Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~16~

           - Stop! – krzyknął Wong stając między nami, aczkolwiek bliżej swoich adeptów.

           - Wong, jak dobrze Cię... - już miałam ogromną nadzieję, że w końcu będę mogła porozmawiać z kimś, kto mi uwierzy, jednak zaraz zostałam sprowadzona na ziemię.

           - Jeśli zaraz nie opuścisz terenu Kamar-Taj, to za chwilę ktoś będzie zbierał Twoje truchło z chodnika na katmandzkim pchlim targu – zrzedła mi mina, kiedy usłyszałam te słowa. Skrzywiłam się, pokazując swoją dezaprobatę. Wiedziałam jednak, że nie mogę stąd odejść ot tak. W końcu miałam dowiedzieć się czegokolwiek o czerwonym portalu, a tylko ktoś obyty w sztukach mistycznych mógłby znać odpowiedź na podobne pytanie.

           - Odejdę stąd, ale najpierw powiesz mi, czym do cholery jest czerwony portal i jak można go wykonać.

           Strażnik Hong Kongu zmarszczył tylko bardziej brwi, ale postanowił w końcu przemówić.

           - Mistrzu, nie rób tego! – krzyknął ponownie jeden z adeptów, ten, który kłócił się ze mną już od samego początku.

           Wong nawet nie uraczył go swoim spojrzeniem.

           - Nigdy nie słyszałem o czerwonych portalach, a przynajmniej nie dostałem takiej wiedzy od Mistrzyni, ani nie natknąłem się na nią w żadnych dostępnych mi księgach. Ale wiem jedno. Według Mistyków czerwień jest symbolem przeszłości lub rzeczywistości – te słowa tylko przywróciły moje uczucie niepokoju. Moment, w którym byłam teraz nie mógł być przeszłością, bo wszyscy byli tylko kilka lat młodsi, a mimo tego ja nie istniałam, a tata zniknął ze względu na pstryknięcie Thanosa. W takim razie wszystko było jasne. Shuri miała zupełną rację w swoich niepewnych wnioskach.

           Kiedy to do mnie dotarło, w końcu opuściłam rękę, a tarcza zniknęła, rozsypując się na setki wygasających iskierek. Gniew i determinacja nagle ustały, a powróciło nieprzyjemne uczucie bezradności i niemocy.

           - To znaczy, że jestem z równoległej rzeczywistości – wymamrotałam sama do siebie, jednak na tyle głośno, że nie umknęło to uwadze adeptów i Wonga.

           - Co? Ona chyba nie myśli, że nas na to nabierze! – powiedział podniesionym głosem wiecznie zbulwersowany mężczyzna, widocznie na siłę pragnący uwagi Azjaty.

           - Ona nie kłamie. Widzisz materiał owinięty wokół jej dłoni? – mówił Wong, kierując nieznacznie głowę w moją stronę, dając im znak do tego, żeby zwrócili na to szczególną uwagę. – To Pęta Atakamy, jeden ze starożytnych artefaktów, jednak nie pochodzi on z naszej rzeczywistości. Tutejszy egzemplarz leży nadal z innymi nieużywanymi przedmiotami magicznymi. Jak chcecie, możecie to sprawdzić.

           Na te słowa lider grupki adeptów zamilkł, chociaż widać było, że aż się w nim buzuje. Mimo wszystko respektował na tyle bibliotekarza, a zarazem tymczasowego opiekuna wszystkich Sanktuariów, że skinął stanowczo głową na jedną z dziewczyn, aby pobiegła sprawdzić, czy to, co mówi Wong, jest prawdą.

           A ja nadal stałam, załamana całą zaistniałą sytuacją. Kto by pomyślał, że jeszcze dwie godziny temu siedziałam z Shuri w jej pokoju i rozmawiałyśmy, a jedynym moim problemem było ogromne znużenie po wyczerpującym treningu. Co prawda potem pojawił się alarm, jednak w tym momencie wydał mi się sto razy mniej budzący niepokój niż to, że teraz znalazłam się w równoległej rzeczywistości i nie mam pojęcia, jak wrócić do mojej. Swoją drogą jeśli według przyjaciółki to Kamienie Nieskończoności wywoływały moje wizje, to najpewniej tym razem przerzuciły mnie w przestrzeni, wykorzystując moje zdolności. To było dość nieeleganckie posunięcie, bo na nic takiego się nie zgadzałam. Tak czy siak byłoby cholernie miło, gdyby następny impuls mocy zabrał mnie do domu.

           Na początku, kiedy tylko dziewczyna się oddaliła, miałam zamiar poczekać, aż wróci, a cała sytuacja się wyjaśni, jednak w końcu doszłam do wniosku, że marnuję tylko czas. W końcu co mi da to, że adepci mi uwierzą, jak zdążył to zrobić Wong? Przecież mnie nie znają i mimo wszystko nie pozwolą mi się zatrzymać w Kamar-Taj. Znam rygorystyczne zasady Mistyków i wiem, że jedną z nich jest właśnie ogromna ostrożność. Jeśli zdradzić nas może osoba bliska, to tym bardziej osoba nieznana. W końcu mogłabym być wrogiem, który stosuje sztuczki kamuflażu i wielkiego kłamstwa w poszewce prawdy. Jeśli się ją zna, to manipulacja jest tylko kwestią przemyślenia strategii.

           Gorączkowo szukałam w głowie innego wyjścia z tej sytuacji. Sprawdzałam każdą możliwość, każdą ostatnią deskę ratunku. Ostatecznie zrozumiałam, że mam tylko jedno wyjście: spróbować stworzyć czerwony portal na własną rękę. Jeśli to nie wyjdzie, to muszę się udać do Shuri z tej rzeczywistości. Jeśli moja Shuri doszła do takich, a nie innych wniosków, zainteresowała się moją osobą i nie uznała magii za totalny absurd, to jest szansa, że jej tutejsza wersja będzie podobnie usposobiona.

           ~Cholera, ja zawsze muszę się w coś wpakować~ pomyślałam, intensywnie wbijając wzrok w ziemię i bezwiednie zaciskając pięści. Jednak z przypływem rozgoryczenia na własną osobę i moje cholerne szczęście, przyszła również determinacja i chęć walki. Nie mogłam się poddać, póki była jeszcze jakaś szansa na to, że uda mi się wrócić do domu. Uniosłam głowę i z wielkim skupieniem stworzyłam portal, znikając mieszkańcom Kamar-Taj z oczu. Wiedziałam, że nie będą mnie gonić. Adepci są uzależnieni od decyzji Wonga, a ten z pewnością nie ma zamiaru uganiać się teraz za dziwną przybyszką z innej rzeczywistości. Póki ktoś nie stwarza zagrożenia dla mistyków lub sanktuariów, to jego los jest obojętny, przynajmniej według starego, pisanego na papirusie prawa.

           Mimo usilnych starań mój portal nie wydawał się być ani trochę czerwony. Złote iskry z pomarańczową poświatą wirowały, na złość zostając takie, jak zawsze. Rozbrajała mnie własna bezsilność tym bardziej, że wiele razy podczas treningów słyszałam od taty, że 'ograniczenia są tylko w naszych umysłach'. Najwidoczniej mój jest ograniczony nad wyraz niskim limitem.

           Pomimo przekonania o nieudolności mojego wyczynu pojawiłam się w miejscu, w którym chciałam się znaleźć i nie różniło się ono niczym od tego, które pamiętałam. Stałam teraz dokładnie tam, skąd wcześniej zabrał mnie czerwony portal, który, z tego, co mówili Wong i Shuri, został wytworzony przez przepływającą przeze mnie moc Kamienia Rzeczywistości. Białe ściany korytarza, objęte sztucznym światłem dochodzącym z sufitu, sprawiały wrażenie niezmąconego spokoju.

           ~Udało się...?~ spytałam sama siebie, nie mogąc w to uwierzyć. Byłam podejrzliwa. Nie chciałam znów przejechać się na złudnych nadziejach. W końcu czasem widzimy to, co chcemy ujrzeć.

           Jednak wszystko jak do tej pory zupełnie do siebie pasowało. Przeniosłam się tam, gdzie chciałam. Czy byłoby to możliwe w równoległej rzeczywistości? W końcu to inny świat. Musi się jakoś różnić. Siedziba Avengers wcale nie musiała stać w tym miejscu, a tym bardziej mieć identycznego układu korytarzy.

           Serce zabiło mi mocniej z podekscytowania, kiedy dotarło do mnie, że jeśli wróciłam, to mogę zaraz spotkać znajomą twarz, która w końcu powie coś zupełnie naturalnego czy banalnego. Miałam nawet ochotę spotkać ironicznego pana Szopa, który rzuciłby czymś w stylu: 'Żałuj, że Cię nie było, dzieciaku! Nawet nie wiesz, ile Cię ominęło'. Z pewnością pognałabym mu na powitanie i wyściskała za wsze czasy i chociaż wiem, że spotkałabym się z wyzwiskami czy nawet ostrymi pazurkami, to jednak tego właśnie w tym momencie potrzebowałam. Mojej zwyczajnej, przewidywalnej, szarej rzeczywistości.

          Po chwili namysłu ruszyłam przed siebie tą samą drogą, którą przebyłyśmy z Shuri podczas alarmu. Na początku stawiałam pełne wątpliwości i wahania kroki, jednak zaraz skarciłam się w myślach i z zawzięciem puściłam się w szaleńczy bieg po korytarzach. Teoretycznie mogłam stworzyć portal i tak dotrzeć do celu, którym był pokój ciemnowłosej, jednak tak bałam się, że znowu przeniosę się do obcego mi świata, że nawet nie brałam tej opcji pod uwagę. Wolałam się zmęczyć niż ponownie przeżywać ten paraliżujący strach.

           - Shuri! – krzyczałam co jakiś czas, chcąc przywołać do siebie przyjaciółkę. Nie mogłam znieść tej cholernej wszechobecnej ciszy, przerywanej wyłącznie przez moje kroki. Chciałam jak najprędzej w końcu ją zobaczyć. Niestety nigdzie po drodze na nią nie wpadłam, dlatego kiedy tylko dobiegłam do jej pokoju od razu otworzyłam drzwi i wparowałam do środka. Oczami wyobraźni już widziałam to, co mnie spotka. Shuri krążącą w zamyśleniu po pokoju i jej besztający ton, kiedy mnie zobaczy. W końcu zniknęłam w najmniej oczekiwanym momencie. Miałam na nią czekać. Pewnie pomyślała, że stchórzyłam i uciekłam, ukryć się w najdalszym, bezpiecznym zakamarku. Jednak nie bałam się tej reakcji. Przecież i tak zdołam jej wszystko wyjaśnić. Ważne, że znowu będzie po staremu.

           Niestety w środku zastał mnie widok, którego zupełnie się nie spodziewałam. Pokój był pusty. I nie mam na myśli tylko tego, że nie było w nim żywej duszy. Z pomieszczenia zniknęły wszystkie osobiste rzeczy Shuri, a także cały sprzęt niezbędny do jej badań. Zamurowało mnie. Czy to możliwe, że ciemnooka przeprowadziła się w tak krótkim czasie do innego pokoju? Bo o pomyłce z mojej strony nie było mowy. Tutaj powinien być pokój Shuri. Właśnie - powinien.

           - O nie... - szepnęłam, kiedy uświadomiłam sobie rzecz okropną. Pozwoliłam sobie uwierzyć w to, że już jest po wszystkim, jednak co, jeśli nie? Co, jeśli nadal jestem...

           Przypomniałam sobie słowa przyjaciółki odnośnie równoległych rzeczywistości:
           „Użycie każdego z Kamieni Nieskończoności ciągnie za sobą jakieś konsekwencje. Thanos użył ich wszystkich(...). Nie ma szans, żeby nie wprowadziło to jakichkolwiek anomalii. Wydaje mi się, że przez przypadek zbliżył do siebie dwie podobne rzeczywistości. Nasze linie czasowe mogą się trochę od siebie różnić lub po prostu być lekko przesunięte, ale wydarzenia najprawdopodobniej są analogiczne"

           - Cholera... - szepnęłam, kiedy ponownie ogarnął mnie przeraźliwy strach.

           Z transu wyrwał mnie dopiero dźwięk dobiegający z korytarza. Ktoś biegł w tę stronę, więc postanowiłam wyjść mu naprzeciw.

           Kiedy tylko stanęłam na korytarzu kroki ucichły, a kilka metrów ode mnie po lewej stronie stała Czarna Wdowa, przygotowana na ewentualny atak. Była bardzo podobna do siebie z mojej rzeczywistości, co tylko niepotrzebnie wywołało wspomnienia i spowodowało, że w moich oczach zamajaczyły łzy. Powstrzymałam się jednak przed płaczem, przeklinając w głowie to, jak rozbraja mnie kontekst emocjonalny. Zdawałam sobie również sprawę z tego, że mimo ogólnego rozbudzenia spowodowanego adrenaliną nadal gdzieś wewnątrz byłam cholernie zmęczona, co z pewnością potęgowało wszystkie negatywne emocje.

           - Natasha... Gdzie jest Shuri? – wypowiedziałam odruchowo jej imię, nie mogąc przyzwyczaić się do tego, aby mówić do wszystkich jako zupełnie obca osoba. Przecież jeszcze dwa dni wcześniej rozmawiałyśmy o technikach walki...

           Zauważyłam, jak jej garda lekko się opuszcza. Na pewno to, co powiedziałam mocno ją zdziwiło.

           - Znamy się? – spytała rzeczowym tonem, nadal w pozycji bojowej. Jej mina wskazywała zawzięcie i zrozumiałam, że ma mnie za intruza, więc pewnie nie uwierzy w moje tłumaczenia i prędzej czy później rzuci się do ataku. W końcu pojawiłam się nieproszona w głównej bazie Avengers, co samo w sobie brzmi jak stan zagrożenia.

           Zagryzłam wargę. Wiedziałam, że nie będę w stanie z nią walczyć, nie tylko ze względu na zmęczenie, ale także więź nas łączącą. Mimo wszystko musiałam się w końcu otrząsnąć i coś zrobić. Jeśli nie ja, to ona zadecyduje za nas obie.

           Stworzyłam przed sobą portal i uciekłam. Zwyczajnie stchórzyłam. Wiedziałam, że muszę znaleźć Shuri, bo jest moją jedyną nadzieją na powrót do domu, jednak nie miałam pojęcia, gdzie mam jej szukać. Dlatego właśnie wylądowałam w punkcie wyjścia. Stałam teraz pośrodku korytarza ogarnięta bezradnością. Patrzyłam przed siebie, odtwarzając w wyobraźni moment, kiedy razem z Shuri dobiegłyśmy do tego miejsca. Widziałam, jak gwałtownie zatrzymuje się, przypominając sobie o zostawionej w pokoju broni, jak mówi mi o tym i znika za rogiem, zostawiając mnie dosłownie na kilka minut. Jak to możliwe, że podczas tak niepozornie krótkiego czasu mogło się zdarzyć coś aż tak fatalnego w skutkach?

           Z toku wspomnień wyrwały mnie dopiero kroki dobiegające zza moich pleców. Tym razem były to cięższe dźwięki, co pozwalało mi stwierdzić, że biegnącą osobą jest mężczyzna. Nie myliłam się. Kiedy tylko odwróciłam głowę, moim oczom ukazał się Kapitan Ameryka. Znowu coś ścisnęło mnie w gardle. Gdyby nie to, co przeżyłam tego dnia, to z pewnością nie cieszyłabym się jego widokiem. Ba, pewnie w napięciu czekałabym na jego niemiłe słowa, na które odgryzłabym się ciętą ripostą. Jednak teraz chętnie oszczędziłabym mu nawet tego, gdyby tylko ten człowiek był z mojej rzeczywistości...

           Pan Rogers jednak stał, widocznie zdziwiony tym, że ja, jako intruz, nie szykuję się do ataku lub obrony. Może zdumiało go również to, że jestem młodą dziewczyną, która wygląda zbyt niewinnie, żeby stwarzać zagrożenie? Kto wie. Tak czy siak stał teraz zdezorientowany, widocznie nie wiedząc, jak zareagować. Kiedy jednak oboje usłyszeliśmy kolejne, znane mi już kroki na końcu korytarza, to postanowiliśmy w końcu się odezwać. Pan Steve już otwierał usta, kiedy go ubiegłam moimi słowami.

           - Kapitanie! – wydobył się ze mnie wręcz żałosny ton. – Muszę znaleźć Shuri. Muszę. Wiem, że nie jest Pan tym Rogersem, jakiego znam. Chociaż z pewnością nie da się zapomnieć takiej podejrzanej osoby, jak ja. Takiej małej gówniary, która najpewniej jest pieprzonym szpiegiem, a nawet jeśli nie, to jej osoba i tak jest tak zupełnie bezużyteczna, że nie wiadomo, czemu w ogóle większość zgodziła się, żeby została... - czułam, jak po moich policzkach spływają łzy. Nie wiem, czemu tak usilnie próbowałam sprowokować go do reakcji. Przecież już naprawdę nie było szans na to, że ten człowiek jest Kapitanem z mojej rzeczywistości. Chociaż w tej brodzie wyglądał tak podobnie...

           Kiedy tylko zorientowałam się, jak bardzo popłynęłam i za jaką wariatkę musi mnie mieć ten biedny człowiek, otarłam szybko łzy rękawem stroju i ciągnęłam monolog dalej, mówiąc już bardziej konkretnie o tym, czego od niego oczekuję.

           - Jednak... Musisz mi pomóc. Tylko ona może odesłać mnie z powrotem.

           Jego mina jednoznacznie wskazywała na to, że zupełnie nic nie rozumie. Miał podniesione brwi, a usta lekko uchylone, zapewne podświadomie, w zdumieniu.

           Natasha stała już dłuższą chwilę za plecami Kapitana, wpatrując się we mnie badawczo, co jakiś czas kontrolnie zerkając na reakcje pana Rogersa. Naprawdę nie miałam ochoty dalej robić z siebie wariatki, jednak ich milczenie było bardzo wymowne. Potrzebowali chociaż szczątkowych wyjaśnień i jeśli ich nie udzielę, to albo i tak o nie wypytają, albo nie będą się dłużej ze mną bawić w kotka i myszkę. Jestem podejrzanym, szalonym intruzem. Takich zamyka się w psychiatryku o podwyższonym rygorze, a nie rozprawia się z nimi o wszystkim i niczym w miejscu, gdzie stwarza potencjalne zagrożenie.

           - Jestem z równoległej rzeczywistości – wypaliłam nad wyraz spokojnie, co mnie samą zdziwiło dogłębnie. Jednak musiałam wypowiedzieć to szybko i z jak najmniejszą świadomością, bo mimo wszystko wypadało się w końcu przyznać przed samą sobą, że jest, jak jest i nie ma co karmić się złudną nadzieją, że jest inaczej. – Przeniósł mnie tu przez przypadek pewien portal i tylko Shuri może wpaść na to, jak to wszystko odwrócić.

           Moi słuchacze spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Rozumiałam, że coś jest nie tak. Albo zaraz postąpią tak, jak moja mama kilkadziesiąt minut temu, uznając mnie za wariatkę, albo...

           - To teraz niemożliwe. Shuri zniknęła tuż po pstryknięciu Thanosa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro