~14~
Upadek z wysokości odbił się na moim organizmie przeszywającym bólem, rozchodzącym się po kościach. Wszystko działo się dla mnie zbyt szybko. Najpewniej po części dokładało się do tego również moje wyczerpanie, które mimo wszystko nieustannie dawało o sobie znać.
— Cholera — wysyczałam ledwo słyszalnie, usiłując podnieść się na rękach. W tym momencie przeklinałam moje ciało i to, jaka byłam słaba. Potrzebowałam co najmniej kilku dni na regenerację po tak ciężkim treningu. Gdybym miała walczyć, to prawdopodobnie nie wstałabym po jednym celnym ciosie otrzymanym od przeciwnika.
No właśnie. Przeciwnik. Alarm w siedzibie Avengers. Wszystko dudniło mi w głowie mówiąc, że powinnam mimo wszystko tam wrócić. Wiedziałam, że jest szansa na to, że osoba do nas zmierzająca nie jest wrogiem, ale zakładałam, że jest to jednak mało prawdopodobne. W końcu kto nie pokusiłby się zaatakować obrońców Ziemi w okrojonym składzie i dajmy na to zawładnąć niebieską planetą? Chyba nikt.
Już miałam zmusić się do wstania i zrobienia portalu prowadzącego do budynku Avengers, jednak uderzyła mnie pewna niepokojąca rzecz. Dostałam się tutaj właśnie przez portal, ale przecież nie ja byłam jego autorką. Kto mnie tutaj przeniósł i dlaczego? Czy miało to na celu odciągnąć mnie od pola zbliżającej się potyczki? Na pewno nikt nie miał zamiaru ze mną walczyć, bo w miejscu, w którym się znalazłam byłam zupełnie sama.
Czyżby przeciwnik znał się na magii i naprawdę był na tyle zdolny, żeby pojawić się szybko i niezauważalnie wykonując portal? W końcu nie czułam niczyjej obecności ani nie widziałam żadnej postaci, chociaż czujnie obserwowałam korytarz. I czemu akurat ja? Przecież nie stanowiłam zagrożenia większego, niż ktokolwiek stacjonujący w siedzibie. Ba, mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że byłam żółtodziobem w dziedzinie, za jaką można uznać ratowanie świata. W końcu jeszcze będąc w Kamar-Taj tylko szlifowałam swoje umiejętności, a nigdy tak naprawdę nie brałam udziału w jakiejkolwiek akcji. Oczywiście nie wliczając w to wielkiej porażki podczas tej w Londynie, ponieważ teoretycznie byłam tam tylko zbędnym obserwatorem, który dołączył zupełnie przez przypadek, zresztą z miernym skutkiem.
Coś mi się tutaj ewidentnie nie zgadzało. Myśli wirowały jak szalone, szukając odpowiedzi na wszystkie pytania. Zdawało mi się, że sekundy trwają całą wieczność, chociaż wiedziałam, że to tylko złudzenie wywołane pędem rozmyślań przelatujących przez mój skołowany umysł.
Wzdrygnęłam się, kiedy przypomniałam sobie słowa taty o tym, że tajników sztuk mistycznych można nauczyć się tylko w Kamar-Taj. Czy to znaczy, że jeden z adeptów zrobił mi jakiś durny kawał? Dlaczego akurat teraz? Przez chwilę ta myśl zagotowała mi krew w żyłach. Jakim trzeba być idiotą, żeby dokonać tak nonsensownego czynu w tak istotnym momencie?
Moje nerwy jednak ucichły, kiedy dotarło do mnie, że w całej historii ludzkości istnieli magowie, którzy zdradzili nauki Przedwiecznej i zeszli na ścieżkę zła.
Może właśnie dlatego portal był taki nietypowy? Prawdę powiedziawszy nigdy nie widziałam, ani nawet nie wiedziałam, że można stworzyć czerwony portal. Ta zagadka i wszystkie pytania sprawiły, że skłaniałam się ku temu, żeby po akcji w siedzibie Avengers udać się do Kamar-Taj i pomęczyć Wonga o wszystkie księgi traktujące o portalach. Może sam obrońca Hong-Kongu będzie znał odpowiedzi na wszystkie moje zagwozdki? Taką miałam nadzieję.
W końcu poczułam, że ból powoli słabnie, więc dźwignęłam się na nogi. Dwa wdechy później uniosłam rękę z pierścieniem ku górze, a drugą zaczęłam zataczać krąg. Złote iskry poczęły stopniowo się pojawiać, jednak nagle zupełnie zanikły. Przerwałam tworzenie portalu w momencie, kiedy dotarło do mnie, że miejsce, w którym się znalazłam, wygląda mi dziwnie znajomo.
Na początku uznałam, że to nonsens, więc postanowiłam rozwiać moje wątpliwości szybkim sprawdzeniem, tak dla pewności, żeby ta myśl nie zaprzątała mi głowy podczas ewentualnej walki.
Wydawało mi się, że to mój stary pokój w Nowym Jorku. Niby wszystkie meble i rzeczy w środku nie były ani trochę podobne do tych, które wybrałyśmy kiedyś z mamą, ale układ ścian, okien i drzwi był wręcz identyczny.
Aby się upewnić, że to tylko umysł płata mi figle, postanowiłam wyjść na korytarz. Niepewnie uchyliłam drzwi biorąc pod uwagę to, że mogę być właśnie w mieszkaniu obcych ludzi, którzy pewnie wezmą mnie za intruza.
Ale rzeczywistość zdawała się igrać z moim instynktem poznawczym. Korytarz wydawał się być taki, jakim go zapamiętałam. Nawet krótkowłosy, miękki dywan słał podłogę jakby czekając, aż ktoś o bosych stopach opuści łazienkę.
Zdumienie ogarnęło mnie do tego stopnia, że na chwilę przestałam oddychać.
~Nie, to niemożliwe~ powtarzałam sobie w myślach. Pokręciłam głową. To nie mogła być prawda. Musiałam się upewnić. Przebiegłam cały dom, mając już zupełnie gdzieś to, że może jednak się mylę, a ten dom należy do obcych osób. Zajrzałam do każdego pomieszczenia, w każdy kąt, który znałam jak własną kieszeń. Wszystko było po staremu. Nie dało się zaprzeczyć. To ewidentnie był dom, w którym mieszkałam niegdyś z moją mamą. Z tym wyjątkiem, że wyparowały wszystkie rzeczy, świadczące o mojej obecności.
Nie mogłam w to uwierzyć. Czy mama naprawdę pozbyła się mnie ze swojego życia zupełnie tak, jak kiedyś taty? Jeśli tak, to czemu nadal zachowywała się tak, jakby jej zależało? W końcu od kilku tygodni, namawiała mnie na spędzenie w domu choćby jednego weekendu. Czułam, że miała nadzieję na to, że w końcu zupełnie się pogodzimy i wrócę do niej na stałe. Myliłam się? Na to właśnie wskazywały wszystkie rzeczy mamy poukładane tak, jakbym w ogóle nie istniała, czy choćby mój zupełnie przemeblowany pokój. Swoją drogą zastanawiało mnie to, gdzie wyniosła resztę moich ubrań i innych pozostawionych tutaj uprzednio gratów. Wyniosła na strych czy może bezceremonialnie wyrzuciła lub sprzedała? Nie miałam zielonego pojęcia, jednak czułam, że muszę z nią o tym porozmawiać. Nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że byłaby zdolna do wymazania mnie ze swojego życia.
Mimo wszystko moją pierwszą reakcją na nagłe emocje był ogromny smutek. Usiadłam na podłodze w przedpokoju z bezradności i częściowo również zmęczenia, które potęgowało uczucie zagubienia w zaistniałej sytuacji. Wszystko przytłaczało mnie tak mocno, że z oczu pociekły mi łzy. Płakałam tak chwilę, dając upust emocjom, jednak z tyłu głowy wiedziałam, że muszę coś z tym fantem zrobić. Bezradne siedzenie w tym miejscu nic nie rozwiąże, a tym bardziej nie sprawi, że wszystko magicznie wróci do normy. Musiałam w końcu wziąć pod uwagę to, że ja sama również nie byłam bez winy, jeśli ta cała sytuacja jest taka, na jaką wygląda. Może mama pozbyła się moich rzeczy, bo nie potrafiła znieść tego, że już mnie tutaj nie ma? Może ona przeżywała naszą długą rozłąkę o wiele bardziej niż ja? W końcu wcześniej nigdy nie opuszczałam domu na więcej niż dwa tygodnie podczas kolonii wakacyjnych czy ferii zimowych. Musiało być dla niej szokiem to, że zdecydowałam się zamieszkać z ojcem, którego praktycznie wcale nie znałam, i to aż na dobre kilka lat, a nie zapowiadało się na jakąkolwiek zmianę i powrót z podkulonym ogonem. Sama dziwiłam się, że mój chwilowy bunt skończył się przeprowadzką do biologicznego taty, jednak uznałam, że tak miało być, jeśli on się zgodził, a mama bardzo nie protestowała. Podejrzewałam, że pozwoliła na to tylko ze względu na naszą kłótnię, po której obie musiałyśmy ochłonąć, no i zapewne była przekonana, że wrócę do niej po kilku dniach, kiedy będę gotowa na poważną rozmowę. Jednak nie byłam w stanie wybaczyć jej ukrytego związku, kłamstw i zupełnej ignorancji mojej osoby, jakbym nie zasługiwała na poznanie prawdy. W końcu gdyby ze mną wcześniej na spokojnie porozmawiała, to wszystko mogłoby się potoczyć inaczej... Chociaż to tylko przypuszczenia teraźniejszej mnie. Wtedy mogłam być zupełnie innego zdania. Teraz powód kłótni wydał mi się błahostką, którą dałoby się załatwić w bardziej cywilizowany sposób, jednak tamtego dnia byłam niesamowicie zdenerwowana i zawiedziona. Nic nie mogło mnie powstrzymać przed pochopnymi decyzjami. Ale potrzebowałam tego. Musiałam uciec od mojego dotychczasowego życia, które wydawało mi się jedną wielką iluzją normalności. Nie dało się ukryć, że było przepełnione tajemnicami, które miała przede mną mama. Mimo wszystko cieszę się, że nie ukryła listów od taty, choć mogła to zrobić bez zawahania. Jestem jej za to wdzięczna, bo możliwe, że to właśnie dzięki listom tak bardzo czułam obecność ojca i miałam nadzieję na to, że kiedyś go poznam.
Wszystkie te myśli przebiegały przez moją głowę spokojnym truchtem i powoli koiły pierwsze wrażenia po znalezieniu się w tym miejscu. Racjonalność dawniej nie była moją mocną stroną, ale zgrywanie bohaterki nauczyło mnie, że nagłe emocje nie są dobrym doradcą przy podejmowaniu ważnych decyzji. Dlatego wolałam ochłonąć, a dopiero potem działać.
Po chwili zastanowienia postanowiłam nie wracać od razu do siedziby Avengers. W końcu nie było nawet pewne, czy rzeczywiście obiekt zmierzający w stronę budynku był wrogiem, a nie sprzymierzeńcem. Nawet gdyby drużyna była w niebezpieczeństwie, to z pewnością dałaby sobie radę beze mnie. W końcu nie próżnowali, regenerując siły i trenując na potęgę w ciągu ostatniego roku. Tym bardziej tylko bym im się pałętała pod nogami. Nigdy nie walczyliśmy ramię w ramię, a ponadto dzisiaj byłam w bardzo słabym stanie. Na dodatek aktualna sprawa zaprzątała moje myśli, domagając się rozwiązania. Co się właściwie stało? Czemu mama zrobiła tak sprzeczną rzecz z tym, co mi mówiła i pisała? Kto i dlaczego sprawił, że się właściwie tutaj pojawiłam? Te pytania zwyczajnie nie mogły czekać.
~Wybacz mi, Shuri~ powiedziałam w myślach, zdając sobie sprawę z tego, że zostawiam przyjaciółkę samą w tak niejasnej sytuacji. Jednak powtarzałam sobie, że przecież da sobie radę. W końcu zna pozostałych stacjonujących w bazie o wiele lepiej ode mnie, a przynajmniej o wiele dłużej. Nie jestem jej jedyną znajomą, tylko jedną z wielu. W sumie nie znałam zbytnio jej relacji z innymi. No, może oprócz tego, że podobnie do mnie ma dystans do Kapitana. Czy rzeczywiście nasza wspólna relacja jest taka, za jaką ją uważam? Może tak naprawdę za dużo sobie wyobrażam, a ona traktuje mnie tak, jak potraktowałaby każdą poznaną osobę? Może nawet jest dla mnie miła z litości, ze względu na moją historię? Odgoniłam od siebie te myśli, nie chcąc zadręczać się teraz dodatkowymi spekulacjami. Jak tylko wrócę, to na pewno szczerze z nią o tym porozmawiam, żeby sytuacja między nami była jak najbardziej jasna. Teraz mimo wszystko z całego serca życzyłam jej powodzenia w ewentualnej walce i zachowania zimnej krwi.
Łzy zdążyły zaschnąć na piekących policzkach, jednak mimo wszystko przetarłam je, chcąc usunąć ślady rozczulenia i pozbyć się wewnętrznego uczucia rozbicia. Chciałam być silna. Musiałam być silna. W końcu nic takiego się nie stało. Wszystko na pewno zaraz się wyjaśni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro