~28~
Kolejne dni mijały nam na treningach, które pozwoliły mi zobaczyć, jak wiele zalet posiadają inne sztuki walki niż te, które poznałam do tej pory. Dzięki temu bardziej rozumiałam, czemu Kapitan uważał wdrożenie ich elementów do mojego stylu za dobry pomysł. Mieszana walka zdawała się być bardziej nieprzewidywalna. Poza tym znając kilka różnych odpowiedników jednego ruchu czy ciosu można było wybrać ten najbardziej adekwatny do przeciwnika. W końcu czasem ważniejsza była siła, a innym razem szybkość czy chociażby po prostu element zaskoczenia.
Dłużej jednak od nauki wymierzania odpowiednich ciosów trwała wymagająca rozgrzewka. Kapitan ustalił mi odpowiednie ćwiczenia nie tyle na poprawienie sprawności, co zwiększenie masy mięśniowej. W tym celu także polecił mi stworzenie diety, która zawierałaby nieco więcej białka niż dostarczam organizmowi zazwyczaj. Co prawda mógłby ułożyć jadłospis specjalnie dla mnie, ale domyślam się, że chciał, abym się czymś zajęła. Poza tym też miał na swojej głowie dużo obowiązków, ponieważ zaczął wprowadzać w życie swój pomysł, a co się z tym wiązało, musiał zająć się najpierw sprawami organizacyjnymi. Aczkolwiek mimo to znajdował dla mnie czas na treningi, a podczas nich mogłam zadawać pytania także co do diety. Wiedziałam jednak, że najpewniej wszystko się zmieni, kiedy plan Steve'a zostanie ostatecznie wdrożony w życie i będzie jego obowiązkiem numer jeden. Sądziłam, że do tego czasu najpewniej sama będę wiedziała, co powinnam ćwiczyć, więc będę mogła trenować bez niczyjej pomocy.
------------
- Mocniej! Nie bój się silniejszych ciosów! - komenderował Steve podczas jednego ze wspólnych treningów. Ceniłam sobie jego obecność, bo pamiętając o mojej obietnicy cały czas dążyłam do celu i starałam się poprawić. Gdyby nie to, to najpewniej zostawiłabym taki trening po kilku nieudanych próbach. Wolałam szlifować to, co od początku szło mi dobrze, aby doprowadzić to do perfekcji, zaś do trudniejszych ćwiczeń musiałabym mieć jakąś mocną motywację. Kiedyś był nią dla mnie tata i chęć zaimponowania mu. Teraz jego rolę przejął Kapitan, który stał się dla mnie wzorem do naśladowania.
- Dobra, stop! - krzyknął, opuszczając trzymaną przed sobą dużą tarczę treningową. Dziś ćwiczenia skupione były na tym, aby wyprowadzić dwa proste ciosy to prawą, to lewą ręką, zaś potem przejść do półobrotu i w nim wykonać kopnięcie. Niestety choć pięści bez problemu w szybkim tempie osiągały tarczę, to już trudno było mi z tak ugruntowanej postawy przejść płynnie do półobrotu.
- Kiedy skupiasz się na ciosach pięścią odpadasz przy przejściu do kopnięcia, ale kiedy próbujesz skupić się na płynnym przejściu wtedy wyprowadzasz ciosy o wiele za lekko - zauważył, a ja w tym czasie próbowałam uspokoić oddech. Sięgnęłam po butelkę z wodą.
- Wiem, ale jeszcze nie potrafię skupić się na wszystkim jednocześnie. Z jednej strony mogę już w ten sposób używać pięści, ale nie jest to jeszcze mój odruch bezwarunkowy. A co do półobrotu, to naprawdę nie wiem, jak Ty to robisz bez chwili zatrzymania... - mówiłam, nabierając jeszcze między wyrazami zbyt wiele powietrza. Steve uśmiechnął się pod nosem na moje słowa.
- Bo podczas wyprowadzania ciosów jest zatrzymanie. Zauważ, że właściwie przez cały czas stoisz w miejscu, a działa głównie górna część ciała - to mówiąc postawił tarczę na podłodze, po czym pokazał idealne ciosy kolejno obiema pięściami. Wiedziałam, że do takiego poziomu mi jeszcze daleko. Patrzyłam na niego z podziwem, jednocześnie wypuszczając ciężko powietrze w geście zrezygnowania. Czy naprawdę uda mi się wplątać w mój lekki styl walki cięższe ruchy i ciosy? Co prawda w wykonaniu Kapitana miały one w sobie coś z gracji, ale kiedy to ja je wykonywałam czułam, że idzie mi nazbyt topornie.
- Także cała kombinacja ciosów powinna wyglądać tak - ciągnął swoją wypowiedź, po czym płynnie wykonał zapowiadane ruchy. Kiedy pokazał mi je na początku dzisiejszego treningu też czułam, że będzie łatwo, ale teraz, choć nadal miałam to nieodparte wrażenie rychłego sukcesu, to z tej racjonalnej strony przypominałam sobie, ile razy ja próbowałam tego dokonać i jak bardzo mi nie szło, jeśli ani razu nie wykonałam tej kombinacji poprawnie.
- 'Powinna' to dobre słowo. Szkoda, że jeszcze mi daleko do wykonania tego w ten sposób - skomentowałam trochę pesymistycznie, choć nie zamierzałam się poddawać. Kapitan tylko uśmiechnął się pod nosem widząc, jak rozgrzewam nadgarstki, aby przygotować się do kontynuacji treningu.
- Na pewno prędzej czy później do tego dojdziesz - powiedział, po czym już miał schylić się po tarczę treningową, kiedy zamyślił się nad czymś i zastygł na moment w bezruchu. - Poza tym chciałabyś może wziąć udział w trochę innym treningu, tak dla urozmaicenia? W końcu ciągłe ćwiczenia fizyczne mogą być wyczerpujące, a nie chciałbym, żebyś się znudziła - tłumaczył bardziej poważnym tonem, choć widać było, że chciał brzmieć lżej. Coś jednak sprawiło, że się spiął, dlatego mocno zastanawiałam się, o co chodzi z tym 'innym treningiem'.
- Jak dla mnie te treningi są ok. Jasne, nie jest łatwo, ale chyba o to chodzi, prawda? A jeśli o nudzie mowa, to sam się przyznaj, że już masz dość moich ciągłych powtórek, haha - odparłam, uśmiechając się do niego serdecznie. Mimo to moje słowa nie dały rady go uspokoić. Coś intensywnie go przejmowało.
- Nie o to chodzi - powiedział, na chwilę mimowolnie się uśmiechając. Z nerwów znów zaczął poprawiać bandaże na dłoniach. - Natasha chciałaby zabrać Cię na naszą strzelnicę. Poprosiła mnie, żebym zapytał, czy w ogóle masz na to ochotę.
Jego słowa mocno mnie zdziwiły. Pamiętałam, jak bardzo niepewna co do mnie była ona na samym początku pobytu w Bazie i jakoś nie czułam, aby serio chciała mnie poznać. Najpewniej bała się, że jestem zakamuflowanym wrogiem, co całkowicie rozumiem. Czy teraz widzi mnie tak, jak Kapitan? Czy mój wkład w mapę, która doprowadziła do Thanosa, była dostatecznie przekonywującym argumentem o byciu sojusznikiem?
- Wiem, że Wasza znajomość nie zaczęła się zbyt dobrze, ale myślę, że to dobry moment, aby zacząć od początku. W końcu jeśli miałabyś być częścią naszego zespołu, to powinnaś znać choć trochę resztę załogi. Co o tym myślisz? - mówił łagodnie, starając się mnie przekonać. Widać, że zależało mu na tym, abym się zgodziła. Miałam cichą nadzieję, że to był istotnie pomysł Natashy, a nie wymuszona wola Kapitana. Znając jednak charakter Rosjanki z mojej rzeczywistości raczej nie pozwoliłaby sobie czegoś ot tak narzucić.
- W porządku. Zgadzam się - zadecydowałam po chwili namysłu. Dopiero wypowiadając to na głos przeszedł mnie dreszcz. Czy będę w stanie zbudować relację z Natashą z tej rzeczywistości? To koleje wyzwanie, któremu z pewnością będzie towarzyszyło wiele wspomnień, tym bardziej, że wygląd agentki Romanoff prawie wcale nie różni się od tego, jaki zapamiętałam. Musiałam naszykować się mentalnie, że to zupełnie inna osoba, a moja rzeczywistość to przeszłość. Miałam nadzieję, że dzięki doświadczeniom z Kapitanem proces ten pójdzie mi łatwiej niż pierwszym razem, kiedy przyzwyczajałam się do Steve'a i cały czas łapałam się na porównywaniu go z jego odpowiednikiem. Bo owszem, powoli oswajałam się z myślą, że to miejsce to mój nowy dom, ale trudno było mi całkowicie odciąć się od przeszłości, która odbijała się w moim umyśle echem tęsknoty. Trudno pogodzić się z tak wielką stratą, choć nadzieja na powrót już prysła.
-----------
Spotkanie z Natashą miało odbyć się w najbliższym terminie wolnym od treningów. Okazja ku temu pojawiła się zdumiewająco szybko, bo już kilka dni później, kiedy Kapitan wyruszył do Nowego Jorku, żeby postawić kolejny krok w realizacji swojego altruistycznego pomysłu. Miał podpisać umowę na wynajem sali, w której będzie odbywać się terapia, a także rozwiesić plakaty informacyjne. Przed wyjazdem życzyłam mu powodzenia, w duchu trzymając kciuki, aby plan jak najlepiej wypalił.
Gdyby nie agentka Romanoff to najpewniej w takim wypadku miałabym dzień wolny lub trenowałabym po swojemu. Szykując się jednak do spotkania z nią wiedziałam, że nie ma odwrotu. I to nie dlatego, że nie mogłabym tego odwołać pod byle pretekstem. Po prostu wiedziałam, że kiedyś to w końcu nastąpi, a ja nie mogę ciągle uciekać. Konfrontacja z nową rzeczywistością wymagała ode mnie dużego wysiłku emocjonalnego, jednak nie chciałam się przed tym cofać. Tym bardziej, kiedy ktoś wyciągnął do mnie rękę i miałam szansę zrobić to krok po kroku, bez pośpiechu.
Jako, że nie wiedziałam, gdzie w Bazie znajduje się strzelnica, to Kapitan przekazał Natashy, żeby po mnie przyszła o umówionej godzinie. Czekając na nią mocno się stresowałam, co chwila poprawiając jedyne luźniejsze ciuchy, jakie na ten moment posiadałam.
Wzięłam głęboki oddech.
~Będzie dobrze. Przecież ona sama prosiła o trening, więc pewnie wie, jak poprowadzić rozmowę~ pocieszałam się w myślach, choć nie byłam do końca przekonana do tego, czy aby się nie mylę.
~A jeśli nagle będzie niezręcznie i obie nie będziemy wiedziały, co...~ przypływ kolejnych pesymistycznych myśli przerwało mi pukanie do drzwi.
Nawet nie krzyknęłam, że zaraz otworzę, tylko od razu do nich podbiegłam. Już złapałam za klamkę, kiedy dopadły mnie wątpliwości. Czułam taki strach, że miałam ochotę udawać, że nie ma mnie w pokoju. Zaraz jednak się otrząsnęłam. Przecież na pewno słyszała to, jak biegłam. Muszę wyjść. A poza tym podjęłam już decyzję i nie powinnam się wycofywać w ostatnim momencie jak tchórz.
Jeden uspakajający oddech później już otwierałam drzwi.
Na korytarzu stała Natasha. Wyglądała na równie zestresowaną. Jej oczy były nieobecne, jakby była bardzo zamyślona i dopiero kiedy na mnie spojrzała udało jej się uśmiechnąć.
- Hej. Umm... Mam nadzieję, że nie pomyliłam godziny. Ani daty. Ani pokoju - z każdą opcją jej ton stawał się coraz mniej poważny i czułam, że chciała tym rozluźnić atmosferę, co jej się udało. Obie wytrzymałyśmy tylko chwilę w powadze, po czym się roześmiałyśmy. Spuściła na chwilę wzrok, a ja nie mogłam przestać się w nią wpatrywać, za co karciłam się w myślach i miałam nadzieję, że nie sprawiam jej dyskomfortu. Po prostu cały czas widziałam w niej Natashę z mojej rzeczywistości i mój umysł na siłę starał mi się wmówić, że to właśnie ona. Kobieta przede mną wydawała się być tylko trochę młodsza. Nawet jej poczucie humoru było bardzo podobne do tego, jakie pamiętałam.
Wiedziałam jednak, że za wszelką cenę muszę oddzielić te dwie osoby w mojej głowie. Dwie różne rzeczywistości, inne, choć bardzo podobne do siebie kobiety. Może nawet miały inną historię, charakter i umiejętności, bo tego jeszcze nie wiedziałam. Musiałam dać jej czystą kartę, a raczej taką, na której widnieją tylko wspomnienia po moim przejściu przez czerwony portal.
- Cóż, na pewno nie pomyliłaś rzeczywistości - próbowałam zażartować. Spuściłam na chwilę wzrok, nadal śmiejąc się cicho pod nosem, ale jej reakcja ucichła, więc spojrzałam na nią, bojąc się, że powiedziałam coś niewłaściwego.
Ona jednak patrzyła na mnie zmieszana, z troską w oczach. Wyglądało na to, że mi współczuje i dlatego nie chciała śmiać się z tego, co powiedziałam. Może istotnie jeszcze na to za wcześnie.
- Przepraszam... Próbuję sobie jakoś z tym poradzić. Żarty trochę mnie od tego dystansują, jakby sytuacja już tak nie do końca mnie dotyczyła - wyjaśniłam spokojnie, choć pewnie w moim głosie dało się wyczuć smutek, którego nie potrafiłam zatrzymać. Bo owszem, treningi z Kapitanem pozwalały mi o tym wszystkim nie myśleć, ale coś we mnie nadal siedziało i nie potrafiłam tak po prostu wszystkiego domknąć w ciągu zaledwie kilku tygodni od tego, jak dowiedziałam się o zniszczeniu przez Thanosa Kamieni Nieskończoności. Musiałam sobie wszystko poukładać sama w głowie, jakoś to przerobić. Podświadomie zapaliła się we mnie nadzieja, że może Natasha będzie skora do rozmów, które mogłyby mi trochę w tym pomóc.
Na moje słowa kobieta pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Pewnie nie jest Ci łatwo, prawda? - spytała, choć obie wiedziałyśmy, jak jest. Westchnęłam.
- Zupełnie. Nigdy nie sądziłam, że znajdę się w takiej dziwnej sytuacji - mówiłam w zamyśleniu. - Ale jakoś trzeba żyć - podsumowałam, starając się wypowiedzieć te słowa z takim przekonaniem, abym sama w nie uwierzyła.
- Masz rację... - poparła, kiwając głową. - Cóż, wcale nie musi być 'jakoś'. Może uda się, żeby było w miarę 'dobrze' - zaczęła, a ja czułam, że najpewniej dąży do czegoś, co planowała mi powiedzieć na tym naszym 'pierwszym spotkaniu'. Tak bardzo przypominała mi w tym momencie o swojej wersji z mojej rzeczywistości, która chciała mnie pocieszyć po stracie ojca. Czułam, że do oczu napływają mi łzy, ale usilnie starałam się je zatrzymać, więc zamrugałam kilka razy, aby je rozproszyć. - To Twój nowy dom i chcemy, żebyś czuła się tutaj bezpiecznie. Jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała, rozmowy, obecności, czegokolwiek, jestem tu do Twojej dyspozycji i Steve na pewno też. Owszem, mamy obowiązki dotyczące tego świata, ale teraz Ty też jesteś jego częścią, więc się nie krępuj - pokiwałam głową, bo nie byłam w stanie nic powiedzieć. Jej wypowiedź mnie wzruszyła i z pewnością bym się rozpłakała, dlatego próbowałam głębiej oddychać, żeby się uspokoić. Mimo wszystko Natasha najpewniej wyczytała z mojej twarzy emocje, bo jej oczy też na chwilę zabłyszczały od łez. Uśmiechnęła się do mnie pocieszająco.
- Nasza znajomość nie zaczęła się zbyt miło i szablonowo, dlatego... proponuję zacząć od początku. Natasha - przedstawiła się, wyciągając w moją stronę rękę. Uścisnęłam ją po chwili wahania.
- Hope - powiedziałam, starając się również użyć tonu imitującego ten oficjalny. Obie zaśmiałyśmy się pod nosem, jednak Rosjanka zaraz się opanowała i zupełnie poważnie dodała:
- Miło Cię w końcu poznać, Hope.
-----------
Idąc w stronę strzelnicy starałyśmy się w miarę luźno rozmawiać, aby trochę się poznać, czasem powiedzieć coś poważniejszego, czasem się pośmiać. Spodziewałam się, że miejsce, do którego zmierzamy, będzie w piwnicy, jak sale treningowe, jednak okazało się, że mieściła się ona na jednym z wyższych pięter Bazy.
- Miałaś kiedyś do czynienia z bronią palną? - zapytała Natasha, otwierając drzwi pomieszczenia i przepuszczając mnie w nich. W środku zastały nas solidne, czarne ściany bez żadnych ozdób, a nawet okien. Na jednej z nich, znajdującej się po mojej prawej, znajdowały się zabezpieczone przed swobodnym zdjęciem różne rodzaje broni. Większość z nich widziałam na własne oczy najpewniej pierwszy raz w życiu. Zaraz przy drzwiach na metalowych haczykach wisiały nauszniki ochronne, a w rogu stał regał z dużą ilością szufladek. Jednak większą część pomieszczenia zajmowały, jak zauważyłam po zapaleniu przez agentkę wszystkich świateł, tory do strzelania. Najbliżej nas były stanowiska oddzielone od siebie najpewniej szkłem akrylowym, zaś za nimi podłogę pokrywał piach. Od nich aż do przeciwległej ściany przymocowane były czarne linki. Zastanawiałam się, jak to wszystko funkcjonuje i przez chwilę zawiesiłam się, zapominając o zadanym przez kobietę pytaniu. Jednak kiedy obserwując strzelnicę napotkałam Natashę wzrokiem, od razu się zreflektowałam.
- Wybacz, zamyśliłam się. Odpowiadając na Twoje pytanie: Jeśli nie liczy się to, że widziałam ją w rękach innych ludzi i musiałam używać magii, aby chronić innych przed ostrzałem, to nie.
- Serio tak potrafisz? - spytała z niedowierzaniem. - Dobrze wiedzieć. Takie zdolności mogą być bardzo przydatne podczas akcji - mówiła w zamyśleniu, przenosząc wzrok w stronę stanowisk strzelniczych.
- W porządku. To zaczynamy - zadecydowała, odwracając głowę w moją stronę i posyłając mi zawadiacki uśmiech. Zaraz też podeszła do ściany z bronią i ściągnęła jedną z nich. Wiedziałam, że chce dla mnie dobrze i czułam się bezpiecznie w jej towarzystwie, ale miałam ogromne wątpliwości co do tego, czy broń palna w moich rękach to aby na pewno dobry pomysł.
- Nie boisz się dać mi broni? Nawet nie potrafię się tym posługiwać, a nie chciałabym Cię tym przypadkiem postrzelić... - zaczęłam, ale szybko przerwała moją paniczną wiązankę.
- Nie martw się na zaś - powiedziała, podając mi pistolet. Widząc, że się boję chwyciła mnie za prawą dłoń i ustawiła ją odpowiednio na broni, a kiedy instynktownie zbliżyłam lewą dłoń, ją też dołożyła do prawidłowego układu. Momentami się usztywniałam ze stresu, bojąc się panicznie, że pistolet wypali, a przecież Natasha stała praktycznie na celowniku. Zastanawiałam się, czy w porę potrafiłabym stworzyć magiczną ochronę na pocisk, choć wątpiłam w to, znając szybkość wystrzału z broni palnej.
Ona jednak zdawała się być zupełnie spokojna, a nawet rozbawiona moimi reakcjami. Nie pojmowałam, jak może tak beztrosko przekazywać broń nowicjuszowi. Było to dla mnie co najmniej niebezpieczne.
- Hej, spokojnie - powiedziała ciepłym głosem z szerokim uśmiechem na twarzy. Gestem dała mi znać, abym spojrzała jej prosto w oczy. - Będzie dobrze, zaufaj mi.
Kiedy puściła moje trzęsące się ręce opuściłam je, nadal zaciskając je na broni. Pot wstąpił mi na czoło. Co teraz?
- Ok, ten tor będzie Twój - oznajmiła, wskazując na stanowisko najbliżej nas. Spod blatu wyciągnęła dużą kartkę z nadrukowanym zarysem ludzkiej sylwetki, gdzie były zaznaczone różne obszary ciała, a na nich zapisane były punkty. Przypięła ją do czarnej linki i uruchomiła mechanizm, który przesunął kartkę trochę za połowę długości toru. Ze strachem obróciłam się w tym kierunku, zaklinając, że gdyby pistolet wypalił, to żeby naprawdę pocisk znalazł się na torze, a nie poza nim. - Kiedy strzelasz łokcie zawsze muszą być usztywnione - mówiła, jednocześnie delikatnie ustawiając mnie lepiej, niż sama próbowałam. - Nogi w lekkim rozkroku, jedna bardziej w przód, druga w tył - ciągnęła, pokazując mi na swoim przykładzie, jak powinna wyglądać ta poza. Chyba imitacja nie wyszła mi aż tak źle, bo kobieta pokiwała głową, a z jej miny mogłam wywnioskować, że najpewniej takie ustawienie 'przejdzie'.
- Jesteś już gotowa. Strzelaj - powiedziała to tak lekko, że na początku nie mogłam uwierzyć, że naprawdę wydała komendę do strzału. Nadal się trzęsłam, choć próbowałam się uspokoić, mając na uwadze bezpieczeństwo Natashy. Biorąc kilka oddechów wykonywałam, co mówiła. - Pochyl się lekko do przodu. Wyceluj. Palec coraz bardziej naciska spust. I strzał - komenderowała. Najbardziej bałam się samego strzału, ale o dziwo w tym momencie udało mi się sprawić, aby moje ciało się nie trzęsło. Jednak kiedy nacisnęłam spust usłyszałam tylko kliknięcie i zastanawiałam się, czy aby na pewno wszystko dobrze zrobiłam, bo wyglądało na to, że pistolet się zaciął.
- Pierwsze koty za płoty - podsumowała Natasha odbierając mi broń. Ruszyła w stronę tajemniczego regału. Dopiero teraz zrozumiałam, że magazynek był pusty. Odetchnęłam z ulgą. To było głupie z mojej strony tak bardzo panikować. W końcu agentka świetnie zna się na broni i na pewno nie popełniłaby tak karygodnych błędów podczas nauki nowicjusza.
Najpierw rzuciła w moją stronę nauszniki ochronne i sama założyła jedne z tych, które wisiały na haczykach. Po tym z jednej z szufladek wyjęła kilka naboi i naładowała pistolet. Za pierwszym razem pokazała mi, jak się odbezpiecza broń, kolejnym kazała zrobić to własnoręcznie.
Pierwsza akcja sprawiła, że spadło ze mnie napięcie i trochę się rozluźniłam. Bardziej udawało mi się skupić i już tak się nie trzęsłam. Przy pierwszym oddawanym strzale bałam się tego, jak głośny będzie i choć istotnie było go słychać mimo nauszników, to jednak zdawało się, jakby organizm szykował się na to, przez co dźwięk nie zdawał się aż tak agresywny.
Wskazówki Natashy i jej spokojne podejście sprawiły, że spędziłam na strzelnicy naprawdę przyjemny czas.
- Zobaczmy, co też udało Ci się ustrzelić - powiedziała po kolejnym wykończeniu nabojów z magazynku. Kartka z zarysem człowieka wróciła za pomocą linki na stanowisko. Dopiero teraz mogłam dostrzec, gdzie powstały dziury po pociskach. - Nieźle, jak na pierwszy raz - pochwaliła agentka, po czym z zabawną miną zaczęła komentować rozkład postrzałów. - Najwięcej trafień w klatkę piersiową, trochę poza sylwetką... O! Nawet jedno na głowie! Ale czekaj, czekaj... Brakuje mi chyba dwóch pocisków. Musiały wbić się od razu w piasek - zaśmiałam się na te komentarze.
- Przepraszam, naprawdę starałam się celować.
- Co Ty, nie masz za co przepraszać! To nauka na przyszłość. Jeśli będziesz chciała, to na kolejnych treningach popracujemy nad celnością. Na pewno z czasem wyczujesz broń i będzie o wiele lepiej - na te słowa trochę ugasiłam mój entuzjazm. Owszem, miło spędziłam czas na strzelnicy, ale prawdę powiedziawszy nie byłam pewna, czy nawet po wielu takich treningach będę w stanie przełamać się, aby strzelić do prawdziwego człowieka. - Coś nie tak? - dopytywała, widząc moją minę.
- Nie, wszystko w porządku, ale... Chyba strzelanie z broni nie jest dla mnie. To znaczy dobrze się przy tym bawię, ale nie sądzę, abym mogła użyć tego w praktyce. Nie przywykłam, żeby podczas akcji tak mocno ranić, a co dopiero zabijać ludzi. To chyba dla mnie za dużo na ten moment - jak tylko skończyłam wypowiedź pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Ok, nie ma problemu. Zawsze możemy po prostu widywać się bez okazji - zaproponowała, co mocno mnie pocieszyło. Było dla mnie ulgą, że się na mnie nie obraziła, a na dodatek zrozumiałam, że naprawdę chce ze mną utrzymywać jakieś relacje.
- Albo na treningu walki wręcz. Jeśli oczywiście będziesz miała ochotę - poszłam krok dalej z własną propozycją.
- Jasne, czemu nie - odpowiedziała, uśmiechając się do mnie szeroko. Cieszyłam się, że mimo moich pesymistycznych wizji i strachu jak do tej pory wszystko szło pomyślnie, a moje relacje z ludźmi były naprawdę pocieszające i dawały mi nadzieję na zwyczajne życie w innej rzeczywistości.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro