32 Łosoś, szparag czy truskaweczka...pov: Holly
Nie dojechałyśmy do domu, a Sebastian zdążył wkurzyć mnie ciągłym dzwonieniem. Jakoś przez trzy tygodnie nie pamiętał mojego numeru, a teraz nagle się mu przypomniało?! Problem w tym, że to ja nie chciałam z nim rozmawiać. Musiałam się zastanowić nad wszystkim, dlatego też po wejściu do sypialni od razu chwyciłam za słuchawki i włączyłam swoją playlistę na wkurwa. Nie było na niej świątecznych hitów.
„Porozmawiaj ze mną, Holly. Przecież po to do mnie przyszłaś" – pisał mi Jones.
Fakt, po to się tam pojawiłam. Naprawdę nie przypuszczałam, że mężczyzna jednak poszedł w romans z Amber, przecież wcześniej nie chciał nawet jej poznać!
„Wyjaśniłam, po co przyszłam. Poradzę sobie bez rozmowy z Tobą. Lepiej zajmij się swoją nową przyjaciółką. Od prawie godziny cały czas do mnie wydzwaniasz, a ona zapewne się temu przygląda. Jeszcze pomyśli, że nie jest dla Ciebie ważna, skoro tak ruszyła Cię wizyta głupiej małolaty" – odpisałam po dłuższym zastanowieniu.
Sebastian nie dawał za wygraną. Ciągłe próby połączenia się ze mną tylko mnie irytowały, bo przerywały moje ulubione piosenki. Chuj z relaksu. Ostatecznie poddałam się i ze złością nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Przeszkadzasz – syknęłam – jestem zajęta. Też się czymś zajmij i nie zawracaj mi głowy.
- Musimy w końcu porozmawiać, Holly. Jak dorośli ludzie. Przestań od tego uciekać – wystrzelił z moralizatorskim tonem.
- Nie uciekam. Zauważyłam, że przyszłam nie w porę i wyszłam. Tak chyba robią dorośli ludzie. - Wytknęłam mu.
- Gdybyś dała mi wcześniej znać... - zaczął, ale od razu mu przerwałam.
- To co? Ukryłbyś gdzieś Amber? Przywiązał do łóżka, żeby przypadkiem nie wyszła w nieodpowiednim momencie?
- Nie to miałem na myśli, choć pomysł z łóżkiem jest nie najgorszy, ale przywiązałbym do niego ciebie, żebyś w końcu w spokoju wysłuchała, co mam do powiedzenia.
Parsknęłam niewesołym śmiechem. Sebastian nigdy nie wychodził ze swojej roli.
- Wyjaśniłam, po co przyszłam. Nie ma tematu. Wszystko jest wspaniale – odparłam po chwili.
- Naprawdę? - Zdziwił się Jones – nie wyglądałaś na zadowoloną, gdy do mnie przyszłaś, choć przecież nie zrobiłem nic, czego byś nie chciała. Czy nie o to ci chodziło, Holly? Od wakacji opowiadałaś mi o Amber i zachwalałaś ją, podkreślałaś, że to w końcu partnerka dla mnie, jakbym sam nie wiedział, kogo chcę. Zrobiłem to, czego sobie życzyłaś i muszę przyznać, że w tym wypadku miałaś rację. Amber jest bardzo interesującą kobietą, a ja rzeczywiście mogłem nie wiedzieć, że powinienem ją poznać.
Nie wiedziałam, dlaczego, ale poczułam dziwne kłucie w brzuchu, gdy to mówił. Musiałam przełknąć kilka razy ślinę, ponieważ zrobiło mi się niedobrze.
- Ja zawsze mam rację, Sebastianie, powinieneś już to zauważyć. Cieszę się twoim szczęściem – dodałam na zakończenie tej bezsensownej rozmowy.
- A ty jesteś szczęśliwa, Holly? Teraz jesteś szczęśliwa? - zapytał niespodziewanie.
Niestety trafił w sedno, bo nie byłam. Wybitnie nie byłam... ale przecież nie mogłam mu o tym powiedzieć... Nikt nie musiał wiedzieć, co tak naprawdę czułam, a już szczególnie nie on.
- Oczywiście. Lubię jak wszystko idzie po mojej myśli – odparłam i szybko się z nim pożegnałam.
Zaraz potem rzuciłam telefonem w drugi koniec łóżka i chwyciłam za poduszkę, żeby przytknąć ją do twarzy i głośno się w nią wydrzeć.
Nic nie szło po mojej myśli! To nie tak miało być... Przecież on zawsze na mnie czekał... zawsze był...
Wszystko się zjebało.
***
Charles miał małego focha za to, że nie wyszło nam podczas imprezy Howardów. Do tego bąkał coś pod nosem o sensie związku, w którym nie ma seksu. Żeby przestał pierdolić i mnie wkurwiać, zabrałam go na małe turnee do kibla.
Oczywiście nie zamierzałam mu obciągać, to on musiał się postarać i sprawić, żebym choć na chwilę zapomniała o tym, że byłam wkurwiona na Sebastiana, który po naszej ostatniej rozmowie w dalszym ciągu nie pisał mi nic na dzień dobry i dobranoc. Głupi fiut.
Niestety, nie wyszło. Lordzik wszystko robił nie tak, jak chciałam. Już sam jego dotyk na moich udach był tak inny od tego, który tam chciałam poczuć, że – żeby nie przedłużać wszystkiego – udałam, że mam orgazm i głośno jęczałam, aby tylko szybciej skończył i przestał mnie dotykać.
Całować po szyi też nie umiał tak dobrze, jak pewien wkurwiający mnie, arogancki dupek z ego wywalonym w kosmos.
Stwierdziłam, że naprawdę muszę zapomnieć o Sebastianie, a tylko zintensyfikowanie związku z Charliem może mi w tym pomóc, dlatego też, mimo niechęci, rzucałam się na niego i leciałam w ślinę bardziej, niż wcześniej. Pozwalałam wpychać ręce pod bluzkę i spódnicę. Udawałam, że mi się to podoba, bo przecież tego właśnie chciałam. Chciałam, żeby podobało mi się z Charlesem, naprawdę tego chciałam.
Każdego dnia wracałam do domu bardziej wkurwiona, niż wcześniej. Ta sytuacja ciążyła mi tak bardzo, że nie miałam do czego jej porównać. Głupi Sebastian cały czas siedział w mojej głowie, a przecież to nie było miejsce dla niego. To o lordziku powinnam myśleć, bo on był odpowiednim partnerem dla mnie: młodym, przystojnym... takim, w którym nigdy się nie zakocham, bo w zasadzie oprócz szkoły i zabawy nic nas nie łączyło. Tego przecież chciałam – związku na chwilę. Relacji z limitem czasowym, żeby przypadkiem nie stała się zbyt poważna. Ta z Anglikiem na pewno się taka nie stanie...
Cały czas roztrząsałam, co Jones mógł robić z Amber. Czy całował ją tak samo, jak mnie? Tak samo jej dotykał? Czy już przykuł do tego cholernego łóżka i używał na niej swoich perwersyjnych świec?
Czy też była „jego aniołem"?
Hope zauważyła mój podły humor i jakoś tak za szybko domyśliła się, o kogo chodziło. Byłam zmęczona ciągłym udawaniem, że jest w porządku, kiedy właśnie wszystko się pierdoliło, dlatego też mogłam być zbyt szczera i powiedzieć jej za dużo. Nie spodziewałam się, że moja bliźniaczka podrzuci mi tak genialny pomysł...
Czy musiałam udawać, że przez przypadek załatwiłam dla nas anielskie stroje? Oczywiście, że nie. Chciałam zobaczyć, jak Sebastian zareaguje, gdy mnie zobaczy. Chciałam się przekonać, czy jego spojrzenie będzie tak intensywne, jak do tej pory, czy może już zobojętniał na mój urok.
Wystarczył jeden rzut okiem na twarz ambasadora, żebym przekonała się, iż daleko mu do obojętności, jeśli chodzi o postrzeganie mnie. Złość, rozczarowanie, obraza... to już prędzej. Nie ukrywał, iż nie może oderwać ode mnie wzroku, w końcu solidnie się o to postarałam. Wykonałam staranny makijaż, który sprawiał, iż wydawało się, że byłam starsza niż w rzeczywistości, a do tego pofalowałam i rozpuściłam włosy, bo wiedziałam, iż on tak lubił.
Nasze przywitanie nie należało do przyjemnych. Nie mogłam znieść widoku Amber klejącej się do Sebastiana. Wydawała mi się żałosna w tych próbach zwrócenia jego uwagi na siebie. Jakiś czas później dotarło do mnie, że przecież nie byłam od niej lepsza, bo robiłam dokładnie to samo. Walczyłam o jego atencję.
„Cieszę się, że nadal o mnie myślisz i wybierasz to, w czym chciałbym Cię oglądać" – napisał mi Jones, gdy tylko odeszłam z siostrą do bufetu.
Dupek.
„Lepiej zachwycaj się Amber. Nie wypada, żebyś poświęcał mi więcej uwagi, niż partnerce, z którą przecież tak świetnie Ci się rozmawia, bo w końcu nie jesteś oceniany, ale za to dobrze wysłuchany. Naprawdę nie musisz dziękować, iż tak się postarałam z partnerką dla Ciebie". - Odpisałam mu szybko.
Hope stwierdziła, że muszę porozmawiać z Jonesem, ale nie miałam na to ochoty. Jakoś tak... wkurzyło mnie, iż od razu przejrzał moje zamiary. Musiałam pokazać mu, że wcale nie przyszłam tam dla niego.
Bawiłam się jak szalona. Na szczęście spotkałam kilka osób, które już znałam z imprez w klubie golfowym, a resztę po prostu poznawałam na bieżąco. Żałowałam, iż nie było tutaj żadnego z Prestonów, ale Lukas mówił, że obaj idą na przyjęcie firmowe organizowane przez Henrego, bo w końcu są partnerami i tak im wypadało. Te wszystkie zasady i inne pierdoły... Etykiety... Savoir vivre... Pokręciłam tylko głową, gdy po raz kolejny doszło do mnie, jak zakłamany był świat elit w którym przyszło mi się obracać.
Nie spodziewałam się, że tylko Sebastian i jakiś stary dziadek z działu handlowego byli tymi, którzy nie tańczyli na imprezie, a Amber, może nie chciała, ale rzuciła mi wyzwanie, aby któregoś z nich wyciągnąć na parkiet.
Zamierzałam zapytać ambasadora. Byłam ciekawa, jak dyplomatycznie powie mi, żebym spierdalała. A może jednak by ze mną poszedł? Kto go tam wiedział...
Niestety Amber po raz kolejny zaczęła się do niego kleić, więc szybko zmieniłam zdanie. Nie chciałam z nim zatańczyć, wolałam tego całego Nortona, który już po jednym obrocie złapał zadyszkę, dlatego tylko bujałam się obok niego i udawałam, że świetnie się bawię. Po tańcu ze staruszkiem stwierdziłam, że muszę wyjść na taras i chwilę ochłonąć. Nie, żebym się zmachała, nie miałam czym. Po prostu w głowie kotłowało mi się tyle nieprzyjemnych myśli, iż potrzebowałam chwili w samotności.
- Lepiej tutaj, panno Holly. Tam pełno palaczy – moja Penny wskazała mi wyjście na mniejszy taras, który z mojej perspektywy wydawał się pusty.
- Tak na kilka minut. Potrzebuję trochę spalin, bo powietrze z klimatyzacji wydaje się za czyste – zażartowałam z ochroniarką, zanim wyszłam z pomieszczenia.
Od razu skierowałam się do przeszklonej balustrady. Stałam na trzydziestym piętrze, więc widok był naprawdę ładny. Lubiłam Atlantę nocą, była ładniejsza niż w dzień. Złapałam za barierkę i przymknęłam oczy.
Dlaczego to wszystko musi być tak bardzo pojebane? Od zawsze wiedziałam, że uczucia to słabość i do chuja, właśnie tak było! Zaczynałam robić się słaba i opętana myślą o facecie, który nawet nie był dla mnie. Nie pasowaliśmy do siebie pod żadnym pozorem. Wkurzał mnie jak nikt inny, nawet Harv nie mógł się z nim równać. Mimo to przylazłam tu, żeby go spotkać. Czułam się źle sama ze sobą, a jeszcze gorzej, gdy uświadomiłam sobie, że Jones i Amber naprawdę do siebie pasowali. Kobieta nie ukrywała, iż jest nim zainteresowana, często kładła dłoń na tej jego lub chwytała go za ramię. Wpatrywała się też w niego z miłym uśmiechem. Mówiła o nim „mój Sebastian"...
Miała do tego prawo. Mógł być jej.
Usłyszałam, że drzwi za mną się otwierają, ale nie odwróciłam się. Penny nikogo by nie wpuściła, więc pewnie to ona przyszła mnie pogonić lub powiedzieć, że Hope mnie szukała.
- Nie wychylaj się tak, bo spadniesz.
No dobra... Musiałam poważnie porozmawiać z moją ochroniarką. Naprawdę miała nikogo nie wpuszczać, a już na pewno nie jego...
- Będę prawdziwym upadłym aniołem. - Odkręciłam się powoli i oparłam biodrami o barierkę – tylko tym razem nikt mnie nie złapie – dodałam z lekkim uśmiechem.
Sebastian zrobił krok w moją stronę.
- Nie doceniasz mnie. Nie dałbym ci upaść – odparł poważnie. Może to głupie, bo to tylko słowa, ale moje serce zaczęło bić tak szybko, że musiałam skrzyżować ręce na piersiach, bo wydawało mi się, że zaraz ze mnie wyskoczy i pogna do ambasadora. Idiotyczne myśli.
- Mimo wszystko?
- Przede wszystkim – dodał od razu. - Wiem, że nic dla ciebie nie znaczę, bo wyraźnie mi to powiedziałaś i pokazałaś, ale i tak jesteś dla mnie ważna. Nie chcę, żeby stała ci się krzywda.
- A jeśli sama się krzywdzę? Nic na to nie poradzisz – wzruszyłam ramionami. Domyślałam się, że Jones zapewne został tak wychowany, iż chciał nieść pomoc każdemu, kto tego potrzebował, w końcu przy mnie nie robił nic innego. Nie musiał reagować wtedy w hotelu, bo to nie była jego sprawa, a jednak mnie uratował. On pewnie już taki był.
- Mogę cię wspierać i ci towarzyszyć we wszystkim, co wydaje się trudne, ale niestety do pewnych rzeczy musisz dojść sama. - Stwierdził cicho.
- Jakie rzeczy masz na myśli?
Sebastian rzucił mi długie i intensywne spojrzenie. Dobrze, że obejmowałam się ramionami, bo tak jakoś nagle zrobiło mi się zimno i zaczęłam nieznacznie drżeć.
- Nie uważam, że uczucia są słabością, a wręcz przeciwnie. Dobrze ulokowane mogą być naszą siłą, tylko trzeba mieć odwagę, żeby to dostrzec i zrozumieć. Jesteś odważna, prawda, Holly? - zapytał mnie. Potraktowałam to jako wyzwanie. Nawet uniosłam trochę brodę, gdy mu odpowiadałam.
- Oczywiście. Niczego się nie boję.
- Mam wrażenie, że jednak się boisz. - Wytknął – panicznie uciekasz przed uczuciami, zamiast odważnie stawić im czoła. Poddajesz się i wycofujesz, zamiast przekuwać swoje słabości na siłę.
Nie mogłam się z nim nie zgodzić, ale przecież mu tego nie powiem. Musiałam brnąć w to, co już wcześniej zaplanowałam, mimo że jego wywód cholernie mocno mnie przekonywał. Zauważyłam ruch za Sebastianem. Zrozumiałam, iż to Penny dawała mi znać, że Hope mnie szukała.
- Muszę już iść. Koniec imprez na dziś – posłałam mu nieśmiały uśmiech – ty zapewne będziesz musiał zostać do końca. Amber nie powinna zmywać się z imprezy firmowej własnego ojca zbyt szybko – przypomniałam mu. Ruszyłam też powoli w stronę drzwi. Nie chciałam wyglądać, jak obrażone dziecko zmierzające do domu, więc rozkrzyżowałam dłonie i puściłam je luźno wzdłuż boków.
- Pewnie tak – odpowiedział. Gdy zrównałam się z nim i zamierzałam go wyminąć, jego głos mnie zatrzymał.
- Holly? - zaczął. Stanęłam obok niego, z tym że ja skierowana byłam przodem w stronę budynku, a Sebastian stał tak, jak wcześniej i spoglądał na widok okrytej nocą Atlanty.
- Tak? - Odwróciłam nieznacznie głowę, żeby złapać jego spojrzenie.
- Wyglądasz zachwycająco, mój Aniele... - powiedział i lekko wygiął kąciki ust w górę. Poczułam też, że jego dłoń delikatnie muska moją, ale tak naprawdę ulotnie i nieśmiało. Odpowiedziałam mu szerokim uśmiechem.
- Wiem, Sebastianie. Dobranoc.
Uśmiechałam się do siebie nawet wtedy, gdy go minęłam i skierowałam się do drzwi. Dopiero będąc w pomieszczeniu zreflektowałam się, iż musiałam durnie wyglądać, więc od razu przybrałam swoją tradycyjną, lekko sukowatą minę.
- Miałaś nikogo nie wpuszczać – upomniałam Penny. Stała z Carlosem i Hope. Udawali, że o czymś rozmawiali i wcale nie wyglądali przez przeszklone drzwi na taras... eche...
- Musiał jakoś się prześliznąć, bo nic nie zauważyłam – odparła niewinnie ochroniarka. Prychnęłam pod nosem. Taki kit to mogła komuś głupszemu wciskać, a nie mi.
- A to ponoć ja jestem ślepa... - pokręciłam głową. Hope ruszyła do wyjścia, więc poszłam za nią.
- Proszę się nie obawiać, panno Holly. Widzę to, co najważniejsze – pocieszyła mnie Penny, choć może to miał być jakiś przytyk?
- Chyba muszę zweryfikować tę naszą przyjaźń – zagroziłam jej delikatnie, ale złagodziłam to wrednym uśmieszkiem, żeby wiedziała, że żartowałam. Nie zamieniłabym mojej Penny na nikogo.
***
O ile na imprezie Halloween w Coca Coli moja relacja z ambasadorem jakby się trochę wyprostowała, a przynajmniej takie miałam wrażenie, o tyle w kolejnych dniach nie działo się nic. Dosłownie nic. Sebastian nie pisał i nie dzwonił, a ja przecież byłam zbyt dumna, żeby zaczynać z nim pierwsza.
Postanowiłam... zacząć go stalkować. Dokładnie tak.
Znaczy... moje stalkowanie polegało na nieprzypadkowym pojawianiu się w tych samych miejscach, co Jones. Nie zawsze mi to wychodziło, bo niestety kalendarz imprez Atlanty był tak wypełniony, iż musiałam porządnie go weryfikować. Trzy razy poszłam na jakiś event czy inną chujową kolację firmową i niestety nie trafiłam. Nie było Sebastiana.
Hope po intensywnym tygodniu była wykończona. Henry za to cieszył się, iż tak bardzo zainteresowałam się reprezentowaniem rodzinnej firmy i był zadowolony, że z chęcią pojawiam się tam, gdzie wypadało, a gdzie on i Harry nie mogli być.
- Mam dość, Holly – jęczała bliźniaczka – od niedzieli co wieczór jesteśmy poza domem i to w tak późnych porach, bo przecież wcześniej masz treningi. Śpię po cztery godziny i już nie wyrabiam. Nie chcę nigdzie iść. Do tego w poniedziałek jest sprawdzian z fizyki, a mi naprawdę zależy na ocenie. Chcę pouczyć się przez weekend i nigdzie nie wychodzić – zaczęła się buntować.
- Przecież nie mogę chodzić sama, bo jestem zbyt nieobliczalna – wytknęłam jej. - W tym tygodniu chciałam iść na ten event połączony ze zbiórką na świąteczne paczki dla dzieci z domów dziecka w krajach hiszpańskojęzycznych...
W końcu hiszpański był językiem urzędowym na Isla Sandii, więc miałam poważne podejrzenie, iż Sebastian też się tam pojawi.
- Henry dał mi czek z pokaźną kwotą od naszej firmy i zamierzam go uroczyście przekazać. Niech się dzieci cieszą – kontynuowałam przekonywanie jej.
Hope zmrużyła oczy i posłała mi podejrzliwe spojrzenie.
- Żeby ci tak naprawdę na tych dzieciach zależało... - pokiwała głową – może znowu go nie będzie? Na dobrą sprawę widziałyśmy go tylko podczas zbiórki w schronisku, ale nawet z nim nie rozmawiałaś.
To prawda. Trzy dni temu spotkałyśmy Sebastiana i Amber podczas tej zbiórki. Miałam zamiar podejść i się przywitać z nimi, ale kobieta wtedy zrobiła coś, co mnie trochę zdenerwowało: zbliżyła się do Jonesa i oparła głowę na jego ramieniu. Momentalnie odwróciłam od nich wzrok. Jak głupia kolejnego wieczoru wypatrywałam ich podczas kolacji w domu gubernatora, ale chyba nie przyszli.
Miałam wrażenie, iż zaczęło mnie delikatnie odklejać. Nie mogłam znieść widoku Sebastiana i Amber, ale uparcie szukałam okazji, żeby ich spotkać i po raz kolejny poczuć, jak coś nieprzyjemnie kłuje mnie w klatce piersiowej za każdym razem, gdy kobieta spoglądała z zachwytem na ambasadora.
Chyba powinnam zacząć się na coś leczyć, bo jakieś takie masochistyczne zapędy się u mnie pojawiły.
- Oczywiście, że zależy mi na dobru dzieci. Spotkanie Sebastiana to dodatkowa korzyść. - Odparłam jej poważnym tonem. Nie chciałam, żeby wiedziała, jak bardzo ruszała mnie ta kwestia.
- Może tym razem z nim porozmawiasz? Takie tęskne wgapianie się w niego i liczenie, iż się domyśli o co ci chodzi, chyba nie działa – wytknęła mi.
- Jakie tęskne?! - opieprzyłam ją od razu – w zasobie moich spojrzeń, to z etykietką „tęskne" zarezerwowane jest dla truskawek i łososia ze szparagami. Nic innego nie podlega pod tę kategorię.
- W takim razie... ambasador to twój łosoś, szparag czy truskaweczka? - Hope mrugnęła do mnie – podejrzewam, że szparag... wiesz, długość i te sprawy...
Rzuciłam w nią poduszką z jej łóżka, ale tylko się zaśmiała.
- Szparagi może są i długie, ale za to chude. Z Ryanem nikt nie może się mierzyć – stwierdziłam szybko. - Łosoś, szparag czy truskaweczka... też wymyśliłaś – sapnęłam z oburzeniem.
- Daj szansę szparagowi. Może i szczupły, ale na pewno wariat. Zobacz, jak fajnie jest zakończony... - prowokowała mnie bliźniaczka. I to niby miało być śmieszne? Phi... wcale a wcale.
- Może lepiej zainteresuj się pewnym bananem, a nie będziesz mi tu szparagi zachwalać. Ja nawet nie wiem, czy jest co zachwalać – wymamrotałam pod nosem.
Hope uśmiechnęła się wrednie.
- Masz rację, że powinnam z tobą iść na tę zbiórkę. Będę mogła zapytać Amber o szparaga ambasadora. Powiem, iż to tak dla siostry, oczywiście...
Taa... mściwa menda. Musiało się jej przypomnieć, jak wypytywałam Livię o przyrodzenie Prestona. Nie było mowy, żebym gdziekolwiek z nią poszła.
- Lepiej siedź w domu i ucz się na sprawdzian z fizyki. Pójdę z Harvem. Cały czas ma u mnie krechę za zachowanie, więc nie będzie się buntował – stwierdziłam spokojnym tonem.
Siostra nie ukrywała zadowolenia. Naprawdę zaczęła się robić żmijowata i stosować na mnie moje własne chwyty. Nie podobało mi się to...
***
Tym razem trafiłam. Bankiet połączony ze zbiórką na paczki świąteczne zgromadził dość liczne grono. Sebastian także się pojawił. Wygłaszał nawet jedno z przemówień, jako przedstawiciel swojego kraju. Po nudnej części oficjalnej zaproszono jeszcze kilku innych ambasadorów na scenę. Mieli osobiście dziękować darczyńcom, którzy dokonali największych wpłat...
- Idź do bufetu i przynieś mi coś do picia i jedzenia, tylko wpierw dokładnie wypytaj o wszystkie składniki – poleciłam Harveyowi. Brat nie był zadowolony, iż zamiast spędzać niedzielny wieczór na jednej ze studenckich imprez musi ze mną łazić po bankietach, ale nie miał prawa do sprzeciwu w tej kwestii. Zajebał z Charliem i musiał się dostosować do moich humorków i życzeń.
- Jezu, Holly. - Westchnął – w domu sobie coś zjesz. Jest taka kolejka, że pół nocy będę stał – wskazał głową w odpowiednim kierunku. Miał rację. Kolejka była w chuj długa i dlatego też chciałam go tam wysłać. Potrzebowałam... przestrzeni i samotności.
- W takim razie lepiej już ruszaj, bo potem przyjdzie jeszcze więcej osób. Jak nas wyczytają, to pójdę na scenę, nie musisz się o to martwić – pocieszyłam go neutralnym tonem.
Harv westchnął głośno, ale ostatecznie ruszył dupę i skierował się w stronę bufetu.
Zadbałam o to, żeby wpłata od Anderson GI była jak największa. Henry nawet jakoś tak bardzo nie oponował, gdy mówiłam mu o zbiórce i o tym, jak to dobrze wpłynie na PR firmy.
Osoba prowadząca wyczytywała przedstawicieli firm, którzy przekazali hojne datki na upominki dla dzieci, a organizator zbiórki i przedstawiciele państw, do których paczki miały trafić, ściskali dłonie i składali podziękowania darczyńcom. Gdy odczytano nazwisko mojej rodziny, pewnym krokiem ruszyłam na scenę.
Nie wiedziałam, czy Sebastian wcześniej mnie zauważył, ponieważ większość gości była w ciemnych strojach i moja krótka, dopasowana sukienka aż tak bardzo nie rzucała się w oczy, ale starałam się zachowywać, jakbym to ja nie wiedziała, iż dziś mogłam go tu spotkać. Przyjęłam podziękowania od trzech innych osób, zanim stanęłam przed Jonesem.
- Panno Anderson – zaczął mężczyzna – w imieniu podopiecznych trzech domów dziecka w archipelagu Isla Sandii serdecznie dziękuję firmie Anderson za okazane wsparcie – odezwał się oficjalnie, tak, jak i do pozostałych darczyńców.
- Pomaganie to moja specjalność, panie ambasadorze – odparłam spokojnym głosem. Podałam mu dłoń tak, jak i jego poprzednikom. Sebastian lekko ją uścisnął. Nie puścił jej jednak tak szybko, a zrobił coś, co mnie zaskoczyło. Uniósł ją powolnym ruchem do swoich ust i złożył na jej wierzchu pocałunek. Nie przestawał przy tym przenikliwie spoglądać mi prosto w oczy, a trwało to dłuższą chwilę. Dobrze, że byłam ostatnią osobą do podziękowań, bo jeszcze by się okazało, że wstrzymywałabym kolejkę do Jonesa.
Przełknęłam ślinę i zamrugałam kilka razy, zanim odeszłam na bok. Skinęłam mężczyźnie głową na pożegnanie. Dopiero gdy schodziłam z podestu na posadzkę, zauważyłam, że nigdzie nie było Amber... Może wyszła do toalety?
Mój brat utknął w kolejce do bufetu, więc tylko zaszłam tam na chwilę, żeby przypomnieć mu, iż ma dokładnie wypytać o składy, po czym poszłam w stronę łazienek.
Zbiórka organizowana była w jednym z niedużych hoteli, który wprawdzie nie należał do mojej rodziny, ale nie był też jednym z tych od Vlachosa, dlatego nie czułam się tu jakoś źle. Łazienki znalazłam dwa korytarze dalej. Po skorzystaniu z toalety i umyciu rąk zastanawiałam się, co powinnam dalej zrobić. Wpaść na Sebastiana i udawać, że to przypadkiem? Iść już do domu?
- Po co ty tak za nim latasz? To nie w twoim stylu – wyszeptałam sama do siebie spoglądając na swoje lustrzane odbicie. W łazience nie było nikogo, bo Penny wcześniej to sprawdziła, więc mogłam mówić to i na głos, ale jakoś tak... chyba aż tak bardzo nie chciałam tego słyszeć.
- Odpuść. To do niczego nie prowadzi – pokręciłam głową. Nie umiałam się zdobyć, żeby wyznać Sebastianowi prawdę, bo sama nie wiedziałam, czego tak naprawdę chciałam. W jakiś głupi sposób zaczęłam uzależniać się od niego i cholernie mi się to nie podobało. Nie mogłam zdobyć się na to, żeby zrobić z nim to, do czego dążyło moje nierozsądne serce, ale rozum coraz bardziej przegrywał. To, co wydawało mi się do tej pory rozsądne i czym kierowałam się w życiu zaczęło mnie mierzić. Uwierało mnie, choć jeszcze jakiś czas temu było wszystkim, w co wierzyłam.
Pierdolone uczucia. Cholernie namieszały mi w głowie.
- Koniec z tym. Czas wracać do domu i przestać robić z siebie debila – postanowiłam przed wyjściem.
Nie musiałam udawać zaskoczenia, bo naprawdę nie spodziewałam się spotkać Jonesa zaraz za drzwiami łazienki. Mężczyzna obrzucił mnie powolnym spojrzeniem, zanim wwiercił je w moje oczy.
- Panie ambasadorze, co za niespodzianka – powiedziałam szczerze zaskoczona. Tego akurat nie było w planach.
- Jakoś tak ostatnio często się spotykamy... - zaczął. Zbliżył się do mnie też tak bardzo, że żeby zachować choć minimum odstępu, zamknęłam drzwi za moimi plecami i przesunęłam się tak, iż się o nie opierałam. - W tym tygodniu to już... trzeci raz? - udawał, że się zastanawia.
- Drugi – odparłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Kurwa. Teraz będzie wiedział, że liczyłam. Chuj by to strzelił.
- Według mnie jednak trzeci, Holly – upierał się przy swoim. Ponownie się do mnie zbliżył, a do tego oparł dłoń na drzwiach na wysokości mojej głowy. - Być może nie zauważyłaś mnie w domu senatora, bo właśnie wychodziłaś z siostrą, gdy ja się pojawiłem, ale ja cię widziałem. Nie da się ciebie nie zauważyć.
Fakt. Zazwyczaj rzucam się w oczy i lubię być w centrum zainteresowania. To prawda. Na kolacji u senatora miałam na sobie bardzo seksowną sukienkę z dość pokaźnym dekoltem, ale to tylko dlatego, że Livia zabrała Harrego z domu w tym czasie, gdy akurat musiałyśmy z Hope wychodzić i nie miał kto cenzurować moich modowych wyborów.
- Być może nie zauważyłam. - Potwierdziłam – jeśli czekasz na Amber, to nie było jej w łazience – dodałam, ponieważ musiał istnieć powód, dla którego kręcił się obok damskiej toalety.
- Nie czekam na Amber. Nie spotykam się z nią – wyznał cicho.
- O... - ponownie mnie zaskoczył – naprawdę? Jeszcze kilka dni temu was widziałam. Co się stało? Przecież Amber jest bardzo ładna... - dociekałam.
- To fakt, jest ładna – potwierdził Sebastian.
- I miła...
- Bardzo miła – zgodził się ze mną.
- Wykształcona, elokwentna, zabawna... - wyliczyłam po kolei.
- To wszystko prawda.
- Więc dlaczego się z nią nie spotykasz? Przecież jeszcze w tamtym tygodniu byłeś zadowolony z tego, że was zapoznałam. Amber jest idealna – nie mogłam tego zrozumieć. W zasadzie... dopuszczałam do siebie jedno wytłumaczenie tej sytuacji, ale nie chciałam cieszyć się jak głupia z czegoś, co było tylko moim domysłem, a mimo to rozpaliło mnie tak od środka, że musiałam wziąć kilka głębszych oddechów.
- Jest idealna – przyznał.
- Ale... - starałam się zachować obojętną minę, żeby tylko się nie zorientował, jak stresowałam się podczas tej rozmowy.
- Nie jest tobą – wyznał cicho.
Poczułam, jak jego druga dłoń powoli zaciska się na moim biodrze. Moja sukienka miała akurat w tym miejscu seksowne wycięcie o które pokłóciłam się wcześniej z Harveyem. Dotyk ciepłej ręki Sebastiana na mojej nagiej skórze wywołał nagły dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa. Nie spodziewałam się, że to będzie tak intensywne doznanie.
- To prawda. Jestem w końcu specjalna – uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Zdecydowanie jesteś... jedyna w swoim rodzaju. - Dyplomatycznie przyznał mi rację.
- Myślałam, że Amber ci pasuje. Tak przytulała się do ciebie podczas zbiórki na schronisko... - musiałam mu wytknąć.
- Rzeczywiście się przytulała. Ja natomiast nie przytulałem jej – odparł od razu. Miałam wrażenie, że jego tajemnicze oczy prześwietlają mnie na wylot.
- Dlaczego?
Mężczyzna przechylił głowę i na moment skupił wzrok na moich ustach, ale tylko na moment.
- Bo to nie ją chciałem przytulać, tylko kogoś innego.
- Tak? - dalej udawałam głupią. - Kogo?
Sebastian spiął się na chwilę. Był bardzo poważny i ważył słowa.
- Taką jedną szaloną dziewczynę, która zdeptała moje serce, a ono mimo to dalej chce bić tylko dla niej. W zasadzie nie wiem, kto jest bardziej szalony: ona, czy jednak ja.
Uniosłam dłoń i oparłam ją na jego torsie tam, gdzie wydawało mi się, że znajdę serce. Nie chciałam go skrzywdzić, naprawdę. Nie czułam się z tym dobrze.
- Może też jesteś specjalny, znaczy... jedyny w swoim rodzaju – szepnęłam.
- Zapewne tak. - Mężczyzna uśmiechnął się bardzo delikatnie. Czułam, jak przesuwał powoli kciukiem po odsłoniętym kawałku mojego ciała na biodrze. Było to cholernie przyjemne.
- Chyba takie egzemplarze powinny trzymać się razem, nie uważasz? - dopytywał.
- Chyba tak – potwierdziłam cicho.
Ucieszył się na tę odpowiedź. Wyraźnie widziałam, jak jego oczy zaczęło wypełniać zadowolenie.
- Chciałbym przytulić mój wyjątkowy egzemplarz – zaczął – mogę?
Zacisnęłam dłoń na jego marynarce, a drugą uniosłam tak, żeby oprzeć na męskim ramieniu.
- Nie spróbujesz, to się nie przekonasz, czy możesz – odparłam zadziornie. - Trzeba mieć odwagę na uczucia i takie tam – dorzuciłam nawiązując do naszej ostatniej rozmowy. Sebastian nic nie odpowiedział. Nachylił się nade mną tak blisko, że dosłownie centymetry dzieliły nasze usta.
- Ja mam odwagę, a ty, mój Aniele?
Tak bardzo pragnęłam go pocałować, że tylko kiwnęłam głową. Zamierzałam się wpić w jego usta i zrobić to, co męczyło mnie od kilku dni, ale...
Przecież to by było za piękne, prawda?
- Panno Holly, pani brat tu idzie – ostry głos Penny obudził we mnie resztki rozsądku. Sebastian odsunął się ode mnie z ociąganiem. Najdłużej zajęło mu odklejanie dłoni od mojego biodra. Jakoś tak bardzo się jej tam spodobało...
- Z bezglutenowych i bezlaktozowych rzeczy mają jedynie wodę. Stałem jak debil i tylko zmarnowałem czas – powiedział Harv, gdy wyłonił się zza zakrętu korytarza. Na widok Jonesa zatrzymał się i obrzucił mężczyznę zaskoczonym spojrzeniem – dobry wieczór, panie ambasadorze.
- Dobry wieczór, panie Anderson. - Przywitał się uprzejmie Sebastian. - Dziękowałem pannie Holly za nieocenione wsparcie na rzecz dzisiejszej zbiórki – dodał gładko.
- Holly ostatnio stała się bardzo prospołeczna, jak nie ona. Cały czas chodzi po jakichś zbiórkach i innych spotkaniach i wszystko wspiera. Chyba w końcu mądrzeje – dodał wrednie się do mnie uśmiechając.
- Ty za do zatrzymałeś się w miejscu, a momentami sprawiasz wrażenie, jakbyś się cofał – skrytykowałam go od razu. Podeszłam do niego i wyjęłam butelkę z wodą z dłoni brata – daj mi to, jakoś tak nagle zaschło mi w ustach – odwróciłam się przez ramię i rzuciłam przeciągłe spojrzenie ambasadorowi.
- Musimy się zbierać, masz rano szkołę i sprawdzian z fizyki. Hope kazała cię pogonić – przypominał Harvey, więc musiałam szybko pożegnać się z Sebastianem. Nie było to jednak takie pożegnanie, jakie chciałam, przecież przy narwanym bracie nie będę lecieć w ślinę z facetem, który mógłby nie być tak ugodowy jak Charlie i jeszcze chcieć skrzywdzić mojego przygłupa. Mimo wszystko byłam do niego przywiązana.
Wracałam do domu dziwnie zadowolona. Dawno nie czułam się tak dobrze, jak właśnie tego dnia. Żeby tego było mało, dosłownie chwilę zanim zasnęłam... zadzwonił Sebastian. Na Face Time'ie.
Odebrałam połączenie. Wychyliłam się, żeby zapalić nocną lampkę, bo zacieniłam już okna i naprawdę miałam mrok w pokoju.
Mężczyzna też już leżał w łóżku – poznałam po tym dziwnie wygiętym wezgłowiu. Trzymał telefon tak, że bardzo dobrze widziałam jego oczy. Po raz kolejny zachwyciłam się ich kolorem. Jebany, udały mu się. Żadne nie podobały mi się tak bardzo, jak te jego.
- Coś się stało, że dzwonisz o tej porze? - zapytałam cicho. Przekręciłam się na bok, a telefon oparłam o jedną z poduszek. Wsunęłam dłonie pod głowę.
Musiałam szczerze przyznać, że w takiej pozycji moje cycki wyglądały bardzo korzystnie. Nie byłam rozebrana, w końcu miałam na sobie czarną, satynową koszulkę, a takie ułożenie ciała sprawiało, iż piersi wydawały się większe, niż zwykle. Jones też musiał zwrócić na to uwagę, bo jego spojrzenie przez chwilę skupiło się w jednym miejscu. Dopiero po chwili mężczyzna przygryzł wargę i uniósł wzrok do kamerki.
- Mamy niedokończoną sprawę, a ja nie lubię takich, Holly. - Powiedział niskim głosem. Jak to dobrze, że było widać tylko kawałek mnie, ponieważ przez ten cholernie seksowny głos Sebastiana musiałam porządnie ścisnąć nogi. Nie planowałam dziś rundy z Ryanem, ale jak ta rozmowa potrwa jeszcze chwilę, to chyba będę musiała wyjąć kolegę z szuflady.
- Jaka to sprawa?
- Nie zdążyłem cię przytulić, a bardzo tego chciałem – przypominał.
- Przez telefon to się nie uda, wiesz?
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie.
- Dlatego musimy się spotkać, Holly.
- Żeby się przytulić? - upewniałam się.
- Między innymi...
Odpowiedziałam mu uśmiechem, a zaraz potem ziewnęłam, dlatego też zasłoniłam twarz dłonią.
- Chyba powinnaś już iść spać – zauważył.
- To prawda. Dobranoc, Sebastianie – odparłam od razu. Czekałam, aż się rozłączy, ale on po słowach „dobranoc, mój Aniele" w dalszym ciągu się mi przyglądał. Też oparł telefon o poduszkę i ułożył się w podobnej pozycji, jak i ja.
- Musisz się rozłączyć – przypomniałam mu cicho.
- Wiem. Jeśli ja tego nie zrobię, to ty możesz to zrobić.
Oczywiście, że o tym wiedziałam. Problem w tym, że nie chciałam tego zrobić.
- Mhm... - wymruczałam i zamknęłam oczy – za chwilę się rozłączę.
- To dobrze. Ja też za chwilę – powiedział od razu.
Żadne z nas nie przerwało tej rozmowy aż do rana. Właściwie, czy coś w tym złego?
***
Obudziłam się bardzo rano. Musiałam się kręcić w nocy i zrzucić telefon z poduszki, bo teraz leżał zakopany pod kołdrą. Sebastian swój oparł lepiej niż ja, ponieważ gdy sięgnęłam po komórkę, mogłam zobaczyć śpiącego przyjaciela. Moje szuranie się i stęki wybudziły go, dlatego też długo sobie na niego nie popatrzyłam.
- Chyba właśnie spędziliśmy ze sobą noc – uśmiechnęłam się do niego leniwie.
- Chyba od wspólnej nocy oczekiwałem czegoś innego – posłał mi zalotny uśmiech. Jego głos był tak ochrypły i rozespany, iż ja też żałowałam, że to wspólne „spanie" wyglądało tylko tak.
Sebastian życzył mi miłego dnia. Zbierał się na siłownię, ponieważ rano było mniej osób. Ja z kolei musiałam przyszykować się do szkoły.
Dziś miałam dość szalony dzień, bo po sprawdzianie z fizyki musiałam się spakować na wyjazdowy mecz naszych futbolistów. Cheerleaderki zawsze jeździły tam, gdzie i zawodnicy.
- Wrócimy dopiero po lekcjach, bo chwilę zajmie nam dojazd – przypominała trenerka. Postanowiłam sobie, że wtedy też dorwę Charliego i poważnie z nim porozmawiam. Ostatnie tygodnie naszego niby związku były dla mnie trudne.
W końcowych dniach października rzucałam się na niego i chciałam koniecznie coś przy nim poczuć, natomiast od imprezy halloweenowej unikałam go i ograniczałam nasze interakcje do minimum tłumacząc się natłokiem obowiązków.
W zasadzie nie kłamałam – w końcu firmowe i charytatywne bankiety to też tak jakby mój rodzinny obowiązek. Inna sprawa, że do tej pory miałam na to wyjebane, nie chciałam być łączona z Henrym i jego rodziną.
Teraz jednak naprawdę zaczynałam doceniać bycie córką mojego ojca. Przynosiło to wiele korzyści... Nie tylko materialnych, ale też społecznych. Podobało mi się, że gdziekolwiek bym nie poszła, traktowano mnie z najwyższym szacunkiem, w końcu byłam Anderson, a z Andersonami się nie zadziera, bo mają armię adwokatów i rządzą połową światowego transportu. Sześćdziesięcioma procentami tak dokładnie. Pamiętam to, co Harry kiedyś powiedział...
Dla mojej rodziny wszystkie drzwi stały otworem i zamierzałam to oczywiście kiedyś wykorzystywać.
Nie mówiłam Charliemu, że wpadnę po lekcjach. Wiedziałam, że kończy dziś zajęciami sportowymi, a potem zbiera się do hostelu, więc gdy tylko nasz wesoły pomeczowy autobus wrócił – chłopaki się spisali, a ja jak zwykle byłam zachwycająca i robiłam najlepsze szpagaty – poszłam szybko w stronę męskiej szatni.
Rzuciłam okiem na salę gimnastyczną, ale już była pusta, natomiast autobus dla Anglików stał na parkingu co oznaczało, że jeszcze nie pojechali do siebie. Gdy usłyszałam śmiech Charliego i jego kolegów, nabrałam pewności, iż znajdowali się w szatni. Zamierzałam wbić tam jak do siebie, w końcu nie należałam do nieśmiałych, ale w ostatniej chwili się zatrzymałam. Pchnęłam tylko lekko drzwi, żeby lepiej słyszeć słowa chłopaków, którzy... rozmawiali o mnie.
- Jeszcze jej nie pieprzyłeś? Słabo... - odezwał się jeden z kolegów lordzika.
- Kwestia czasu. Suka jest cholernie rozchwiana. Raz jej się chce, innym razem udaje cnotkę i się wycofuje. Myśli, że się nabiorę na tę jej niby niewinność. Każdy wie, że to kurwa. Dwa lata temu pieprzyła się z jakimś ćpunem, który miał wypadek na szkolnej siłowni. Otwarcie o tym mówiła – odparł... mój Charlie. Pierdolony chuj.
Być może zrobiłam za dużą szparę w drzwiach, bo niestety zostałam zauważona przez kogoś, kto siedział na samym brzegu ławki i kulił się, jakby go tam nie było.
Mój Steven.
Gdy jego przestraszony wzrok spotkał się z tym moim wkurwionym, pokręciłam lekko głową. Miałam nadzieję, że nie narobi rabanu i mnie nie wyda.
- Masz jeszcze tylko dwa tygodnie Charles. Zakład był, że będziesz ją pieprzył do końca listopada, a tu zaraz będzie połowa miesiąca. Pospiesz się, bo nie dostaniesz kasy, a dziesięć kawałków piechotą nie chodzi – wypomniał mu inny głos.
- Nie martw się. Pracuję nad nią. Jeszcze trochę i wszyscy będziemy ją pieprzyć. Amerykańska kurwa zobaczy co to dobre angielskie ruchanie. - Cieszył się lordzik – nie mogę się doczekać, aż będzie przed nami klęczała i robiła to, do czego jest stworzona.
- Zajebisty pomysł! Dawno nie bawiliśmy się we czterech z żadną szmatą – przytakiwał jakiś kolega.
- Ta szmata nada się idealnie. Będziemy ją pierdolić, aż będzie błagała, żebyśmy przestali. Jebana kurwa, królowa – wydawało mi się, że Charlie pluł w tym momencie, ale go nie widziałam – myśli, że jak jest bogata, to może wszystko, a tak naprawdę chuja może! Jest pojebana jak jej cała rodzina.
- Mogłeś się wziąć za tę drugą – zasugerował inny głos, a ja czułam, że mało brakuje, a tam wbiję i zacznę się na nich rzucać. Cholerne fiuty.
- Za tą drugą dawaliście tylko trzy tysiące, bo podobno jest łatwiejsza. Chciałem tę agresywną ździrę, która obraziła mnie już pierwszego dnia.
- I tak klęczałeś – zaśmiał się ktoś.
- Pieprzyłem ją wtedy językiem. Nawet nie wiecie, jak szybko doszła. Jestem zajebisty, a ona wcale nie taka skomplikowana, na jaką pozuje.
Miałam ochotę się roześmiać, ale buzująca we mnie adrenalina mimo wszystko sprawiała, że potrafiłam wytrzymać. Chciałam usłyszeć całą prawdę.
- Dwa tygodnie Charles i chcemy, żeby skakała po naszych chujach. - Któryś z nich postawił warunek.
- Będzie skakała i połykała wszystko, co jej dacie. Gwarantuję. - Zapewnił Charlie.
Spojrzałam ostatni raz na Stevena i odeszłam od drzwi. Wyszłam nawet z części sportowej. Podeszłam pod swoją szafkę, żeby udawać, iż coś w niej szukam.
To wszystko był tylko pierdolony zakład... Od początku...
Głupia ja! Dałam się tak łatwo podejść! Idiotka! Prawdziwa idiotka!
Zacisnęłam dłonie w pięści i miałam ochotę coś rozpierdolić. Szafkę, ścianę, twarz Charliego... cokolwiek. To trzecie najbardziej kusiło.
- Holly? - usłyszałam za plecami zaskoczony głos mojego chłopaka – co ty tu robisz? Już po meczu?
Zamrugałam kilka razy. Powtarzałam sobie w myślach, że muszę być spokojna. To jeszcze nie ten czas...
Wykrzywiłam usta w udawanym uśmiechu i odwróciłam się do lordzika.
- Po meczu. Nasi wygrali – posłałam mu zadowolone spojrzenie – wpadłam do szkoły po rzeczy z szafki – wyjaśniłam wskazując na otwartą półkę – a poza tym stęskniłam się za tobą – zrobiłam krok w jego stronę. Szybko się do mnie zbliżył. Nachylił się, żeby mnie pocałować, na co mu pozwoliłam.
W końcu zaczęłam coś czuć podczas tej czynności.
Wprawdzie nigdy nie myślałam, że będzie to akurat pogarda i obrzydzenie, ale tak właśnie było.
- Muszę lecieć, bo autobus czeka, chyba, że mogę się zabrać z tobą? - zapytał, gdy w końcu się ode mnie oderwał. Będę musiała wyszorować zęby tak z kilka razy, bo cały czas miałam odruch wymiotny po całowaniu tego oślizgłego leszcza.
- Mam jeszcze wpaść do dyrektorki po jakieś pierdoły w związku z moimi zajęciami z prawa, a nie wiem ile to potrwa, więc może lepiej jedź zresztą. Odezwę się wieczorem – zapewniłam go potulnie.
Pierdolony debil uwierzył. Znowu mnie pocałował – bleeee.... - a potem wyszedł ze szkoły. Dopiero teraz jebnęłam dłonią w jego szafkę. Niech się zastanawia, skąd w niej wgięcie...
- Holly...
Tym razem nie udawałam, że nic się nie dzieje. Odwróciłam się na pełnym wkurwie do Stevena.
- Wiedziałeś, prawda? - zaatakowałam go – wiedziałeś o tym. Dlatego się ode mnie odsunąłeś... - wnioskowałam. - Co chciałeś z tym zrobić?
Misiaczek wyglądał, jakby się miał rozpłakać, ale na szczęście zebrał się w sobie i zaczął opowiadać.
- Zbierałem dowody, bo na początku zawsze mówili tak, że nie do końca dało się ich zrozumieć. Nie siedziałem z tobą, żeby nie brali mnie za nikogo ważnego. Zresztą... na mnie nikt nigdy nie zwraca uwagi. Anglicy po pewnym czasie też się przyzwyczaili, że nie jestem nikim istotnym i zaczęli coraz więcej przy mnie mówić. Dziś wygadali praktycznie wszystko – spojrzał na mnie poważnie – nagrałem to tak w razie czego.
Pokiwałam głową. Teraz rozumiałam jego dziwne zachowanie. I pomyśleć, że Preston obstawiał, iż Steven był we mnie zakochany i przez to wszystko zrobił się zazdrosny... a mój Misiaczek cały czas pracował dla mnie. Nawet, jak tego nie wiedziałam.
- Co zamierzasz teraz zrobić? - zapytał mnie, ponieważ zbyt długo milczałam. Moja głowa buzowała od różnych niepokojących myśli. Wszystkie jednak sprowadzały się do jednego.
- To, co tygryski lubią najbardziej – posłałam chłopakowi złośliwy uśmiech – pokazać Charliemu do czego tak naprawdę zdolne są Amerykanki... a w szczególności ta jedna... królowa, nie kurwa. - Podkreśliłam.
Trochę się zasmuciłam, bo w tym roku miałam udowodnić, że byłam odpowiedzialna i poważna, jak to na uczennicę ostatnich semestrów przystało, ale nie da się, No do cholery się nie da!
Po raz kolejny będzie rozpierdol w szkole.
Po raz kolejny przeze mnie...
Westchnęłam ze smutkiem.
- Jesteś ze mną, czy nie chcesz się mieszać – zapytałam cicho. To w końcu nie była sprawa Stevena, a to co wymyśliłam, mogłoby mu zaszkodzić.
- Zawsze jestem z tobą – odparł bez zastanowienia.
Uśmiechnęłam się do niego niewesoło.
Na pewno będą konsekwencje... i to nie małe. Z drugiej zaś strony...
Pieprzyć to. Zemsta będzie tego warta.
😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈😈
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro