Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16 Musiałabyś obniżyć standardypov: Holly

 Hope cały tydzień mnie wkurwiała, bo ubzdurała sobie coś, co nie miało prawa się wydarzyć i ciągle dogryzała mi wyimaginowanym związkiem z Sebastianem. Przysięgłam sobie, że nigdy więcej nie wyślę jej żadnego zdjęcia, bo jebana była za dobra w szpiegowanie mnie i wyciąganie wszystkiego, co powinno zostać ukryte. 

Sam Sebastian tylko dokładał do pieca, bo coś za bardzo próbował uciekać z friendzone i co chwilę musiałam mu przypominać o tym, że nic innego nas nie łączyło. To była tylko przyjaźń.

- W ramach naszej przyjaźni pomożesz wybrać mi meble? - dopytywał w ostatnim tygodniu moich wakacji. Nie mógł się doczekać, kiedy w końcu zamieszka w apartamencie i tłumaczył to tym, iż znudził mu się już hotel, ale miałam swoje podejrzenia, że to bardziej chodziło o moją nagą kąpiel w jacuzzi, niż tęsknotę za własnym kątem.

- A dużo ich wybieramy? - wychodziłam właśnie z prokuratury i miałam tylko godzinę, żeby dojechać na trening, więc rozmawiałam z nim tak „w locie".

- Wszystko, kochanie. Meble do kuchni, do trzech sypialni, salonu. Łazienki są gotowe, więc je odpuszczamy. A... jeszcze jadalnia – wymieniał, a ja miałam ochotę głośno westchnąć.

- Jednak żałuję, że nie wziąłeś czegoś mniejszego. Byłoby szybciej.

Doskonale pamiętałam, jak grymasił przy samym szukaniu apartamentu. Nie byłam pewna, czy wytrzymałabym powtórkę z rozrywki, gdyby zaczął dokładnie oglądać poduszki i kubeczki. Chuj by mnie strzelił z milion razy.

- W mniejszym bym się nie zmieścił. Potrzebuję dużo miejsca.

- Na twoje wielkie ego? - zapytałam zaczepnie. Zbliżałam się do mojej czarnej bestii, więc szykowałam się na zakończenie rozmowy. Nie lubiłam pieprzyć głupot w trakcie jazdy, nawet z użyciem zestawu głośnomówiącego.

Mężczyzna zaśmiał się krótko.

- Uwierz, Aniele, nie tylko ego mam wielkie.

Teraz to ja parsknęłam śmiechem.

- Wierzę na słowo. Nie zamierzam sprawdzać.

- Dlaczego? - zapytał od razu – nie miałbym nic przeciwko temu.

To akurat bardzo dobrze wiedziałam. Ambasador z chęcią pokazałby mi wszystko, ale też żądałby ode mnie tego samego, a ja nie chciałam kusić losu...

Pożegnałam się z nim tłumacząc pośpiechem i ruszyłam w stronę centrum sportowego. Myślałam o ostatnim dniu w prokuraturze. Przez te dwa miesiące nauczyłam się więcej, niż podczas całego roku czytania kodeksów i rozwiązywania kazusów.

 Udało mi się nawet namówić pana prokuratora, żeby zabrał mnie kilka razy na miejsce zbrodni. Oczywiście wybierał łagodniejsze sprawy, ale kilku denatów udało mi się zobaczyć. Nie bałam się, ani nic takiego. Nie miałam też potem żadnych koszmarów, jak po Xavierze. 

Do tej pory słabo sypiałam, ale przynajmniej mogłam zrzucić winę na żabę i jej nocne napierdalanie. Po gigancie, który urządziła mi w czerwcu, nie brałam jej więcej na dwór. Siedziała tylko w swoim terrarium. Urosła już na tyle, że mogłam karmić ją małymi myszami, a taki pokarm wystarczał jej na kilka dni, więc była ostatnio łatwiejsza w obsłudze.

Jednymi z moich ulubionych zajęć podczas wyjść terenowych na miejsca zbrodni z panem Brownem, były spotkania z moim Reacherem. Detektyw Caine nie był zadowolony, iż widywał mnie tak często, ale chodziłam z prokuratorem, dlatego też nie mógł protestować. Raz mi tylko powiedział, że cieszy się, iż mój regał w końcu przestał się zapełniać, na co od razu mu odparłam, żeby za bardzo się nie cieszył, gdyż jeszcze może być różnie. Nie żebym narzekała: te trzy miesiące przerwy od gróźb i ataków były miłą odmianą. Zero anonimów, zero bomb... normalnie żyć nie umierać.

Jedynie wkurzająca Hope psuła mi humor i nawet trochę się pokłóciłyśmy o to, iż za bardzo wyjeżdżała mi z Sebastianem, ale ostatecznie postanowiłyśmy zakopać topór wojenny i wybrać się w sobotę razem na trening. Znaczy... jednym autem, a nie, że ja miałabym latać jak pies za piłeczką. W dalszym ciągu uważałam, że squash to nie sport.

Gdy tylko dowiedziałam się, iż Duży Preston trenuje to samo, co moja siostra... No proszę państwa, nie mogłam nie skorzystać z okazji i nie wepchnąć jej na minę. Po prostu nie mogłam... Nawet poświęciłam piętnaście minut mojego własnego treningu, żeby popatrzeć, jak Hope rumieni się za każdym razem, gdy Daniel kładł jej rękę na brzuchu, albo przesuwał dłonią po udach, żeby ustawić ją w dobrej pozycji... A kiedy stanął za nią i chwycił jej rękę w swoją pokazując jakieś wymachy... Bliźniaczka była czerwieńsza niż jej bluzka.

Jeden zero dla mnie. Jak zawsze.

Trochę powkurzałam ją tym, iż zachęcałam Prestona do intensywniejszych ćwiczeń, a potem poszłam do siebie. Misiaczki musiały docierać się samodzielnie.

- Nigdy ci tego nie daruję! - sapnęła Hope, gdy po treningu wsiadałyśmy do mojego Chirona.

- Było truć dupę ambasadorem? - rzuciłam jej znaczące spojrzenie – masz nauczkę, że ze mną się nie zaczyna. Sebastian to tylko przyjaciel.

Siostra kręciła przez chwilę głową, ale chyba na coś wpadła, bo odwróciła się tak, żeby mnie lepiej widzieć. Nie mogłam za bardzo się na niej skupiać, gdyż akurat włączałam się do ruchu, więc musiała znieść to, iż się jej nie przyglądam.

- Daniel to też tylko mój przyjaciel.

- A niby od kiedy? - uniosłam jedną brew, ale pewnie i tak tego nie widziała. Oni przyjaciółmi, eche...

- Od dzisiaj. Stwierdziłam, że dobrze się nam grało i możemy się zaprzyjaźnić, ale nic więcej, tak jak i u ciebie... - rzuciła przebiegle.

Jakby tak dokładnie wiedziała, jak to było u mnie, to na pewno by się tak nie cieszyła.

- Czyli Daniel chce cię zerżnąć przy najbliższej okazji?

Nie spodziewała się takiego pytania, bo na moment zapadła cisza.

- Nie...

- Czyni ci aluzje, rzuca podtekstami?

- Nie! - odparła zdecydowanie. - Jest kulturalny i nie czuję się przy nim skrępowana.

Ja przy Sebastianie też nie czułam się skrępowana, ale on jednak co chwilę dawał mi do zrozumienia, że był chętny na więcej.

- W takim razie to, co jest między tobą i Prestonem, to na pewno nie to samo, co między mną i Jonesem. - Rzekłam pewnym głosem. To, co było między nami... wychodziło poza wszelkie schematy.

- Jak rozumiem, Sebastian dąży do związku? - dopytała. Chciałam ją oszukać, ale z drugiej strony... może, jak będę szczera, to przestanie pierdolić o tym, że się w nim zakochałam? Bo ja w nim na pewno nie... a on we mnie? A kto go tam wie...

- Dąży do sypialni, a to nie jest równoznaczne ze związkiem.

- Gdy z nim rozmawiałam na przyjęciu zaręczynowym Harrego, wydawał się zainteresowany tobą tak... całkowicie, a nie tylko pod względem zaliczenia ciebie – Hope nie za bardzo chciała uwierzyć w to, że ambasadorowi chodziło tylko o jedno.

Na dobrą sprawę... Też w to nie wierzyłam. To nie byłoby najgorsze. Gorsza natomiast była świadomość, iż on rzeczywiście mógłby chcieć czegoś więcej, na poważnie. Wolałam udawać, iż chciał mnie przerżnąć, niż przyznać się, że miałby ochotę na związek. Łatwiej myślało się o nim jak o typowym ruchaczu, któremu tylko jedno w głowie i o wiele prościej można go było odrzucać od siebie, niż wtedy, kiedy pogodziłabym się z tym, że chciałby dłuższej relacji.

Może by to wypaliło... Ale ostatecznie to ja miałabym złamane serce. Powoli przywiązywałam się do ludzi, ale też i powoli odzwyczajałam. Gdyby stał mi się bliski i po jakimś czasie to by się wypaliło, to czułabym się z tym źle. Wolałam wierzyć, że chodzi mu o jedno i dlatego był fiutem. Musiałam trzymać go w sterze przyjaźni, bo szczerze go lubiłam. Podobał mi się i może miałabym ochotę poznać go lepiej, jednak to do niczego dobrego by mnie nie zaprowadziło.

- Dlatego nadaje się na przyjaciela. Myślę, że gdybym weszła z nim w związek, to szybko byśmy się sobą znudzili. Teraz jesteśmy przyjaciółmi, więc on próbuje mnie przekonywać i pokazać, jaki jest zaangażowany, ale gdyby dostał to, co chce... To wykorzystałby mnie i zostawił, a ja mogłabym się do niego przywiązać. - Wyznałam szczerze.

- Boisz się porzucenia?

- Niczego się nie boję – posłałam jej krótkie spojrzenie – po prostu, czasami lepiej myśleć na zaś.

- Może wcale nie byłoby tak, jak ci się wydaje? - powiedziała spokojnie – a poza tym, gdy będziesz cały czas rezygnowała ze związków, bo z góry założysz, że facet się znudzi, to na dobrą sprawę nigdy nie wejdziesz w żaden związek. Chcesz całe życie być sama?

- Mam ciebie i przyjaciół, nie jestem sama – odparłam od razu.

- Rodzina i przyjaciele to nie to samo, co ukochana osoba. To wygląda trochę inaczej.

Zaśmiałam się i przypomniałam jej o tym, jak chujowy miała gust co do chłopaków, więc szybko zmieniła temat na neutralny i niedotyczący Sebastiana. I dobrze.

Moje nastawienie do związków się nie zmieniło. Nie szukałam nikogo na poważnie, a już na pewno nie planowałam angażować się emocjonalnie. Nie wykluczałam, iż znów nie zacznę podbijać do Andyego, w końcu za trzy tygodnie wracał z tych swoich przymusowych wakacji, które załatwił mu ambasador. Chłopak był idealny, żeby zabrać go do łóżka, a potem o nim zapomnieć. Kogoś takiego właśnie szukałam.

Kimś takim na pewno nie był mój nowy przyjaciel.

***

W niedzielę zorganizowaliśmy sobie spotkanie w gronie znajomych ze szkoły. Wpadli wszyscy, których zaprosiłam: Ariana, Alexandra, Lukas, Steven, Brenda, Mia, oczywiście ja i Hope. Bracia korzystali z ostatnich tygodni przed rozpoczęciem roku akademickiego i wybrali się na kilkunastodniowy pobyt do Europy. Planowali intensywnie imprezować w Hiszpanii, czego im zazdrościłam.

Nie byłabym sobą, żebym ich nie ostrzegła, iż jak zobaczą czerwoną flagę, to żeby nie biegli w jej stronę, ponieważ ona była dla byka i mogliby przypadkiem wpaść pod jego kopyta. Haiden mnie wyśmiał, że jedyną czerwoną flagą w domu byłam ja i że oni już potrafią sobie z taką poradzić, za co dostał kuksańca w żebra. Mnie łokieć zabolał, więc podejrzewałam, że dla niego to też nie było przyjemne, choć usilnie udawał, iż to go nawet nie ruszyło.

Ucieszyłam się, że w końcu moja malutka Hattie wróciła do domu. Prawie całe wakacje podróżowała: a to z ciotką Helen, a to z Henrym i często nie było jej w domu. Sprzątaczka Jane wyznała mi kiedyś, iż przed naszym przybyciem do rezydencji właśnie tak było: całe wakacje każdy spędzał w rozjazdach, a tylko ze względu na nas ostatnie lata były trochę spokojniejsze, ponieważ Henry chciał, żebyśmy się dobrze zadomowiły.

Ojciec wpadł na kilka dni, jednak w następnym tygodniu znowu musiał lecieć do pracy, ale tylko na chwilę. Od kiedy trasa zajmowała mu kilka godzin, pojawiał się w domu naprawdę często.

Pierwszy dzień szkoły był taki, jak zwykle. Pełno gówniarzy, których trzeba było ustawić, bo truli dupy na korytarzach, wkurzające cheerleaderki, chaos i dezorientacja, dlatego dopiero podczas lunchu zorientowałam się, że mamy w szkole nowych uczniów, którzy nie byli młodsi ode mnie, a w zasadzie wyglądali na takich z czwartej klasy.

Podczas lunchu grupka obcych zajęła jeden ze stolików, a cała reszta uczniów rzucała im ukradkowe spojrzenia. Nie miałam pojęcia o co chodziło, dlatego też od razu wzięłam w obroty moją gorącą, plotkarską linię.

- Ariano... co to za jedni? - uniosłam niedyskretnie brwi i machnęłam głową w stronę stolika, który zajmowały cztery dziewczyny i czterech chłopaków. Niby mieli nasze szkolne mundurki, ale wydawali się jacyś tacy... zdystansowani.

Blondynka ucieszyła się, że ją pytam, bo od razu nachyliła w moją stronę.

- Właśnie miałam ci mówić, że twój książę w końcu się pojawił – rzuciła enigmatycznie. Wszyscy siedzący przy naszym stoliku wbili w nią zaciekawione spojrzenie.

- Mój książę? - zdziwiłam się – naprawdę jeden z nich to książę?

Siedziałam tak, że miałam doskonały widok na stolik „obcych". Chłopacy nie byli brzydcy, jednak wydawało mi się, że wszyscy nadskakują jednemu z nich: wysokiemu blondynowi o zimnym spojrzeniu i obojętnej minie. Wyglądał, jakby wszystkimi gardził i miał ich w głębokim poważaniu. Na mnie nie spojrzał ani razu, a przecież na pewno wyróżniałam się swoją wyjątkowością na tle całej szkoły.

- W zasadzie nie do końca książę, ale lord. Angielski lord. Ma też konia – Ariana sięgnęła po telefon i odpaliła Instagrama – niestety brązowy, jednak koń, to koń.

Pokazała mi zdjęcie chłopaka podczas jakiegoś dziwnego zajęcia, bo ubrany był na sportowo, a w ręku trzymał duży młotek, którym starał się trafić w piłkę podczas jazdy na tym swoim brązowym koniu.

- Czyli mój książę, to lord, a koń jest brązowy... - powtórzyłam z rozmysłem.

- Musiałabyś obniżyć standardy – dodał od razu Preston. Od kiedy nie było Pajaca, znów zaczął intensywnie kręcić się przy mojej siostrze, ale ta udawała, iż tego nie zauważała, tak jak wcześniej.

- Zdecydowanie – potwierdziłam. - Skąd oni są?

- Wymiana z Londynu. Mają uczyć się u nas cały semestr, a potem ósemka naszych jedzie do ich szkoły. - Wyjaśniła Ariana.

- Mieli z wami jakieś zajęcia? Nie kojarzę, żeby chodzili ze mną – zapytała Alexandra.

- Ze mną byli na siatkówce – odpowiedział cicho Steven.

- I jak? - dopytywałam.

- Bardzo agresywni. - Wyjaśnił.

- Agresywny lord z brązowym koniem... Chyba zaczyna mi się podobać – powiedziałam sama do siebie, ale inni oczywiście usłyszeli i zaczęli się śmiać. Hope tylko pokiwała głową i dodała, żebym dała sobie spokój, bo i tak już miałam zbyt wielu „przyjaciół". A myślałam, że odpuściła mi tego Sebastiana, a tu jednak wychodziło, że w dalszym ciągu nie...

- To w takim razie masz problem – zaczęła Ariana. Od razu skupiłam na niej swoje spojrzenie.

- Dlaczego? Jest gejem?

- Raczej nadętym dupkiem. Brenda słyszała, jak mówił na korytarzu, że wszystkie Amerykanki są brzydkie i poniżej jego wymagań. Żadna nie jest dziesięć na dziesięć. Podobno nie zamierza spotykać się z dziewczynami z naszej szkoły, bo stwierdził, że nie ma na czym oka zawiesić. - Wyjaśniła blondynka, a Brenda od razu pokiwała głową.

W tym momencie nadęty lord zainteresował mnie jeszcze bardziej.

- Dokładnie – potwierdziła Alexandra – też coś takiego słyszałam. Ten lord nazywa się chyba Charles i był zainteresowany moim ochroniarzem. Zapewne już ktoś mu powiedział kim jestem, bo nie patrzy na mnie z taką pogardą, jak na innych.

- Charles Willson. Lord Charlie... - przygryzłam wargę, zastanawiając się, co z tym fantem zrobić.

- Jedyne, co podoba mu się w Ameryce, to cheerleaderki – dodała Ariana.

- W takim razie może Abby ma szansę wyrwać Lorda? - zasugerowała moja siostra, na co od razu pokręciłam głową.

- Nie ma takiej opcji – zastrzegłam – on jest mój.

Wszyscy jak jeden mąż zdębieli. Steven rzucał mi tak przestraszone spojrzenia, że zaczynałam zastanawiać się, czy może czegoś źle nie zrozumiał. Tym razem przecież nie chodziło o niego.

- Zamierzasz go wyrywać? - chciała wiedzieć blond laska mojego brata. Zaśmiałam się na tę niedorzeczność.

- Nigdy w życiu nikogo nie wyrywałam – odparłam szczerze – to on będzie wyrywał mnie...

Przez dłuższy moment przy naszym stoliku panowała cisza.

- W zasadzie... Chyba byłabyś do tego zdolna... Tak nim zakręcić, żeby to on wyrywał ciebie, mimo iż gardzi wszystkimi Amerykankami – stwierdziła wreszcie Ariana.

Oczywiście, że byłabym do tego zdolna.

Oczywiście, że zamierzam to zrobić.

Oczywiście, że Lord będzie jadł mi z ręki i zrobi wszystko, co tylko będę chciała.

W końcu Lord, to tylko Lord...

A królowa zawsze była tylko jedna...

To ja w tej szkole rozdaję karty. Zawsze ja.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro