Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~11~

[Tony]

Dzisiaj znów postanowiłem zejść do siłowni. Chciałem jak najszybciej wrócić do treningów, ale stan mojego ciała po walce z Thanosem pozostawiał dużo do życzenia. Wszystko mnie bolało i szybko się męczyłem. Na dodatek lekarze zgodnie orzekli, że nie powinienem wychodzić z łóżka na dłużej, niż kilkanaście minut. Oczywiście nie miałem zamiaru stosować się do ich zaleceń. Co oni mogą wiedzieć? Czuję się już coraz lepiej i mogę sobie pozwolić na trening.

Niestety za każdym razem kończyło się tak samo. Odpadało większość przyrządów, bo ich użycie sprawiało mi jeszcze ból. Zostawały małe hantle do ćwiczeń mięśni rąk. Zawsze lepsze to, niż bezczynność.

Wchodząc do środka nawet się nie rozejrzałem, bo nie spodziewałem się tam kogokolwiek zastać, więc kiedy tylko się odwróciłem tuż po zamknięciu za sobą drzwi zdziwiło mnie to, co zobaczyłem. Na jednej z mat siedziała nasza nowa współlokatorka i wpatrywała się w swoje dłonie, na które miała nawinięte skórzane paski. Pamiętałem o tym, że pozwoliłem jej na treningi tutaj, ale jeszcze nigdy na siebie nie wpadliśmy. Wyglądała na przygnębioną, więc postanowiłem zagadać.

- Hej! Co słychać? Popołudniowy trening, widzę – podszedłem do niej, ale nie odezwała się ani słowem – Ja też uwielbiam czasem sobie tu przyjść i poćwiczyć. To jakoś tak odrywa od monotonii codzienności i pozwala spojrzeć na pewne sprawy z innego punktu widzenia. Ty też tak masz? Nie? Ja nie mam pojęcia czemu to tak na mnie działa. Widocznie jestem dziwny – widziałem, że czasem na mnie zerka, ale nadal się nie odzywała, ani nie uśmiechała. Postanowiłem pojechać z grubej rury i zapytać wprost o co chodzi – Coś się stało? Wyglądasz na przygnębioną – moje słowa podziałały tym razem prawidłowo i dziewczyna się odezwała.

- Jestem beznadziejna.

- Czemu tak mówisz? – spytałem zdziwiony. Myślałem, że jej smutek w zaistniałej sytuacji trochę zelży pod wpływem okazanego przez nas wsparcia. Może jednak się przeliczyłem i angażowanie jej w całą tą akcję jest dla niej jeszcze bardziej stresujące?

- Bo nie potrafię się nauczyć jednej głupiej rzeczy. Ciągle mi nie wychodzi – odetchnąłem z ulgą. Czyli zrezygnowanie miało tylko podłoże związane z nieudanym treningiem, a nie strachem o niepowodzenie naszej misji.

- W czym rzecz? Może będę mógł Ci jakoś pomóc, coś doradzić? – spojrzała na mnie z powątpiewaniem.

- Nie. Pan zna się na technologii, a nie na artefaktach. To dwie bardzo różne dziedziny – i tak nie miałem zamiaru zrezygnować. Chociaż dziwne magiczne przedmioty to nie moja działka, to tak czy siak chciałem pokazać chęć pomocy. Może moja wiedza jednak na coś się przyda.

- Ok, może i masz rację, ale jestem pewny, że w jakimś stopniu czerpią z tego samego źródła – nadal nie była przekonana, ale czułem, że ugnie się w momencie, kiedy zrozumie, że tak łatwo się nie odczepię – No dalej, powiedz o co dokładnie chodzi.

Westchnęła i po chwili wahania podała mi dziwną księgę w grubej oprawie.

- Proszę. Tu jest teoria. Wszystko rozumiem, ale to i tak nie wychodzi – zrobiła krótką pauzę po czym kontynuowała. Widać, że postanowiła potraktować mnie jako szansę na to, że może jednak zaraz wszystko stanie się jasne i trening pójdzie gładko – Tutaj jest napisane, że Pęta Atakamy mogą zostać użyte nie tylko jako zwykła broń, ale dzięki nim można częściowo kontrolować żywioły i zwiększyć moc ataku. Wiadomo, że należy mieć źródło, więc próbowałam z powietrzem, ale wokół złapanego przedmiotu powstaje tylko chwilowy wiaterek, a to tak bezużyteczne, jak żelazko do pana skafandra – porównanie zabrzmiało śmiesznie, ale żadne z nas nawet się nie uśmiechnęło. Wiedziałem, że Hope jest naprawdę sfrustrowana. Widocznie spędziła nad tym kilka godzin, a brak rezultatów momentalnie ją przybił. Postanowiłem coś temu zaradzić.

Skupiłem się na tekście najbardziej jak mogłem i szukałem jakiegoś punktu zaczepnego, czegoś, na czym się znam i mogę to wyjaśnić.

- A próbowałaś wyobrazić sobie pojemnik na moc żywiołu? – powiedziałem, po czym oderwałem wzrok od książki i spojrzałem na zdziwioną Hope.

- Pojemnik? W jakim sensie?

- Tutaj jest napisane, że użytkownik powinien czerpać energię z otoczenia, czyli ze źródła żywiołu. Ale jeśli wcześniej nie skumulujesz w sobie tej energii, to jak masz ją przelać na artefakt? – spojrzała na mnie z nadzieją w oczach – Oczywiście ja się na tym totalnie nie znam, ale w teorii powinno zadziałać.

- Ok. Spróbuję. Tylko nie mam pojęcia jak to sobie wyobrazić...

- Pomyślmy... Może oczami wyobraźni umieść swój pojemnik w klatce piersiowej. Widzisz to dziwne cacko wbudowane w moją? Wyobraź sobie coś takiego, może w kształcie kuli i zobaczymy, co z tego wyniknie – widziałem, że trochę się waha, ale ostatecznie wstała, zamknęła oczy i stała tak chwilę w skupieniu. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli ten sposób również będzie porażką, to dziewczyna może kompletnie zrezygnować z ćwiczeń i uznać się za beztalencie. Dlatego trzymałem kciuki za powodzenie tej próby.

W pewnym momencie otworzyła oczy i wykonała szybki ruch ręką tak, że Pęta oplotły jeden z worków treningowych. Teraz dziewczyna wykonała jakiś gest drugą ręką i wokół przedmiotu wytworzyło się jakby małe tornado, które swoją siłą poprzecinało materiał.

- Wow, świetne – powiedziałem po czym wstałem i zrobiłem kilka kroków w jej stronę – A ten ostatni gest? Co to było? Nie widziałem, żeby coś o nim wspominali w książce – na te słowa dziewczyna lekko się uśmiechnęła i odpowiedziała:

- Jak tak opowiadał pan o wyobrażaniu sobie pewnych rzeczy, to zastanawiałam się nad tym, co zrobić, żeby wyzwolić skumulowaną we mnie energię. Postanowiłam użyć takiego gestu, który znam z mojego ulubionego anime. Wiem, że to głupie – stwierdziła zakłopotana drapiąc się po głowie.

- Ważne, że działa - powiedziałem pocieszająco.

- Dziękuję, panie Stark – na te słowa zrobiło mi się jakoś dziwnie. Poczułem się słabo, a uczucia uderzyły we mnie z taką mocą, że trudno mi było je opanować. W głowie wirowały mi wspomnienia. Najbardziej te z ostatniego dnia, kiedy go widziałem. W oczach zaszkliły mi się łzy. - Panie Stark? – spytała widząc moją dziwną reakcję i brak odpowiedzi.

- Nie nazywaj mnie tak – powiedziałem sucho i mocno, jakby chcąc odrzucić ode mnie wszystkie złe uczucia i ogarniający mnie lęk. Kiedy jednak na nią spojrzałem, zrozumiałem, że przesadziłem. Dziewczyna była lekko przestraszona i zdziwiona całym zajściem. Postanowiłem się wytłumaczyć, bo czułem, że oddelegowanie jej teraz do pokoju będzie złym ruchem, który zakończy naszą dobrą relację. - Przepraszam. Po prostu... Ja też straciłem na tej wojnie kogoś bardzo dla mnie ważnego. Był dla mnie jak syn.

- Peter... – szepnęła.

- Tak. To właśnie on zawsze tak do mnie mówił – powiedziałem spuszczając wzrok i powstrzymując się od łez.

- Bardzo przepraszam. Nie chciałam pana zranić.

- Nic nie szkodzi. Skąd mogłaś wiedzieć... – spojrzałem na nią starając się lekko uśmiechnąć – Po prostu... możesz mi znaleźć inną nazwę? Może być nawet ksywka czy coś.

- Mogę do pana mówić po prostu: panie Tony? – uśmiechnąłem się na te słowa. Widocznie nastolatkowie wkraczający w dorosłość mają to do siebie, że wolą nadal odnosić się do starszych od siebie z szacunkiem. Mogłem się spodziewać, że nie wymyśli jakiejś śmiesznej ksywy na poczekaniu. Nawet do Rocketa mówi panie szopie, choć go to niesamowicie irytuje. Tylko Natashy jakimś cudem udało się ją przekonać do zwracania się do niej po imieniu.

- Pewnie – odparłem – Panno Strange – powiedziałem puszczając do niej oczko.

- Wystarczy Hope – rzuciła, kiedy już szedłem w stronę drzwi.

- Wiem. Tak się tylko droczę.

----
---------
---------------- [Hope]

Po tym treningu było mi jakoś lżej. Wszystko zaczęło się układać. Dzięki wsparciu od strony bohaterów wstąpiła we mnie nadzieja, że wszystko może jeszcze naprawdę da się naprawić. Czułam, że wspólnymi siłami zdziałamy wszystko.

Dzięki panu Tony'emu moje ćwiczenia na siłowni poszły o krok do przodu, po tym, jak drastycznie i gwałtownie stanęły w miejscu. Czułam, że jest dla mnie trochę jak taki śmieszny wujek. Ogólnie z każdym dniem czułam się swobodniej w tej dziwnej bazie, a wszystko również dzięki Natashy, panu Bannerowi, Thorowi i Rocketowi. W przyszłości miałam nadzieję poznać lepiej również resztę, ale wiedziałam, że nie każdy ma mnie tutaj za gościa mile widzianego.

------------

- Ups, przepraszam, pomyliłam pokoje – powiedziałam orientując się, że w środku wcale nie ma jadalni, tylko prywatny pokój.

- Hej, zaczekaj – zawołała do mnie murzynka. Bałam się, że wyprawi mi kazanie na temat pukania itp., jednak posłusznie wróciłam do środka. - Masz na imię Hope, prawda? – nie wyglądała na zdenerwowaną. Powiedziałabym nawet, że promieniowało od niej miłe nastawienie.

- Tak, proszę pani – mimo wszystko cały czas stałam na baczność i byłam trochę spięta, bo nie miałam pojęcia czego chce ode mnie kobieta. Pozory mylą, nieprawdaż?

- Woah, jaka pani! Mów mi Shuri – powiedziała, po czym wstała i podeszła do mnie wyciągając rękę na powitanie.

- Miło poznać.

- Ej, nie bój się! Nie mam zamiaru zjeść Cię na kolację – powiedziała ze śmiechem. Chociaż nie tego się bałam, to tak czy siak ta przyjazna osóbka skutecznie rozładowała atmosferę – Masz chwilę? – pokiwałam głową – To siadaj.

I tak obie usiadłyśmy na jej łóżku.

- Odkąd tylko się pojawiłaś chciałam Cię poznać.

- Naprawdę? – zdziwiło mnie, że ktoś może być zainteresowany moją osobą. Czułam się z tym trochę dziwnie, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

- Tak. Te Twoje wizje. Wow.

- Dzięki – powiedziałam oglądając się po jej pokoju, a kiedy natrafiłam wzrokiem na masę dziwnych urządzeń, dodałam – Mam nadzieję, że nie będziesz chciała mi robić żadnych badań, jak pan Bruce?

- Haha, nie. Chociaż to byłoby ciekawe – stwierdziła udając, że się nad tym zastanawia – Ale mnie bardziej interesuje to, jak sobie z tym radzisz. Bo przecież każda ponadprzeciętna moc ma swoje wady – pierwszy raz poczułam, że ktoś tak dobrze mnie rozumie, a przynajmniej bardzo chce to zrobić. Zaskoczyła mnie pozytywnie, więc po krótkim namyśle opowiedziałam jej wszystkie moje przeżycia związane z moją zdolnością. Przegadałyśmy tak cały wieczór, czasem zupełnie schodząc z tematu i gadając o głupotach. Czułam, że jej pokój będę odwiedzać coraz częściej i tym razem już zupełnie świadomie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro