57 Pierwsza córka pov: Hope
Nie miałam zbyt wielu okazji do spotkań z Robem w te niecałe trzy tygodnie przed świętami, bo miał nawał zajęć i musiał się skupić na ocenach. To w końcu jego ostatni rok w szkole i zależało mu na jak najwyższej średniej GPA, żeby mieć więcej punktów na studia. Tak jak i mój brat marzył o naszej uczelnianej drużynie futbolowej, która podlegała pod Uniwersytet Stanowy.
- Najpierw obowiązki, potem przyjemności. A przyjemności już coraz bliżej – mówił mi podczas jednego z naszych niestety nielicznych spotkań w grudniu. Nie przychodził nawet na „wolontariat", bo musiał się uczyć, więc sama ozdabiałam stołówkę i korytarze na święta.
Holly wymyśliła sobie, że pojedzie autem z chłopakami i Leną. Przykro mi się zrobiło, że zapomniała o mnie. Pierwszy raz miałyśmy być rozdzielone aż na tak długo. Dwa dni drogi... Oszalała ta moja siostra jak nic.
Gdy obudziłam się w dniu, w którym mieli wyjeżdżać okazało się... że zaspałam. Nikt mnie nie poinformował o tak wczesnej godzinie ich podróży. Znowu zrobiło mi się smutno. Ta moja Holly tak jakoś... oddala się ode mnie. A może to ja zaczęłam oddalać się od niej?
Siostra zrehabilitowała się pisząc praktycznie cały czas i dzwoniąc też kilka razy. Może jednak dalej wszystko jest okej, tylko ja wymyślam?
W dniu naszego wylotu zawiozłam kota do Katii. Kobieta z ochotą przystała na propozycję opieki nad nim. Ucieszyłam się, że Magnus będzie z kimś, kogo zna. Andrew i Miguel też na pewno dobrze by się nim zajęli, ale co Katia to Katia.
Trenerka zaglądała do mamy równie często jak ja, więc cieszyłam się, że w święta nie będzie sama, bo najlepsza przyjaciółka na pewno ją odwiedzi.
Trochę stresowałam się lotem, w końcu to dopiero trzeci raz w moim życiu. Dwa poprzednie były z Holly i nie wspominam ich dobrze. Teraz było inaczej: nikt z podróżujących nie cierpiał na chorobę lokomocyjną i po chwilowych wstrząsach przy starcie sam lot przebiegł bardzo spokojnie. Hattie dzielnie dotrzymywała mi towarzystwa i praktycznie cały czas grałyśmy w gry i oglądałyśmy bajki. Harry siedział z nami w części salonowej, ale na stoliku rozłożył laptopa i coś pisał. Co chwilę jednak zerkał na nas, a kilka razy nawet się uśmiechnął. I to nie tylko do Hattie.
Bałam się lądowania, bo znowu zaczęło trząść, ale siostra uspokajała mnie, że to przejściowe. Dziewczynka miała za sobą już kilkadziesiąt lotów i nie robiło to na niej wrażenia. Mały weteran jak nic.
Z lotniska odebrały nas samochody wynajęte przez Henrego. Do jednego zmieściliśmy się we czworo – ojciec usiadł z przodu. Ochrona pojechała innym autem, a nasze bagaże kolejnym. Przyglądałam się widokom obcego dla mnie miasta – wprawdzie byłam już w Kanadzie, ale nie w tej jej części.
Gdy zbliżaliśmy się w stronę oceanu zauważyłam, że w mieście znajdują się charakterystyczne, kolorowe domki. Paleta barw była ogromna: żółte, niebieskie, zielone, pomarańczowe, fioletowe. Na końcu ulicy na ogrodzonej posesji znajdował się największy, różowy dom. To był cel naszej destynacji. Wjechaliśmy na niepozorny podjazd. Z przodu budynek nie wyróżniał się niczym specjalnym, oprócz swojego rozmiaru. Jaskrawy kolor wpasował się do innych obiektów na tej ulicy.
Gdy już wszyscy wysiedliśmy z auta Henry zawołał, abyśmy podeszli. Zamierzał zapukać, ale nie zdążył, bo drzwi otworzyły się, gdy tylko podniósł rękę. W drzwiach stanęła kobieta, która wyglądała trochę przerażająco: najgroźniejsze były czarne, długie spiczaste paznokcie. Ubrana była w długą sukienkę, która wyglądałaby jak ślubna, gdyby nie to, że była czarna. Jaskrawoczerwone włosy falowały jej na wietrze, gdy wyszła przed dom, żeby uścisnąć Henrego.
- Drogi bracie. Witaj. Na reszcie się widzimy – powiedziała, a następnie spojrzała na Harrego. - Moje kochane dziecko, zmężniałeś i wyprzystojniałeś. Musisz koniecznie zapozować mi do portretu. - Następnie podeszła do Hattie – mój delikatny kwiatuszku, jesteś taka piękna. Kupiłam nowe pędzle specjalnie dla ciebie – oczy dziewczynki błyszczały z podekscytowania. Na koniec spojrzenie ciotki spoczęło na mnie.
- Pierwsza córka. Hope. Masz cudowne imię. Widzę, że pasuje do ciebie – kobieta wysunęła dłoń w moją stronę, a ja ją uścisnęłam. Bałam się, że podrapie mnie tymi ostrymi pazurami, ale dotyk jej ręki był bardzo delikatny, wręcz ulotny.
- Twoja siostra to Holly przez dwa l, czy jedno? Zastanawiam się, czy będzie bardziej świąteczna, czy święta? W końcu imię zobowiązuje.
- Przez dwa l, zdecydowanie jest świąteczna. Gdy mieszkałyśmy... w naszym domu, to już od wczesnej jesieni dekorowała pokój i słuchała świątecznych piosenek. Ona uwielbia Boże Narodzenie.
Kobieta przyglądała mi się uważnie, ale nie mogłam rozszyfrować, co wyraża jej mina. Po chwili zreflektowała się jednak, że na zewnątrz jest trochę zimno i zaprosiła nas do środka.
Na początku miałam wrażenie, że dom jest bardzo ciemny i ponury, jednak, gdy weszłam do salonu okazało się całkiem inaczej – salon był kolorowy, przestronny i do tego bardzo przeszklony. Widok z okien był zapierający. Od Miami polubiłam takie oceaniczne klimaty i nie mogłam się napatrzeć na to, jakie wspaniałe przedstawienie rozgrywa natura za oknem.
- Podobno też masz kociaczka? - głos ciotki przerwał mój niemy zachwyt nad widokiem oceanu.
- Tak, nazywa się Magnus i jest rasy Maine Coon. Został z moimi przyjaciółmi, gdyż znosi podróż równie źle jak moja siostra.
- Uwielbiam koty! Są takie mądre, dystyngowane i tajemnicze... chodź poznasz moje maleństwa. Ciotka wskazała na fotele stojące centralnie przed jednym z okien. Siedziało tam całe stado kotów. Czarnych kotów. Ciotka wymieniła ich imiona, ale były tak dziwne, że zapamiętałam tylko kilka.
- Pieszczotliwie mówię na nie moje diabełki, bo każdy dostał właśnie imię diabła. Z różnych kręgów kulturowych. Są takie urocze – ciotka delikatnie przesuwała szponiastą dłonią po futerku jednego z kotów na co ten obrzucił ją obojętnym spojrzeniem i zwinął się w kłębek. A co mu będzie przeszkadzać.
Według tego, co mówili ochroniarze reszta rodziny powinna pojawić się w domu w ciągu najbliższej godziny. Skorzystałam z okazji i rozłożyłam swoje rzeczy w pokoju. Wypakowałam także walizki Holly z wyjątkiem jednej, do której zabroniła mi zaglądać, bo miała tam prezenty dla wszystkich. Nie powiem, kusiło mnie, żeby zerknąć, ale zakaz to zakaz. Starałam się być uczciwa.
Zaraz jednak przypomniał mi się zakaz na chłopaków z drużyny w trosce o moje dobro. Okej... może jednak nie zawsze postępowałam zgodnie z wytyczonymi normami, ale jedno niewinne złamanie reguł to chyba nie grzech? Innym (np. Holly) łamanie zasad weszło w krew i nikt nie robił już o to wielkich afer, to może i na moje poczynania przymkną oczy?
W końcu całe życie nie będę ukrywać związku z Robem. Myślałam, że pod koniec maja wszystkich o tym poinformujemy. Nie przedyskutowałam jeszcze tego z nim, ale wtedy będzie już po najważniejszych meczach, egzaminach i nic nie powinno zdenerwować Harveya, a przecież o to najbardziej martwił się mój chłopak. Nie chciał, żeby kapitan jego drużyny zaczął popełniać błędy, bo wtedy cała drużyna może mieć kłopoty na boisku.
Gdy skończyłam układanie wszystkiego zeszłam na dół, do salonu. Usiadłam koło Harrego, który cały czas skubał ze swojej marynarki kocie kłaczki.
- Dobrze, że masz czarny garnitur, to tak tego nie widać – chciałam go pocieszyć, ale nie wyglądał na zadowolonego.
- Zostaje tylko pogratulować ciotce, że jednak nie zdecydowała się na białe koty – powiedział z przekąsem.
- Do białych nie pasowałyby diabelskie imiona. Musiałaby dać anielskie...
- A to zdecydowanie nie w jej stylu – Od kilku tygodni rozumieliśmy się coraz lepiej. Czasami nie mogłam uwierzyć w to, że będę tak swobodnie się czuła przy Harrym, tym ponurym, obojętnym, czasami ironicznym Harrym. Życie zaskakuje.
Gdy bracia, Holly i Lena w końcu dotarli w domu znowu zrobiło się gwarno. Chłopaki wyglądali na zmęczonych – w przeciwieństwie do mojej siostry. Ona wyglądała jak zawsze: spoglądała na wszystkich wrednie i zapewne zastanawiała, o co się przyczepić. Tym razem dostało się biednemu Haidenowi. Naprawdę mu współczułam: poranne malowanie z ciotką nie brzmiało ciekawie. Tego dnia nie rozmawialiśmy długo, gdyż ekipa samochodowa padała już podczas kolacji. Miałam tyle pytań do Holly: o Nowy Jork, drogę, Lenę, ale musiałam z tym poczekać do jutra.
Dzień Bożego Narodzenia zapowiadał się ciekawy.
***
Obudziłam się dość późno, bo dopiero koło 9. Zbudził mnie hałas na korytarzu i głosy rodzeństwa. Z ciekawości wyszłam zobaczyć, o co chodzi.
Drzwi do pokoju Haidena były otwarte, a w środku znajdowali się chyba wszyscy: Lena, Harv, Holly, nawet Hattie. Dołączyłam do zgromadzenia.
- Co podziwiamy? - zapytałam bliźniaczkę, która stała oparta o ścianę przy samych drzwiach i ziewała. Spała co najmniej tyle, co i ja, a wyglądała na bardziej zmęczoną. Czyżby lunatykowała, czy co?
- Poranne dzieło Haidena – odparła Holly. Spojrzałam na brata.
-Naprawdę malowałeś... no wiesz, bez niczego? - spojrzałam na niego zaciekawiona, bo teraz stał w różowym, puchatym szlafroku. Starałam się nie okazywać zdziwienia na dobór ubrania.
- Nie, malowałem w tym szlafroku. Przekonałem ciotkę, że kontakt z tą konkretną tkaniną i to dokładnie w tym kolorze sprawia, że lepiej rezonuję barwy z otoczenia. Spodobało jej się, że tak mądrze mówię i stwierdziła, że też spróbuje nałożyć coś tak oryginalnego. Pożyczyła garnitur od Harrego i tak sobie malowaliśmy.
- Nie spodziewałam się Haiden, że zobaczę cię kiedyś w tak gustownym szlafroczku... - Holly próbowała zakpić z brata, ale ten szybko jej odpowiedział.
- Musiałem sobie jakoś radzić, gdy mnie wczoraj wkopałaś. Lena pożyczyła mi swój szlafrok. Stwierdziliśmy, że to będzie na tyle pojebane, że ciotka łyknie. I poszło - wyszczerzył się radośnie. Odwrócił płótno i pokazał nam obraz. Przez chwilę wszyscy oglądaliśmy w ciszy.
- To misio? - zapytała Hattie
- Chyba gitara – stwierdziła Lena.
- Typie, a nie trzymasz tego do góry nogami? - Harv nawet chciał podejść i pomóc w poprawnym ustawieniu, ale Haiden pokręcił głową, że tak ma być.
- Mi to wygląda na wielką brązową plamę z kilkoma ciemniejszymi kreskami i kółkami... - wypowiedziała się Holly. Jedną ręką trzymała się za brodę i wyglądała, jak zastanawiający się znawca sztuki.
- To jakieś zwierzę? - powiedziałam cokolwiek. Nie miałam pomysłu, a brat czekał na moje wskazanie. Ucieszył się, gdy usłyszał moją teorię.
- Hope jest najbliżej. No dajecie – zachęcił nas.
- Wrona?
- Kangur?
- Fiordy?
Aż wytrzeszczyłam oczy.
- Harv, ale fiordy to nie zwierzęta... - skomentowała Holly.
- Głupoty gadasz, w jednym dowcipie jest, że facetowi Fiordy z ręki jadły. On chyba lepiej od ciebie wie, co mu jadło, nie? - średni brat nie dał sobie przetłumaczyć.
- Kot – pierwsze co mi przyszło na myśl. W domu pełnym kotów takie skojarzenie wydawało się właściwe.
- Znowu punkt dla Hope – Haiden wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - to teraz pytanie... który kot?
- O Boże Haiden, daj spokój, na pewno jeden z szatanów, ale coś ci się poje...myliło, bo one wszystkie czarne – Holly aż pacnęła się ręką w czoło.
- Lucyfer?
- Voland?
- Nie wiem no, ten czarny, wielki, puchaty, co wczoraj wlazł Harremu w talerz?
- Harv, opisujesz Lucyfera, a to strzał Hattie – najmłodszy z braci zaskoczył chociaż częściową znajomością kotów ciotki.
- Może mój Magnus? - powiedziałam w ramach żartu. Przecież mój kot nie jest ani brązowy, ani czarny.
- Bingo! Hope wygrywa nagrodę. Obraz jest twój – Haiden podszedł i wręczył mi swoje dzieło. Nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Stary, ale kot Hope jest szary, wiesz o tym? - nawet Harvey zauważył, że coś tu nie gra.
- A nie brązowy? Byłem przekonany, że jest brązowy...
- Dokładnie to szaro-biały. Ale w sumie wygląda jak wielka kula z wystającymi elementami, więc kształt zachowałeś – Holly zrobiła niewinną minę i kiwnęła głową, niby to z uznaniem.
- Dzięki. Zabiorę ze sobą do Atlanty – uśmiechnęłam się do Haidena. Nie chciałam robić mu przykrości. Tak się przecież starał. Brat odwzajemnił uśmiech, ale chwilę potem powiedział:
- A teraz wypad, muszę się przebrać – i, żeby nam pokazać, że nie żartuje otworzył pierwszą lepszą szufladę w komodzie i zaczął wyciągać z niej ubrania. Robił to tak energicznie, że nie zauważył, gdy wypadło mu coś z tej szuflady. Pudełko.
Pudełko prezerwatyw.
Zapewne nie zareagowałabym na to jakoś specjalnie, gdyby w pokoju nie było jednej osoby.
Malutkiej, słodkiej Hattie...
Dziewczynka od razu zauważyła upuszczony przedmiot. Zaczęła przyglądać się mu z ciekawością, ale Holly szybko go podniosła.
- Co to jest? - zapytało dziecko.
- Eeee, takie długie balony – odpowiedziała moja siostra. Starała się zakrywać obrazek ręką.
- Takie do wyginania zwierzątek? - Oczy Hattie zaświeciły się z ekscytacji. Oho...
- Dokładnie takie. Harv z chęcią ci je nadmucha – to mówiąc siostra wepchnęła paczkę w rękę zaskoczonego brata i wyszła z pokoju, oczywiście wrednie się uśmiechając. Od razu poszłam za nią.
- Naprawdę mi nadmuchasz Harvey? Ale fajnie – usłyszałam wesoły głosik dziewczynki na odchodnym. Dogoniłam siostrę w pokoju.
- Holly! To było wredne. Nie mogłaś wymyślić coś innego?
- Pewnie, że było, pewnie, że mogłam, pewnie, że mam to w dupie – siostra nigdy nie wychodziła z formy. Czy mi nie wydawało się jeszcze przed momentem, że jest niewyspana?
Porozmawiałyśmy dłuższą chwilę o podróży. O matko, ale współczułam chłopakom... Uświadomiłam sobie, że to wpychanie prezerwatyw bratu i twierdzenie, że nadmucha jak balony, wcale nie było wredne. To, co robiła w trasie: jak najbardziej.
Harvey odwrócił uwagę najmłodszej siostry zachęcając ją do sprawdzenia, czy przypadkiem w nocy nie było Mikołaja.
Muszę zaznaczyć, że w domu ciotki nie było tradycyjnej choinki, ani ozdób, z wiadomego powodu – szatany i tak wszystko by zniszczyły. Jedno niewielkie drzewko wisiało w jedynym pomieszczeniu, do którego kocury nie miały za bardzo wstępu – kuchni. I tak, dokładnie: drzewko nie stało na podłodze, tylko było przyczepione do sufitu.
- Dodatkowe środki bezpieczeństwa na wypadek, gdyby diabły staranowały wejście. Hattie zawsze mówimy, że to dlatego, żeby dużo prezentów się zmieściło – wyjaśnił mi Haiden, gdy zapytałam go o te oryginalne umieszczenie drzewka. Pod wiszącym drzewkiem stał stolik, na którym piętrzyły się prezenty. Te, które się nie zmieściły, leżały pod stołem, obok, kilka nawet na kuchennym blacie. Niby takie niepozorne drzewko, a tak bogate.
Żeby nie przeszkadzać kucharkom w przygotowaniach do lunchu zabraliśmy prezenty do sypialni Hattie. I tak większość była dla niej. Musieliśmy zrobić kilka kursów, żeby wszystko przenieść.
- Dostałam wszystkie książki, które wymieniłam w liście do Mikołaja i trzy różne zestawy Lego i Playmobil stadnina koni, a prosiłam tylko o jeden! I tyle rzeczy do malowania i nowe siodło na moją Trixi! Mikołaj chyba mnie lubi - dziecko było podekscytowane. Zapewne i tak dostałaby to wszystko, bez względu na święta, ale chyba sama ta „otoczka", pisanie listu, czekanie było w sobie tak magiczne, że prawie podskakiwała na łóżku.
- Na pewno cię lubi – powiedziałam i spojrzałam na braci. Nie trzeba było długo się domyślać, kto był tym Mikołajem, bo było ich kilku. Harry stał w drzwiach i z zadowoleniem przyglądał się radości Hattie, a pozostali, również uśmiechnięci siedzieli na łóżku obok sterty podarków.
- To też jest dla ciebie – Holly podała jej jeszcze jedno pudełko. W środku była... złota bransoletka z charmsami: pędzlem, podkową i koniem.
- Jaka ładna, to chyba od taty – dziewczynka spojrzała na najstarszego brata, a on kiwnął głową.
- W takim razie wiadomo, co dostaną bliźniaczki: to samo. Tata co roku na urodziny i święta kupuje Hattie biżuterię, bo uważa, że to inwestycja i że dobrze, gdy dziewczyna ma w czym wybierać przed różnymi uroczystościami - stwierdził Harvey. Po chwili ze stosu prezentów wygrzebał dwa identyczne pudełka jak te, które dostała Hattie i nam wręczył. Otworzyłam swoją paczuszkę: w środku rzeczywiście była taka sama bransoletka, ale miała inne zawieszki: dostałam serce, kotka i sowę. Holly miała łyżwy, tancerkę i nutkę.
- Hattie lubi malować i jeździć konno, ja lubię łyżwy, taniec i muzykę, a Hope ma kota. W takim razie co znaczy serce i sowa? - dopytywała Holly.
- Że Hope jest miła, podchodzi do każdego z sercem na dłoni, a do tego jest bardzo mądrą dziewczyną – wyjaśnił Henry, który stanął w wejściu obok Harrego. Uśmiechnęłam się do niego, że tak miło umiał to wytłumaczyć. Bardzo podobał mi się ten prezent: od razu sobie założyłam. O dziwo Holly też. Tak... Holly założyła bransoletkę od ojca. Świat zwariował.
- Ode mnie też są bransoletki. Zrobiłam dla każdego z imieniem – Hattie wskazała na małe paczuszki podpisane dziecinnym pismem. W środku rzeczywiście były bransoletki z koralikami i napisami. Wszyscy jej podziękowaliśmy, ja ją nawet mocno uścisnęłam.
- A to ode mnie dla każdego. Nie podpisywałam, bo w środku jest to samo – bliźniaczka krążyła po pokoju i rozdawała paczuszki z podarkiem od siebie. Wszyscy zaczęliśmy rozpakowywać prezenty. W środku był kubek. Taki zwykły, czarny, z białym napisem „I love Holly", tylko zamiast słowa love było wielkie serce, w którym umieszczone było jej zdjęcie. Każdy taki dostał.
- Wiem, że to spełnienie waszych najskrytszych marzeń, nie musicie dziękować. Zamówiłam ich tak dużo, że dla ciotek, Katii, Wiriana i Penny też wystarczy – Holly uśmiechnęła się szeroko, a Harv parsknął i przewrócił oczami. - A dla naszej kochanej, wesołej jak skowronek o poranku Leny mam coś innego – siostra podała jej trochę większe pudełko. Dziewczyna wyjęła z niego... tabletki na ból gardła. Kilkanaście opakowań. Spojrzała zaskoczona na Holly.
- Gdy tak słucham tych waszych prób, to stwierdziłam, że to ci się najbardziej przyda. Ganiałam kierowcę pół dnia po mieście, bo w jednej aptece nie chcieli mi sprzedać takiej liczby opakowań, chyba bali się, że jestem lekomanką, czy inną wariatką... Także doceń, kochana, doceń me poświęcenie dla twojego talentu wokalnego - siostra nie byłaby sobą, gdyby na koniec nie uśmiechnęła się złośliwie. Lena nie wiedziała jak to skomentować. Chyba nikt nie wiedział.
- To teraz coś od nas: dla ciebie – chłopaki dali duże pudło Holly – i dla ciebie – ja dostałam mniejsze i bardziej... płaskie. Siostra uwinęła się pierwsza z odpakowaniem, bo energicznie rozerwała papier.
- Serio? - zapytała i się skrzywiła.
W środku miała wazon. Na jego brzegu widniał duży napis: „Na chorobę lokomocyjną i kaca Holly".
- Zapomnieliście, że ja wymiotuję tylko do tego z gabinetu Harrego? Do podróbki nie pójdzie, nawet jak jest tak podobna – wygięła usta we wrednym uśmieszku.
- Ale to jest ten, z gabinetu Harrego. Buchnęliśmy mu w tym tygodniu i podmieniliśmy na taki sam, ale nowy. – Harvey pospieszył z wyjaśnieniem, a Harry: w dalszym ciągu stojący w drzwiach aż zmarszczył brwi.
- Co zrobiliście w moim gabinecie? - zapytał ich groźnym tonem.
- Zdobywaliśmy prezent dla Holly. Co jak co, ale ten wazon ma znaczenie historyczne. Nie może być podrobiony.
- Dobra, zwracam honor, jednak mi się podoba - tłumaczenie chłopaków przekonało bliźniaczkę do akceptacji prezentu.
W moim opakowaniu znalazło się duże zdjęcie wydrukowane na płótnie. Była to fotografia z balu, na której uchwycona została chwila, jak stałam pomiędzy Haidenem i Harvem przy jednej z kwiatowo – kryształowych dekoracji Livii. Pamiętam ten moment: Holly robiła nam to zdjęcie i cały czas się wydurniała, więc na fotografii wszyscy się śmiejemy. Bardzo miła pamiątka.
- Dziękuję. Powieszę obok obrazu od Haidena – uśmiechnęłam się do braci. To naprawdę było urocze. Doceniam takie gesty.
- A to jest ode mnie – Harry wręczył nam płaskie koperty z voucherem do SPA na jutro. - Zrobicie sobie babski wypad, bo ciotki też takie dostaną. Chwila odpoczynku po podróżach. Ilości i rodzaje zabiegów są nielimitowane. Dobrze to wykorzystajcie – podziękowałyśmy bratu, bo ten prezent też się nam bardzo podobał. Nigdy nie byłam w SPA, dlatego zaciekawiłam się tym miejscem.
- To teraz czas na prezent ode mnie dla wszystkich. W domu... na Alasce miałam taką tradycję, że pod choinkę przygotowywałam taką „księgę roku" ze zdjęciami. Teraz też taką przygotowałam. Nie jest bardzo duża, bo zaczyna się od lipca: gdy przyjechałyśmy. Oprócz zdjęć znajdują się w niej kody QR. Gdy je zczytacie, to zostaniecie przekierowani na specjalnie założony przeze mnie serwer, na którym są dodatkowo różne, krótkie, prywatne filmy z naszych wspólnych chwil. - Wręczyłam księgę Henremu. Haiden od razu wypróbował jeden z kodów QR umieszczonych pod zdjęciem z widokiem na ocean i plażę w Miami. Kod przekierował go do filmu, na którym surfuje z Harvem. Nagrywałyśmy z plaży i chłopaki byli dość daleko od nas, ale od razu dało się rozpoznać, który jest który.
- Mówiłam Harv, nie masz talentu – Holly zaczęła się śmiać, gdy na filmiku Harvey spadł z deski zmieciony falą. Haiden również się zaśmiał.
- To naprawdę wyjątkowy prezent Hope. Bardzo mi się podoba. Mam nadzieję, że będziesz kontynuowała swoją tradycję razem z nami – ojciec uśmiechnął się do mnie czule.
- Jestem pod wrażeniem, że tak dobrze radzisz sobie z komputerami. To z kodami jest naprawdę pomysłowe – pochwalił mnie Harry.
- Bo Hope to taki komputerowy geniusz. Co roku wygrywała wszystkie olimpiady informatyczne i w wakacje uczyła się programowania. Nie jest typem sportowca, ale lubi coś tam sobie stukać w komputerze. Teraz, gdy dostała ten swój ulubiony, to pewnie będzie szalała – dodała Holly. Chyba po raz pierwszy mnie pochwaliła za umiejętności informatyczne. Zazwyczaj cisnęła bekę, że tylko seriale oglądam i nic nie robię.
- Swój ulubiony? - dopytywał najstarszy brat.
- Katia przywiozła mój komputer. Gdy do was leciałyśmy, nie spakowałyśmy go, bo... nie wiedziałyśmy, czy nie przekroczymy limitu bagażu.
- Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej? Kupiłbym ci taki sam jaki tam miałaś – Harry drążył temat. Wchodził na grząski grunt. Zacisnęłam usta. Zauważył, że posmutniałam.
- Ten dostałam od rodziców i ma... dodatkową wartość – powiedziałam cicho.
Brat kiwnął głową na znak zrozumienia. Holly zaczęła zbierać opakowania po prezentach mówiąc, że musimy posprzątać, bo Hattie nie zdoła opuścić pokoju przez te góry papieru i kartonów i szybko zagoniła wszystkich do roboty. Wiedziałam, że zrobiła to, żeby odwrócić moją uwagę od rozmyślań o rodzicach i udało jej się to.
Przed obiadem liczba osób w domu się powiększyła: przyjechała druga ciotka z rodziną. Holly poznała ją w Nowym Jorku i stwierdziła, że może być, choć jest nudna w porównaniu do swojej siostry. Och, jak przyjemnie było spotkać wreszcie kogoś... normalnego. Naprawdę ciekawa odmiana.
Ciotka Helen okazała się bardzo miła, jej mąż Allan cały czas rozśmieszał nas żartami a dzieci od razu zabrały Hattie do zabawy. Dziewczynka była szczęśliwa. Nie doczekała się balonów od Harva, ale dzięki obecności kuzynów szybko o nich zapomniała. Świąteczny obiad po raz kolejny upłynął w towarzystwie pchających się na stół kotów.
Byłam zaskoczona takim zachowaniem: ja zawsze pilnowałam mojego, żeby sobie nie pozwalał na za dużo, a te tu... Nie było dla nich żadnych zasad. Najbardziej mordercze spojrzenia rzucał im Harry, a najbardziej zdziwione Lena. Reszta przeszła nad tym do porządku dziennego.
Po obiedzie rozsiedliśmy się na kanapie – ciotki, Allan, Henry i Harry raczyli się grzanym winem. Holly usiadła obok mnie, a zaraz za nią przyszły trzy kocury. Bezceremonialnie wpakowały się jej na kolana. Nawet nie była zdziwiona. Za to ja tak. Kiedy zdążyły się do niej tak przyzwyczaić?
- Moje maleństwa cię polubiły. One wyczuwają artyzm. Byłam pewna, że ciebie wybiorą. Musisz mieć rękę do zwierząt – ciotka zaróżowiła się od wina. Spoglądała z czułością na trzy szatany przygniatające moją siostrę.
- To prawda. Koty i mrówki mnie kochają. Znam się na nich jak nikt inny – Holly pokiwała poważnie głową.
- Mrówki? - dopytała Honoria. Nawet podniosła jedną brew w geście zdziwienia.
- Oczywiście. Mrówki są takie mądre. Tworzą swoje własne społeczności, mają przydzielone funkcje. Jest wiele odmian. Moja ulubiona to ogniste: czerwone i kąsające.
- Fascynujące. Muszę o tym napisać wiersz – ciotka zerwała się na równe nogi z taką energią, że nawet leniwe koty podniosły łebki i zaczęły się rozglądać.
Spojrzałam na Holly, ale ona w dalszym ciągu wyglądała, jakby nic ją nie zaskakiwało.
- Muszę wam przeczytać kilka moich dzieł. Napisałam je specjalnie na wasz przyjazd – Honoria wróciła z wielkim, ciemnym zeszytem oprawionym w skórę.
- „ Zachwyt o poranku,
codzienność w szklance wody,
Latawce chmur utopione w oceanie
i liście
Wiejska droga, upstrzona
dziurawa, samotna
O kupo!
Relikcie niedalekiej przeszłości!
Siedlisko destruentów!
Raz jesteś, raz cię nie ma.
Wszystko dąży do jednego,
wszystko w jednym się łączy.
Przeszłość jest dziś,
a dziś jest przeszłością"
Po raz kolejny spojrzałam na Holly, ale jej mina nie wyrażała nic.
- Czy my właśnie usłyszałyśmy wiersz o... kupie? - zapytałam ją szeptem, gdy ciotka kartkowała zeszyt w poszukiwaniu innych dzieł.
- Tak. Dokładnie. Uśmiechaj się i na końcu bij brawo. Nie wnikaj - poinstruowała mnie siostra. Zrobiłam tak, jak kazała. Kobieta była zachwycona, że obie jesteśmy tak wrażliwe na słowo pisane. Powiedziała, że następnym razem dla każdego napisze osobny wiersz i ładnie go oprawi, abyśmy mogli zabrać je ze sobą.
Już się boję...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro