Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~3~

Była czwarta nad ranem, kiedy wyskoczyłam przez okno. W myślach chwaliłam nasz parterowy domek.

Pobiegłam na pobliski przystanek i czekałam na autobus do miasta. W końcu przyjechał. Był spóźniony, ale nikomu to nie przeszkadzało, bo tylko ja wyczekiwałam jego przybycia. Z środka wyszło kilka osób. Kojarzyłam niektórych z nich. Na pewno byli moimi sąsiadami. Bliższymi bądź dalszymi. Zakładałam, że wracają z nocnej zmiany. Zmęczeni, nawet nie zwrócili na mnie uwagi.

Weszłam do środka. Kierowca również podał mi bilet nawet nie racząc mnie zauważyć. Pojazd świecił pustką. Oprócz mnie tylko z tyłu siedziała siwiuteńka staruszka, a kilka miejsc przed nią zakapturzony typ. Tylko łypnęli na mnie spod byka i wrócili do ciekawszych zajęć, jak gapienie się w jeden punkt w całkowitej ciszy.

To jak najbardziej mi pasowało. Nikt mnie nie zatrzymywał ani o nic nie pytał. Zupełna anonimowość. Kaptur trochę utrudniał mi widzenie, ale innym uniemożliwiał identyfikację mojej twarzy.

Wysiadłam na jednym z pierwszych przystanków w Nowym Jorku. Mimo wszystko rzadko tu bywam. O wiele bardziej lubię miejsca spokojne, a nie tak zatłoczone i pełne spalin. Nawet moja szkoła znajduje się daleko od centrum.

Szłam spokojnie patrząc na tabliczki z nazwami ulic. Dzięki wcześniejszemu rozpoznaniu za pomocą map Google wiedziałam, w którą stronę mam kierować swoje kroki. Po drodze mijałam ludzi pochłoniętych obojętnością na innych. Wpatrzeni w czubki własnych butów krążyli po mieście bez celu, jak zabłąkane dusze. Nawet mój dziwny strój nie zwracał ich uwagi.

W końcu stanęłam przed drzwiami pod podanym w liście adresem. Po chwili wahania zapukałam. Cisza. Nikt nawet nie kwapił się mi otworzyć. Spróbowałam jeszcze raz, tym razem głośniej. Znowu nic. Zniecierpliwiona pociągnęłam za klamkę i ku mojemu zdziwieniu nie stawiała oporu. Drzwi były otwarte. Jakby ktoś mnie oczekiwał. Bez większych refleksji weszłam do środka i zamknęłam je delikatnie za sobą. Bardzo zdziwił mnie widok, jaki zastałam. Pomieszczenie, do którego weszłam, było wielkie. Przed sobą miałam obszerne schody prowadzące na piętro.

~To wcale nie wygląda na mieszkanie~ pomyślałam przestraszona, że wtargnęłam do jakiegoś urzędu czy innego ważnego miejsca. Ale byłam pewna, że adres zgadzał się z tym, który widniał na liście od taty. Czy on sam pomylił się przy zapisywaniu?

- Nie powinieneś tutaj wchodzić. Jeżeli przyszedłeś coś ukraść, to niestety muszę Cię zasmucić, bo ja jestem strażnikiem tego miejsca – przestraszona odwróciłam się w stronę, z której dobiegał głos.

Spod kaptura dojrzałam twarz mężczyzny. Serce zabiło mi mocniej. To był tata. Bezszelestnie wyszedł z miejsca przy schodach i stał teraz kilka metrów przede mną.

- Radziłbym się wycofać – powiedział mocniejszym tonem. Stałam jak zamurowana. Nie wierzyłam we własne szczęście. Znalazłam go. Znalazłam tatę.

O dziwo miał na sobie ten sam strój, jak w dniu moich dziesiątych urodzin. Czekał na mnie czy zawsze tak chodzi?

Zaszkliły mi się oczy. Rozumiałam, że nie zdaje sobie sprawy z tego, kto ukrywa się pod czarnym płaszczem. Wyobraziłam sobie jego szczęście, kiedy rzucę mu się w końcu na szyję i usłyszy mój głos.

Westchnął. Jego mina wyrażała irytację.

- Liczę do trzech. Jeśli do tej pory nie wyjdziesz, to nie będzie miło – w tym momencie wykonał parę gestów i w jego rękach pojawiła się złota nić.

~Czyli tata naprawdę czaruje!~

W końcu się przełamałam. Nie mogłam dłużej zwlekać. Zaczęłam biec w jego stronę. Chciałam, żeby mnie przytulił i powiedział, że cieszy się z mojego przyjścia. Niestety nic nie poszło tak, jak zakładałam.

- Kiepska decyzja – szepnął. Złota nić sunęła w moją stronę z zawrotną szybkością. Za późno zrozumiałam, że pod wpływem emocji zrobiłam błąd. Tata zaatakował mnie myśląc, że naprawdę jestem intruzem.

--------------------     [Stephen Strange]
-------------
-------

~Za kogo on się uważa?~ pomyślałem szykując się do walki. Tajemniczy intruz wyglądał mi raczej na biednego, zdesperowanego człowieka, niż na kogoś naprawdę niebezpiecznego. Biegł na mnie nie mając w ręku żadnej broni. Dziwiła mnie jego reakcja, ale było już za późno na refleksje. Za wejście tutaj i nieopuszczenie tego miejsca po dobroci musiała być kara.

Złoty sznur materii z innego wymiaru oplótł się wokół rywala. Czując, że jest stabilny, zrobiłem zamach i rzuciłem nim o ścianę. Wszystko działo się niesamowicie szybko. Moje ruchy były wyuczone, wręcz naturalne. Jednak jednego się nie spodziewałem. Nieposłuszeństwa płaszcza.

Artefakt postanowił się zbuntować i zamortyzował upadek mojego przeciwnika.

- Co Ty robisz? – spytałem z wyrzutem zbliżając się w jego stronę.

Intruz mimo jego interwencji stracił przytomność i teraz leżał bezwładnie w połach czerwonej peleryny. Jego twarz wciąż zasłaniał czarny materiał.

- Czemu go osłoniłeś, hmm? To miała być nauczka!

Cały czas zastanawiałem się co skłoniło artefakt do działania.

~Nigdy wcześniej nic takiego się nie wydarzyło. Zawsze był mi posłuszny~

Patrzyłem z niedowierzaniem na mojego kompana, a ten w odpowiedzi odkrył twarz nieprzytomnego.

- Dziewczynka? – szepnąłem zdumiony.

Głupi ja! Teraz rozumiem, czemu płaszcz zareagował! Gdyby nie on, dziecko skończyłoby z dość ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu, a ja miałbym sprawę w sądzie.

- Dzięki, przyjacielu – powiedziałem, patrząc z wdzięcznością na czerwoną płachtę - Chodź. Musimy się nią zająć...

----------
-----------------
--------------------------- [Hope]

Obudziłam się obolała i z lekkim bólem głowy.

~Gdzie ja jestem?~ myślałam gorączkowo, próbując sobie przypomnieć wszystko sprzed utraty świadomości.

~Tata!~

Dotarło do mnie, że zawaliłam. Jak zawsze musiałam coś spieprzyć. A było tak blisko! Do oczu napłynęły mi łzy. W tym momencie drzwi do pokoju, w którym leżałam otworzyły się i stanął w nich tata. W ręku trzymał mokry ręcznik.Kiedy tylko zobaczył, że odzyskałam przytomność zwrócił się do mnie.

- Oh, nareszcie się obudziłaś. Już się bałem, że będę musiał zabrać Cię do szpitala – podszedł do mnie i zmienił ręcznik na mojej głowie.

Byłam podekscytowana spotkaniem z nim, ale jednocześnie wiedziałam, że zrobiłam złe wrażenie na samym początku. Teraz może być już tylko lepiej. Chyba.

- Mam nadzieję, że rozumiesz swój błąd i więcej tak nie postąpisz – powiedział spokojnie, ale zdecydowanie. - Taka młoda dama jak Ty nie powinna wchodzić do obcych mieszkań. Naraziłaś się, a pewnie w domu wszyscy się o Ciebie martwią – przy tych słowach przeszedł w stronę okna znajdującego się naprzeciwko łóżka, na którym leżałam.

- Przepraszam... Nie chciałam, żeby to tak wyszło... Po prostu w liście znalazłam adres i uznałam to za znak i postanowiłam uciec z domu, żeby tutaj przyjechać i się z Tobą spotkać... – na te słowa odwrócił się w moją stronę i zrobił zdziwioną minę.

- Uciekłaś z domu? Żeby przyjść tutaj? Do mnie?

- Tak. Musiałam – spuściłam wzrok - To wszystko przez mamę. Ma nowego partnera od pół roku i nic mi nie powiedziała. Wczoraj ją zdemaskowałam i pokłóciłyśmy się. Czułam, że nie mam już nikogo. Musiałam Cię odnaleźć – spojrzałam na niego ze łzami w oczach.

- Bardzo mi miło, że o mnie pomyślałaś. To dość dziwne, ale uznajmy, że normalne. Tak czy siak nie powinnaś była uciekać. Twoja mama się o Ciebie martwi. Na pewno kocha Cię mimo wszystko. Jak tylko wydobrzejesz, to zaprowadzę Cię do domu.

- Nie! Nie chcę! – krzyknęłam - Nie chcę żyć w kłamstwie. Chcę tu zostać. Proszę.

- Co? Nie ma mowy! Zresztą do tej pory nie rozumiem czemu chcesz zostać w mieszkaniu obcego mężczyzny!

Popatrzyłam na niego zdumiona. Zrozumiałam, że mimo wszystko nadal nie zdaje sobie sprawy z tego, kim jestem.

- Nie pamiętasz mnie? – spytałam z nadzieją, że zmuszę go do myślenia. Czyżby pozbył się mnie z pamięci przez te osiem lat rozłąki?

Patrzył na mnie w skupieniu. Jego spojrzenia wydawało się zmieniać z każdą sekundą. Na samym końcu jego zaszklone oczy wyrażały wzruszenie. Pamiętał.

- Hope... – szepnął łamiącym się głosem. Podszedł do mnie szybko, kucnął przy łóżku i złapał mnie za ręce. - Tak się cieszę, że Cię widzę – nic więcej nie był w stanie powiedzieć. Odłożył ręcznik i pocałował mnie w czoło. Poczułam ulgę. W tym momencie odzyskałam tatę. Teraz już oboje płakaliśmy.

W ciągu kilku minut uspokoiliśmy się i otarliśmy łzy szczęścia.

- Wyrosłaś. Wcale nie powinnaś się dziwić, że Cię nie poznałem – uśmiechnął się do mnie.

- Czy to znaczy, że mogę zostać? – spytałam z nadzieją w głosie.

- Jestem jak najbardziej za, pod warunkiem, że pozwolisz mi poinformować o tym mamę.

- Ok – zgodziłam się. I tak po powrocie do domu będę miała przechlapane. Dlatego wolę nazywać to miejsce swoim domem. Tu przynajmniej ma mnie kto bronić.

------------------ [Stephen]
-----------
------

Wybrałem telefon do Christine. Długo się do tego zbierałem, ale zdaję sobie sprawę, że muszę do niej zadzwonić. Nigdy nie było mi tak ciężko, jak teraz. Niesamowitą radością było znów zobaczyć Hope, ale to, co mi powiedziała bardzo mnie przybiło. Nowy partner? Tego bym się nie spodziewał. Naprawdę wierzyłem w to, że kiedyś nam się ułoży. Widocznie ona nie.

          - Halo? – usłyszałem załamany głos po drugiej stronie.

          - Christine? Dzwonię w sprawie Hope.

          - Znalazłeś ją? – spytała z nadzieją.

          - Tak. To znaczy ona znalazła mnie.

          - Dzięki Bogu...

          - Tylko jest jedna sprawa...

          - Słucham?

          - Ona chce tutaj zostać – cisza.

          - Um... Ok. Rozumiem... – powiedziała, powstrzymując się od płaczu.

          - Nie musisz się martwić. Zajmę się nią najlepiej, jak potrafię.

          - W porządku. Tylko dopilnuj, żeby chodziła do szkoły! I żadnej magii, dobrze?

          - Ale...

          - Obiecaj! – podniosła głos - Chyba oboje chcemy, żeby była bezpieczna.

          - Ok, dobrze. Obiecuję.

          - Dziękuję – już miałem się rozłączyć, jednak nie mogłem się powstrzymać przed dopowiedzeniem.

          - A, Christine! Gratuluję nowego związku. Życzę Wam szczęścia.

          - Stephen... Ja...

          - Nie, nie musisz mi się tłumaczyć. Rozumiem to. Życie idzie dalej. Ty też. Po prostu bądź szczęśliwa – nie odpowiedziała.

          - Dobranoc Christine – powiedziałem, po czym odłączyłem się nie czekając na jakąkolwiek reakcję.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro