~20~
Obudziłam się dopiero rankiem następnego dnia. Tak przynajmniej wnioskowałam po promieniach Słońca wpadających do białego do granic możliwości pokoju. Chociaż czułam się jak najbardziej wyspana, to jednak nie pałałam energią i wigorem. W głowie nadal majaczyło widmo wydarzeń dnia poprzedniego, co nie dawało mi spokoju. Czy Mściciele będą w stanie mi pomóc? Czy kiedykolwiek uda mi się wrócić do mojej rzeczywistości? Nie miałam pojęcia. Właściwie nie byłam nawet pewna, czy ktokolwiek ma wystarczającą wiedzę i moc, aby wysłać mnie z powrotem. W końcu wszystko zależało od Kamieni Nieskończoności, a ich energii nie da się zastąpić żadną Ziemską technologią czy nawet magią mistyczną.
Leżałam tak, gapiąc się beznamiętnie w sufit i pozwalając sobie na coś na kształt lenistwa, choć z pewnością było to inne, znane mi już uczucie. Kolejny raz byłam niesamowicie zrezygnowana i bezsilna – zupełnie tak, jak po zniknięciu taty. Tamten moment był dla mnie tak dotkliwy, że pozwoliłam sobie na aż zbyt długą bezczynność. Zatapiałam się w smutku, zamiast działać. To tak, jakbym się poddała, a przecież jeszcze kiedyś nie znałam znaczenia tego pojęcia. Samo to, jak uparcie dążyłam do spotkania z tatą, chociaż czułam się zdradzona przez mamę i byłam na pozornie straconej pozycji. Albo jak usilnie i z zawzięciem starałam się robić postępy na treningach, chociaż szło mi jak po grudzie. A teraz leżę w bezruchu na łóżku, utwierdzając się w przekonaniu, że nie istnieje wyjście z tej patowej sytuacji.
~Tak być nie może~ uznałam, ściągając brwi w przypływie złości na swoją osobę. ~Muszę wziąć się w garść. Jeszcze nie wszystko stracone~
Chciałam w to wierzyć. Jednak nie było łatwo trwać w obcej rzeczywistości zachowując niezmierny optymizm zmieszany z nadzieją, a raczej wiarą w powrót do domu.
Usiadłam na łóżku. Czułam, jak moje ciało nadal drży od wewnętrznego strachu i innych negatywnych emocji. W końcu jednak udało mi się w pewnym stopniu uspokoić.
Wdech, wydech.
Powietrze przelatywało litrami przez moje płuca, kiedy starałam się brać głębokie oddechy. Tej metody nauczyła mnie kiedyś mama, kiedy jeszcze chodząc do szkoły miewałam wręcz paraliżujący stres przed spotkaniem z nauczycielami i rówieśnikami. O dziwo to naprawdę działało. Nie wiem, czy to przez większy dopływ tlenu do mózgu czy też samo przekonanie, że ta metoda jest skuteczna, a może przez to, że w tym momencie człowiek skupia się właśnie na oddychaniu, zamiast na czymkolwiek innym, co zaprząta jego myśli, jednak cieszyłam się, że mimo upływu lat ta zgoła prosta czynność nadal mi pomaga.
~Dzięki, Mamo~ powiedziałam w myślach, a na moje usta na chwilę wkradł się delikatny uśmiech. ~Zbyt pochopnie Cię osądziłam. Dużo się pozmieniało, ale jestem pewna, że jeszcze możemy to naprawić~ z taką nadzieją w sercu poczułam się troszkę lżej. Tym bardziej, że uświadomiłam sobie, że przecież wszelkie przykrości, których doznałam po zobaczeniu domu bez moich rzeczy czy podczas zdarzenia w szpitalu, należały do tej rzeczywistości i nie miały najpewniej zupełnie odbicia w moim świecie. Pierwsza cicha motywacja, aby wrócić do domu.
Postanowiłam zrobić sobie listę, aby znaleźć w sobie więcej siły na przetrwanie w obcym miejscu, co byłoby swoistym gradem mocnych kopniaków, pchającym mnie w stronę rozwiązania mojego problemu.
Muszę przywrócić tatę. Drugi powód.
Trzeci, to osoby, które zostawiłam w mojej rzeczywistości i najpewniej się o mnie martwią - Shuri, pan Tony, Natasha i przyjaciółka z byłej szkoły.
Wszystkie pozytywne wspomnienia związane z wymienionymi osobami przyprawiły mnie o ogromną tęsknotę, ale taką w miarę znośną, która po prostu wołała: „Mogę już wrócić do domu? Chcę im powiedzieć, jak wiele dla mnie znaczą". Cóż, w pewnym sensie ta izolacja dawała mi wielką naukę pokory i tego, że powinnam bardziej doceniać ludzi, którzy są obok mnie.
Przez głowę przemknęła mi myśl, że może to był cel Kamieni. Może chciały mnie zahartować na przyszłość, żebym była niezłomna?
~Możecie mnie już odesłać! Załapałam!~ zawołałam do nich w myślach, jednak, jak można było się spodziewać, nic się nie wydarzyło. Westchnęłam z dezaprobatą. No tak. Najpewniej to naprawdę była anomalia, nie ma się co oszukiwać. Zwykły przypadek.
Wiedziałam, że to tym gorzej dla mnie, ponieważ jeśli Kamienie nie chciały mnie wysłać, to czemu miałyby pokusić się na odesłanie mnie z powrotem? To w końcu tylko źródła mocy. Najpewniej nie mają własnej woli, a wszystkie ich działania albo są sterowane przez posiadacza, albo częściowo wymykają się spod kontroli i działają w cały świat. To tłumaczyłoby dwie takie same wizje z różnych rzeczywistości, kiedy nawet nie udało mi się wcielić w życie rozwiązania choćby jednej z nich w odpowiednim miejscu i czasie. Shuri miała rację – przenikające się, zbliżone do siebie rzeczywistości, to cholernie niebezpieczna anomalia. Tym bardziej, kiedy przypadkiem pojawiłeś się nie po tej stronie, co trzeba. W końcu inni są z pewnością bezpieczni – żaden portal ich nie wciągnie. Jak to idiotycznie brzmi. Tylko ja mogłam znaleźć się w takiej sytuacji. Żaden doświadczony mag nie pozwoliłby sobie na manipulowanie przez kogoś swoją własną mocą – nawet, jeśli tym kimś, a raczej czymś są szczątkowe części mocy Kamieni Nieskończoności. Byłam pewna, że gdyby to tacie przytrafiło się coś podobnego, to, do jasnej cholery, potrafiłby jakkolwiek kontrolować tę moc, chociaż byłby tylko jej przekaźnikiem. Musiał być jakiś sposób. Jednak najpewniej byłam zbyt głupia i niedoświadczona, żeby na niego wpaść...
Z mieszonymi uczuciami skierowałam swój wzrok na pokój. Potrzebowałam chwili, aby oderwać się od myśli, a skupić na otaczającej mnie nowej rzeczywistości. Jeśli pozwoliłabym sobie na spekulacje, nieznawszy aktualnych faktów leżących wręcz na widoku, z pewnością zachowałabym się bardzo nierozsądnie, z wielką dozą ignorancji. Jeśli chcę wynegocjować pomoc ze strony tych nieznanych mi osób, to muszę być gotowa na wszelkie kontrargumenty i wiedzieć, na czym stoję, a raczej siedzę, bo w tamtym momencie podniosłam się do wymienionej pozycji. Było mi ciepło i błogo wśród miękkiej kołdry, więc mój stan cielesny mogłam uznać za naprawdę dobry. Szkoda tylko, że nie rzutował tak idealnie na psychikę. Byłoby mi o wiele prościej i lżej bez ciągłego stresu oraz strachu o przyszłość. No cóż – nie da się mieć wszystkiego, nieprawdaż?
Jak wczoraj zdążyłam zauważyć, pokój wyglądał bardzo szablonowo, zupełnie jak ten, w którym było dane mi zamieszkać w Bazie Avengers w mojej rzeczywistości, jednak tamten posiadał na pewno więcej przytulnych i ważnych rzeczy codziennego użytku. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam, wyglądało bardzo surowo; oprócz łóżka posiadało tylko stolik, szafkę nocną i biurko, a także kilka krzeseł. Na ścianie po prawej stronie od wejścia widniały drzwi do łazienki. Patrząc coraz bardziej wnikliwie zauważyłam stosunkowo małe urządzenie blokujące, tuż obok drzwi wejściowych.
~No pięknie~ pomyślałam. ~Czyli jednak więzienie~
Byłam trochę podminowana tym faktem. Nie dlatego, że nie mogłam opuścić pokoju, ponieważ ściany nie stanowiły dla mnie żadnego problemu, jednak czytnik kart oznaczał, że mimo wszystko nie wierzą w moją wersję na tyle, żeby nie trzymać mnie pod kluczem i nie mieć na mnie oka.
Westchnęłam głęboko. Czułam, że czeka mnie ciąg trudnych rozmów, które finalnie zadecydują o moim losie. Chociaż myślałam, że mam za sobą sukces, to myliłam się. Jednak czy mogłam mieć im za złe ogromną ostrożność w zaistniałej sytuacji? Jestem tajemniczą intruzką, a kolejne zagrożenie z pewnością nie jest teraz czymś, czego potrzebują Avengersi. Tym bardziej, jeśli miałoby być to niebezpieczeństwo na żądanie.
Więc co hamuje ich przed wyrzuceniem mnie z bazy? Czy moja ckliwa historia jest na tyle ważnym argumentem, żeby zignorować ryzyko? Intuicja cały czas mówiła mi, że coś musi się kryć za niespodziewaną pomocą ze strony Kapitana. Byłam tylko ciekawa, czy naprawdę jego głos był ważniejszy od głosów reszty? A może większość go poparła? Jeśli tak, to czemu?
Kolejne pytania, a brak odpowiedzi. Znowu to robię. Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem.
~Nic tym nie wskórasz. Ogarnij się. Musisz trochę wyluzować i poczekać na jakiekolwiek odpowiedzi, bo zasypując się kolejnymi pytaniami tylko jeszcze bardziej się dezorientujesz~ powiedziałam w myślach, starając się przekonać samą siebie do bezcelowości zagnębiania się wszystkim, o czym tylko pomyślę.
Te racjonalne słowa trochę mnie ocuciły. Pod ich wpływem wstałam w końcu z łóżka i postanowiłam obejrzeć rzeczy, które leżały zwinięte na biurku. Okazało się, że była to biała bluzka i czarne leginsy.
~Cóż, miło z ich strony~ uznałam, zdziwiona tym, że pomyśleli o jakimś ubraniu dla mnie na przebranie. W duchu dziękowałam za tę wspaniałomyślność, bo czułam się niesamowicie dziwnie po nocy spędzonej w stroju do walki. Może i był on moim najczęstszym strojem, w którym chodziłam po Bazie w mojej rzeczywistości, bo co kilka dni miałam treningi, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się w nim spać. Naprawdę dobrze, że jeszcze nie byłam aż tak leniwa, aby o tym zapomnieć lub specjalnie go nie zdejmować, ponieważ teraz niektóre miejsca miałam niestety obolałe od poodbijanych na skórze pasków i fałd mocnego materiału. Jednak wbrew pozorom nie spało mi się źle. Zasnęłam jak aniołek i nawet po przebudzeniu nie uznawałam tego bólu za uciążliwy. W porównaniu do wcześniejszego okropnego wycieńczenia ta niedogodność była teraz tylko małą rysą na szkle.
Po chwili zastanowienia postanowiłam się trochę odświeżyć i doprowadzić do porządku, skierowałam się więc do łazienki, zabierając ze sobą hojny dar od Avengerów. Swoją drogą zastanawiałam się, czy ciuchy są randomowymi częściami ubioru znalezionymi w jakimś pomieszczeniu z gratami, czy może są owocem swoistej 'zrzutki' od członków zespołu. Chociaż ta druga opcja byłaby bardzo miła z ich strony, to jednak chyba wolałabym pierwszą, bo nieswojo czułabym się mając w głowie myśl, że są one czyjąś własnością.
W łazience czekały na mnie kolejne miłe podarki – w sumie każdą rzecz, która, chociaż teoretycznie podstawowa, sprawiała, że moje 'więzienie' było bardziej przytulne i znośne, bardzo ceniłam. W końcu nikt nie jest zobligowany do tego, aby traktować intruza łagodnie i z szacunkiem. A ja czułam się mimo wszystko ugoszczona. Najpierw kołdra przyniesiona przez Kapitana, potem ubrania, a teraz jeszcze komplet artykułów do mycia ciała oraz ręczniki. To trochę poprawiło mi humor, bo stanowiło kontrę dla faktu fortyfikacji zajmowanego przeze mnie pokoju. Więzienie, ale z klasą.
Niewiele myśląc rozebrałam się i wskoczyłam pod prysznic. Gorąca woda przyjemnie okalała moje ciało, a zapach płynu sprawił, że przez chwilę zapomniałam o bożym świecie. Zamknęłam oczy, pozwalając mojej wyobraźni popłynąć w siną dal. Po stosunkowo długiej, jak na mnie, kąpieli, wyszłam z kabiny i wytarłam się miękkim ręcznikiem. Ah, jakże te wszystkie proste czynności były w tym momencie moim ukojeniem! Napawałam się nimi, jakbym pierwszy raz w życiu ich doświadczała. Ubrałam się, cały czas starając się wdychać przyjemny zapach płynu do ciała. Okazało się, że leginsy pasują na mnie prawie jak ulał – były tylko nieco przydługie, dlatego lekko zwijały się przy kostkach, jednak nie był to dla mnie żaden problem. Natomiast bluzka była ewidentnie oversized, jednak uznałam, że w sumie będzie mi trochę swobodniej, więc nie ma co narzekać. Przejrzałam się w lusterku. Moja twarz wyglądała na zaspaną, więc przemyłam ją zimną wodą. Mimo świeżości nadal dostrzec można było na niej widmo przeżytego skrajnego wyczerpania.
Kiedy byłam w trakcie mycia zębów, usłyszałam mechanizm otwierania drzwi pokoju, a przynajmniej takie miałam wrażenie. Zastygłam w bezruchu, zastanawiając się, czy powinnam jakoś zareagować. Po chwili jednak uznałam, że póki nikt nie ma zamiaru wtargnąć do łazienki wyważając uprzednio drzwi, to nie będę się wychylać. W końcu to z pewnością ktoś z drużyny. Jednak po co do mnie przyszedł? Czy nie wystarcza im oglądanie mnie przez kamery? Bo zakładałam, że pokój jest nimi naszpikowany. Jednak pewnie łazienka już nie. Może zatem chcieli się upewnić, że jeszcze tu jestem? To bardzo prawdopodobne.
Zastanawiałam się też, ile razy ktoś odwiedzał mój pokój nocą, kto miał dostęp do tego pomieszczenia i jakie mają co do mnie plany. Jednak zostawiłam wszystkie wątpliwości na później, ponieważ zwyczajnie nie byłam w stanie znaleźć odpowiedzi na żadne z nich. Musiałam poczekać na jakiegokolwiek wysłannika Avengersów, aby zadać mu jakieś pytania. Miałam nadzieję, że tą osobą będzie Kapitan. Mimo tego, że nadal odczuwałam ogromny dysonans pomiędzy tym, jak go zapamiętałam, a tym, jaki wydawał się być w tej rzeczywistości, to jednak był jak do tej pory jedyną osobą, co do której czułam chociaż minimalne zaufanie.
Kiedy skończyłam tę nader luksusową higienę poranną, zabrałam moje ciuchy i wyszłam. Przed drzwiami łazienkowymi stała para ciepłych kapci, co mnie niesamowicie zdziwiło, oczywiście pozytywnie. W końcu kiepsko byłoby poruszać się po pokoju boso, a skarpetek mi nie sprawili. Poza tym już na progu uderzył mnie zapach świeżo parzonej herbaty i ciasteczek cynamonowych. Oczy zaświeciły mi się na samą myśl o posiłku, spojrzałam więc w kierunku, skąd dochodziła mnie przyjemna woń. Na stoliku nieopodal okna stała bogato zastawiona taca – leżał na niej talerz ze stosem kanapek, kubek świeżo zaparzonej herbaty oraz paczka ciasteczek. Podeszłam w jego kierunku jak zahipnotyzowana, a ślina ciekła mi na potęgę. Jednak wrodzona ostrożność kazała mi się opamiętać. Najpierw odłożyłam ubrania na biurko, a potem szybkim krokiem wróciłam do stolika. Zapowiadała się istna uczta.
-----------------
Jak Boga kocham, pierwszy raz w życiu przetrwałam coś takiego. Skrajne wyczerpanie, głód i osamotnienie. Wiedziałam, że to jedynie namiastka tego, co naprawdę muszą czuć ludzie w podobnych sytuacjach, chociaż szczerze nie miałam pojęcia, jakie wydarzenia można byłoby sklasyfikować jako podobne. Imigrację? Wojnę? Ucieczkę? Zagubienie? Grunt, że o wiele poważniejsze zdarzenia, a przynajmniej tak wolałam o nich myśleć. Wtedy to, co mnie spotkało, wydawało się być lżejsze, a przynajmniej łatwiejsze do rozwiązania.
Tak czy siak z czystym sumieniem mogłam powiedzieć, że podczas zaspakajania podstawowych potrzeb, takich jak chociażby głód czy sen, mój umysł skupiał się w końcu na czymś innym niż stres i wszelkie wątpliwości. Chyba mogę uznać, że podświadomie nawet dobrze sobie radziłam.
Ta odskocznia od nieprzyjemnego natłoku myśli wpłynęła na mnie naprawdę pozytywnie i miałam nadzieję, że ten stan utrzyma się jak najdłużej. Byłam najedzona, umyta i wyspana, więc wylądowałam w łóżku, otulona ciepłą kołderką, sącząc pyszną herbatę. To był ogromny sukces, bo w tej chwili mogłabym przemierzać pokój w tę i w drugą stronę, zastanawiając się nad wszystkimi pytaniami, które byłyby w stanie pojawić się w mojej głowie - nie ważne, że nie mogłam udzielić na nie żadnych odpowiedzi. A mimo to udało mi się względnie uspokoić, jakby zostawiając wszelkie nieprzyjemne wątpliwości gdzieś poza moim obszarem komfortu. Metaforycznie rzecz ujmując zamknęłam je na klucz w ciemnej piwnicy, skąd nie miały prawa uciec, przynajmniej teoretycznie. Wrócę do nich, kiedy będę gotowa się z nimi zmierzyć.
W tej chwili ulgi i błogości postanowiłam spróbować czegoś na wzór medytacji. Nie miałam zamiaru opuszczać ciała, aby uciec do stanu astralnego, ponieważ nadal nie wiedziałam, jak to może się skończyć, jeśli nie jestem z tej rzeczywistości, a wolałam unikać niepotrzebnego narażania się na dezintegrację mojej osoby. Dlatego też uznałam, że dobrym wyjściem będzie zwyczajna praca nad ciałem. Zamknęłam oczy i próbowałam się rozluźnić. Skupiałam się na każdym kawałku mojej skóry, aż przechodziły mnie przyjemne dreszcze i ogarniało mnie poczucie relaksu i odprężenia. Poza tym ponownie zastosowałam dawną metodę mamy, polegającą na głębokich, powolnych oddechach. Wykonując to wszystko musiałam naprawdę komicznie wyglądać, ponieważ nadal siedziałam po turecku wśród ciepłej kołdry, trzymając w dłoniach kubek z gorącą herbatą. Uśmiechnęłam się pod nosem sama do siebie. Rozpierała mnie duma, że z dramatycznego wręcz stanu fizycznego i psychicznego potrafiłam pozbierać się i uspokoić emocje. Nie wiedziałam jednak, czy przyszłe, czekające na mnie wydarzenia ponownie mnie nie rozbroją. W myślach zaklinałam, abym znalazła w sobie siłę, aby to wszystko przetrwać.
Moją pseudo medytację przerwało ciche piknięcie czytnika kart magnetycznych. Otworzyłam powoli oczy i podniosłam do ust kubek, aby upić kolejny łyk napoju. W spokoju oczekiwałam tego, co miało nastąpić. Byłam bardzo ciekawa, kto pojawi się w drzwiach. Już miałam stawiać zakłady, kiedy wejście się uchyliło i ukazała się w nich znajoma mi czupryna. Lekko się uśmiechnęłam, jednak na szczęście najpewniej Kapitanowi umknęło to uwadze, gdyż moja mina nie zmieniła się jakoś diametralnie, jako, że byłam w dobrym humorze, a na dodatek nadal trzymałam kubek tuż przy ustach, studząc herbatę. Niestety on nie wyglądał na ucieleśnienie pozytywnych emocji. Ba, nawet nie wyglądał tak neutralnie jak dnia wczorajszego. Jego twarz zdradzała czający się gdzieś w głowie smutek i niepewność. Zastanawiałam się, czy było to związane z tym, co ma zamiar mi powiedzieć.
- Mogę...? – zapytał niepewnie, jakby bijąc się z myślami, czy w ogóle powinien się o to pytać kogoś, kogo przetrzymują w charakterze więźnia.
- Pewnie – powiedziałam spokojnie, podnosząc głowę znad kubka. Kiedy tylko usłyszał pozwolenie wszedł, a drzwi zamknęły się za nim automatycznie. Kapitan wysunął krzesło stojące przy biurku i postawił je nieopodal łóżka, siadając na nim odwrotnie, niż zakładali zapewne jego twórcy. Cóż, widocznie uznał, że gdyby usiadł oparciem do tyłu, nie wiedziałby, co zrobić z nogami i jak ułożyć ręce tak, żeby wypadało. Nie mnie oceniać.
Widziałam, że kilka długich chwil zbierał się, żeby coś powiedzieć, jednak za każdym razem, kiedy otwierał usta, po chwili zamykał je i spuszczał wzrok. Dziwiłam się, że nie wie, od czego zacząć. Domyślałam się, że tej nocy nie mógł zasnąć i układał w głowie pytania, które powinien mi zadać lub szukał rozwiązania mojego niecodziennego problemu. Czyżbym się myliła?
W końcu jednak usłyszałam jego głos:
- Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli zadam Ci parę istotnych pytań? – zaprzeczyłam ruchem głowy.
- W porządku... - odparł, jakby odhaczając w głowie ten jeden wstępny punkt, który sobie uprzednio założył. Nadal dziwiła mnie jego blokada, jakby nie potrafił dobrać odpowiednich słów i sklecić właściwych zdań. A przecież jeszcze wczoraj szło mu rewelacyjnie, zważając na to, że wtedy byłam tak negatywnie nastawiona, więc było to nie lada wysiłkiem. Czemu w takim razie teraz, w sprzyjających warunkach, nie wiedział nawet od czego zacząć? Zastanawiałam się, jak mogę pokazać mu, że jestem gotowa na wszelkie pytania i naprawdę nie gryzę, jeśli tego właśnie się obawiał, jednak zanim wpadłam na jakikolwiek pomysł, on zdążył się przełamać.
- Po pierwsze, jak to się stało, że akurat Ty znalazłaś się w innej rzeczywistości? – zapytał, szczerze zaciekawiony odpowiedzią. Cóż, nie tego się spodziewałam na początku rozmowy, ale uznałam, że pewnie nadrobi to później, jak zauważy, że nawet nie zna mojego imienia. Zbyłam więc ten fakt, jakby nic się nie stało.
- Cóż, to skomplikowane, jednak w skrócie ujmując kilka lat temu zdobyłam powiązanie z Kamieniem Czasu, który posiadał mój ojciec i od tamtej pory wpływała na mnie pośrednio jego energia w postaci wizji, co potwierdziło się dopiero stosunkowo niedawno, dzięki badaniom Shuri. Przez przypadek odkryła ona również to, że od momentu, kiedy Thanos użył wszystkich Kamieni jednocześnie, także i ich moc przeze mnie przepływała, wzmacniając wizje lub przesyłając je z innej rzeczywistości. – tu zrobiłam pauzę, widząc minę Kapitana pełną niedowierzania. – Wiem, to brzmi nieprawdopodobnie, jednak jak się okazało, to wszystko było prawdą. Potwierdza to sam fakt, że moja moc mistyczna została wykorzystana przez moc Kamieni, w głównej mierze najpewniej Kamienia Rzeczywistości, co przeniosło mnie właśnie tutaj. Sama na początku nie potrafiłam przyjąć tego do wiadomości, jednak byłam już w kilku miejscach, próbowałam także odkręcić wszystko na własną rękę i nic. Zwyczajnie nie ma mowy, żeby istniało inne wyjaśnienie tej całej sytuacji.
Pan Steve słuchał mojej wypowiedzi w skupieniu, cały czas analizując i intensywnie rozważając każdy wspomniany przeze mnie aspekt historii. Kiedy skończyłam, przez chwilę milczał, podpierając brodę dłonią i spuszczając głowę. Widać było, że bardzo intensywnie myślał, ściągając brwi.
- Czyli masz w sobie moc Kamieni? Czy nie rozważaliście możliwości odseparowania jej z Twojego ciała i stworzenie ich kopii?
- Tak, myślałam o tym, jednak Shuri wyjaśniła mi, że byłoby to wręcz niewykonalne. Musi Pan wiedzieć, że powiązanie to nie to samo co własność mocy. Ta energia nie mieści się we mnie, tylko w Kamieniach. Ja jestem tylko efektem ubocznym, bytem, przez który ta moc, a właściwie tylko jej mała część, przepływa. Nie jestem w stanie jej kontrolować. Wszystko jest zależne od decyzji Kamieni, jeśli posiadają one coś na kształt woli. Równie dobrze to, co mnie spotkało, może być tylko przypadkiem, nieoczekiwanym błędem w działaniu wszechświata. – czułam, że mi nie wierzy. Gdzieś w jego głowie musiały kołatać się wątpliwości co do prawdziwości moich słów. Czy naprawdę nie potrafię kontrolować tej mocy? Czy nie kłamię, iż jestem jedynie przekaźnikiem? Czy ukrywam coś i jeśli tak, to dlaczego?
- Aż trudno uwierzyć, że tak mała część mocy zdołała wysłać Cię aż do innej rzeczywistości...
Na te słowa wzruszyłam tylko ramionami.
- Sama nie ogarniam swoim umysłem tego, co się ze mną dzieje. Jak dla mnie to nonsens, że akurat mnie się to wszystko przydarzyło. Jestem pewna, że gdyby chociaż był ze mną w tym momencie tata, to znałby wszystkie odpowiedzi na moje pytania. A tak to... - powiedziałam względnie swobodnie, upijając kolejny łyk stygnącej powoli herbaty.
- Ok, czyli stworzenie nowych Kamieni nie wchodzi w grę... A czy jest coś, co uważasz, że jest istotne i powinienem o tym wiedzieć?
~Tak, wszystko~ powiedziałam w myślach, przypominając sobie naszą poprzednią rozmowę. O dziwo wtedy było o wiele milej i swobodniej niż teraz. Jeszcze wczoraj miałam poczucie, że Kapitan naprawdę chce mi pomóc, dlatego interesuje się moją historią. Jednak dziś wiedziałam, że chodziło mu zupełnie o coś innego.
- Cóż... Moja ostatnia wizja nadal się nie wyjaśniła, ale na szczęście udało mi się ją prawidłowo rozszyfrować, a przynajmniej mam taką nadzieję. Chociaż według mnie jest to chyba zbyt oczywiste, więc i beze mnie pewnie już o tym wiecie.
- A mianowicie? – dopytał z wyczekiwaniem w głosie, domagając się wyjaśnienia. Starałam się ignorować ten pośpiech i nadmierny nacisk. Tłumaczyłam to sobie tym, że przecież Kapitan jak najszybciej chce znaleźć rozwiązanie, które odwróci wszelkie skutki działań Thanosa. Pewnie nadal nie rozumie, że to nie ja posiadam odpowiednie informacje na ten temat, a pośpiech tu nic nie da.
- Widziałam ostatnie chwile mojego ojca, jego myśli i uczucia, a także osoby mu towarzyszące. Był przekonany, że Tony Stark jest ważnym elementem całej układanki. Osobiście wierzę, że jeśli go ocalił za cenę Kamienia Czasu, to musiał mieć mocny powód. – wtedy w głowie zaświtała mi nader entuzjastyczna myśl, więc nie omieszkałam jej wyrazić, zanim Kapitan zdecyduje się jakkolwiek skomentować posłyszane informacje. – A tak właściwie, to czy byłaby możliwość rozmowy z nim? Bez obrazy, Kapitanie, jednak jestem pewna, że ma on większe szanse na to, aby wpaść na pomysł, jak odesłać mnie z powrotem.
Przez moment w głowie pojawiła mi się myśl o tym, że może to właśnie chciały zakomunikować moje wizje i to dlatego Tony Stark został ocalony przez tatę, jednak szybko je odgoniłam, ponieważ koniec końców nie byłam nikim ważnym w losach historii, aby cokolwiek kręciło się wokół mnie.
Z cierpliwością czekałam na jego odpowiedź, chociaż nowa nadzieja rozpierała mój umysł. Jednak mimo tak dobrych wiadomości z mojej strony Kapitan nadal pozostawał w stanie zdumienia i konsternacji. Czyżby nie zrozumiał prawidłowo moich słów? Wyglądał, jakby jego mózg się zawiesił, a nowe informacje odbiły się od jego uszu, jak groch od ściany. Postanowiłam więc jakoś przywrócić go do porządku subtelnymi sygnałami z mojej strony. Powoli odstawiłam kubek na szafkę, tuż obok pęt Atakamy, a kiedy wróciłam na swoje miejsce, przechyliłam głowę, chcąc złapać z nim kontakt wzrokowy. Byłam pewna, że jak mnie złapie w zasięgu swojego widoku, to od razu oprzytomnieje. Na szczęście ocknął się, zanim ziściłam swój plan, więc jak tylko podniósł głowę, to sama ustawiłam się do pionu, tuszując swoje zamiary.
- A więc to stało się w przestrzeni kosmicznej... - te słowa uderzyły mnie swoim brakiem sensu. Przecież...
- Zaraz, zaraz, czy to znaczy, że... – myśli na nowo zaczęły niebezpiecznie wirować. Przeczuwałam złe wieści, dlatego mentalnie szykowałam się na kolejną rozwianą nadzieję.
- Tony do tej pory nie wrócił na Ziemię. – zamurowało mnie. Po chwili jednak oprzytomniałam na tyle, aby zadać pytanie.
- A ile czasu minęło od walki z Thanosem?
- Dwadzieścia dwa dni.
~Niemożliwe~ pomyślałam, bo mimo wszystko nie spodziewałam się aż takich rozbieżności w rozkładzie czasowym naszych równoległych rzeczywistości. Widocznie tutaj wiele sytuacji rozegrało się zupełnie inaczej.
Zastanawiałam się, czy jest możliwe, aby pan Stark miał aż takie problemy z powrotem na Ziemię. A może na własną rękę szuka zemsty na Thanosie? Pod wpływem emocji wszystko jest możliwe. Jednak czy byłby aż tak nierozsądny? Byłby zupełnym przeciwieństwem pana Tony'ego z mojej rzeczywistości.
- On na pewno tu wróci. – powiedziałam, zwracając uwagę Kapitana, który również na moment zawiesił się w zamyśleniu. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Musi żyć, ponieważ mój ojciec nie ocaliłby go, gdyby nie miał większej roli do odegrania w odkręcaniu tego wszystkiego. Coś ma się wydarzyć i nikt tego nie powstrzyma. Tata nie mógł się mylić.
Pan Steve milczał, a jego twarz nadal wyrażała niepewność i nieufność względem prawdziwości moich słów. W końcu jednak powiedział to, co mu leżało na sercu.
- Tylko, że czekamy tu bezczynnie już za długo. – po tych słowach spojrzał mi prosto w oczy wyzywającym wzrokiem pełnym bólu. Czuł się odpowiedzialny za wszystko, co zaszło, a na dodatek dołowała go własna bezsilność.
Spuściłam wzrok zastanawiając się, co mu odpowiedzieć. Wyznać, że w mojej rzeczywistości cały proces trwa już ponad rok, mimo obecności pana Starka? Nie brzmi to niestety pocieszająco. Próbowałam więc znaleźć propozycje tego, co drużyna mogłaby jeszcze uczynić, aby popchnąć wszystko do przodu. Może próba znalezienia pana Tony'ego w kosmosie? Nie. Zbyt żmudna. Wyśledzenie Thanosa? Niewykonalne...
~Zaraz, zaraz, a właśnie, że tak!~ pomyślałam podekscytowana, kiedy przypomniałam sobie pomysł Shuri o podłączeniu mnie do aparatury i odnalezieniu powiązań mocy z mapą wszechświata.
- Jeśli posiadacie tutaj jakiegoś nieprzeciętnego naukowca, to prawdopodobnie mogę się przydać do odnalezienia Thanosa, a raczej wskazania miejsca, gdzie są Kamienie Nieskończoności. Prawdopodobnie wyczuję ich moc dzięki swoim powiązaniom. – pokiwał tylko głową na te słowa.
- Mam nadzieję, że to zadziała.
Nie powiem, że to zdanie mimo wszystko mnie nie dotknęło. Z jednej strony wiedziałam, że najpewniej nie chce on tryskać entuzjazmem przedwcześnie, jednak z drugiej czułam, że nadal w głębi nie do końca mi wierzy, a co za tym idzie poddaje w wątpliwość wszelkie informacje z mojej strony.
Po tych słowach wstał, odstawił krzesło i udał się w stronę wyjścia. Usłyszałam piknięcie czytnika oraz dźwięk otwieranych drzwi. Kapitan już miał za nimi zniknąć, jednak odważyłam się zadać gnębiące mnie pytanie.
- Panie Rogers! – zatrzymał się jak na zawołanie, jednak nie spojrzał w moją stronę. – Czy gdyby podczas naszej pierwszej rozmowy nie uznał Pan, że mogę się Wam na coś przydać, to wyrzuciłby mnie Pan stąd bez mrugnięcia okiem?
Może i było to śmiałe z mojej strony, ale wolałam się upewnić i ewentualnie pozbyć się zbędnych złudzeń o bezinteresowności Kapitana. Oczekiwałam prostej odpowiedzi. Tak lub nie. On jednak spojrzał tylko na mnie kątem oka i wyszedł, a drzwi zamknęły się za nim automatycznie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro