~22~
Po powrocie do pokoju długo siedziałam, rozmyślając, co ze sobą począć. Chciałam się jeszcze na coś przydać. Jednak co mogłam zrobić ponad to? Właściwie teraz wszystko zależało od pana Bruce'a i wyników jego pracy. Reszcie pozostawało czekanie na rozwój wydarzeń.
Moje myśli mimowolnie skierowały się w stronę pana Tony'ego. Czy na pewno wróci? Co się z nim działo przez cały ten czas? Jednak dwadzieścia dwa dni to naprawdę dużo... Czy miał możliwość powrotu na Ziemię? Jeśli tak, to co go zatrzymało? Czy chce na własną rękę pokonać fioletowego tytana, szukając jego śladu w kosmosie? Pozostawały tylko spekulacje o jego losie, co mimo, iż nie był to ten sam człowiek, którego znałam w mojej rzeczywistości, to jednak był jego wersją w tej, a ja nadal nie mogłam całkowicie wyzbyć się wspomnień emocji dotyczących relacji z poszczególnymi osobami. Nawet patrząc na Kapitana miałam wrażenie, że zaraz rzuci w moją stronę jakimś zgryźliwym tekstem, jednak wynikało to bardziej ze strachu niż sentymentu. Właściwie w jego osobie od początku pokładałam nadzieję na poprawę mojego losu. Był dla mnie naprawdę miły i wydawało się, że chce mi pomóc. Dlatego dużym ciosem był dla mnie nagły chłód i dystans już następnego dnia od podjętej decyzji o moim pobycie w bazie. I choć nie mogłam mu mieć tego za złe, gdyż pewnie sam miał głowę pełną wątpliwości, zupełnie jak Natasha, to jednak zachowanie to nadal bolało. Już od dawna nie czułam się taka samotna.
Dlatego po części iskierką nadziei był dla mnie uprzejmy pan Banner, który, zdawało się, chciałby wierzyć w moją prawdomówność, a wiara ta, choć na pewno w dużej mierze była napędzana przez chęć naprawy patowej sytuacji ludzkości, to jednak nadal czuć było w niej taką zwykłą, ludzką troskę o jednostkę. I choć nie mogłam tego nazwać więzią właściwie po jednym spotkaniu, to mimo to cieszyłam się, że w moim otoczeniu istnieje taka osoba i w razie czego mogłabym próbować zwrócić się do niej o pomoc.
Moje przemyślenia przerwał milczący Kapitan. Wkroczył do mojego pokoju, aby przynieść mi posiłek, jednak mimo braku słów poczułam zmianę w jego zachowaniu. Chłód bijący od niego jeszcze kilka godzin temu teraz jakby ustał, a w jego miejsce wkroczyło zmieszanie. Wyglądał tak, jakby badania doktora Bannera potwierdzały jednak moją prawdomówność, więc pan Steve zrozumiał, jak bardzo krzywdzące mogło być jego zachowanie. Było mi go żal, bo przecież nie cofnie teraz czasu i tego nie zmieni, a wyrzuty sumienia będą go męczyć, dopóki nie pokażę mu, że nie mam do niego pretensji. W końcu mimo tego, jak bardzo jego słowa i gesty były dla mnie trudne, to jednak rozumiałam ich źródło i motywację. Zależało mi jedynie na tym, aby, jeśli to już minęło, zacząć po prostu od nowa, z czystą kartą – tak, jakby do tego nie doszło. Wiedziałam, że nam obojgu będzie z tym o wiele lżej. Dlatego też, kiedy pan Rogers kierował się w stronę wyjścia, tylko przelotnie zerkając na mnie z miną wyrażającą ubolewanie, zdecydowałam się odezwać.
- Kapitanie? – zatrzymałam go, co przywołało od razu na myśl pewne świeże wspomnienia. Jednak tym razem byłam pewna, że nic złego się nie wydarzy.
Pan Steve patrzył na mnie pytająco, a ja w jego oczach nadal widziałam poczucie winy, jakby chciał mnie przeprosić, choć nie sądził, że mogłabym wybaczyć mu wrogość w momencie, kiedy najbardziej potrzebowałam czyjegoś oparcia.
- Dziękuję – powiedziałam, uśmiechając się do niego w geście pocieszenia, a także na symbol tego, że nie chowam do niego urazy. Widać było, że zdziwił się moją postawą – najpewniej dlatego, że widział przecież, jak bardzo przybiło mnie jego wcześniejsze, chłodne zachowanie. Czym zasłużył sobie na wybaczenie? Mnie wystarczył jego szczery żal, którego nie potrafił ukryć pod połą powagi.
- Nie ma za co – mówił, spuszczając wzrok. – Za to, co dla nas zrobiłaś to my powinniśmy Ci podziękować.
- Nie... Pojawiłam się tu, stając się Waszym kolejnym problemem. Naprawdę... - ciągnęłam, jednak przerwał mi stanowczo.
- To nie Ty byłaś problemem. Po prostu źle Cię oceniłem. Wybacz – dawkował słowa, przedstawiając sprawę bardzo zwięźle i rzeczowo, co wskazywało na żołnierskie przyzwyczajenia. Jednak czuć było, że naprawdę ta sprawa go męczyła i wiedział, co chce mi powiedzieć. Bardzo miło mnie to zaskoczyło, bo oznaczało to, że zmienił wcześniej swoje nastawienie z otwartego na chłodne, ze względu na swoje wątpliwości, bo z jednej strony chciał mi wierzyć i pomóc, ale z drugiej nie mógł ryzykować życiem ocalałych członków swojej rodziny, za jaką miał wszystkich Avengers.
- Odizolowanie intruza to odpowiedzialna decyzja, według mnie – na te słowa spojrzał na mnie bez przekonania. Byłam pewna, że gdyby cofnął czas, to nie chciałby, abym czuła się tu obca. – Zresztą, już przy naszej pierwszej rozmowie intuicja dobrze pana prowadziła. Jest pan jedyną osobą, która mi uwierzyła. Nie każdy ma takie wyczucie – powiedziałam na pocieszenie, na co uśmiechnął się delikatnie, nie patrząc na mnie. Na pewno dziwił się, że ta rozmowa przeszła tak gładko, choć pewnie zakładał, że może być różnie. - Cieszę się, że mimo wszystko mogłam się na coś Wam przydać.
- Na pewno jeszcze nie raz będziesz mogła nam pomóc. Oczywiście, jeśli będziesz miała na to ochotę. W końcu jesteś wolną jednostką, możesz iść gdzie chcesz, a i tak do tej pory udało Ci się zrobić coś, czego nie potrafił nikt z nas. Dzięki Tobie najpewniej za kilka godzin będziemy mogli sprawdzić położenie Kamieni Nieskończoności lub znaleźć ich ślad z ostatnich tygodni. To wystarczająco dużo.
- Zawsze będę do Waszej dyspozycji – twardo stałam przy swoim. – I tak nie mogę teraz odpuścić. Muszę znaleźć sposób, aby wrócić do swojego świata, a pomoc Wam z pewnością mnie do tego przybliża – patrzył na mnie ze zdziwieniem, że wykazuję tak mocną determinację, choć jeszcze niedawno byłam na skraju załamania. Właściwie tylko próbowałam być silna. W duchu strach nie opuszczał mnie od momentu, kiedy znalazłam się w obcej rzeczywistości i stopniowo narastał, gdy orientowałam się, że maleją moje szanse na powrót. W czasie pobytu w bazie Avengers miałam dość mieszane uczucia – raz czułam, że wszystko może się ułożyć, a innym razem – że zostanę tu na zawsze, na dodatek wśród ludzi, którzy mi nie ufają. Teraz też nie byłam pewna czy moja pomoc cokolwiek da, a także czy nie stanie się coś, co ponownie odmieni nastawienie Kapitana względem mnie. Jednak starałam się wierzyć, że będzie dobrze. Chwytałam się nadziei, jak tonący brzytwy, aby ukoić nerwy i dodać sobie otuchy – tak, jak radził mi niegdyś pan Thor. Mimo to kotłujące się we mnie emocje powodowały, że moje ciało aż trzęsło się ze strachu, który tak mocno próbowałam stłumić. Na szczęście najpewniej pan Steve zdawał się tego nie dostrzegać, co w pewien sposób mimo wszystko było dla mnie pozytywem, bo w tym momencie sama poddawałam w wątpliwość to, czy naprawdę się trzęsę, naprawdę się boję, jeśli nikt tego nie widzi? Ta myśl, w której niejako powierzałam zaufanie patrzącemu na mnie Kapitanowi, naiwna wręcz, jednak spowodowała, że naprawdę trochę się uspokoiłam. Może pan Steve nie widział mojej duchowej walki, jednak jego intuicja mogła mu to podpowiadać, gdyż zamilkł na chwilę, jakby czekając na moment, w którym realnie przestały mi drżeć ręce. Dopiero wtedy się odezwał:
- W porządku. W takim razie na pewno dam Ci znać, kiedy będziemy Cię potrzebować – pokiwałam powoli głową.
- Będę też bardzo wdzięczna za wszelkie informacje z zewnątrz, jeśli to nie problem. Wolałabym na bieżąco orientować się w Waszych planach co do Thanosa.
- Załatwione. Jednak od jutra Twoja sytuacja w bazie trochę się zmieni, jeśli wiesz, co mam na myśli – spojrzałam na niego zdumiona. Domyślałam się, w czym rzecz, jednak nie wierzyłam, że dojdzie do tego aż tak szybko, tym bardziej, jeśli do tej pory Kapitan miał wiele wątpliwości. – Jutro im o Tobie powiem – rzekł, po czym umilkł w zamyśleniu. Widać było, że jest niepewny przyszłej reakcji reszty drużyny. – Nie mam pojęcia, jak zareagują, jednak mam nadzieję, że uda mi się ich przekonać do tego, żebyś została. Jeśli tak się stanie, to przeniesiesz się do mniej obwarowanego pokoju i będziesz mogła na spokojnie przemieszczać się po całej bazie. No, może z wyłączeniem laboratoriów i prywatnych pokoi – uśmiechnął się do mnie żartobliwie. Choć bałam się reakcji reszty na moją historię, to jednak postanowiłam zaufać entuzjazmowi pana Steve'a. W końcu to on ma tutaj największy autorytet, więc inni członkowie Avengers najpewniej poprą jego decyzję, choć jest ona mocno kontrowersyjna. Tak się pocieszałam, jednak mój umysł był już mniej wystraszony, ponieważ wiedziałam, że jeśli nawet nie zgodzą się na mój pobyt tutaj, to pan Rogers nie zostawi mnie na lodzie i pomoże mi znaleźć miejsce, w którym mogłabym się zatrzymać i jakoś funkcjonować.
- To super – powiedziałam z ulgą. – Czy sala do treningów też wchodzi w grę? – zapytałam, kiedy przypomniało mi się, że jeśli zostanę tutaj na dłużej, to nadal powinnam trzymać formę, aby, jak na wojownika przystało, być zawsze gotowym na walkę, choć miałam nadzieję, że taka sposobność szybko nie nadejdzie.
- Jak najbardziej. Mamy tutaj duży kompleks pomieszczeń treningowych, na pewno któreś z nich będzie Ci odpowiadać.
- Na pewno. Już tu kiedyś trenowałam. Choć nie mam pojęcia, czy rzeczywiście...
- Wszystko będzie wyglądać jak w Twojej rzeczywistości? – spojrzał na mnie bystrym wzrokiem. Jego wysoko rozwinięta empatia wzbudzała u mnie podziw i byłam pewna, że kiedy wrócę do domu, będzie mi brakować tej wersji Kapitana. Jeśli w ogóle kiedykolwiek tam wrócę...
- Dokładnie – odpowiedziałam zdawkowo, z lekka przygnębionym głosem.
- Cóż, o tym się przekonasz już niedługo. A tymczasem ja będę się już zbierać. Pójdę sprawdzić, jak tam idzie Bruce'owi – oznajmił, po czym pożegnałam go i wyszedł, zostawiając mnie na powrót samą z myślami, które na szczęście były teraz o wiele lżejsze i pozytywniejsze niż przed jego przyjściem.
-------------
Niedługo po kolacji położyłam się, jednak sen nie nadchodził. Wcale się temu nie dziwiłam, bo choć z całej siły próbowałam przekonać się do solidnego odpoczynku, to jednak nadal byłam zbyt rozbudzona, aby odpłynąć. Gdybym była we własnej rzeczywistości, miałabym ciągle zajęte czymś ręce i umysł, a sen byłby zbawieniem, ale tutaj? Zupełnie nie miałam pomysłu, czym mogłabym się zająć. Mijał właściwie pierwszy pełny dzień mojego pobytu w bazie, więc moje możliwości, głównie ze względu na początkową, niepewną sytuację, były bardzo ograniczone. Nie mogłam sobie wyjść, nie mogłam z nikim rozmawiać, a Kapitanowi nie chciałam zajmować cennego czasu. Nawet wyjście do ciała astralnego było kiepskim pomysłem, bo biblioteka nie była w pobliżu mojego tymczasowego więzienia, a jednak gdybym się zbytnio oddaliła, to nie mogłabym zareagować na potencjalne przyjście pana Steve'a z jakimiś nowymi wieściami. W obliczu tych niesprzyjających okoliczności leżałam w łóżku, przekręcając się z boku na bok, zmęczona samym nic nierobieniem.
Nie wiedziałam, czy to dobry pomysł dać się ponieść własnym myślom, w obawie przed własną paniką lub odrzuceniem nadziei, jednak nie mogłam powstrzymać bombardujących mnie przemyśleń. Byłam jednocześnie podekscytowana nadchodzącym dniem i zestresowana nim. Bałam się, jaka będzie reakcja członków drużyny Avengers na moją osobę. Wywołam panikę, a może moja sprawa okaże się błahą w ich oczach? Czy poprą decyzję Kapitana? Czy doktorowi Bannerowi udało się i będzie w stanie jutro podać spędzające wszystkim sen z powiek informacje?
Tyle pytań, a zero odpowiedzi.
~Jak zwykle zbyt wnikliwie wszystko analizuję~ upomniałam się w myślach. W końcu opatuliłam się mocniej kołdrą, zamknęłam mocno oczy i starałam się oczyścić umysł. Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, jednak w końcu zasnęłam, oddając się błogo w ramiona snu.
Kraina Orfeusza jednak nie przyniosła mi spokoju, ani ulgi, a strach i chaos. Śniłam, że znów jestem w mojej rzeczywistości, w Bazie Avangers. Stoję na korytarzu, a alarm świdruje mi skronie, zaś w głowie narasta dziwne przeczucie, któremu wcześniej z powodu zmęczenia nie dałam prawa głosu, jednak odbijało się ono echem w moim umyśle. Tamtego dnia czułam, że ten, kto zbliżał się niebezpiecznie do bazy, wywołując alarm, posiadał promieniowanie podobne do tego należącego do Kamieni Nieskończoności, o wiele silniejsze niż to, które ukształtowało zieloną postać doktora Banner'a, o której opowiadała mi kiedyś Shuri. Czy to możliwe, że to Thanos wracał na Ziemię, żeby raz na zawsze zniszczyć wszystkich członków drużyny Avengers? Bo choć moc ta zdawała mi się wtedy dość mała, to jednak nie mam pojęcia, z jak dużej odległości ją wyczuwałam. Jakie mogło być inne wytłumaczenie? Czy moje uczucie było błędne?
Wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą i nie byłam w stanie myśleć racjonalnie. Chciałam się po prostu obudzić. Na szczęście nie była to wizja, a zwykły sen, więc gdy będąc w nim świadomie wbiegłam do jakiegoś pokoju i wyskoczyłam przez okno, strach przed spadaniem ocucił mnie i udało mi się wybudzić. Gwałtownie usiadłam, oddychając krótko i nerwowo, a moje ciało oblewał pot.
~Spokojnie, to był tylko sen~ powtarzałam sobie w myślach. Starałam się uspokoić, jednak, choć oddech powoli zwalniał i serce przestało bić w zdwojonym tempie, umysł nadal był przesiąknięty strachem, spowodowanym tym, że nie ustało przeczucie, że w stronę bazy zbliża się źródło mocy, przypominającej tę należącą do Kamieni Nieskończoności.
~Co jest?~ pomyślałam, sądząc, że moja intuicja właśnie sobie ze mnie żartuje albo mózg przestał odróżniać fikcję od faktu i nadal żyje ostatnim snem. Zaraz jednak w moim umyśle pojawiła się opcja, której właściwie nie mogłam odrzucić. Było możliwe, że ten ktoś z mojej rzeczywistości ma swój tutejszy odpowiednik i podobne plany, co do grupy Avengers. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Wszcząć alarm? To wydawało mi się słabym pomysłem, bo jednak najpewniej to byłoby sytuacją szokową dla osób z bazy, które jeszcze o mnie nie wiedzą, a Kapitan miałby spore problemy. W końcu właśnie jutro wszystko miało się wyjaśnić. Dlaczego to musiało się dziać teraz? Nie wiedziałam też, gdzie może być pan Steve ani gdzie właściwie ma pokój, co skłaniało mnie ku temu, że będę zmuszona wyjść i go szybko poszukać, ale będąc bardzo ostrożna, żeby nikt mnie nie zauważył, bo wzbudzę panikę nie tylko zbliżającym się intruzem, ale i moją osobą.
Właśnie miałam podjąć decyzję, kiedy poczułam, jak wszystko w moim pokoju się zatrzęsło, co wzmocniło mój strach.
~Już jest za późno~ stwierdziłam z niepokojem, wyrzucając sobie, że mimo krótkiego czasu na reakcję właściwie niczego nie zrobiłam, poza rozpatrywaniem za i przeciw różnych opcji.
W pewnym momencie jasna smuga pojawiła się na nocnym niebie niczym kometa i przez chwilę serce podskoczyło mi do gardła, bo przyszło mi na myśl, że może ten obiekt naprawdę jest ciałem niebieskim, pędzącym prawie na czołówkę z bazą. Zerwałam się z łóżka i podbiegłam szybko do okna. Stałam tak w napięciu, przypatrując się zbliżającemu się obiektowi.
~Statek kosmiczny~ zrozumiałam, kiedy mogłam się mu lepiej przyjrzeć. Z każdą chwilą widziałam coraz wyraźniej to, co się rozgrywało na dworze. Ze zdumieniem zauważyłam, że na teren przed bazą wybiegło kilka osób. Ledwo je odróżniałam, bo mój pokój znajdował się na jednym z najwyższych pięter, ale zdawało mi się, że wśród nich jest Kapitan, Natasha i... Pepper. Czując kolejny przypływ wspomnień i to, jak ze smutku zaciska mi się gardło, oderwałam wzrok od grupki. Uznałam, że w tym momencie nie czas na takie sytuacje, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że już jutro (a może i dziś, bo było już pewnie grubo po północy) będę musiała stawić czoło 'sobowtórom' osób z mojej rzeczywistości. Obiecałam sobie, że się przy nich nie rozkleję i miałam nadzieję, że uda mi się to osiągnąć.
Skierowałam swój wzrok ponownie w stronę statku. Przez chwilę sądziłam, że mam zwidy, bo zdawało mi się, że jasna smuga nie pochodzi z turbin napędowych maszyny, a jest ona jakby płonącym człowiekiem, który podtrzymuje kosmiczny pojazd. Później jednak ze zdziwieniem odkryłam, że nie myliłam się. Statek unosiła emanująca energią kobieta, która zaraz potem położyła go na trawie. Jej osoba zaparła mi dech w piersiach tak, że autentycznie przez moment zapomniałam o oddychaniu. Byłam praktycznie pewna, że to ona jest źródłem promieniowania niezwykłej mocy. Moje myśli już odbiegały na tory, na których pojawiało się miliony pytań, jednak wszystkie ustały, gdy tajemniczy pojazd kosmiczny otworzył się, a z wnętrza wyłoniły się dwie znane mi sylwetki. Sądziłam, że mój zaspany mózg znów płata mi figle, bo wydawało mi się, że widzę pana Tony'ego i panią Nebulę. Kosmitki nie dało się pomylić, zaś pana Starka poznałam po świecącym się białym światłem reaktorze, który również w tej rzeczywistości posiadał pośrodku klatki piersiowej. Mimo tak dobitnych faktów nie mogłam uwierzyć w to, że obraz przeze mnie widziany nie jest jedynie kolejnym snem.
Zastygła w bezruchu obserwowałam zachowania osób na zewnątrz i coraz bardziej czułam, że wzrok mnie nie myli. Gdyby ludzie ze statku byli intruzami, to członkowie Avengers na pewno nie zachowywaliby się względem nich tak ufnie, chętni do pomocy. A w końcu widziałam sceny, które wręcz mogły rozczulić, jak przywitanie z kimś ważnym po latach, choć przecież minął niecały miesiąc od zniknięcia pana Tony'ego w przestrzeni kosmicznej. Ten okres i tak najpewniej zdawał się wszystkim wiecznością. Rozumiałam to, bo sama ledwo utrzymywałam własną determinację, kiedy mijały miesiące od zniknięcia taty, a ja czułam, jakby szanse na jego powrót coraz bardziej malały.
Odetchnęłam głęboko, czując częściową ulgę. To nie był wróg, nikomu nie groziło niebezpieczeństwo, co znaczyło, że najpewniej w mojej rzeczywistości alarm spowodowała ta sama pokojowo nastawiona osoba. Tajemnicza kobieta, która ma wielki potencjał, aby nam pomóc. Jeszcze nigdy nie widziałam latającego człowieka, który na dodatek posiada tak ogromną moc. A może jest ona kosmitką? Czy jest znana członkom Avengers? Miałam nadzieję, że dowiem się tego już niedługo z ust Kapitana. Co więcej wrócił pan Tony, który zdawał się być nadzieją na rozwiązanie problemu, co z pewnością podniesie morale drużyny.
Powoli wróciłam do łóżka, choć czułam, że znów nie będę mogła zasnąć, tym bardziej po takiej dawce nowych informacji i pytań. Oprócz tego, że chciałam poznać tajemniczą kobietę, to mimo wszystko poza pokój ciągnęła mnie także troska o pana Tony'ego, którą starałam się zagłuszyć, powołując się na to, że była to obca dla mnie osoba i jej los nie powinien być dla mnie istotny. Mimo gonitwy myśli w końcu udało mi się ponownie zatopić w snach – tym razem na szczęście jak najbardziej neutralnych.
----------
Rankiem obudził mnie dopiero głód. Nocne wydarzenia były dla mnie na tyle zaskakujące i po części stresujące, że gdy już organizm poczuł się bezpiecznie podczas snu, to wolał sobie odbić te nieprzyjemne chwile. Po części miałam mu to za złe, bo przecież liczył się czas, a ja chciałam jak najszybciej zorientować się w nowej sytuacji oraz być gotowa na moment, który Kapitan uzna za dogodny, aby mnie już wszystkim przedstawić i zasądzić o moim losie.
Dlatego gdy tylko dotarła do mnie myśl o tym, że właściwie nie wiem, która godzina i może być późno, zerwałam się na równe nogi. Na początku poczułam ulgę, gdy zauważyłam, że na stoliku nie ma śniadania, jednak gdy mój brzuch zaburczał przeciągle zrozumiałam, że coś jest nie tak. Musiało być późno, jeśli byłam aż tak głodna.
Westchnęłam zrezygnowana, uświadamiając sobie, że najpewniej o mnie zapomnieli, właśnie przez wzgląd na nowe okoliczności. Mają pełne ręce roboty. Może szykują plan podejścia Thanosa? A może już wyruszyli, aby go odnaleźć? Byłam ciekawa, czy mój wkład w system doktora Bannera naprawdę się na coś przydał.
~No cóż. W takim razie sama wybiorę się na śniadanie~ uznałam, bo czułam, jak bardzo mój organizm domaga się posiłku. Dlatego szybko się przebrałam w świeże ciuchy przyniesione przez Kapitana, założyłam pierścień na palce i zrobiłam portal, który omijał drzwi do pokoju. Mogłam od razu przeteleportować się do kuchni, jednak nie dość, że nie byłam pewna, czy układ bazy w tej rzeczywistości jest identyczny, jak w mojej, to jeszcze mogłam się tam pojawić przed niczego niespodziewającymi się osobami. Bo choć były duże szanse na to, że Avangers jak najszybciej zdecydowali się na podróż w kosmos, aby poskromić tytana, to jednak brałam pod uwagę fakt, że najpewniej przybysze musieli odpocząć po tak długiej drodze, więc była szansa, że wszyscy są na miejscu i mogę się na nich przypadkiem natknąć. Mimo wszystko luźne ubrania sprawiały, że nie wyglądałam na wojowniczkę, a raczej zabłąkane dziecko lub ducha, co łatwo byłoby wyperswadować komukolwiek, jeśli zniknęłabym w mgnieniu oka, gdy tylko ktoś się odwróci lub zniknę za rogiem.
Właściwie nie wiedziałam, którędy iść, jednak uznałam, że najpierw sprawdzę miejsce, w którym była kuchnia w naszej bazie. Przemierzałam więc korytarze w skupieniu, wytężając słuch i starając się, aby moje kroki były jak najmniej słyszalne. W końcu dotarłam do celu mojej wędrówki i po głębokim wdechu dla odwagi, otworzyłam powoli drzwi do pomieszczenia. Z ulgą stwierdziłam, że nikogo nie ma w środku. Z upragnieniem więc rzuciłam się na lodówkę i przygotowałam sobie kilka kanapek, aby zaspokoić głód. Kiedy posiłek był już gotowy stworzyłam portal i wróciłam do pokoju z talerzem pełnym oczekiwanych pyszności. Zajadałam się ze smakiem, jednak z każdym kęsem, kiedy uczucie pustego żołądka malało, zdawałam sobie sprawę z tego, co mój umysł widocznie zdołał uznać za normalne. Nadal wyczuwałam promieniowanie mocy tajemniczej kobiety, które dochodziło gdzieś z wnętrza bazy. Zrozumiałam, że w takim razie nie mogli jeszcze wyruszyć, bo z pewnością nie zostawiliby na Ziemi tak ważnego sojusznika.
Kończąc posiłek zastanawiałam się, co dalej zrobić. Poczekać na Kapitana czy może odnaleźć go i delikatnie przypomnieć o obiecanych przez niego planach na dzisiejszy dzień, które miały zmienić moją sytuację w bazie. Ostatecznie ciekawość wygrała, bo chciałam dowiedzieć się trochę na własną rękę, co w trawie piszczy, a więc co planują Avengers. Wyjście potraktowałam jako nielegalny wręcz zwiad, który miał jedynie przypomnieć Kapitanowi o tak ważnej sprawie, jak ujawnienie mnie. Jeśli nadal nie wylecieli w kosmos, to miałam nadzieję, że przy szybkim obrocie spraw może jeszcze uda mi się do nich dołączyć. Bardzo chciałam się na coś przydać. Tym bardziej, że ta podróż, spotkanie twarzą w twarz z osobą, która była odpowiedzialna za zniknięcie mojego ojca... Przynajmniej mogłabym przyczynić się jakkolwiek do przywracania stanu sprzed pstryknięcia. Nie będę już bierna, jak w momencie ostatnich walk, kiedy nawet nie zdawałam sobie sprawy z zaistniałej sytuacji. Jak niby nigdy nic siedziałam w Kamar-Taj, odrabiając lekcje, niczego nie podejrzewając, kiedy inni walczyli. Byłam żałosną ignorantką. Obiecałam sobie nigdy więcej nie popełnić tak okropnego błędu.
Pod wpływem motywujących mnie myśli, które sprawiały, że aż się we mnie gotowało ze złości na samą siebie, opuściłam pokój, w poszukiwaniu Kapitana. Nadal jednak zupełnie nie wiedziałam, jak go odnaleźć. Żałowałam, że jeszcze nie poznałam tej sztuczki, której przecież na pewno często używał tata. W głowie zanotowałam, że muszę nauczyć się jej przy najbliższej okazji, gdy wstąpię do kamartaskiej biblioteki.
Z braku innych pomysłów postanowiłam użyć mojej zdolności do wyczuwania promieniowania podobnego do tego pochodzącego od Kamieni Nieskończoności, aby odnaleźć pana Bannera i zapytać go o numer pokoju Kapitana lub jakieś wskazówki co do tego, gdzie też może teraz być. Miałam nadzieję, że podczas mojej wędrówki akurat się z nim nie minę, bo na pewno przestraszyłby się moją nieobecnością nie na żarty, a takiej wpadki nie potrzebowałam.
Zamknęłam oczy i kiedy się skupiłam, to wyczułam oba źródła promieniowania, choć przez moc tajemniczej kobiety musiałam naprawdę wytężyć intuicję, aby zauważyć ślad doktora Bannera. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że muszą być stosunkowo niedaleko siebie, może nawet w jednym pomieszczeniu. Czyżby ją również naukowiec postanowił podpiąć, aby skalibrować swoją maszynę? To było bardzo prawdopodobne. Choć mimo wszystko promieniowanie wyczuwałam w innym miejscu niż było laboratorium.
Udałam się więc w kierunku, który mnie interesował. Gdy byłam już stosunkowo blisko, zaczęły dobiegać mnie głosy, na co zwolniłam i idąc już powoli stawiałam delikatne, bardzo ciche kroki. Czułam, że mimo wszystko dobrym pomysłem było wybiec w samych skarpetkach. Rozróżniałam głosy Natashy, Kapitana i pana Tony'ego. Ich wypowiedzi były nieco zniekształcone, gdy słowa odbijały się od ścian korytarza. Zrozumiałam jednak, że Wdowa i pan Steve wyjaśniają sytuację i działania, jakie podjęli, na co pan Stark odpowiedział im coś rozgoryczonym głosem. Wyłapałam słowa o śnie, który zbagatelizował.
~Czy to możliwe, że on również miewał wizje?~ przeleciało mi przez głowę, ale nie dane mi było dłużej nad tym pomyśleć, bo ton Iron Mana był coraz bardziej dobitny, choć równocześnie bezsilny. Wyrzucał sobie i reszcie, że, choć proponował niegdyś otoczyć Ziemię pancerzem, to jednak nie doszło to do skutku, a gdyby jednak postawił na swoim, do niczego by nie doszło. Wyłapałam ledwo słyszalne odklejanie plastrów, po czym słowa kolejnej osoby, pana Jamesa Rhodes'a. W tamtym momencie zdecydowałam się, żeby zaryzykować i wychylić się choć trochę, aby spojrzeć na to, co dzieje się w środku. Na szczęście nie zostałam przez nikogo zauważona, gdyż oczy wszystkich były skierowane na centrum zamieszania. Poczułam ukłucie w sercu, widząc pana Tony'ego w takim stanie. Wyglądał na wyczerpanego, ledwo stał na nogach, a w pewnym momencie wyrwał z klatki piersiowej reaktor i wcisnął go Kapitanowi do ręki, po czym zaraz upadł, tracąc przytomność.
Nie mogłam na to patrzeć spokojnie. Szybko schowałam się ponownie za ścianką, przyciskając dłoń do ust, aby nie wydobyć żadnego dźwięku. Miotało mną uczucie rozpaczy i bezsilności, a do oczu napłynęły łzy. Ta zrezygnowana i przybita wersja pana Tony'ego wywarła na mnie piorunujące wrażenie. Naprawdę był na skraju wytrzymałości, a jego postawa nie wróżyła nic dobrego – tym bardziej wiary w to, że może wpaść na pomysł, który wszystkich na powrót uratuje i przywróci ich istnienia.
Stałam tak w bezruchu, nie wiedząc, jak powinnam zareagować. W środku już, zdawało mi się, udało się przenieść pana Starka w bezpieczne miejsce, a zajął się nim pan Bruce i pani Pepper. Już miałam zdecydować się, aby wrócić do pokoju i zaczekać tam na Kapitana, kiedy usłyszałam nieznany mi głos. Tajemnicza kobieta stwierdziła, że idzie zabić Thanosa. Byłam pod wrażeniem jej determinacji, bo właściwie wcześniej, a przynajmniej przez ten czas, w którym słyszałam rozmowę, nie poprosiła nikogo o pomoc, ani nawet się nie odzywała, zapewne sądząc, że sprawa jej nie dotyczy. Ale już Thanos ją interesował, co przyprawiało mnie o pytanie, czy straciła podczas pstryknięcia kogoś sobie bliskiego. I co tak właściwie robiła w kosmosie? Czy walczyła na innej planecie u boku pana Tony'ego i taty? Nie mogłam sobie przypomnieć, czy widziałam ją choć przez chwilę w mojej wizji.
Nagle głos zabrała pani Nebula. Słyszałam jej kroki, co spowodowało, że tylko bardziej skuliłam się, chowając sylwetkę w cieniu, w obawie przez wykryciem. Kosmitka powiedziała coś, co wszystkim wydało się trywialne. Thanos może być w ogrodzie. Czekałam z zastanowieniem na dalsze wypowiedzi zebranych, bo niestety moja wiedza o kosmosie sprowadzała się do podstawowej wiedzy o kolejności i specyfice planet w naszym układzie słonecznym, zaś nie mogłam zupełnie przypisać którejkolwiek z nich miana 'ogrodu'. Wszystkie były raczej łyse i nieprzyjemne, gorące, burzowe lub bardzo zimne. Żałowałam, że nigdy nie zainteresowałam się wiedzą o szerszym kosmosie.
W pewnym momencie usłyszałam słowa pana Szopa, który stwierdził, że odnotowano wyładowanie mocy, spowodowane użyciem Kamieni, dokładnie dwa dni temu. Zaparło mi dech w piersiach. To wtedy, kiedy pojawiłam się w tej rzeczywistości. Byłam ciekawa, czy dopiero teraz o tym fakcie dowiedział się Kapitan, bo czułam, że po tym już na pewno nie zwątpi w moje słowa. Wychyliłam się lekko, aby ponownie spojrzeć w głąb pokoju. Umysł dopiero po chwili zidentyfikował pana Steve'a, bo przez te kilka minut nadal nie mogłam się przyzwyczaić do tego, że nie ma już brody. Wyglądał o wiele młodziej. Poza tym pocieszało mnie też to, że już tak bardzo nie kojarzył mi się z panem Rogersem z mojej rzeczywistości. W umyśle jawili mi się teraz jako dwie różne osoby, choć o podobnej aparycji.
W tle słyszałam słowa pana Bruce'a, jednak znów nie mogłam skupić się całkowicie na sensie zdań, ponieważ nagle Kapitan mnie w końcu zauważył. Najpewniej poczuł na sobie mój wzrok, który z pewnością był podejrzany, kiedy oczy wszystkich, których dostrzegał w pomieszczeniu, nie skupiały się na nim, a na rozmówcach i świecącym hologramie, który był mapą kosmosu. Z dumą stwierdziłam, że pochodził on z maszyny doktora Bannera, a więc miałam w tym swój wkład, choć anonimowy dla większości zebranych osób. Uśmiechnęłam się w duchu na ten pozytywny rozwój wydarzeń.
Mimo wszystko przerażony wzrok Kapitana w pierwszej chwili, kiedy mnie dostrzegł, sprawił, że zrozumiałam, jak bardzo nie powinno mnie tu być. Byłam już utwierdzona w przekonaniu, że pan Steve jeszcze nie zdążył reszcie o mnie powiedzieć i raczej nie zamierzał robić tego teraz. Mężczyzna zerkał na mnie ukradkiem, aby nikt się nie zorientował, że coś jest nie tak. W pewnym momencie nieznacznie pokiwał głową, na gest zaprzeczenia. Przyjęłam jego prośbę. Odsunęłam się w bezpieczne miejsce i z mieszanymi uczuciami, choć z pewnością wybijającą się ulgą, że moja 'akcja szpiegowska' nie zakończyła się fiaskiem, ruszyłam w stronę pokoju. Po drodze słyszałam jeszcze odważne słowa tajemniczej kobiety, która, jak wywnioskowałam z tej wypowiedzi, okazała się kimś w stylu obrońcy kosmosu. Naprawdę podziwiałam jej empatię i troskę o inne istoty, gdyż jej motywacją było właśnie to, że za wszelką cenę chciała dorwać Thanosa, odzyskać Kamienie i przywrócić brakujące istnienia. W duchu czułam, że kupiła mnie tym, stając się jednym z moich autorytetów. Miałam nadzieję, że niedługo będzie mi dane z nią porozmawiać.
W końcu głosy zostały w tyle, a kiedy byłam już pewna, że nikt nie może zauważyć mnie czy światła portalu, przeniosłam się do pokoju, aby tam cierpliwie poczekać na Kapitana i jego wyjaśnienia odnośnie nowej sytuacji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro