Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8 Ja bez kota nigdzie nie jadę pov: Holly

Ból fizyczny to nic z porównaniem do bólu psychicznego. Ta sytuacja była inna. Nie krzyczałam. Nie złościłam się. Nie walczyłam. Czułam pustkę. Tak jakby wszystko, co było we mnie – zniknęło. Rozpłynęło się.

 Ta pustka była ciemna i zimna. Ogarniała mnie całkowicie. Pochłaniała moje myśli. Tak naprawdę to nic nie czułam. Nic.

Widziałam, że Hope martwi się o mnie, ale nie potrafiłam udawać, że jest inaczej. Próbowałam ją wspierać, dawać oparcie, jednak sama tak bardzo tego potrzebowałam, że momentami nie dawałam rady. Siostra mnie potrzebowała, a ja nie byłam w stanie jej pomóc, pocieszyć tak – jak tego oczekiwała. 

Rozmawiałam o tym wielokrotnie z psychologiem, którego mi przydzielono po wypadku dla „przepracowania traumy", ale ciężko mówi się komuś o czymś, czego nie ma. Bo nie było we mnie żadnych emocji. Pustka.

Mama... Nie mogłam znieść jej widoku w tej sali. Byłam tylko raz, potem odmówiłam wchodzenia tam. Nie mogłam, po prostu nie mogłam. To było za dużo. Miałam nawet takie myśli, że to powinno się skończyć, ale zaraz sama siebie ganiłam.

 Co ty kurwa wymyślasz Holly! Jakie skończyć!? Cały czas jest nadzieja... Ona z tego wyjdzie. Znowu będzie tak, jak dawniej. Znowu będzie dobrze, będziemy razem. Mama będzie się na mnie złościć za głupoty, a ja te głupoty będę robić, tak po prostu. Nie ze złośliwości, a z przekory, bo będę chciała, żeby interesowała się mną, żeby pocieszała, gdy jestem smutna, żeby krzyczała, gdy znowu coś odpierdolę. 

Potrzebowałam jej obecności, ale nie tej niemej, ograniczonej do pisku maszyn. Potrzebowałam jej całej... Takiej, jak kiedyś.

Dopiero wspomnienie Hope o kontakcie sądu z naszym biologicznym ojcem sprawiło, że otrzeźwiałam. Jaki kurwa biologiczny ojciec??? Nawet zapytałam Katię o to:

- Katio, o co chodzi z tym biologicznym ojcem? Przecież my go nie znamy, a tak w ogóle to myślimy, że nie żyje. Tak nam się kiedyś wygooglowało o nim i tego się trzymamy – on nie żyje.

- Żyje, sąd się z nim skontaktował – odpowiedziała trenerka.

- To gdzie był całe nasze życie? NIGDY go nie spotkałyśmy, jak możemy u kogoś takiego zamieszkać? - powiedziałam delikatnie oburzona. Jeszcze delikatnie.

- Wiem, skarbie. Sąd po prostu musi nawiązać z nim kontakt, bo jest waszym biologicznym ojcem. Nosicie jego nazwisko, w aktach urodzenia także jest wpisany. Nie ma żadnych aktów, które ograniczały by jego władzę rodzicielską, widocznie to, że mieszkałyście z mamą, a nie z nim było ich prywatnym ustaleniem. Do tego sąd wie, że on wam regularnie wpłaca pieniądze, a nie ma żadnych dokumentów, które by nakładały na niego taki obowiązek. Wychodzi na to, że płaci dobrowolnie. Ostatnia wpłata była 2 tygodnie temu – wyjaśniła mi Katia.

- Czyli że co, jak płaci, to co? Może nas zabrać? - teraz nie byłam delikatnie oburzona. Byłam zła.

- Spokojnie, nie dopuścimy do tego. Napisałyśmy naprawdę dobre pismo z panią burmistrz. Wskazałyśmy na to, że znacie mnie od urodzenia, że przyjaźniłam się z waszymi rodzicami. Mam nieposzlakowaną opinię, więc sprawa jest prawie pewna. Będzie dobrze, po prostu takie procedury – mama Wiriana próbowała mnie pocieszyć.

Niestety stwierdzenie „prawie pewna" mnie nie pocieszało. Nic co jest „prawie" nie pociesza, bo to nie jest pewne.

Niestety miałam rację. Dwa dni później prawnik ojca skontaktował się z sądem, że ten wyraża chęć przejęcia pełniej opieki nad córką.

Tak nad córką.

Ten pseudo ojciec nawet nie wiedział, że jest nas dwie!!!

Byłam znowu wściekła, Hope znowu płakała. Bałam się, że nas rozdzielą, że stracę i ją, ale Katia powiedziała, że – pomimo początkowego zaskoczenia – ojciec weźmie pod opiekę nas obie. Jakoś mi kurwa wtedy nie ulżyło, o nie.

 Ja tak nie chciałam żadnego ojca, a tym bardziej takiego, który miał wywalone na nas przez całe życie. Jak można nie wiedzieć, że ma się dwie córki?!

 Nikt nie był w stanie mi tego wyjaśnić. Kolejna kwestia była taka, że mama przecież w dalszym ciągu żyła, a my absolutnie nie chciałyśmy jej zostawić. Nie było takiej opcji.

- Pojutrze przyleci do nas prawnik waszego ojca. Ma wszystkie niezbędne upoważnienia do reprezentowania go. Ma was zabrać do domu ojca. Niestety biologiczny rodzic zawsze ma pierwszeństwo w sądzie, nawet przy świetnie napisanym piśmie i wszelkich rekomendacjach – poinformowała nas smutnym głosem pani burmistrz. Też liczyła, że uda się nas zostawić z Katią.

- Prawnik? A czego szanowny ojczulek sam się nie pofatyguje? - zapytałam z przekąsem. Dość już miałam tego tematu. Od kilku dni Hope i Katia rozmawiały tylko o tym, jak to będzie nam z tym ojcem.

- Podobno pracuje za granicą i nie zdąży tak szybko dolecieć. Ma na was czekać w domu, w Atlancie – dodała mama Wiriana.

- Gdzie??? w Atlancie??? Nie w Nowym Jorku??? Przecież to tak daleko! - krzyknęłam, aż kot Hope podskoczył na kanapie. Głupi, strachliwy pchlarz.

- To prawda, niestety jest to daleko. Ponad 9 godzin lotu samolotem. Ale spokojnie – to nie koniec świata, będziemy się odwiedzać tak często, jak to tylko możliwe. Może uda się dogadać z waszym ojcem, żebyście mogły tu wracać na wakacje i ferie zimowe? - Zaproponowała pani burmistrz z nadzieją w głosie.

Zatrzymałam przetwarzanie jej wywodu w momencie, gdy usłyszałam 9 godzin lotu. DZIEWIĘĆ JEBANYCH GODZIN W SAMOLOCIE! No masakra, ja tam zejdę! I mam to powtarzać co jakiś czas? Nie, nie dam rady. Pani Romanow chyba zauważyła wyraz mojej twarzy, bo podeszła i mnie przytuliła.

- Będzie dobrze Holly. Damy radę. Ty to wytrzymasz, jesteś naszą wojowniczką.

- A mama... Dlaczego on może nas zabrać!? Przecież ona cały czas jest i nas potrzebuje. My też jej potrzebujemy. Co, jeśli się obudzi za tydzień czy miesiąc i nas tu nie będzie?! Musimy być przy niej! - prawie krzyczałam. Za żadne skarby nie chciałam opuścić swojego domu i przede wszystkim mamy.

- Pan Anderson zdaje sobie sprawę z tego, w jakim stanie jest Lisa. Zadeklarował chęć przewiezienia jej do szpitala w Atlancie i zapewnienia odpowiedniej opieki. Gdy tylko lekarze dadzą zielone światło na zabranie jej, zostanie przetransportowana specjalną karetką lotniczą. Na razie jednak jeszcze nie ma na to zgody.

- To dlaczego i my nie możemy zostać, aż ta zgoda będzie, tylko musimy lecieć tam same, bez niej? - Hope spoglądała na panią burmistrz z wyrzutem. Też tego nie rozumiałam.

- Jesteście niepełnoletnie i musicie być pod opieką opiekuna prawnego, a w tym momencie jest nim wasz ojciec. Gdy tylko wszystko się ustabilizuje, to mama dołączy do was w Atlancie. Może do tego czasu się wybudzi i sytuacja sama się rozwiąże.

- A czy oni – ten prawnik i ojciec – wiedzą o moim kocie? - zapytała w pewnym momencie Hope.

- Taka informacja została im przekazana, natomiast nic na to nie odpowiedzieli – wyjaśniła Katia.

- Ja bez kota nigdzie nie jadę – dodała po chwili Hope.

- A ja po prostu nigdzie nie jadę! Pierdolę to wszystko! - wydarłam się i uciekłam do pokoju.

Jak obcy facet może nas zabierać z domu??? Po co??? Przecież mama... mama nadal była... Nie potrzebowałyśmy opieki jakiegoś tam Henrego... Miałyśmy mamę.

Niestety mój bunt na wiele się nie zdał. Następnego dnia Summer wyjęła nam walizki i zaoferowała pomoc, ale nie chciałam z niej skorzystać. Odwlekałam ten moment do samego końca.

Dlaczego w ogóle miałam się pakować, jak przecież nie chciałam nigdzie jechać???

Chciałam zostać w domu. Moim domu.

Niestety, nie było mi to dane.

***

Nie potrafiłam zmusić się, żeby się spakować. Wirian mi pomagał. Nie za bardzo wiedziałyśmy, ile rzeczy możemy wziąć ze sobą, bo – może – jednak szybko tu wrócimy. Może da się z tym człowiekiem dogadać, żebyśmy mogły jak najwięcej czasu spędzać w domu rodzinnym i w gronie przyjaciół.

No właśnie, przyjaciół...

Chyba po raz pierwszy brakowało mi słów, gdy miałam rozmawiać z Wirianem. I tym razem było to niezręczne. Naprawdę nie wiedziałam, co powiedzieć, jak zagadać. Od mojego przebudzenia w szpitalu praktycznie nie rozmawialiśmy. Nie żeby on nie chciał czy nie próbował. To ja miałam jakąś wewnętrzną blokadę.

 Nie potrafiłam otworzyć się przed nikim – ani przed psychologiem, ani przed siostrą czy przyjacielem. Ta sytuacja wydawała mi się tak absurdalna, nie mogłam uwierzyć, że to właśnie moje życie.

- No więc... To już wszystkie dostępne walizki. Na pewno przekroczycie wagę dla bagażu podręcznego – powiedział Wirian, gdy skończył zamykać ostatnią walizkę.

- I bardzo dobrze, niech pseudo ojciec płaci za nadbagaż. Mógł nas nie ruszać stąd. Wcale nie chcemy nigdzie lecieć – burknęłam ze złością.

- Holly... w najgorszym wypadku będziecie musiały mieszkać z nim tylko do pełnoletności... To niecałe 2 lata... Chyba, że wasza mama wcześniej się obudzi, na co najbardziej liczę.

- To aż cholerne 2 lata!!! Jak ja bez ciebie wytrzymam! - Poczułam pieczenie w piersi i ucisk, jakbym trzymała tam wielki ciężar. Wzięłam głębszy wdech, ale nie przechodziło. Chyba wpadałam w panikę. Pierwszy raz w życiu czułam się tak cholernie bezradna. Z każdym dniem coraz bardziej bałam się, że mama się jednak nie obudzi...

Wirian – widząc, że coś się ze mną dzieje niedobrego - przytulił mnie mocno. W jego uścisku poczułam się bezpieczna i uczucie ucisku trochę zelżało.

- Holly, damy radę. Jak nie my, to kto? - szepnął mi we włosy.

- Nie zapomnisz o mnie przez ten czas? - zapytałam.

- Ciebie nie da się zapomnieć. Drugiej takiej nie ma na całym świecie, a zapewne i w kosmosie – odpowiedział mi - A nasza przyjaźń jest wieczna. To, że ty mnie złapiesz, gdy ucieknę nie znaczy, że ja nie złapię ciebie, gdy mi znikniesz. Znajdę cię wszędzie Holly.

- Trzymam cię za słowo, bo jak nie...

- Tak wiem, wiem...





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro