54 Jeszcze pożałujecie, że na mnie donosicie Pov: Holly
- Dzisiaj nasza szkoła wzbogaciła się o wyjątkowy dar podarowany przez rodzinę Snow. Jesteśmy wdzięczni za bezinteresowną hojność okazaną szkole – mówiła rozanielona dyrektorka na apelu w ostatnim tygodniu listopada.
- Pierdolenie, to mi powinna być wdzięczna – powiedziałam do Hope.
- Przestań. Lepiej nie wracajmy do twoich spięć z Abby i Maddie.
Oglądałyśmy, jak dyrektorka odsłania kotarę z jednej ze ścian. Zostały zamocowane tam dwa skrzyżowane kije bejsbolowe, a nad nimi przyczepiono piłkę. Obok była także duża, marmurowa tabliczka, na której można było przeczytać, że sprzęt ten należał do Andrew Snowa, gwiazdy bejsbolu w latach 70.
- I tyle? To ja już wolę akcje Harva. Jednak co biblioteka, to biblioteka, a nie takie gówno – wzruszyłam ramionami.
- Dziadek Snow był bardzo sławnym sportowcem. Pamiątki po nim chodzą na aukcjach za dużą kasę – plotkarska Ariana musiała dodać coś od siebie.
- Wszystko mi jedno – zaczęłam szukać wzrokiem Małego Prestona. Po apelu zaraz go zawołałam.
- Stanąłeś na wysokości zadania, mój przyjacielu? - zapytałam chłopaka. Podkreśliłam ostatnie słowo. Celowo. Niech się trochę postresuje.
- Zrobiłem tak, jak kazałaś. Dyrektorka się zdziwiła, ale ostatecznie nie miała nic przeciwko. Mamy salę teatralną na dwie godziny, tak jak chciałaś.
- I dobrze. Przekaż kujonom, co ustaliliśmy. Widzimy się po południu. Obecność oczywiście obowiązkowa - powiedziałam mu na odchodnym. Hope przyglądała mi się podejrzliwie.
- Co ty znowu planujesz? - spytała mrużąc podejrzliwie oczy.
- Nic specjalnego. Kujony wyszły z inicjatywą Przyjacielskiego Święta Dziękczynienia na moją cześć. Początkowo oponowałam, bo wiesz, skromność to moje drugie imię, ale byli tak przekonujący, że uległam. Robię się miękka na stare lata – westchnęłam z rozrzewnieniem.
- I po to ci potrzebna sala teatralna? Nie wolno organizować prywatnych spotkań na terenie szkoły, tylko określone organizacje i kółka mogą to robić – poinformowała mnie siostra, gdy przechodziłyśmy pod salę językową.
- Dlatego Mały Preston był u dyrektorki. Prosił o zgodę na spotkanie „Komitetu Uwielbienia Holly". Oddolna inicjatywa uczniów. Słyszałaś, co mówił mój przyjaciel, dyrektorka się zgodziła.
Hope pokręciła głową.
- „Komitet Uwielbienia Holly"? Serio??? I dyrektorka na to poszła?
- Zgłosiliśmy to jako fan club sportowy. Okazało się, że od tego roku prawie wszyscy w szkole kochają łyżwiarstwo, a szczególnie jedną łyżwiarkę: mnie.
- Ja nie mogę z tobą, Holly. Jak ty coś wymyślisz...
- To nie ja, to oni – machnęłam ręką w kierunku tłumu ludzi na korytarzu – co poradzę, jestem obiektem uwielbienia. Pamiętaj, obecność obowiązkowa.
- Ja nie mogę. Mam... inne plany.
- No na pewno. Waśnie je odwołuję. Jak będziesz protestowała to odwołam je osobiście u twojego niewyżytego donżuana, a nie sądzę, że będzie zadowolony z tego, w jaki sposób mu to przekażę... Będzie bolało...
Siostra zacisnęła szczękę i zamknęła na chwilę oczy.
- Dobra będę. Sama odwołam.
Elegancko. Jak ja lubię, gdy wszystko się układa po mojemu.
***
- Zebraliśmy się tu, by uwielbiać mnie – powiedziałam po południu do zebranych w sali teatralnej. Mały Preston się postarał: każdy przyniósł coś do jedzenia i zorganizowaliśmy stół szwedzki w roku pomieszczenia. Znaczy oni zorganizowali: ja nadzorowałam.
- Żeby nie było, że jestem arogancka i zadufana w sobie mam dla was propozycję nie do odrzucenia. Też chcę was lepiej poznać. Ale tylko dzisiaj, więc za tydzień jak ktoś będzie latał za mną po szkole i się zwierzał, to ma wpierdol. Rozumiemy się? - prawie wszyscy zgodnie przytaknęli. Podałam jeden mikrofon do pierwszego rzędu i słuchałam o zainteresowaniach moich kujonów. W większości byli nudni jak flaki z olejem. Kochali matematykę i nauki ścisłe. Kto normalny kocha matematykę???
- Brenda, a co oprócz biologii lubisz robić? Ciekawe zainteresowania? Jakieś zwierzątko? - zapytałam, jak praktycznie każdego z 4 rzędu.
- Gram na ukulele i hoduję szczury.
- Ja mam patyczaki.
- A ja piranie!
Przekrzykiwali się jedni przez drugich.
- Ja pierdolę, jak nie mrówki to szczury, patyczaki i piranie! Czy nikt z was nie ma zwyczajnego, jebanego kota? Może jeszcze z kapibarą mi tu wyskoczcie?! – zauważyłam, jak Travis zaczął nieśmiało podnosić rękę.
- Travis, to było pytanie retoryczne! - aż klepnęłam się dłonią w czoło. To spotkanie tak wymęczyło mnie psychicznie, że cieszyłam się na cztery dni wolnego od szkoły. Moi fani mieli w gruncie rzeczy podobne zainteresowania, chociaż niektórzy potrafili zaskoczyć. Po etapie zwierzeń wszyscy ruszyli do stołu po przekąski. Jedzenie umilali sobie wesołymi pogawędkami.
Zrobiło się tak... miło? Naturalnie? Na rzutniku w tle puściłam im nagrania z moich treningów i nie powiem, byli nimi zafascynowani. Niektórzy zaczęli wyliczać mi prędkość obrotów, kąt nachylenia podczas podnoszenia rotacyjnego i opowiadać o zasadach termodynamiki. Odesłałam ich do Hope: ona zawsze każdego chętnie wysłuchiwała, nawet jak pieprzył głupoty. Robiłam badania w terenie: aucie Harva. Siostra jako jedyna zawsze aktywnie słuchała chłopaków. Ja wyłączałam się przy pierwszej próbie dojebania się do mnie.
We wtorek wrócił Henry. Przez dwa najbliższe dni miał w planach kilka spotkań w ramach biznesowych Świąt Dziękczynienia, ale cały czwartek spędził już w domu. Kucharki stanęły na wysokości zadania: indyk wyszedł bardzo soczysty i porządnie nadziany. Na stole stały też słodkie ziemniaki, sos z żurawiny, dyniowe ciasto, zielony groszek i makaron z serem. To ostatnie jadł tylko Harvey. Tradycyjnie podczas posiłku każdy za coś dziękował:
- Dziękuję za rodzinę. Cieszę się że jesteśmy w komplecie - zaczął Henry.
- Dziękuję za wsparcie jakiego mi udzielacie i za wszystko to, co mogliśmy wspólnie przeżyć – powiedział Harry.
- Dziękuję za to, że to ostatni rok w liceum – Harv jak zwykle w formie.
- Dziękuję za to, że to ostatni rok w liceum z Harveyem – parsknęłam śmiechem. Gdyby nie to, że siedzieliśmy z daleka od siebie, to przybiłabym Haidenowi żółwika.
- Dziękuję za nowe znajomości i doświadczenia – hmm, co dokładnie masz na myśli droga Hope?
- Dziękuję za to, co najlepsze w całym tym roku, czyli za siebie. Obym w dalszym ciągu była tak wspaniała, niezwykła i inspirująca dla innych jak do tej pory – powiedziałam. W końcu szczerość to podstawa.
- Dziękuję za siostry. Są bardzo fajne i cieszę się, że je mam. I za braci też dziękuję. I tatę – Hattie roztapia serce bardziej niż kot ze Shreka. Henry zgodnie z obietnicą starał się więcej czasu spędzać z dziewczynką i wszyscy to zauważyli. Początkowo dziecko było zszokowane, że ojciec pyta ją, co robiła i jak lekcje. Teraz nawet czasami grają razem w szachy.
Po leniwym obiedzie chłopaki włączyli futbol, a my we trzy postanowiłyśmy iść do sali kinowej i zrobić maraton bajek Disneya, a potem konkurs karaoke. Ostatecznie tylko ja śpiewałam, a siostry słuchały i biły brawo. Włączyłyśmy sobie nawet tę kulę dyskotekową i kolorowe światełka. Nasz radosny nastrój przerwali bracia i Henry, którzy wbili na imprezę bez zaproszenia, ale tak bardzo ich nie wyganiałam, w końcu mieliśmy święto, mogliśmy bawić się razem.
Siedzieliśmy w bawialni praktycznie do wieczora: graliśmy w bilard i kręgle, a nawet w kalambury w drużynach: Harry z Harvem i Hattie i my z Haidenem. Walka była bardzo wyrównana, ale ostatecznie, po kilku sprzeczkach doszliśmy do wniosku, że to drużyna: „Szalona, Spokojna i Nudny Haiden", a nie „Hattie i Chłopaki" została zwycięzcą.
Z tej radości prawie zadusiłyśmy naszymi uściskami Haidena, który zarzekał się, że ostatni raz jest z nami w drużynie, bo to nie na jego nerwy. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że Harv nie ma talentu aktorskiego. Henry nie brał udziału w naszych wygłupach, ale przyglądał się im z uśmiechem. Rozegrał z Haidenem jedną partię bilarda, a z Hope i Hattie kilka rozgrywek szachowych.
Podczas kolacji dojadaliśmy indyka i ziemniaki, ale było też kilka nowych potraw. Miałam wrażenie, że po tym obżarstwie moje treningi powinny trwać po sześć godzin dziennie, bo inaczej nie wrócę do formy.
- W tym roku ciocia zaprasza nas do Nowej Szkocji. Uznaliśmy, że sześciogodzinny lot będzie mniej dyskomfortowy dla Holly niż ponad dwudziestogodzinny – zaczął Henry, gdy tak miło sobie siedzieliśmy i nawet żartowaliśmy. Od razu zepsuł mi humor.
- Każdy lot będzie dla mnie nieprzyjemny. Nie mogę zostać w domu? Będę grzeczna.
- Zawsze jeździmy rodzinnie. Taka tradycja. Mamy mało okazji do wspólnych spotkań i chciałbym, żebyśmy spotykali się chociaż na święta. Ciocia bardzo chce was poznać – Henry był nieprzejednany. Zrobiłam naburmuszoną minę i siedziałam tak chwilę. Spojrzałam na zadowolonych przygłupów, którzy siedzieli naprzeciwko mnie. Zaświeciły mi się oczy.
- A nie mogę jechać samochodem z chłopakami? Tak jak do Miami? - Bracia od razu się napięli.
- To daleka droga, musielibyście jechać dwa dni i do tego nocować gdzieś na trasie - poinformował mnie Harry.
- Lena w tym roku wybiera się z nami, nie będę jechał samochodem, bo to niewygodne, wolę spokojnie polecieć. Nie wymyślaj Holly - zaprotestował Haiden. O bracie, nawet nie wiesz, jak mnie teraz zachęciłeś...
- Damy radę. Chłopcy będą się zmieniać, bagaże polecą samolotem z wami, a podręczny zapakujemy do samochodu ochrony. Pojedziemy we czworo: chłopaki, ja i Lena. Będziemy mieli okazję lepiej się poznać i spędzić razem trochę czasu. Podróże łączą ludzi. Naprawimy nasze relacje i zbliżymy się do siebie. Będzie wspaniale. Chłopcy na pewno dobrze się mną zaopiekują – rozejrzałam się po wszystkich. Harv i Haiden kręcili głowami na znak protestu, Harry też nie wyglądał na przekonanego. Trzeba uderzać wyżej. Spojrzałam na Henrego: - Proszę... bardzo mi na tym zależy... - przyglądałam mu się przymilnie. Długo się zastanawiał, oj długo. Ale wiedziałam. Wiedziałam.
- Jeśli tak bardzo ci na tym zależy, to niech tak będzie. Możecie jechać samochodem. Zrobicie postój u ciotki Helen w Nowym Jorku. Podkreślam, że to będzie bardzo męcząca podróż. Kilkanaście godzin w aucie jednego dnia. Wytrzymasz tyle?
- Oczywiście. Dziękuję – uśmiechnęłam się szeroko. Ja wytrzymam, gorzej z nimi...
W końcu zemsta jest słodka, a oni podpadli kablowaniem na mnie już nieraz.
Teraz czas na mnie...
Mój pisk na lotnisku był tak głośny, że Penny odruchowo sięgnęła po broń. Wyrwałam się do przodu, gdy tylko głowa Wiriana wychyliła się z samolotu. Przyjaciel też ucieszył się na mój widok, bo praktycznie zeskoczył ze schodów i pognał w moją stronę. Wpadliśmy na siebie w połowie drogi – zarzuciłam mu ręce na szyję, a nogami objęłam go w pasie. Złapał mnie i mocno przytulił.
- Nareszcie razem! - krzyknęłam mu nad uchem, aż się odsunął, ale tylko na chwilę.
- Nareszcie – cały czas się uśmiechał.
Chciałam mu tyle powiedzieć, ale w tym momencie mogłam tylko tulić się do niego i szczerzyć jak głupia. Przepełniała mnie taka radość, że w końcu go miałam, że nie mogłam w to uwierzyć.
Katia szła z tyłu trochę spokojniejszym krokiem niż przed chwilą jej syn, dlatego dołączyła do nas gdy powoli zaczynałam odklejać się od Wiriana. Teraz przykleiłam się do niej.
- Moje dziewczynki, jak dobrze was widzieć – powiedziała kobieta, gdy już wszyscy się wyściskaliśmy. Hope aż się popłakała z tej radości i Katia powtórnie ją przytuliła. Sama miała łzy w oczach. Ja też, ale dużo mrugałam, żeby szybko wyschły.
- Jak lot? - zapytała moja siostra, gdy już trochę się uspokoiła.
- Dzięki uprzejmości waszego taty mieliśmy iście królewskie warunki. Wysłał swój prywatny samolot, żebyśmy mogli wziąć cały niezbędny bagaż. Dla ciebie też coś mamy, Hope - trenerka uśmiechnęła się do mojej bliźniaczki. Siostra spojrzała na nią zdezorientowanym wzrokiem.
- Spakowaliśmy ten twój super wypasiony komputer – wyjaśnił Wirian.
- Ten, który dostałam od rodziców? – Hope zrobiła smutną minę i znowu się rozpłakała. Wspominanie mamy i taty w dalszym ciągu było trudne. Szczególnie teraz, w okresie świątecznym. Kilka razy przyłapałam ją, jak smuciła się i wspominała wspólne chwile z mamą, przygotowania potraw na święta, tatę, który każdego roku gotował za dużo słodkich ziemniaków, a potem sam musiał je wyjadać. Kiedyś denerwowało nas to, że nigdy nie pamiętał, ile czego powinien zrobić. Teraz oddałybyśmy wszystko, żeby te chwile wróciły.
Obsługa samolotu pomogła zapakować bagaże do vana, którego wysłał Henry, a my we czworo usadowiliśmy się w ciemnym suvie i ruszyliśmy w kierunku nowego mieszkania Katii i Wiriana.
Trenerka zdecydowała się na przestronne, trzypokojowe lokum w zabytkowej kamienicy praktycznie w samym centrum. Znajdowało się na drugim piętrze, ale niestety w budynku nie było widy.
- Bardzo dobrze, że nie ma windy. To tylko rozleniwia ludzi. Trzeba chodzić, ćwiczyć, ruszać się, a nie być biernym – pouczała nas Katia, gdy targaliśmy walizki po schodach. Łatwo było jej mówić, niosła tę lżejszą. Najgorzej miał Wirian, ale nie narzekał. Był zbyt podekscytowany nową sytuacją, żeby zrażać się przejściowymi trudami.
Mieszkanie było bardzo ładne i jasne. Ogromne, łukowate okna wpuszczały dużo światła, a budynki w najbliższej okolicy nie były wysokie, także nic nie przysłaniało słońca ani widoków na miasto. Za kamienicami zaczynała się wyższa zabudowa: bloki, biurowce, wieżowce.
- Nawet Grecję stąd widać – zażartował Wirian, a ja podążyłam za jego wzrokiem. Rzeczywiście, w oddali zauważyłam wysoki budynek z dużym, błękitnym napisem. Hotel wyróżniał się tym na tle innych okolicznych drapaczy chmur, że był śnieżnobiały, wręcz oślepiająco jasny. Wyglądał ładnie, to musiałam przyznać.
Pół dnia spędziłyśmy z naszymi przyjaciółmi. Trochę pomagałyśmy im się rozpakować, trochę przeszkadzałyśmy. Gdy wracałyśmy wieczorem do domu, uśmiechy nie schodziły z naszych buzi. Nawet bracia zauważyli, że jesteśmy wyjątkowo wesołe.
- Co to za chłopak, że tak się cieszysz na jego powrót? Pamiętaj o tym swoim Bractwie Czystości czy jak ono się zwało. Nie rób głupot Holly. - Harv pogroził mi palcem.
- To mój przyjaciel. Widziałeś jakikolwiek nasz występ? - gdy pokręcił głową pokazałam mu jedno z nagrań, na którym wyjątkowo dobrze sobie radziliśmy, bo nawet dostaliśmy nagrodę.
- Czego trzymasz mu dupę na twarzy!? Nie podobają mi się te wasze występy. To trzeba przedyskutować. I dlaczego te sukienki takie krótkie? Ty przed obcymi ludźmi prawie goła jeździsz! Ojciec to widział? Pozwala na takie coś!? - Harvey jakoś tak wyjątkowo nakręcił się na Wiriana i nasz taniec na lodzie. Bawiła mnie ta jego nagła opiekuńczość i troska o mój wygląd i cnotę.
- Harv, dla Wiriana to jedyna taka okazja, żeby miał damską dupę na twarzy, uwierz mi. - A gdy brat spoglądał na mnie dalej nie rozumiejąc, o co mi chodzi, wyjaśniłam – on nie interesuje się żadnymi dziewczynami. Żadnymi - chyba w końcu zrozumiał, bo nawet kiwnął głową. - A sukienki są takie krótkie, bo muszą. Aerodynamika, fizyka i te sprawy. Przyszedłbyś tydzień temu na moje spotkanie z kujonami, to by ci o wszystkim opowiedzieli. Łyżwiarstwo to sztuka. Przyjdziesz kiedyś na mój występ, to zobaczysz.
- Nie ma bata, żebym oglądał, jak moja młodsza siostra jeździ wyrozbierana i wygina się przy obcych ludziach.
- Twoja strata. Wezmę Haidena – uśmiechnęłam się szeroko, a młodszy z braci dyplomatycznie wycofał się na piętro. Po Święcie Dziękczynienia i moim pomyśle wspólnej podróży unikał mnie jak ognia.
W drugim tygodniu grudnia pojechałam z Katią, Wirianem i Harrym do naszego centrum sportowego. Chcieliśmy zobaczyć jak wyglądają postępy z budową lodowiska. Brat o wszystkim opowiedział i oprowadził nas po budynkach.
- Czekamy na niektóre odbiory, zostało jeszcze kilka niewielkich rzeczy do dokończenia – mówił, gdy wychodziliśmy z nowej inwestycji i przechodziliśmy łącznikiem do części klubowej. - Tu jest gówna recepcja, dalej hala sportowa, sala do jogi, fitnessu... - Harry mógł w nieskończoność opowiadać o tym miejscu. Przyznał mi się później, że to dlatego, że często w nim bywał.
- Myślę, że w styczniu możemy zrobić wielkie otwarcie – mężczyzna nawet delikatnie się uśmiechnął, gdy w przypływie euforii wskoczyłam Wirianowi na plecy. Musiałam przyznać, że zachowywał się bardzo profesjonalnie w stosunku do moich przyjaciół z Alaski. Na początku trochę z rezerwą podchodził do moich przepychanek i zaczepek z Wirianem, ale w końcu zauważył, że nie różnią się one tym, co robię w domu z braćmi, więc przestał się z taką podejrzliwością przyglądać chłopakowi. Dla Katii od początku był miły, zresztą ona ma tak ujmującą osobowość, że nie było osoby, która by jej nie lubiła.
- Będziecie musieli poćwiczyć coś przed otwarciem, pasuje przygotować występy – trenerka zwróciła się do nas, a Harry stwierdził, że to dobry pomysł.
- Ten twój nowy brat jest przystojny – powiedział mi cicho Wirian, gdy spacerowaliśmy korytarzami centrum sportowego.
- Obleci. Niestety jest nieszczęśliwie zakochany w takiej jednej Barbie, która obecnie kręci z przyszłym mężem Hope – pokręciłam głową z niezadowoleniem. Przyjaciel był zaskoczony.
- Nietypowa sytuacja.
- W końcu się naprostuje, zobaczysz. Za jakiś czas wszyscy będziemy spotykać się na wspólnych obiadkach.
- Pewnie będzie niezręcznie – spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami – Skoro przyszły mąż Hope i jego była, która będzie aktualną waszego brata...
- Masz rację! Te spotkania będą tak żenujące... Zajebiście! W końcu coś się będzie działo. Już nie mogę się doczekać... - rozmarzyłam się. Chłopak się zaśmiał.
- Jak ty coś wymyślisz... Nie znam tej całej Barbie ani jej partnera, ale już im współczuję...
- Słusznie drogi przyjacielu. Słusznie.
Przez następny tydzień trenowaliśmy na miejskim lodowisku. Jak dobrze było znowu pracować z Katią i Wirianem! Nie mogłam się wręcz doczekać tych treningów, chociaż Katia była wymagająca i nie zawsze zadowolona z efektów. Atmosfera na lodowisku była świetna, czasami rozumieliśmy się bez słów.
- Wirian, nie rób jej tak! Jest świeżo po kontuzji kostki, daj jej powoli wrócić do formy. Żadnych podnoszeń – karciła syna, gdy ten chciał wykonać nasz popisowy numer.
- Niedobry chłopiec – pogroziłam mu palcem.
- Sama tego chciałaś, a to mi się obrywa – nie był zły, bo wyszczerzył się do mnie w szerokim uśmiechu.
- Był czas przywyknąć, ja wymyślam, ty dostajesz ochrzan.
- Jak za starych, dobrych czasów, prawda Holly?
- Pewnie.
Tylko teraz tworzymy nowe czasy. Będzie pięknie.
***
- Jakiś debil wcisnął mi kartkę z życzeniami do szafki – powiedziałam do siostry, gdy ostatniego dnia przed świętami stałyśmy na szkolnym korytarzu i czekałyśmy na matematykę.
- Ooo, to miłe. Trzeba doceniać takie gesty – powiedziała mi Hope.
- Taa, to spójrz – pokazałam jej tę nieszczęsną kartkę – Pitbull w czapce świętego Mikołaja. Kogoś tu porządnie pojebało. - Siostra zaśmiała się tak głośno, że nawet kilka osób się odwróciło.
- To takie słodkie Holly... - wydusiła z siebie, gdy w końcu przestała się cieszyć.
- Ty mi tu się nie rozczulaj, tylko mów, jak z tym twoim piłkarzykiem? Pierścień czystości w dalszym ciągu aktualny?
Siostra zarumieniła się, ale po chwili odpowiedziała:
- Jeśli już tak bardzo musisz wiedzieć, to aktualny. Ale... nie gwarantuję, że na długo. Wydaje mi się, że jestem gotowa na więcej. Na wszystko. - Podeszłam do niej bliżej. Tak, żeby tylko ona mnie słyszała:
- To poważna decyzja, wiesz?
- Wiem.
- Nie rób tego z byle kim. Jeśli on ma być tylko na raz...
- Jest dla mnie ważny. Chcę się z nim spotykać za miesiąc, rok... cały czas. Nie tylko teraz. Czuję, że ja też jestem dla niego ważna.
Milczałyśmy przez chwilę.
- Nie zmusza cię do niczego? Robisz wszystko, bo tego chcesz?
- Robię to, co chcę.
- Jakby było coś nie tak...
- Od razu ci powiem. Pamiętam.
Uśmiechnęła się, ale nie był to wesoły uśmiech. Miałam tak wielką chęć zajebać temu całemu... frajerowi, który uwodził moją siostrę, ale przecież obiecałam się nie wtrącać. Nigdy więcej żadnych obietnic.
Hope musiała zdecydować, co ma się dziać z jej kotem podczas świąt. Mogła go wziąć do ciotki, zostawić pod opieką Andrew i Miguela albo... przekazać Katii na te kilka dni. Wybrała ostatnią opcję.
***
- Jesteście gotowi? - Henry był chyba masochistą, bo z własnej woli wstał o 5 rano, żeby nas pożegnać przed podróżą do Nowego Jorku, a potem do Halifax. Takie wczesne pobudki nie robiły na mnie wrażenia, bo przed kontuzją wstawałam tak praktycznie codziennie, jednak bracia nie byli przyzwyczajeni i wyszli na dwór z grobowymi minami.
- Dostanie ci się za to – odgrażał mi się po cichu Harv. Zabawę czas zacząć.
- Co mówiłeś Harvey? Co mi zrobisz? Nie dosłyszałam – powiedziałam na tyle głośno, że ojciec spojrzał na średniego syna z zainteresowaniem.
- Zrobię ci postój za 4 godziny, tak tylko informowałem – brat rzucał mi złe spojrzenia, a ja odpowiadałam mu wrednym uśmieszkiem. Gdy zgarnęliśmy laskę Haidena spod jej domu, byliśmy gotowi opuścić Atlantę na najbliższe kilkanaście dni.
Lena była bardzo niezadowolona z powodu naszej samochodowej podróży. Siedziała obrażona przez kilka pierwszych godzin i do prawie do nikogo się nie odzywała, a na Haidena czasami wrogo warczała. Zajebistą dziunię sobie znalazł ten mój brat, nie ma co.
- Holly, weź to zgaś. Od 10 minut cały czas słuchasz jednej piosenki, no ile można? – powiedział Harv, gdy po raz kolejny włączyłam „Last christmas".
- 4 godziny.
- Co 4 godziny? - dopytał, nie zrozumiawszy mnie za pierwszym razem.
- Pytałeś, ile można słuchać jednej piosenki, to ci odpowiadam. 4 godziny.
- Chyba cię pogięło! Nie będę tego słuchał tyle czasu – machnął ręką przy sprzęcie audio i zgasił mój utwór. Nie ze mną takie numery. Wyjęłam telefon i włączyłam piosenkę.
- Mam 3 pełne powerbanki i zamierzam napierdalać świąteczne utwory przez całą drogę. Po „Last christmas" planuję sześciogodzinny maraton z „Jingle bells", a potem „All I want for christmas is you". Jestem waszym prywatnym duchem świąt i wprowadzam was w tę wspaniałą atmosferę. Nie dziękujcie.
- Chyba chcesz nas wkurwić i zamęczyć, a nie wprowadzać w świąteczny klimat – odezwał się Haiden z tylnego siedzenia.
- Oczywiście. Taki jest plan. Myśleliście, że czeka was przyjemna wycieczka krajoznawcza? - zaśmiałam się głośno. - Jeszcze pożałujecie, że na mnie donosicie.
- Daj już spokój z tym skarżeniem. Raz się zdarzyło. Może dwa.... - odwróciłam się do młodszego z braci i uważnie mu przyjrzałam - No dobra kilka...
- O kilka za dużo drogi Haidenie, a teraz nie przeszkadzaj, bo zamierzam śpiewać.
Po godzinie mieli dosyć. Harv zarządził przymusowy postój, bo jak to stwierdził „Potrzebuje odlać się w ciszy i spokoju". Drugi brat też szybko zwiał z auta, żeby rozprostować nogi. Kazali mi zostać i nigdzie się nie ruszać, więc poszłam do sklepu na stacji. Błądziłam między regałami z nieodłączną Penny za plecami, gdy do środka wszedł zdenerwowany Haiden. Podszedł od razu do sprzedawcy.
- Widział pan może gdzieś tu niedawno dziewczynę? Młoda, brązowe włosy, takiego mniej więcej wzrostu – tu nakreślił ręką w powietrzu – szczupła, niemiła z twarzy? - Masz wjebane za to bracie, oj masz...
Sprzedawca machnął w moim kierunku. Spojrzałam się wrednie na brata.
- Miałaś siedzieć w samochodzie. Harv myślał, że uciekłaś i lata jak szalony po stacji.
Parsknęłam i pokręciłam głową z politowaniem.
- Harvey jest głupi. Jak mogłabym uciec z wiecznie przyklejonym GPSem? - Wskazałam palcem do tyłu na moją ochroniarkę. Haiden chyba też zapomniał o Penny, bo aż spojrzał na nią z zaskoczeniem. Ostatecznie nie skomentował tego tylko odwrócił się, żeby zrobić szybkie zakupy.
- Mi też coś kupisz? - zapytałam, gdy zobaczyłam, jak kładzie na ladzie prezerwatywy.
- Nie.
No to zaczynamy...
- Jak możesz?! Ja też mam potrzeby! Ciężkie chwile! - odwróciłam się do sprzedawcy: - Ma pan matkę, żonę siostrę albo córkę? - facet był zdezorientowany moim nagłym pytaniem, więc tylko kiwnął głową na znak potwierdzenia.
- Więc wie pan, jak ważne jest, żeby odpowiednio się o nie troszczyć, szczególnie w TE DNI. A on nic! - wskazałam na zaskoczonego Haidena. Moje krzyki skupiły na nas uwagę pozostałych klientów - Myśli tylko o sobie! O proszę, to są jego zakupy pierwszej potrzeby – chwyciłam pudełko z prezerwatywami i zaczęłam nim wymachiwać – a o młodszej siostrze, która wkracza w okres dojrzewania i potrzebuje wsparcia i pocieszenia to nic nie myśli, nic! - jakaś staruszka spojrzała z oburzeniem na Haidena i pokręciła głową. Brat zrobił się czerwony na twarzy.
- Weź co chcesz i spadamy – powiedział porządnie zawstydzony. Unikał patrzenia się na innych kupujących, tylko wpatrywał w ladę.
Wzięłam tyle słodyczy i chipsów, ile zdołałam chwycić w ręce. Prawie biegłam za bratem, gdy wyszliśmy ze sklepu.
- Musiałaś odpierdalać taki cyrk? Nie mogłaś po prostu powiedzieć, że chcesz batonika? Albo dziesięć... Zrobiłaś mi taką siarę przy ludziach...
- Ojej, naprawdę? - zapytałam niewinnym głosem, posłałam mu nawet zaskoczone spojrzenie.
- Nie udawaj, że to przypadkiem. Robisz to specjalnie. Godzinę temu wyjechaliśmy z domu, a ja już mam cię dość – powiedział, gdy wsiadaliśmy do samochodu.
- Cieszę się Haiden, że w dalszym ciągu mamy ponad dwadzieścia godzin trasy, bo wydaje mi się, że jeszcze nie wiesz, co to znaczy mieć mnie dość...
Dwie godziny później znudziło mi się śpiewanie i słuchanie piosenek.
- Będę rzygać.
- Ale że teraz??? Kurwa, jestem na autostradzie, nie zjadę tu! - Harvey spiął się tak, że myślałam, że szwy w koszulce mu zaraz puszczą.
- No teraz, zaraz...
- Weź zatrzymaj się gdziekolwiek... Jak się shaftuje w aucie to będzie waliło całą drogę – Haiden też brzmiał, jakby był zdenerwowany.
Harv ujechał jeszcze milę czy dwie i stanął na poboczu, wprawdzie w niedozwolonym miejscu, ale w takim spokojnym, gdzie nie powinien nikomu przeszkadzać.
- Idź rzygać. Tylko szybko, bo za długo tu nie postoję – brat rozglądał się na lewo i prawo.
- Już mi przeszło.
- Coo??? Ja pierdole – wrzucił bieg i chciał włączyć się do ruchu, gdy krzyknęłam.
- Nie!!! Stój!!! Jednak nie przeszło!
- Kurwa – znowu się zatrzymał. Posiedziałam chwilę, pooddychałam głośno.
- Zmieniam zdanie, dam radę.
Rzucił mi mordercze spojrzenie i znowu włączył się do ruchu.
- NIE!!! ZATRZYMAJ SIĘ!!! NATYCHMIAST!!!
Harv pocisnął po hamulcach aż poczułam, że Haiden wbił się w moje siedzenie.
- No dobra, znowu przeszło.
- Ja pierdolę, Holly, robisz to specjalnie!
- No gdzie specjalnie! Jak mi się chce, to mi się chce, a jak nie chce, to nie chce. Tu nic nie ma specjalnie.
- Jeszcze raz każesz mi się zatrzymać to przysięgam, wyjebię cię na poboczu i tak zostawię. Zapierdalaj sobie z buta do Nowej Szkocji, jak taka mądra jesteś.
Spojrzałam na niego wrednie.
- Masz rację, lepiej mnie tu zostawić. Może jakiś fajny mężczyzna się zatrzyma i będzie tak miły, że mnie podwiezie. Umiem się odwdzięczyć...
- Jaki kurwa mężczyzna!!! Żadnych mężczyzn!!!
- Właśnie, żadnych mężczyzn! Prędzej cię zakneblujemy niż puścimy bez opieki. A ty jej nie dawaj głupich pomysłów – Haiden wycelował palcem wskazującym w Harva.
Starszy z braci miał ponownie ruszać, ale zatrzymał go... dźwięk policyjnej syreny.
- Kurwa – powiedział i rzucił mi mordercze spojrzenie.
Do naszego samochodu podszedł jeden z policjantów.
- Dzień dobry, prawo jazdy i dowód rejestracyjny poproszę – powiedział.
Harv wszystko mu podał. Mężczyzna pouczył go o zakazie zatrzymywania się w miejscach niedozwolonych i wlepił solidny mandat. Gdy odchodził, rzucił jeszcze jedno, baczne spojrzenie na wszystkich pasażerów. Spojrzałam na niego ze strachem w oczach i opuściłam kąciki ust do dołu.
- Wszystko w porządku? - zapytał mnie.
- Nic nie jest w porządku! Oni na mnie cały czas krzyczą i zatrzymali się, żeby mnie wyrzucić z auta – powiedziałam żałosnym głosem. Mina Harva wyrażała więcej niż tysiąc słów.
- To nie prawda! Zatrzymałem się, bo siostrę zemdliło. Nie chciałem jej wyrzucać, nic z tych rzeczy, ona wymyśla.
Dłuższą chwilę zajęły te jego wyjaśnienia. Policjant nie był usatysfakcjonowany naszymi tłumaczeniami, ale ostatecznie nas puścił.
A nie mówiłam, że to będzie wspaniała wycieczka? Dla mnie na pewno. Odpaliłam muzykę, rozłożyłam fotel tak, że prawie leżałam na Haidenie, co mu się bardzo nie spodobało.
- Weź się podsuń, nie mam miejsca.
- Nie mogę. Brzuch mnie boli i muszę leżeć. Na pewno jakoś sobie poradzisz tam z tyłu. - Brat próbował mnie odsunąć i trochę szarpał fotelem, za co zjechał go Harvey:
- Weź się nie rzucaj, bo mi auto rozjebiesz. Siedź spokojnie na dupie i nie nakręcaj jej jeszcze bardziej.
- Odwal się Harv, to nie ty jesteś gnieciony przez demona. Na następnym postoju wymieniamy się i ja prowadzę, a ty z wariatką lądujesz z tyłu.
- Stary, chcesz w gips jak nic...
- Właśnie, chcesz w gips? Ja nie siedzę z tyłu. Zaanektowałam to miejsce na całą podróż. - Nie musiałam się odwracać, żeby spojrzeć na Haidena, wystarczyło odchylić głowę do tyłu i już go widziałam. Uroki rozłożonego fotela. - Nie martw się, będę pilnowała Hulka, żeby nie dobierał się do twojej Divy. Ona i tak nie jest w jego typie.
Młodszy z braci rzucił mi złe spojrzenie i chciał kontynuować wymianę zdań.
- Muszę zadzwonić do Henrego i mu powiedzieć, że jesteście dla mnie niemili, a ja tak się staram... Łamiecie mi serce. - Zastopowałam piosenkę i zaczęłam szukać odpowiedniego kontaktu.
- Wyluzuj, nic się nie dzieje. Leż spokojnie i napierdalaj te swoje hity. W dupie to mam. Tylko nie zawracaj ojcu głowy.
Uśmiechnęłam się szeroko. Argument: „teraz to ja naskarżę" zawsze działa.
Dwa postoje dalej zatrzymaliśmy się w końcu na lunch. Bar był nieduży, ale o tej porze pełny, jednak udało się znam znaleźć ostatni pusty stolik. Niedaleko przy podobnym miejscu siedziały cztery dziewczyny, tak na oko w moim wieku.
Od razu zwróciły uwagę na Harva: był wysoki i umięśniony, ubrany tak, że widać było, że kasa to dla niego nie problem. Zaczęły się do niego uśmiechać, a on, jak to on, przejął pałeczkę i dawał im do zrozumienia, że jest zainteresowany. Poprawił się na siedzeniu tak, żeby było widać jego muskulaturę i puścił oczko w stronę dziewczyn.
- Harvey, czy ty masz robaki?! - Zapytałam mało dyskretnie, gdy czekaliśmy na nasze zamówienie.
- Pojebało cię! Nic nie mam – brat był zaskoczony, ale też wkurzony na mnie, bo te kilka godzin w samochodzie dało mu porządnie do wiwatu.
- Kręcisz się bez przerwy. To na pewno owsica! - kelnerka spojrzała na nas nieufnie. Dziewczyny z sąsiedniego stolika zdębiały.
- Odczep się ode mnie. Znowu wymyślasz. To wariatka – ostatnie słowa powiedział o mnie, ale patrząc na kelnerkę. Kobieta nie wyglądała na przekonaną.
- Wiesz, że robakami można się zarazić? Na pewno złapałeś od kota. Jak wrócimy to dam ci tabletkę, pchlarz chyba wszystkich nie zeżarł.
Laski, które do tej pory rzucały Harvowi namiętne spojrzenia zaczęły zbierać się do wyjścia. Nawet nie dojadły obiadu. Ciekawe dlaczego tak szybko chciały opuścić to miejsce?
- Przeginasz Holly...
- To się przyznaj, że masz robaki.
- Nie mam żadnych robaków! - Harvowi puściły nerwy i przestał być dyskretny. Ludzie przy sąsiednich stolikach zaczęli się na nas przyglądać. Brat zrobił się tak czerwony na twarzy, jak obicie skórzanych kanap, na których siedzieliśmy.
- Miałem z nią podobnie na stacji. Wszędzie robi wstyd. Strach ją gdzieś brać. - Haiden pokiwał głową ze współczuciem.
- Od dziś bierzemy żarcie na wynos i jemy w aucie. - Harvey rzucał mi nienawistne spojrzenia. Biedny, myślał, że mnie to powstrzyma...
Mnie nic nie powstrzyma.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro