Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~23~

           Ku mojemu zdziwieniu nie czekałam długo na pojawienie się Kapitana. Jego szybkie kroki na korytarzu od razu przykuły moją uwagę. Zapowiadały pośpiech, jednak sądziłam, że nie był on spowodowany chęcią pana Steve'a na danie mi reprymendy czy wygłoszenie kazania o tym, że nie powinnam wychodzić bez jego zgody. Na pewno zdawał sobie sprawę z tego, co mi obiecał oraz faktu, że zapomnieli o mojej obecności i gdyby nie to, że potrafię się teleportować, to na pewno cierpiałabym teraz z głodu, co uznawałam za wystarczający argument przemawiający w mojej obronie.

           Mimo pośpiechu zapukał i wszedł dopiero po moich słowach przyzwolenia. Dało się wyczuć jego poddenerwowanie i stres, choć jego sylwetka zupełnie tego nie zdradzała. Wydawać by się mogło, że jest niewzruszony jak kamień i tylko oczy mówiły, że coś jest nie tak.

           W ręku trzymał talerz kanapek, który od razu postawił na stoliku.

           - Przepraszam, zapomniałem o Tobie.

           - Nie mam Panu tego za złe. Trudno, żeby przynoszenie tu jedzenia stało się dla Pana nawykiem. W końcu jestem tu dopiero od około dwóch dni. Nie da się do tego tak szybko przyzwyczaić. Sama obudziłam się dziś ze złudną nadzieją i przeświadczeniem, że to wszystko było jedynie snem. Jednak sądzę, że z każdym dniem będzie to dla mnie coraz bardziej oczywiste – mówiłam, nie potrafiąc zdystansować się do tej sprawy, przez co z neutralnego tonu przeszłam w poważny. W sercu czułam smutek i ciągły strach, bo wiedziałam, że moje słowa są prawdą. Byłam zdana na łaskę mocy Kamieni Nieskończoności i jeśli one z powrotem nie wyślą mnie do mojej rzeczywistości, to ugrzęznę tu już na zawsze.

           - Nie będziesz musiała się do tego przyzwyczajać. Wiemy, gdzie najpewniej przebywa Thanos i niebawem wyruszamy, aby odebrać mu Kamienie – na te słowa spojrzałam na niego z nikłą nadzieją, jednak niczego nie byłam już pewna. Wolałam powstrzymać się od wiwatów i poczekać na autentyczny bieg zdarzeń, dlatego jedynie w zamyśleniu pokiwałam głową, czym widocznie zdziwiłam pana Steve'a, który najpewniej oczekiwał ode mnie pałającego entuzjazmu.

           - Kiedy wyruszamy? – spytałam rzeczowo.

           - Jak najszybciej.

           - W porządku – powiedziałam, po czym zeszłam z łóżka, aby zabrać swoje ubrania do walki i jak najszybciej się przebrać w pokojowej łazience. Zatrzymały mnie jednak zdumione i dobitne słowa pana Steve'a.

           - Hope? – stanęłam w bezruchu przy biurku, trzymając w rękach strój maga. – My lecimy. Ty zostajesz.

           Nie wiedziałam, czy te słowa bardziej mnie zasmuciły czy zezłościły, ale pod wpływem emocji ścisnęłam mocniej w dłoniach swoje rzeczy, a oczy na chwilę zaszły mi łzami. Wiedziałam jednak, że nie mogę wybuchnąć, dlatego kilka głębokich wdechów pozwoliło mi się uspokoić.

           - Czemu? – zapytałam z wyrzutem. – Przecież mogę Wam się na coś przydać... - mówiłam, starając się przekonać Kapitana, aby zmienił zdanie.

           - Nie zbieramy wielkiej armii. Jedynie kilka osób. Z pewnością damy sobie radę. Podejrzewamy, że tytan jest osłabiony po naszej ostatniej potyczce, a także po użyciu Kamieni. No i mamy ze sobą nowego, silnego gracza.

           - Tę blondwłosą kobietę? – pokiwał głową, a ja skupiłam się na uczuciu, które nadal wywoływała we mnie jej moc. – Jest silna, ma Pan rację. – kiedy podniósł wzrok na moje słowa, uznałam, że dokończę moją myśl, aby obyło się bez zbędnych pytań. – Emanuje potężną energią, która przypomina mi tę Kamieni. Potrafię ją wyczuć, tak, jak pana Bannera. Gdyby nie oni, to dziś nie odnalazłabym Pana tak szybko w całej bazie.

           - To wszystko wyjaśnia – odpowiedział spokojnym tonem zrozumienia. Po chwili jednak z niepokojem dodał – Czy podczas pobytu poza pokojem ktoś Cię widział? – to pytanie nasunęło mi na myśl pewne niepokojące wątpliwości, dlatego uznałam, że wyjawię je bez zbędnych podchodów czy grzeczności.

           - Nie. Lecz nawet jeśli ktoś by mnie zobaczył, to w czym problem? Przecież chyba zdążył im Pan o mnie powiedzieć, prawda? – na te słowa spuścił głowę, wiedząc, że będzie mi się musiał wytłumaczyć, jeśli rzeczywiście obietnica nie została dopełniona. Chwilę milczałam, jednak niecierpliwiłam się, a nie uzyskałam odpowiedzi, więc z desperacją drążyłam temat. – Lub powie Pan niebawem? – pan Steve widocznie zastanawiał się nad odpowiedzią i z pozornym spokojem nadal zawzięcie patrzył w podłogę. – Kiedykolwiek?

           Ostatnie pytanie było już jedynie cichym słowem, cieniem mojej emocjonalnej wypowiedzi. Milczenie pana Rogersa tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że coś jest bardzo nie tak, choć do tej pory on sam był przekonany o tym, jak ważny jest ten krok, abym już nie musiała czuć się jak intruz, ukrywając się w jednym z pokoi w bazie, niczym więzień. Po chwili dłużącego się milczenia Kapitan w końcu postanowił się odezwać.

           - Plany się zmieniły. Nie mogę wyjawić im prawdy o Tobie teraz, bo to wzbudziłoby niepotrzebne zamieszanie. Oni mi ufają, jednak ta tajemnica mogłaby sprawić, że zwątpią, a w najgorszym wypadku zrezygnują z misji. Nie chciałbym ryzykować ich rozproszeniem, kłótniami lub brakiem zgrania czy podporządkowania podczas walki – mówił z powagą, a kiedy skończył, spuściłam głowę, po czym westchnęłam z rezygnacją.

           - Więc uświadomi ich Pan, gdy wrócicie z kosmosu? – to pytanie widocznie go zdziwiło, bo nie odpowiedział od razu.

           - Niestety chyba nie będę miał już okazji – spojrzałam na niego wyczekująco. – Postaramy się od razu użyć Kamieni. A Ty będziesz na to przygotowana i wrócisz do domu – parsknęłam cicho na te słowa, a na mojej twarzy pojawił się kwaśny, pobłażliwy uśmiech.

           - To nie jest takie proste, Kapitanie. Sam Pan wie, że znalazłam się tu przez przypadek. To nie ja sterowałam tą mocą. Do tej pory nie wiem, czy ktokolwiek nią sterował, czy Kamienie mają świadomość, czy był to jedynie jeden wielki przypadek – zamilkłam na chwilę, a uśmiech zszedł mi z twarzy. – Wolę nie dawać sobie nadziei, bo wiem, jak bardzo mogę się zawieść.

           Momentalnie w pokoju zapadła cisza, którą przerwał dopiero pan Rogers słowami, które przypomniały mi nasze pierwsze spotkanie w tej rzeczywistości, kiedy stał się osobą, która jako jedyna mi uwierzyła i podniosła mnie na duchu:

           - Jednak nie pozwalając sobie na nadzieję pozbawiasz się motywacji, która może zaprowadzić Cię do celu.

           To zdanie zrobiło na mnie duże wrażenie. Było całkowitą kontrą moich negatywnych myśli, dlatego postanowiłam je jak najlepiej zapamiętać, dla próby zmiany nastawienia. Może pan Steve miał rację i powinnam skupić się na próbie powrotu do domu, mimo początkowych porażek? W końcu w obcej rzeczywistości byłam zaledwie nieco ponad dwa dni, a to naprawdę nieduży odstęp czasu i nadal jest możliwość, że uda się odmienić mój los. Tym bardziej, że akurat udało się ocalić pana Tony'ego, zdobyć pomoc tajemniczej blondynki i odkryć prawdopodobne miejsce pobytu Thanosa. Przypadek? Nie sądzę.

           Tak się zamyśliłam, że zapomniałam odpowiedzieć na słowa Kapitana. On jednak nie mógł na to czekać, ponieważ wiedział, jak bardzo czas się teraz liczył.

           - Cóż, muszę już iść. Możliwe, że to nasze ostatnie spotkanie, więc... Powodzenia, Hope. Miło było Cię poznać – powiedział, wyciągając rękę w moją stronę. Ah, nie lubiłam pożegnań. Poczułam, jak coś ściska mnie w gardle, jednak zacisnęłam zęby, starając się uspokoić.

           - Dziękuję, Kapitanie. To zaszczyt poznać lepszą wersję Ciebie – odparłam, ściskając oburącz jego dłoń. Starałam się nie drżeć z emocji, jednak nie dałam rady, więc szybko ją puściłam. Nagle stanął na baczność i zasalutował, mówiąc mocnym, żołnierskim głosem, którego mimo wszystko nie dało się wziąć na poważnie:

           - Kapitan Ameryka dwa odmeldowuje się!

           Właściwie nie wiedziałam, jak na to zareagować, dlatego starałam się go naśladować, choć po jego słowach nie potrafiłam nic odpowiedzieć, zalewając się łzami. Czułam, że będzie mi go brakować, bo chociaż znałam go krótko, to jednak zrobił dla mnie wiele i naprawdę cieszyłam się, że Kapitan Ameryka już nigdy nie będzie mi się kojarzył jednoznacznie źle.

           Widząc moją reakcję uśmiechnął się delikatnie, a na jego twarzy widać było troskę pomieszaną z pewnego rodzaju nostalgią. Podszedł do mnie i przytulił, czego się nie spodziewałam, ale nie protestowałam. Ku własnemu zdziwieniu nie było mi niezręcznie, a w ramionach pana Rogersa przez chwilę mogłam poczuć się jak w silnych objęciach ojca.

           - Coś czuję, że o tak dosłownie magicznym epizodzie nigdy nie zapomnę.

           Kiedy mnie wypuścił, dodał tylko:

           - Jak następnym razem będziesz chciała odwiedzić naszą rzeczywistość, to wpadnij na kawę. Tylko może lepiej zapukaj, zamiast pojawiać się nagle już w środku budynku. Nie wiem, jak to jest u Ciebie, ale tutaj to bardziej cywilizowany sposób – zakończył żartobliwie. Dzięki niemu zdążyłam się już uspokoić i w tamtym momencie zdobyłam się nawet na uśmiech, mimo obolałej od płaczu twarzy.

           Po tych słowach skinął głową, na co odpowiedziałam tym samym, i wyszedł. Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, już czułam ukłucie w sercu, jakbym traciła kogoś, z kim zdążyłam zbudować początek dobrej więzi.

           Spojrzałam w stronę stolika, na którym Kapitan zostawił talerz z kanapkami. Właściwie od momentu śniadania zdążyłam trochę zgłodnieć, więc uznałam, że się nimi posilę, jednocześnie zagryzając smutki. Podczas posiłku poczułam, jak moc tajemniczej kobiety i pana Bannera oddala się, aż w końcu znika z mojego zasięgu. Wtedy też uświadomiłam sobie, jak blisko może czekać mnie powrót do domu. Postanowiłam więc czym prędzej się przygotować, bo przez moment pogoniła mnie do działania myśl, że mogłabym zostać przeteleportowana w pożyczonych ciuchach, kiedy moje zostałyby w tej rzeczywistości. Rzuciłam się więc w stronę łazienki i przebrałam się, składając zdjęte ubrania w zgrabną kostkę. Przez chwilę myślałam nawet o liście pożegnalnym czy liściku z podziękowaniami, głównie dla pani Natashy i pana Bannera, jednak ograniczyłam się do kilku banalnych zdań, które zapisałam na jednej z pustych kartek znalezionych w szufladach biurka. Byłam zbyt zaaferowana, żeby sklecić coś sensownego, co wyrażałoby wdzięczność, nie zaś chaos, który panował w mojej głowie w tamtym momencie.

           Kartkę zostawiłam na kupce ubrań, zaś sama włożyłam pierścień na palce i usiadłam na łóżku, w celu medytacji. Byłam bardzo zestresowana i mimo zamkniętych oczu nie potrafiłam oczyścić umysłu, aby nic, żadne wspomnienia czy wątpliwości go nie rozpraszały. Nawet głębokie wdechy niewiele pomogły. Starając się zignorować te przeszkody bardzo mocno skupiłam się, aby wyobrazić sobie świat, a potem kosmos. Z doświadczenia podczas treningu z panem Tony'm wiedziałam, jak ważna może być wyobraźnia i wizualizacja. Miałam nadzieję, że gdy poczuję moc Kamieni, to wymyślona mapa kosmosu zadziała jak radar, a mi może uda się w jakiś sposób skumulować moc, która wystarczy, aby przenieść mnie do mojej rzeczywistości. Nie wiedziałam, czy ten pomysł ma rację bytu, bo do tej pory kumulowałam w sobie jedynie moce otaczających mnie żywiołów, jednak uznałam, że warto spróbować, choć i tak ostateczny wynik mógł zależeć, jak w przypadku pierwszego czerwonego portalu, jedynie od 'woli' Kamieni bądź przypadku. Starałam się odgonić myśli o niepowodzeniu. Mimo tego, że po tej stronie spotkałam co najmniej dwie przychylne mi osoby, to jednak z całych sil chciałam już wrócić do domu. Za bardzo zdawałam sobie sprawę z tego, że nie należę do tej rzeczywistości. Że jestem błędem w działaniu wielkich sił, a moja obecność jest mimo wszystko zbędna. Może pomogłam w kalibrowaniu maszyny doktora Bannera, jednak czy bez tego by sobie nie poradzili, mając do pomocy blondynkę o silnej mocy powiązanej z Kamieniami lub posiadając informacje obeznanej w kosmosie i posiadającej więzi z tytanem Nebuli? Najpewniej bez większych problemów.

           Westchnęłam.

           ~Weź się w garść. Wszystko będzie dobrze. Musi być, prawda?~ starałam się przywołać do pionu, gdyż bałam się, że stres może odebrać mi szansę na powrót, bo zwiększał on prawdopodobieństwo pomyłki lub rezygnacji pod wpływem negatywnych emocji. Dlatego też, mając już w umyśle mapę kosmosu, dążyłam do uzyskania spokoju, dodając kolorów mojemu tworowi i mieniących się efektów. Nie był to żaden wyczyn, gdyż każdy mógł wykreować coś takiego dzięki swojej wyobraźni, jednak w tamtym momencie i tak czułam się jak artysta, a trochę jak twórca wszechświata i to uczucie w dużym stopniu dodawało mi spokoju i fascynacji, w których się zatapiałam. Chyba pierwszy raz w moim życiu medytacja, która zawsze wydawała mi się nudna i zbyteczna, a także nieco skomplikowana, zadziałała, ukazując mi swój potencjał. Stres opuścił mój umysł. Nie byłam jednak pewna, na jak długo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro