Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~26~

[Hope]

Wizyta Steve'a była dla mnie niespodziewanym przełomem. Poczułam się emocjonalnie podbudowana po naszej szczerej wymianie zdań. Jeszcze kilka godzin przed tym byłam w mentalnym dołku, z którego nawet nie dostrzegałam możliwości wyjścia. Naprawdę nie sądziłam, że tak to się potoczy. W sumie już spotkanie Kapitana na korytarzu było dla mnie czymś niestandardowym, co mimo mojej apatii coś we mnie poruszyło, choć na początku nie dawałam sobie żadnych szans na to, że jego obecność może coś zmienić. Jednak myliłam się. Steve'owi udało się zapalić iskierkę nadziei, o której sądziłam, że nigdy już we mnie nie zabłyśnie. Po tylu porażkach i zawodach wielkim wyczynem było na nowo odnaleźć chęci do życia. Nadal nie posiadałam ich wiele, ale Kapitan pozwolił mi wierzyć, że może się to zmienić. Miałam nadzieję, że nie zawiodę jego oczekiwań. Nie chciałabym znów czuć tej nieprzeniknionej ciemności - pustki, która nie pozwala nawet na uśmiech i radość z dobrego śniadania czy ładnej pogody. Pustki, która wyżera wszystkie siły, zostawiając ledwie skorupę człowieka.

Cały czas myślałam też o jego propozycji pozostania członkiem Avengers. Z jednej strony byłam bardzo zdziwiona takim zaszczytem, bo istotnie chciałabym bronić ludzi przed niebezpieczeństwami, jednak z drugiej strony czułam, że tam nie pasuję. W końcu nie lubię podporządkowywać się ścisłym regułom, a praca zespołowa nie była dla mnie na porządku dziennym. Bałam się, że po prostu nie odnajdę się wśród bohaterów z wieloletnim doświadczeniem, pomijając barierę wiekową i brak mocniejszych więzi, co też mogło być przeszkodą we współpracy. Żałowałam, że nie ma innej opcji bardziej dla mnie odpowiedniej. Może jakiejś dopiero co tworzącej się grupy złożonej z osób w wieku zbliżonym do mojego? Uznałam tę myśl za ciekawy pomysł do wdrożenia w życie i autentycznie poczułam iskierkę ekscytacji. Zakodowałam tę ideę w pamięci, aby w przyszłości rzucić ją jako propozycję nowego projektu. Nie nastawiałam się jednak na nic wielkiego. W końcu Avengers mogą mieć zupełnie inne plany, jak na przykład rekrutacja nowych członków zamiast tworzenia nowej, oddzielnej grupy, na dodatek złożonej z samych młodych, niedoświadczonych osób.

Tak czy inaczej zawzięłam się i próbowałam zmusić swój umysł do pozytywnych myśli, mimo metaforycznej czarnej chmury przysłaniającej mi wszystkie plusy życia. Było trudno, bo nadal królowała obojętność i jakby otępienie, bo wszystkie emocje odczuwałam jak przez mgłę, ale postanowiłam się nie poddawać. Po namyśle uznałam, że najlepszą opcją będzie wykorzystanie metody małych kroczków, bo przecież nie od razu mój stan się poprawi, jak za dotknięciem magicznej różdżki.

Pierwszym krokiem miało być obudzenie się o poranku i wyszykowanie na pierwszy trening z Kapitanem. Było już późno, więc postanowiłam się położyć, aby nic nie mogło mi zaburzyć tego postanowienia. Kiedy jednak spojrzałam na zegar wiszący na ścianie przeklęłam w duchu. Na śmierć zapomniałam, że przecież nie posiadam żadnego budzika. Ta myśl trochę zbiła mnie z tropu. Nerwowo rozglądałam się po pokoju, szukając czegoś, co mogłoby mi pomóc, mimo, iż wiedziałam, że nie znajdę dobrego zamiennika na tę okazję. Jednocześnie zastanawiałam się nad jakimkolwiek innym rozwiązaniem. Przez nocną porę wybiłam sobie z głowy szukanie urządzenia na własną rękę, zaglądając do wszystkich pokojów po kolei -byłoby to zbyt żmudne i mogłoby wywołać niepotrzebne zamieszanie, gdyby ktoś zauważył mnie na monitoringu. Zostawiłam też w spokoju opcję znalezienia Kapitana lub Nataszy, gdyż po pierwsze nie wiedziałam, gdzie znajdują się ich pokoje, a po drugie nawet gdybym wiedziała, to nie miałam pewności czy już zwyczajnie nie śpią.

Westchnęłam przeciągle, po czym spojrzałam odruchowo na swoje odbicie w oknie. Moja szarawa sylwetka była w nim bardzo dobrze widoczna na tle nocnego krajobrazu. Już miałam pogodzić się z brakiem budzika i położyć spać, uprzednio zasłaniając automatyczne rolety, jednak wtedy dotarło do mnie wyjście idealne. Jeśli nie zasłonę okien, to wpadające rankiem do pokoju słońce z pewnością mnie obudzi. W duchu cieszyłam się, że mam lekki sen, a większość zmian w otoczeniu powoduje reakcję mojego organizmu. Do tej pory owa umiejętność zdawała mi się być bardzo uciążliwa, jednak teraz pierwszy raz odkryłam jej pozytywną stronę.

------

Plan niestety nie zadziałał tak idealnie, jak przewidywałam. Rano obudziły mnie nie promienie słońca, a mocne pukanie do drzwi. Niestety na początku byłam zbyt zdezorientowana, aby zrozumieć, co się dzieje.

Puk, puk! Ponowne uderzenia coraz bardziej przywoływały moją świadomość.

- Hope, jesteś tam? - usłyszałam stłumiony głos Kapitana. Mimo to czułam ogromną niechęć do tego, aby się podnieść. Niemoc nadal była moim cichym towarzyszem.

- Jeszcze pięć minut! – powiedziałam na tyle głośno, na ile mogłam z zachrypniętym głosem, jednak słowa te w moich uszach zabrzmiały bardziej jak niewyraźny bełkot. Steve chyba też niezbyt dobrze mnie usłyszał, choć domyślam się, że pojął sytuację w lot.

- Co? Jest ósma, wiesz? Powinniśmy już zacząć Twój trening – nie dawał za wygraną, starając się zwlec mnie z łóżka. I to mu się udało. Przypomniałam sobie o tym, że nie mogę go zawieść. W końcu chce mi pomóc. Poza tym obiecałam sobie, że wezmę się w garść. Małe kroki. Głupio byłoby zrezygnować już z tego pierwszego.

Westchnęłam. Wypadałoby się ogarnąć i otworzyć namolnemu przybyszowi drzwi.

Zamknęłam mocno powieki, skupiając się na powrocie świadomości i zostawieniu otępiałości sennej za sobą. Zacisnęłam dłonie na miękkiej kołdrze, skłaniając ciało do odbierania większej ilości bodźców. To pomogło na tyle, iż mimo mgły umysłowej wiedziałam, że muszę wstać. Czułam ku temu dziwną wewnętrzną determinację. Otworzyłam więc oczy i usiadłam na łóżku. Wtedy zrozumiałam, dlaczego metoda z roletami nie zadziałała. Słońce było jeszcze zbyt nisko, aby jego promienie dotarły do mojej twarzy. Co prawda zajmowały już większą część mojego pokoju, jednak przez dosyć wysoki parapet swoją wędrówkę rozpoczęły dopiero ponad moim łóżkiem, dlatego teraz raziły mnie mocno, będąc niemałym szokiem dla mojego ospałego organizmu. Odruchowo zmrużyłam oczy i zasłoniłam twarz ręką. Tego zupełnie nie wzięłam pod uwagę, obmyślając plan pobudki.

~Trudno~ pomyślałam ~Po prostu muszę wrócić do trybu, kiedy jeszcze zwracałam uwagę na detale~

Po tym luźnym, ale stanowczym postanowieniu w końcu stanęłam na nogi, wsuwając stopy w miękkie kapcie i szybko udałam się w stronę drzwi. Miałam nadzieję, że te dłużące się chwile tak naprawdę były takie tylko w interpretacji mojego umysłu, bo w innym przypadku głupio byłoby mi spojrzeć w oczy czekającemu w nieskończoność tuż za progiem pokoju Kapitanowi.

Przez myśl mi przeszło, że może Steve już sobie poszedł, uznając, że dołączę do niego na sali treningowej, jednak on nadal cierpliwie czekał na to, aż do niego wyjdę. Kiedy tylko otworzyłam drzwi zamaszystym ruchem, wyrwany z rozmyślań Rogers podniósł na mnie wzrok, lekko się uśmiechając. Domyślałam się, że istotnie musiałam wyglądać komicznie w nieuczesanych włosach i luźnej piżamie.

- Mam nadzieję, że jesteś wyspana, bo przed nami długi dzień. Właściwie dobrze, że jeszcze się nie przebrałaś, bo przyniosłem Ci strój specjalnie na trening. Wiem, że pewnie wolisz ćwiczyć w swoim, jednak on mimo wszystko częściowo ogranicza Ci ruchy i jest trochę cięższy, a ten nie ma zbędnych ozdobnych materiałów, jest elastyczny i posiada pianki amortyzujące. Oczywiście zobaczysz, czy w ogóle będzie na Ciebie pasować, ale to najmniejszy rozmiar, jaki znalazłem - powiedział, wręczając mi średniej wielkości pudełko, które do tej pory trzymał w rękach. Jeszcze chwilę temu zgadywałam, że będzie w nim zręcznie zapakowane śniadanie, jednak teraz robiłam sobie wyrzuty z tego powodu. W końcu Kapitan nie był moim lokajem. Jak tylko się ogarnę sama będę musiała wybrać się do kuchni na pierwszy posiłek dnia.

- Dziękuję - odparłam cicho, zdumiona paczką. Delikatnie uchyliłam wieko. W środku znajdował się złożony w kostkę czarny kombinezon owinięty w folię.

- Podziękuj raczej zaopatrzeniowcom, którzy wpadli kiedyś na pomysł sprowadzenia tego typu rzeczy - zaśmiał się delikatnie. - W takim razie widzimy się za pół godziny na sali treningowej numer trzy. Wiesz, jak tam trafić? - zapytał, unosząc brwi.

- Tak... chyba tak - odparłam zgodnie z prawdą. Dostałabym się tam bez problemu będąc w mojej rzeczywistości, jednak tutaj wszystko mogło być na opak, zupełnie inaczej niż pamiętam.

Na moje słowa tylko się uśmiechnął.

- W porządku, czyli jak nie pojawisz się tam w ciągu trzydziestu minut, to mam szukać Cię na monitoringu. Zrozumiano – uśmiechnęłam się na te słowa, na ile pozwalał mi mój ledwo rozbudzony organizm.

- Do zobaczenia! - rzucił na pożegnanie Kapitan, po czym oddalił się w głąb korytarza. Choć nie wiedziałam, czy idzie prosto na wspomnianą salę treningową, postanowiłam zapamiętać, w którą stronę poszedł. W myślach przywołałam sobie plan Bazy Avergers, którą znałam i z zadowoleniem stwierdziłam, że najpewniej tędy istotnie da się zejść do podziemi. Pokiwałam głową w zamyśleniu, po czym cofnęłam się do pokoju, zamykając drzwi na klucz. Nadszedł czas na szybkie szykowanie się do wyjścia i przymiarki nowego kostiumu.

---------

O dziwo strój pasował jak ulał, co najpewniej zawdzięczałam materiałowi, z jakiego był wykonany. Kiedy go rozpakowałam od razu przeszło mi przez myśl, że będzie na mnie za mały, jednak okazał się być bardzo rozciągliwy i dopasowywał się do ciała. Przyznaję, było w nim wygodnie, jednak kiedy podeszłam do lustra, aby się przejrzeć, myślałam, że spalę się ze wstydu. Z jednej strony to oczywiste, że będzie widać bardzo dobrze całą moją figurę, ale czułam się tym skrępowana. Uznałam jednak, że muszę przestać panikować - przecież to ma mi pomóc w treningu. Wszystko będzie dobrze. A przecież niejeden pływak, nurek czy gimnastyk też musi nosić podobny strój. Ba, nawet superbohaterowie czasem chodzą w obcisłych ciuchach i to wcale nie po to, aby uwydatnić ich zgrabne tyłki.

Wdech-wydech.

~Dam radę. To tylko trening~

Odhaczyłam w swojej głowie punkt z przywołaniem się do porządku i zastanawiałam się nad tym, co jeszcze miałam zrobić przed zejściem do sali treningowej. No tak. Śniadanie.

Niewiele myśląc odczepiłam od kostiumu maga jeden z jasnoniebieskich, dość elastycznych paseczków usytuowanych na rękawach, po czym związałam nim włosy. To był mój sprawdzony trik, odkąd pojawiłam się w tej rzeczywistości bez gumki do włosów, nie mając odwagi poprosić o nią kogokolwiek, a jedzenie i mycie się utrudniały mi opadające na twarz brązowe kosmyki. Potrzeba matką wynalazków.

Na dłonie, które pozostały odkryte, założyłam Pęta Atakamy. Uznałam, że jeśli nawet nie przydadzą się do spraw magicznych, to zastąpią mi specjalny materiał lub rękawice używane podczas walki na pięści. W końcu nie wiedziałam, jaki rodzaj treningu przygotował dla mnie Kapitan.

Dzięki temu byłam już gotowa do wyjścia. Wtedy jednak trochę spanikowałam. A jeśli ktoś mnie zobaczy? Pewnie spalę się ze wstydu, którego trudno było mi się wyzbyć w tak obcisłych ciuchach. Mimo wszystko wiedziałam, że nie mogę stchórzyć. Moje słabości i lęki nie mają prawa mną manipulować. Ta myśl dodała mi determinacji i z zawziętą miną opuściłam pokój, udając się do kuchni, a stamtąd już prosto na salę treningową.

----

W podziemiach jak zawsze panował specyficzny klimat. Niby wszystko było w takim samym stylu jak wyższe kondygnacje, ale czuć było ten wszechobecny mrok, bo mimo słonecznego poranka wszystkie korytarze w piwnicy były oświetlone sztucznym światłem, a temperatura była kilka stopni niższa niż na powierzchni. Na szczęście nie było aż tak zimno, jak teoretycznie powinno być pod ziemią, za sprawą systemu ogrzewania pomieszczeń.

Choć po schodach poruszałam się dość szybko, to na piętrze oznaczonym 'minus jeden' zaczęłam iść powoli i bardziej ostrożnie, chłonąc otoczenie nie tylko wzrokiem, ale i słuchem. To jedno z miejsc, do których jeszcze się nie zapuszczałam w tej rzeczywistości. Pojawienie się tu było dla mnie kolejnym zderzeniem ze wspomnieniami nabytymi w Bazie Avengers, którą znałam jak własną kieszeń. Tutaj o dziwo wszystko zdawało się identyczne, jednak to tylko prowokowało moją pamięć do wyciągania kolejnych wydarzeń z przeszłości. Przypomniały mi się wszystkie dotychczasowe treningi i idąc cały czas zastanawiałam się, jak będzie wyglądał ten pod okiem Kapitana Ameryki.

Ze wspomnień wprawiających w smutek zmieszany z tęsknotą wyrwał mnie dopiero dźwięk otwieranych drzwi sali treningowej numer trzy. Uniosłam wzrok i prawie w tej samej chwili Steve mnie dostrzegł.

- O, jednak trafiłaś. A już Cię miałem szukać. Zapraszam do środka - powiedział, przywołując mnie gestem, po czym zniknął w głębi pomieszczenia. W duchu dziękowałam mu, że nie zdecydował się na przepuszczenie mnie w drzwiach, bo wtedy czułabym się jeszcze bardziej niekomfortowo. Jednak ku mojemu zdziwieniu on też miał na sobie kombinezon tego pokroju, tylko w wersji dla mężczyzn - czarny z poduszkami amortyzującymi w wielu kluczowych miejscach potencjalnych kontuzji, zajmujący większą powierzchnię ciała od połowy szyi aż po nadgarstki, bo zakrywał nawet stopy, które pokryte były specjalną gumową podeszwą.

Wyposażenie sali bardzo mnie nie zdziwiło, choć jego rozkład różnił się nieco od tego, który pamiętałam z mojej rzeczywistości. Oprócz luster pokrywających jedną ze ścian, worka treningowego przymocowanego do sufitu i leżących na stercie materacy, w rogu leżały większe i mniejsze tarcze treningowe. Pamiętam, że gdy byłam w podobnym miejscu pierwszy raz, byłam zaciekawiona, podekscytowana i zaabsorbowana wszystkim, co mnie czeka, jednak teraz spięłam się w sobie, czując strach. Czy dam radę na treningu z superżołnieżem? Czym są moje umiejętności sztuk walki w stosunku do jego doświadczenia z tego zakresu? Czy nie powinnam jednak zająć się głównie magią, jak do tej pory? Wszystkie wątpliwości jednak musiałam zagłuszyć głosem rozsądku. Nie mogłam się teraz wycofać. Jedyną osobą, którą w myślach upoważniłam do przerwania tego treningu i uznania go za bezsensowny, był Steve.

- Czy Twoje paski na dłoniach to też bandaże do boksu? - zapytał, owijając swoje dłonie białym materiałem. Zdziwiłam się tym zupełnie luźnym pytaniem, ale było to pozytywne zaskoczenie.

- Nie, to Pęta Atakamy. Artefakt - dodałam szybko, uświadamiając sobie, że nazwa własna owej broni pewnie niewiele mu mówi. Miałam nadzieję, że choć 'artefakt' to słowo, które zna, a przynajmniej kojarzy.

- Artefakt... - powtórzył ciszej, nadal bardzo skupiając się na wykonywanej czynności. - Rozumiem, że to pewien rodzaj broni, choć wygląda niepozornie. Przy naszym pierwszym spotkaniu dałem się nabrać, że są to zwykłe rękawiczki. Jakie są ich możliwości? Wzmacniają ciosy?

- Nie. Co prawda są trochę jak bandaże, bo chronią przed otarciami i ranami, ale poza tym są między innymi przedłużeniem palców - wyjaśniłam, a podczas mojej krótkiej wypowiedzi Kapitanowi już udało się umocować materiał na obu dłoniach. Spojrzał na mnie i rzekł:

- Możesz zaprezentować? - spytał. Kiwnęłam głową.

Ręce mi się trzęsły, ale na szczęście Steve albo tego nie zauważył, albo nie komentował. Nie chciałam zrobić na nim złego wrażenia, jednak stres o to, jak na ironię, działał na moją niekorzyść.

~Dasz radę, Hope. Przecież to nic trudnego~ motywowałam się w myślach. W końcu nie raz ćwiczyłam współpracę z Pętami i choć na początku szła ona naprawdę trudno, to jednak po wielu treningach wręcz rozumiałam się z artefaktem bez słów. Do tej pory byłam pod wrażeniem fenomenu tych magicznych przedmiotów, które zachowywały się tak, jakby naprawdę miały duszę, przez co zawsze czułam, jakbym nie walczyła sama.

Zastanawiałam się, na czym dokonać pokazu, aż w końcu padło na mniejsze tarcze treningowe. Leżały ode mnie dość daleko, więc wiedziałam, że niełatwo będzie je podnieść, ale nadal były w granicy zasięgu artefaktu, co było przesłanką za powodzeniem.

Przycisnęłam prawą rękę do klatki piersiowej, zaciskając pięść, po czym wyrzuciłam ją przed siebie w stronę wspomnianego celu, jakim były tarcze. Pęta przecinały powietrze, rozciągając się w nadnaturalny, magiczny sposób. Owinęły się wokół tarczy nam najbliższej, po czym mocno szarpnęły, kiedy pociągnęłam je ku sobie. Przedmiot uniósł się nad podłogę i dzięki odpowiedniej współpracy mojej i artefaktu wylądował tuż pod moimi nogami, zataczając w powietrzu łuk.

~Udało się!~ zatriumfowałam. Moją euforię podzielały chyba również Pęta, ponieważ poruszyły się i wytworzyły delikatne, przyjemne ciepło wokół moich dłoni. Kapitan jednak z pewnością dostrzegł jedynie mój lekki uśmiech i usłyszał westchnienie ulgi. Takie ćwiczenie niezbyt zmęczyło mnie fizycznie, jednak przez stres czułam psychiczne napięcie, które mnie wykańczało. Dlatego próbowałam w umyśle trochę wyluzować, jednocześnie powoli wdychając i wydychając powietrze. Przecież wszystko jest w porządku. Ba - udało się, wszystko poszło zgodnie z planem. Nie ma powodu do niepokoju. Ta myśl spowodowała minimalne rozluźnienie, które mimo wszystko było krokiem ku dobremu samopoczuciu. Co jak co, ale trening w ciągłym stresie brzmiał niezbyt entuzjastycznie.

- Nieźle. Jeśli to już wszystkie możliwości twojego artefaktu, to przejdziemy do reszty Twoich umiejętności - zarządził Kapitan. Miałam wrażenie, że pokaz nie zrobił na nim większego wrażenia. No tak. Przecież na pewno widział o wiele bardziej spektakularne moce i umiejętności. Poczułam jednak, że ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie otwiera mi furtkę do pokazania kolejnych asów w rękawie. W moim umyśle pojawił się zaczątek ekscytacji. Ostatni raz czułam się tak podczas treningów z tatą, kiedy chciałam mu pokazać, na co mnie stać. Postarać się tak, aby był ze mnie dumny. Uznałam więc, że trening ten będzie dla mnie wyzwaniem, aby zaskoczyć czymś Steve'a. Ręce drżały mi już o wiele mniej, jednak podejrzewałam, że to odruch już nie tyle ze stresu, ile z entuzjazmu i ożywienia. Miła odmiana po długim czasie smutku i apatii.

- Właściwie to Pęta Atakamy mają jeszcze jedną, zaawansowaną funkcję. Potrafią absorbować energię z otoczenia i dowolnie ją wykorzystać - Kapitan wyglądał, jakby nie mógł sobie wyobrazić, na czym miałoby to polegać, ale zaraz pokiwał głową.

- W porządku, w takim razie kontynuuj - czułam, że teraz obserwuje moje działania z większym zaciekawieniem. Miałam nadzieję, że się nie zawiedzie, choć podejrzewałam, że w myślach porównuje sobie moje poszczególne zdolności do umiejętności innych superbohaterów i przeciwników, których znał.

Wzięłam głęboki wdech motywacyjny. Zamknęłam oczy i znów zbliżyłam dłonie do klatki piersiowej. Tym razem jednak rozszerzyłam wszystkie palce, a Pęta instynktownie rozwinęły się, swoimi końcówkami tworząc pokaźny obrys koła tuż przede mną. Wyobraziłam sobie, jak wchłaniają część powietrza wokół nas, zapełniając wyimaginowany pojemnik w moim ciele. Kiedy poczułam, że tyle energii wystarczy, wypuściłam ją do artefaktu, a on skumulował żywioł, tworząc wirujący okrąg. Na początku kręcił się dość wolno, potem coraz szybciej. Jednak wiedziałam, że to tylko pokaz, więc kazałam Pętom puścić zaklęcie tuż po prezentacji. Gdybym nim uderzyła, to z pewnością sala by na tym ucierpiała.

- Mogą kontrolować chociażby powietrze - powiedziałam, po czym podeszłam w stronę ściany, do jedynego włącznika światła, dodając: - oraz elektryczność.

Podczas wypowiadania tych słów Pęta już szukały impulsów elektrycznych w kablach pod warstwą tynku, a kiedy już je wyczuły, ułożyły się równolegle do nich, aby zajmować jak największą powierzchnię do wchłonięcia żywiołu. Znów zamknęłam oczy, wyobrażając sobie zapełnianie pojemnika w klatce piersiowej. Prąd był nieco trudniejszy do opanowania, ale dałam radę, choć powodował uczucie podobne do łaskotek, lecz silniejsze, kiedy energia przechodziła przez moje ręce. W trakcie tego działania światło w pomieszczeniu niebezpiecznie zamigotało. Byłam ciekawa, jak na to wszystko wewnętrznie reaguje Kapitan. Nie miałam jednak czasu, aby na niego spojrzeć i wyczytać to z jego twarzy, bo kiedy otworzyłam oczy wyciągnęłam przed siebie obie ręce, znów rozłożyłam palce, a Pęta z jednej i drugiej dłoni utworzyły skupiska naprzeciwko, szykując się do roli nadajników i odbiorników energii. Kiedy wypuściłam moc, artefakt stworzył efekt małych piorunów między dwoma biegunami. Ten pokaz jednak skończył się o wiele szybciej niż poprzedni, bo prędko zużył on całą skumulowaną elektryczność. Zaklęcie zostało odwołane, a ja w tym momencie zrozumiałam, że dość głupim pomysłem było wpatrywać się w wyładowania z bliska. Teraz musiałam zamrugać kilka razy, aby wzrok wrócił do normalności. Przez chwilę nawet przywdziało mi się, że Kapitan to tak naprawdę Thor. Czy zobaczyłam go dlatego, że podświadomie chciałabym, aby to on zobaczył pokaz piorunów? Zastanawiałam się, czy byłby ze mnie dumny.

Powolne oklaski sprowadziły mnie jednak na ziemię.

- No, tego się nie spodziewałem. Gratuluję umiejętności - powiedział z uśmiechem.

- Cóż, to głównie zasługa Pęt Atakamy, a nie moja. Są wspaniałe i spisują się na medal. Bez nich byłabym nikim - powiedziałam, patrząc na Kapitana trochę ze wzruszeniem, a trochę ze smutkiem. Wiedziałam, że mówię prawdę. Byłam dumna z działania Pęt, ale poczucie personalnej niemocy trochę mnie dobijało. Bo czy na pewno moja własna magia i sztuki walki mogą dorównać artefaktowi? Czy bez niego w ogóle dałabym radę? Te myśli jednak nagle się urwały, kiedy poczułam, jak coś mocno ściska mnie w talii. Okazało się, że to właśnie Pęta Atakamy.

Steve zaśmiał się na tę scenę.

- Widzisz? Chyba one nie zgadzają się z Tobą tak, jak ja. Jesteś wartościowa sama w sobie, jak każdy człowiek. Poza tym pęta z pewnością tak dobrze by z Tobą nie współpracowały, gdybyś nie potrafiła ich kontrolować, a przecież działacie niczym najlepsza dwuosobowa drużyna. Właściwie gdyby nie ich aktualna reakcja, nie podejrzewałbym, że są oddzielnym bytem - mówił, a ja nadal stałam speszona w objęciach artefaktu. Dzięki słowom Kapitana przypomniała mi się noc, w której Pęta mnie wybrały. Czy naprawdę byłam ich godna? Tego nie potrafiłam sobie powiedzieć ze stuprocentową pewnością, ale wiedziałam jedno - były dla mnie nie tylko jak towarzysz, ale jak przyjaciel. Zawsze potrafiły mnie pocieszyć i wesprzeć, choć przecież nie posiadały głosu ani ludzkiego ciała. Spojrzałam na artefakt z troską, a kiedy próbowałam poruszyć dłonią, aby je pogładzić, jak głaska się zwierzęta, one lekko się rozluźniły w tym miejscu, pozwalając mi wykonać ruch. Tak, rozumieliśmy się bez słów. Teraz mocno doceniłam wspaniałość tego fenomenu.

- Dziękuję, przyjaciele - szepnęłam do skórzanych pasków, a one jeszcze na chwilę mocniej mnie uścisnęły, po czym puściły już na dobre, zaplatając się z powrotem wokół dłoni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro