owinęły się wokół ręki oprawcy i ścisnęły ją tak mocno, że ten momentalnie nie tylko mnie puścił, ale także próbował pozbyć się upierdliwego materiału drugą ręką, w wyniku czego teraz obie tkwiły w uścisku artefaktu. Nie pozwoliłam jednak Pętom doprowadzić do złamania kości mężczyzny, bo nie chciałam nikomu zrobić krzywdy, tylko zwyczajnie się uwolnić.

Krzyk wspólnika zwrócił uwagę niższego Włocha, który odwrócił się i ze zgrozą obserwował to, co się dzieje. Zaraz też zerwał się z miejsca, gnając w kierunku otwartych drzwi. Wiedziałam, że go nie dogonię, tym bardziej nie rozeznając się we wnętrzu budynku, dlatego szybko stworzyłam magiczny sznur, którym udało mi się wycelować w klamkę i zamknąć je mężczyźnie przed nosem. Zdezorientowany na pewno w końcu zrozumiał, jak bardzo się mylił w kwestii pierścienia.

Niestety postawniejszy osobnik już zdążył rozmasować obolałe ręce i ruszył do ataku. Zamachnął się na mnie pięścią, ale udało mi się stworzyć tarczę, która zahamowała cios. Napór był jednak tak silny, że musiałam kucnąć, żeby się nie przewrócić. Dzięki temu udało mi się stabilnie zaprzeć i odepchnąć ręce napastnika. Odwołując magiczną osłonę sprawiłam, że rozprysła się w liczne iskierki, które na chwilę rozproszyły mężczyznę i pogorszyły mu widoczność.

Korzystając z wolnej chwili spojrzałam znów na niskiego jegomościa, który już biegł w głąb uliczki. Niewiele myśląc odwiązałam sznur z klamki i szybkim ruchem sprawiłam, że prując powietrze dosięgnął uciekiniera obwiązując go w pasie, tym samym unieruchamiając jego ręce i zapobiegając dalszej ucieczce. Mimo tego, że usilnie próbował stawiać opór zapierając się nogami, w końcu magiczny sznur wygrał swoją wytrzymałością i sprawił, że mężczyzna chcąc nie chcąc był powoli ciągnięty w moją stronę, aż w końcu upadł na kolana, zatrzymując się nieopodal zamkniętych drzwi.

W tym czasie człowiek nazwany uprzednio Tiziano już podjął kolejny atak przeciwko mnie. Wiedziałam, że pod względem siły nie mam z nim szans, więc sztuki walki odpadały. Miałam pomysł, aby stworzyć magiczne wachlarze i dzięki przewadze zwinności zadawać mu ciosy szybko z różnych stron, bo choć wiedziałam, że go to nie pokona, to może jednak sprawiłoby, że zacząłby z frustracji wyprowadzać mniej efektywne ciosy i po prostu się męczyć.

Niestety nawet nie było o tym mowy. Jedną rękę miałam nadal zajętą magicznym sznurem, więc nie mogłam sobie pozwolić nawet na swobodne poruszanie się bez możliwości przypadkowego uszkodzenia niskiego mężczyzny jakimś gwałtownym ruchem ręki. W desperacji i z braku innych pomysłów stworzyłam wachlarz tylko w jednej dłoni i z zawziętym wyrazem twarzy czekałam na cios przeciwnika.

Ten już brał zamach, aby ponownie uderzyć, kiedy niespodziewanie Pęta z ręki, w której stworzyłam broń, rozwiązały się i szybkim ruchem złapały pokrywę ze stojącego nieopodal metalowego kosza na odpady, po czym cisnęły owym przedmiotem prosto w głowę postawnego Włocha. Cios był na tyle skuteczny, że ten zemdlał, padając na ziemię jak kłoda.

Z nadmiaru emocji mój oddech przyspieszył. Zastanawiałam się, jakim cudem nikt z głównej ulicy nie zareagował na podejrzane odgłosy, ale zaraz przypomniałam sobie, że niebezpieczne dzielnice rządzą się własnymi prawami. Najpewniej nikt nie chce mieszać się w cudze porachunki, tym bardziej, gdyby miał za to przypłacić własnym zdrowiem lub życiem.

– Dzięki – wyszeptałam, zwracając się do Pęt. W tym momencie dziękowałam losowi, że artefakty mają swoją własną wolę i najwidoczniej znają rozwiązania, które mi zupełnie nie przyszłyby w tym momencie do głowy.

Zaraz wróciłam wzrokiem do obwiązanego sznurem mężczyzny. Cały dygotał i widząc, że skupiam na nim swoją uwagę, wyciągnął przed siebie na ile mógł dłonie, oddając mi moją własność.

– Oszczędź mnie, czarodziejko. Nie chciałem Cię zdenerwować. Proszę, daruj mi życie – skomlał, a mi krajało się serce mimo, że ten człowiek jeszcze chwilę temu uderzył mnie w twarz. Domyślałam się, że po prostu bronił swojego sposobu utrzymania. Gdyby ktoś zaatakował jego lokal najpewniej straciłby tym samym wielu klientów, którzy zaniechaliby odwiedzin tu z czystego strachu. Nie miałam mu tego za złe.

– Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz. Nie jestem wrogiem, tylko sprzymierzeńcem. Szukam sprawcy tych krwawych ataków – wyjaśniłam, przyjmując od niego słuchawkę i pierścień. Kiedy je zakładałam odwołałam magiczny sznur, a zaskoczony obrotem spraw właściciel lokalu jeszcze przez chwilę siedział w tym samym miejscu.

– Sprzymierzeńcem...? – szepnął. – W takim razie proszę o wybaczenie. Ja nie miałem pojęcia... – dalej już nie słyszałam jego wypowiedzi, bo w końcu odzyskałam łączność z Jamesem.

– Słyszysz mnie? Odbiór.

Hope, nic Ci nie jest? – spytał z niepokojem w głosie. Pewnie nawet się nie domyślałam, co musiał przeżywać przez te kilka minut, kiedy być może słyszał tylko szumy i przebitki niepokojących urywanych zdań czy odgłosów walki.

– Żyję. Miałam pewne... komplikacje – odparłam zdawkowo. Było mi wstyd, że zostałam zaskoczona przez dwójkę zwykłych cywili. Nie usprawiedliwiał mnie fakt, że pewnie w tej dzielnicy musieli sobie radzić z o wiele bardziej agresywnymi ode mnie gangsterami i osobami po zażyciu substancji psychoaktywnych. Byłam przez jakiś czas obserwowana, a nawet tego nie zauważyłam. Podstawowe niedopatrzenie.

Brzmisz, jakbyś została przypadkiem wciągnięta do ulicznej bójki. Mam nadzieję, że na przyszłość będziesz bardziej uważna – pouczył, i choć były to słowa gorzkie, to wiedziałam, że najpewniej sam bał się przed chwilą o to, co się wydarzyło i podejrzewał najgorsze.

– Żebyś wiedział, że będę – odpowiedziałam zrezygnowanym głosem. Byłam trochę zmęczona tą całą sytuacją. Nadgarstki nadal miałam trochę obolałe po uścisku Tiziano, a pod nosem czułam zasychającą już krew. Emocje powoli opadały i umysł trochę przygasał na ten moment spokoju. Już miałam odprawić właściciela lokalu i pomóc mu w ocucaniu wspólnika, by potem wrócić z powrotem na posterunek, kiedy doszło do wybuchu wewnątrz budynku, w którym znajdowali się gangsterzy.

Okna rozbiły się momentalnie, rozsypując wszędzie na około szkło, a ja instynktownie zniżyłam się do parteru, osłaniając głowę rękoma. Ze zgrozą zauważyłam, jakie wielkie szczęście miałam tym razem, bo mimo niefortunnej pomyłki aktualnie siedziałam w miejscu tuż przy ścianie lokalu, zaś gdybym była na moim zwyczajnym posterunku najpewniej siła wybuchu sprawiłaby, że stałabym teraz naprzeciw okna, naszpikowana odłamkami szkła.

Hałas od razu zaalarmował Jamesa, którego głos doprowadził mnie do porządku.

Co tam się dzieje, Hope?! W tej chwili mnie teleportuj!

Nie zwlekając ani sekundy dłużej stworzyłam przejście, z którego wyszedł Rhodey. Nie potrzebował słów. Znał to miejsce z moich opisów i wcześniejszych zdjęć robionych z ukrycia. Zobaczył, co się dzieje, dlatego zaraz wleciał w zbroi przez wybite okno, z którego wydobywał się szary dym.

– O nie... Nie, nie, nie! Tylko nie to! – zaczął panikować niski Włoch, który powoli wychodził z pierwszego szoku, jaki wywarła na nim nagła sytuacja. Patrzył na mnie błagalnym wzrokiem, nie wiedząc, co tak naprawdę ze sobą zrobić.

– Proszę tu zostać. W środku nie jest bezpiecznie. Mój przyjaciel już się tym zajmuje – powiedziałam, próbując zachować spokój. – Niech pan pomoże swojemu koledze – zaproponowałam, wskazując wymownie nadal leżącego postawnego Włocha, który teraz został posypany szkłem. Wyglądało na to, że powoli się wybudza i rzeczywiście wypadało jakoś się nim zająć.

Kiedy tylko właściciel posłuchał mojego polecenia sama zaczęłam kierować się w stronę wejścia do jego lokalu. Niestety wybite okno nie dało mi takich możliwości, jak Rhodeyowi, bo otwór był zbyt wysoko, a ja nie potrafiłam latać, zaś próby wspinaczki przypłaciłabym pokaleczonymi dłońmi i nie tylko, bo kawałki szyby niebezpiecznie sterczały w ramach.

Nie miałam daleko, ale biegłam, aby zdążyć na czas. Kiedy byłam na rogu już słyszałam krzyki, jakby w środku rzeczywiście ktoś porwał się na rzeź. Serce podeszło mi do gardła. Pierwszy raz byłam świadkiem czegoś takiego i byłam przerażona tym, że zaraz mogę stanąć do walki z mordercą.

Już miałam wbiec przez otwarte na oścież drzwi lokalu, kiedy wybiegł z niego mężczyzna w czarnym stroju z nasuniętym na głowę obszernym kapturem. Zatrzymałam się gwałtownie, żeby w niego nie wpaść. Dobrze wiedziałam, że żadna z przebywających wcześniej w lokalu osób nie nosiła tak osobliwego stroju, który przypominał mi bardziej ubranie w japońskich, może nawet samurajskich klimatach, wobec tego domyślałam się, że to nasz sprawca. Moja obecność też go zaskoczyła, bo również przystanął dosłownie na moment. Odwrócił się w moją stronę, jednak widząc, że wcale nie szykuję się do ataku przez mocne zdumienie, puścił się pędem wzdłuż uliczki i już po chwili zniknął mi z oczu między budynkami.

Przez ten krótki moment udało mi się zobaczyć jego twarz. Szok był chyba zbyt mocny, żebym mogła jakkolwiek zareagować.

Tak zastał mnie wybiegający po chwili z wnętrza lokalu Rhodey. Zanim zdążył o cokolwiek zapytać w końcu odzyskałam trzeźwość umysłu.

– Miałeś rację. To jeden z Was – powiedziałam nadal temu nie dowierzając. Teraz było jasne, dlaczego Natasha wyglądała na zatroskaną. To o nim mi opowiadała i to ich wspólne zdjęcie widziałam w jej pokoju.

– Gdzie pobiegł? – zapytał, a ja wskazałam mu kierunek.

– Gonimy go? – dopytałam zdziwiona tym, że mimo informacji James nie ruszył się z miejsca. Czułam, że dla niego to też musiał być cios emocjonalny, który trudno było przyjąć na klatę.

Na moje słowa pokręcił głową. Widać było, że bił się z myślami.

– Nie. Najpierw musimy złożyć raport Natashy. Obiecałem jej, że nie będę interweniował, jeśli okaże się, że mam rację – wyjaśnił. Domyślałam się, że czeka go naprawdę trudna rozmowa. W końcu jak działać przeciwko komuś, kto do niedawna był częścią drużyny? Jednak teraz nie było wątpliwości. Clint Barton stał się kryminalistą i nie można było przejść obok tego obojętnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro