42 To przypadkiem! pov: Holly
Ten piątek zaczął się niezwyczajnie, gdyż wstałam o kurwesko nieludzkiej porze. Jakoś tak nie mogłam się doczekać tego, co miało za chwilę stać się prawdą. Hope nie pomagała – przydreptała z rana cała w emocjach – jak ja gardzę wszelkimi uczuciami... To przez nie ludzie są słabi i łatwi.
Udało mi się trochę ją uspokoić, więc mogłam pójść do jej/swojego pokoju i nałożyć ten podrzędny mundurek. Żeby się nie zdziwili, że za te parę tygodni ja tak będę chodziła... Dzisiaj jednak byłam wzorową Hope i bez gadania dałam wystylizować się w bezwyrazowy ideał. Całe to przygotowanie nie wzbudzało we mnie zbytniej ekscytacji, ciekawie zaczęło się robić dopiero, gdy pożegnałam siostrę i zeszłam do jadalni.
- Cześć – powiedziałam do przygłupów i rzuciłam przymilny uśmieszek. Hope zawsze broniła ich nieistniejącej inteligencji, więc powinnam się wczuć w klimat i udawać, że ich debilizm mnie nie wkurza.
- Hej Hope – Harvey był jak zwykle elokwentny. Haiden powtórzył to samo – no cóż... oryginalnie.
Nałożyłam sobie mój ulubiony zestaw śniadaniowy, a bracia spojrzeli na mnie dziwnie:
- Nie chcesz dzisiaj tostów? Kilka dni temu mówiłaś, że nie możesz bez nich żyć... - Haiden przyglądał się z uwagą moim kanapkom z bezglutenowego chleba i pasty z makreli.
- Rozszerzam swoje horyzonty i pokonuję bariery smakowe. Czytałam, że dobrze jest mieć urozmaicenie, tak dla zdrowia – i znowu ten jebany uśmieszek. Jakie to bycie miłym dla przygłupów jest wkurwiające. Na szczęście nie zainteresowały ich moje wywody i do końca śniadania nie zwracali na mnie uwagi.
Zamknęłam oczy na chwilę, gdy podchodziliśmy do garażu. Cholerny łosiokrzak... kiedyś go podpalę, przyrzekam. Harvey sprawnie wyjechał, a ja w pierwszym odruchu podeszłam do drzwi od strony pasażera, jednak szybko przesunęłam się krok w tył – przecież Hope zawsze siedzi z tyłu. Musiałam panować nad odruchami jak nic...
- To jaki jest plan dnia? - zapytałam, gdy już byliśmy w drodze. Milczenie podczas rozmowy braci aż mnie skręcało. Tak bardzo chciałam przyjebać się do każdej głupoty, którą mówili, ale nie mogłam. Hope zazwyczaj milczy i odzywa się tylko od czasu do czasu. Masz być nią Holly, wczuj się.
- Taki jak zawsze: jesteś grzeczna, słuchasz się nas, możesz gadać z koleżankami, trzymasz się z daleka od Prestona, nic nowego. Po zajęciach czekasz na parkingu, aż przyjdziemy. Nie robisz nic głupiego, bo Holly nas zajebie – no normalnie miód na moje uszy... przygłupy się mnie bali, zajebiście!
Gdy weszłam pierwszy raz do szkoły, starałam się postępować zgodnie ze wskazówkami Hope: matematyka na parterze, korytarz po prawej od sekretariatu. Udało mi się to szybko znaleźć. Stanęłam pod drzwiami i czekałam. W międzyczasie rozejrzałam się po korytarzu – wszyscy wydawali się tacy pospolici, zero towaru dla mnie. Bracia mignęli mi gdzieś tam w tle – Haiden macał się z jakąś średnią laską, Harv rżał głośno z kolegami.
- Cześć Hope – obcy głos przeszkodził mi w kontemplacji codziennych zachowań przygłupów. Spojrzałam na osobę wypowiadającą te słowa. Chłopak wyglądał na miłego i był nawet przystojny. To pewnie ten Luke z którym mam się nie macać. A szkoda...
- Cześć... - powiedziałam i powoli zmierzyłam go wzrokiem od stóp do głowy.
- Wszystko w porządku? Tak mi się przyglądasz...
- Zastanawiam się, dlaczego jesteśmy tylko przyjaciółmi – o matko, chyba nie powinnam tego mówić... - znaczy się, tak, wszystko okej.
Chłopak przyglądał mi się uważnie, więc uśmiechnęłam się szeroko.
- Na pewno wszystko dobrze? - dopytywał. Jebany, jaki podejrzliwy.
- W sumie to nie. Zaczynam chorować, chyba mam gorączkę i kaszel... ekhe, ekhe – Zaimprowizowałam.
- Może powinnaś zgłosić pielęgniarce, że źle się czujesz? - No na pewno i od razu wrócić do domu, nie ma takiej opcji...
- Nie, aż tak źle nie jest, dam radę – znowu uśmiechnęłam się do niego. Chłopak jeszcze chwilę spoglądał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, ale ostatecznie odpuścił i też uśmiechnął.
- To powiedz mi... Luke, co ciekawego u ciebie? - i tak miałam to w dupie, ale Hope na pewno interesuje się życiem swoich znajomych i chcąc nie chcąc pyta ich o takie rzeczy.
- Wszystko po staremu, nic ekscytującego się nie dzieje, a u ciebie?
- Mnie ekscytuje wszystko i zawsze, także wiesz... Niby nic, a jednak coś – Luke w dalszym ciągu przyglądał mi się uważnie:
- Chyba rzeczywiście masz gorączkę, bo mówisz tak enigmatycznie jak nigdy.
- Widocznie mało mnie znasz, ja już taka jestem: tajemnicza i... - kurwa, jebany dzwonek, a ja tu na wyżyny swej poetyckości się wybijam. No nic, zobaczymy, co dalej.
Na matematyce nuda, nawet zgłosiłam się do rozwiązania zadania na tablicy. Nauczyciel był trochę zaskoczony – czyżby Hope nigdy tego nie robiła? Przecież dla niej te równania są banalne.
Nikt mnie nie zaczepiał oprócz tego całego Luke'a, a i on jakiś taki mało wygadany. Ja nie mogę, zwiałam z domu z powodu nudy, a tu wychodzi, że życie mojej siostry to też nuda, chyba nawet większa niż moja edukacja domowa. W domu jednak mam ten dreszczyk ekscytacji, że zawsze wpadnie Harry z jakimś fochem z dupy, albo mogę też powkurwiać Penny, a tu, będąc Hope nie mogę nic. Może jednak zasymuluję tę chorobę i wrócę do domu...
Ciekawie zrobiło się dopiero przed zajęciami sportowymi. W szatni podeszła do mnie jakaś blondynka i wesoło mnie przywitała:
- Hej, Hope, jak nastrój? Gotowa na przetrwanie dzisiejszej siatkówki? - chwilę musiałam się zastanowić, kim do chuja jest ta laska. Nie może być azjatycką księżniczką, bo nie wygląda orientalnie. W takim razie... to ta koleżanka od restauracji, innej opcji nie ma. Hope jest jednak aspołeczna. A i tak to zawsze moja wina.
- Hej, świetnie, uwielbiam siatkówkę, rozwalę ich wszystkich – uśmiechnęłam się do niej, wydaje mi się że miło. Od tego uśmiechania to już twarz mnie bolała, ale cóż zrobić, Hope zawsze taka miła i radosna, to się wczułam. Dziewczyna aż zmarszczyła brwi, jakby się nad czymś zastanawiała, ale nie skomentowała moich słów. Za to przy wejściu na halę usłyszałam pewne słowa od takiej jednej rudej Marchewy:
- Przybłęda Anderson nie nadaje się do gry, weź ustaw tak, żeby nie była z nami w drużynie – wredna sucz mówiła do jakiejś koleżanki. Obie przyglądały mi się z taką nienawiścią, jakbym im co najmniej matkę zabiła, a podejrzewam, że matka tej rudej to by mi podziękowała za to. Nie musiałaby w końcu oglądać tej wrednej córki.
Oczywiście wybory do drużyn były tak ustawione, że byłam w tej przeciwnej drużynie. Marchewa kilka razy próbowała atakować mnie piłką – strzelała tak, żeby trafić w twarz i to nie przypadkowo. Znałam te ruchy, sama nieraz tak robiłam. Po kolejnej próbie ataku nie wytrzymałam. Wiem, miałam być uległą Hope, ale kurwa nie da się! Nie da się wytrzymywać takiego postępowania. A mnie nikt nie będzie tak taktował – nie ważne, czy jestem sobą, czy nie sobą.
Gdy była moja kolej na zagrywkę wymierzyłam rzut tak, że... uderzył rudą centralnie w twarz. Głupia, nawet nie zareagowała – zupełnie się tego nie spodziewała. W zasadzie nawet nie patrzyła w moją stronę: rozmawiała z tą swoją tępą koleżaneczką. Piłka zostawiła czerwony ślad na jej twarzy.
- To przypadkiem! - krzyknęłam, żeby trenerka słyszała i słodko się uśmiechnęłam do mojej ofiary. Oj biedna ty, biedna, nie wiesz, komu podpadłaś...
Moje przypadkowe uderzenia piłką w Marchewę powtórzyły się jeszcze potem dziewięć razy. Może z raz udało jej się obronić przed atakiem, a tak to wszystko leciało prosto w twarz. Elegancko. Po meczu można było porównywać czerwień jej twarzy z kolorem na paznokciach. Ten na paznokciach był jednak jaśniejszy.
- Hope! Byłaś dziś niesamowita – ta „moja" koleżanka spoglądała na mnie z podziwem, gdy kończyłyśmy mecz – jak ty to zrobiłaś, że nagle zaczęłaś tak dobrze sobie radzić na boisku?
- Autosugestia: afirmowałam sobie od wczoraj, że jestem świetna w siatkówkę i patrz jak wyszło: przezwyciężyłam własne ograniczenia. Myślałam, że to brednie, a jednak działa – Podeszłam do siatki w miejsce, gdzie stała Marchewa.
- Tobie też to polecam. Spróbuj powtarzać sobie: nie jestem rudą, wredną suką. Tylko często i długo. Może ci się uda i też się zmienisz.
Dziewczyna wygięła usta w grymasie wyrażającym niezadowolenie:
- I co? Nagle stanę się miła i przyjazna? - zapytała lekceważąco.
- Nie, ale może włosy ci ściemnieją i po prostu przestaniesz być ruda, bo wredną suką zostaniesz na zawsze – odwróciłam się z zadowoleniem i poszłam do szatni. Nie oglądałam się za siebie, bo co mnie jakaś randomowa laska obchodzi.
Na stołówce najpierw kupiłam sobie lunch, a potem poszłam do części stolikowej. Rozglądałam się przez chwilę, gdzie by tu usiąść, gdy zauważyłam machającą mi dziewczynę o orientalnej urodzie. To musi być ta cała księżniczka. No dobra, lecimy.
- Hope! Czemu nie przyszłaś od razu. Aż musiałam się upewnić, że mnie widzisz – koleżanka była ubrana tak jak ja i niczym się nie wyróżniała. Też mi księżniczka. Gdybym ja nią była, to na pewno nie chodziłabym tak posłusznie w mundurku, o nie.
- Trochę źle się czuję i zgubiłam się.
- Zgubiłaś się? Na stołówce? - dziewczyna była zaskoczona.
- Hope dzisiaj wymiatała na siatkówce, była świetna – podeszła ta druga koleżanka, dlaczego nie słuchałam uważnie i nie pamiętam, jak one się nazywają?
- Przesadzasz... byłam tak dobra jak zawsze, po prostu wy wszyscy byliście słabi jak nigdy – zauważyłam, że Marchewa weszła na stołówkę w towarzystwie drugiej Marchewy. Ta druga miała na sobie strój cheerleaderki – a propos słabych ludzi... Ta ruda z naszych zajęć to jak się nazywała? Za grosz nie mam pamięci do imion...
- Abby.
- A ta obok niej to?
- Jej siostra Maddie. Mówiłam ci o niej kilka dni temu – blondynka zmarszczyła brwi.
- Mam pamięć złotej rybki: po godzinie nie pamiętam połowy z tego, co mówicie, więc jestem świetna w sekrety: i tak nigdy nie kojarzę. Jak macie jakieś tajemnice... to możecie mówić, nie powtórzę, bo jeszcze przed końcem lekcji wyleci mi to z głowy – dziewczyny wyglądały na zdziwione moimi słowami – możecie opowiedzieć mi jeszcze raz, dlaczego ta cała Abby jest taka niemiła dla mnie? Coś jej zrobiłam?
- Z tego, co wiemy, to nic nie zrobiłaś, ona po prostu taka jest. Lubi być w centrum uwagi i dręczyć innych. Dzisiaj w ogóle pierwszy raz widziałam, jak z nią rozmawiasz – blond kupela była chętna na ploteczki.
- To jakaś psychopatka w takim razie. Jak można zaczepiać kogoś bez powodu. Głupota, ograniczanie swobody, rude włosy – to powody do dręczenia innych, ale żeby tak za nic? To już nawet ja, znaczy się moja siostra tak nie robi, a przynajmniej nieczęsto – przewróciłam oczami a koleżanki uśmiechnęły się.
Rozejrzałam się po stołówce. Przy stoliku z jakimiś lamusami siedział Haiden, a obok niego taka jedna przeciętna laska, która za wszelką cenę chciała pokazać wszystkim jak bardzo są parą. Była wręcz przyklejona do niego. Jak mi żal takich dziewczyn. A w sumie to nie żal, głupie są, a za głupotę się płaci. Nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek robiła coś takiego.
Przy innym stoliku siedział mój drugi przygłup z kolegami i koleżankami. Marchewy też tam siadły. Zauważyłam, że jakiś blondyn często błądzi spojrzeniem w moją stronę. Gdy i ja zaczęłam się mu intensywnie przyglądać, chłopak uśmiechnął się i mrugnął do mnie. Odpowiedziałam mu kamiennym wyrazem twarzy jak u Klausa. Nawet na chwilę nie odwróciłam wzroku. Gość chyba nie spodziewał się tego, bo przestał się uśmiechać i spoglądał nie rozumiejąc, co się dzieje. Bardzo dobrze, nie wyglądał na takiego, który byłby od myślenia, więc lepiej niech nie robi tego za często. Swoją drogą... Hope nie chwaliła się, że jakiś chłopak robi do niej maślane oczy. Trzeba będzie szczerze z nią porozmawiać.
- Dobrze jej dogadałaś dzisiaj na hali, za długo znęcała się nad tobą, żeby milczeć. Masz rację, wredna suka z niej – słowa blond koleżanki przerwały moje rozmyślania.
- Co rozumiesz przez za długo? Czyli od kiedy? Mam chyba traumę przez to i dlatego wypieram te wszystkie daty ze świadomości... - dopytywałam. Hope chodzi do szkoły od 3 tygodni. Ani razu nie skarżyła się na nikogo. Ciekawe dlaczego?
- Od samego początku, na pierwszych zajęciach zaczęła rzucać wredne teksty, ta przybłęda Anderson to jeszcze i tak łagodnie, w poniedziałek po siatkówce było gorzej...
- Rzeczywiście, prawie się rozpłakałaś – księżniczka uzupełniła wypowiedź koleżanki.
- Przypomnicie mi, co wywołało we mnie takie emocje?
- Zdenerwowałaś się, że powiedziała o twojej rodzinie: że nie dziwi się, że matka woli być nieprzytomna niż cię oglądać, bo kto by chciał mieszkać z taką ofiarą losu, a Anderson na pewno szybko cię odda, bo tylko mu wstyd przynosisz... - blondynka była zawstydzona, kiedy to mówiła. Ja pierdole, ale suka z tej Marchewy. No nie, tak nie będzie...
- Hej Hope, mam coś dla ciebie – kumpel od matmy pojawił się przy naszym stoliku. Podał mi kubek z... jebanym arbuzowym koktajlem. No chyba zaraz jebnę, nienawidzę tego, a on mi to pod sam nos podsuwa – twój ulubiony i świeży.
- Dzięki, kolego. Wypiję ze smakiem. Przecież uwielbiamy, znaczy ja uwielbiam arbuzy. Mogłabym się wręcz nimi okładać: tylko nie wyobrażaj sobie za wiele - powiedziałam, gdy zobaczyłam lekki uśmiech na twarzy kolegi – jesteśmy przyjaciółmi, nic więcej z tego nie będzie – moja bezpośredniość zaskoczyła wszystkich. Nawet księżniczka wydawała się być zaskoczona.
- Jesteś dziś wyjątkowo rozmowna Hope, a myślałem, że cię gardło boli – chłopak w dalszym ciągu stał obok naszego stolika, nie dosiadł się.
- Bo boli, ekhe, ekhe... - zakaszlałam. Wszyscy spoglądali na mnie wyczekująco, więc wzięłam ten cholerny kubek. O Boże, jak to strasznie śmierdziało arbuzem... Myślałam, że się tam porzygam. Przytknęłam kubek do ust i udałam, że piję, choć w rzeczywistości nie byłam w stanie przełknąć ani mililitra tego świństwa. Zauważyłam, że młoda Marchewa wstała od stolika i kierowała się ku wyjściu ze stołówki. Żeby się tam dostać musiała przejść obok mnie. Szybko przeanalizowałam sytuację... No nic, jedziemy.
Gdy Abby była bardzo blisko mnie, wstałam gwałtownie mówiąc dziewczynom i Luke'owi, że muszę iść do toalety. Kubek ze wstrętnym napojem wzięłam ze sobą. Obróciłam się i centralnie wpadłam na Marchewę. Arbuzowy sok chlusnął jej prosto w twarz, a następnie zaczął spływać po białej bluzce od mundurka. Dziewczyna w pierwszym momencie była tak zaskoczona, że nie wiedziała, co właśnie się stało, szybko jednak włączyła tryb wrednej suki i spojrzała na mnie z furią w oczach:
- Ty przybłędo! - próbowała złapać mnie za ubranie, jednak szybko odskoczyłam, a w tym samym momencie między nami stanął Luke. Do mnie odwrócił się plecami, Marchewę trzymał na odległość wyprostowanych dłoni, którymi starał się nas rozdzielić.
Myśl Holly, myśl, wyobraź sobie tego loda sprzed 10 lat... Zrobiłam żałosną minę, w oczach stanęły mi łzy. Pierwsze co, to spojrzałam na Haidena – w końcu już kiedyś pocieszał Hope, może i teraz przyciągnę go wzrokiem. Skupienie na sobie uwagi brata nie było trudne, gdyż w tej chwili i tak wszystkie oczy uczniów obecnych na stołówce były zwrócone w naszą stronę. Haiden zauważył moją smutną minę, oczy niczym u kota ze Shreka i usta wygięte w podkówkę. Od razu wstał od swojego stolika i podszedł do mnie.
- Wszystko w porządku Hope? Co się tu dzieje? - zapytał, a ja od razu rzuciłam się na niego i mocno przytuliłam. Siostra na pewno by tak zrobiła...
- Haiden – załkałam żałośnie – ja nie chciałam, to był wypadek, a ona... ona chciała mnie pobić! - ostatnie słowo było mało zrozumiałe, bo okrasiłam je głośnym płaczem. Brat mocno mnie przytulił i spojrzał na Marchewę. Nie miał szansy powiedzieć cokolwiek, gdyż i Harvey dołączył do naszego uroczego kółeczka wzajemnej adoracji. Słyszał moje ostatnie słowa, więc od razu zwrócił się do Abby:
- Czy ciebie pojebało, głupia suko? To moja siostra do cholery! Nikt nie ma prawa jej tknąć, Nikt!!! -Tego to się nie spodziewałam. On broniący Hope? Henry zrobił mu jakieś pranie mózgu, czy co? Słychać było, że Harv nie panuje nad nerwami. Starsza Marchewa też podeszła i zaczęła bronić siostry:
- To nie wina Abby, że twoja siostra to ofiara losu i nawet chodzić nie umie, żeby nie robić wstydu waszej rodzinie. Weź się Harvey odpieprz od mojej siostry i lepiej zajmij tą swoją przybłędą. Sam niedawno narzekałeś, że musisz ją niańczyć w szkole, a teraz nagle wielki obrońca się znalazł – gdyby Maddie nie była dziewczyną, to zapewne w tym momencie przelatywałaby przez szerokość stołówki, bo Harv aż zacisnął pięści ze złości.
- Narzekałem, bo narzekałem. To moja siostra i mogę sobie narzekać na nią, a ona na mnie, a ty się kurwa odpierdol od niej.
- Hope nic złego nie zrobiła, to był wypadek, przecież stałem obok i widziałem. To nie było celowe – Lukas próbował załagodzić sytuację. Zajęta udawanym płaczem w ramię Haidena zupełnie zapomniałam, że on dalej stoi naprzeciwko Marchewy. Szkolni ochroniarze także do nas podeszli.
- Co się dzieje? - zapytał jeden z nich, a Haiden szybko odpowiedział, że wystąpiło nieporozumienie i właśnie wszystko wyjaśniamy.
- Haiden - szepnęłam tak cicho, żeby tylko on usłyszał – ona... ona się nade mną znęca od samego początku... Ja już nie mogę tak... - i oczywiście znów się rozwyłam. Brat aż się spiął.
- To prawda, że znęcasz się nad moją siostrą od kilku tygodni? - zapytał rzucając mordercze spojrzenie prosto na młodą Marchewę. Gdyby kumple Harva nie stali blisko niego, to chłopak rzuciłby się na nią bez mrugnięcia okiem.
- Co kurwa?! Ty jebana pizdo! Już życia nie masz, gwarantuję ci – Hulk próbował się wyrwać, ale ten blondyn od maślanych oczu i jeszcze taki jeden szatyn mocno go trzymali.
Ochroniarz wezwał pomoc i po chwili wszyscy zostaliśmy odprowadzeni do gabinetu pedagoga. Abby nie miała czasu nawet się umyć z soku, który zaczął zasychać na jej włosach i ubraniu. Wyglądała okropnie. Jeden pedagog wziął ze sobą dwie Marchewy, drugi mnie i braci. Luke miał czekać na korytarzu, aż zostanie zaproszony na rozmowę.
Usiadłam na kanapie pomiędzy braćmi. Cały czas tuliłam się do Haidena, a Harv złapał mnie za rękę, próbując chociaż w ten sposób przekazać mi swoje wsparcie. Opowiedziałam pani pedagog o wszystkim: wyzwiskach, zachowaniu na zajęciach sportowych, sposobach na poniżenie mnie. Bracia nie mogli w to uwierzyć, kręcili głowami i mamrotali ciche przekleństwa pod nosem.
- Nasz ojciec tak tego nie zostawi, wie pani o tym, prawda? - Haiden był naprawdę dobrym pocieszycielem. Nawet nie jęknął na zamoczoną moimi łzami marynarkę.
- Oczywiście, rozumiem wasze zdenerwowanie, myślę jednak, że uda nam się dojść do konsensusu i nie trzeba będzie mieszać w to rodziców – pani pedagog próbowała załagodzić sytuację.
- Ale ja chcę, żeby Henry o tym wiedział. Ja... tak długo to ukrywałam... Już nie chcę, nie chcę nikogo okłamywać. Może on rzeczywiście będzie mną rozczarowany i odeśle mnie na Alaskę? - łez już mi brakowało, ale w dalszym ciągu mówiłam łamiącym się głosem.
- Nikt cię nigdzie nie odeśle, chcesz tego czy nie, zostajesz z nami Hope. Nie damy cię odesłać – No kurwa, Harv, to nie było to, co akurat chciałam słyszeć, ale uroczo z twojej strony.
- Ja nie wytrzymam dłużej na zajęciach sportowych z Abby... - czas wprowadzać plan w życie. Muszę pozbyć się tej suki z otoczenia mojej siostry.
- Myślę, że pani dyrektor, po tym, co dzisiaj ode mnie usłyszy, będzie chciała przenieść Abigail do innej grupy, także już się nie spotkacie na zajęciach. Nie martw się Hope, samopoczucie uczniów jest naszym priorytetem.
- Ja myślę, że samopoczucie naszej siostry będzie dla was priorytetem, w końcu ojciec nie na darmo płaci te 90 tys. Dolarów za każdy rok naszej nauki w tej szkole i dodatkowo finansuje jej rozbudowę i wyposażenie w ramach dobrowolnej darowizny – No no Harv, potrafisz być slay...
- Jesteśmy wdzięczni za hojne wsparcie pana Andersona i zrobimy wszystko, żeby był zadowolony z naszej współpracy. Doceniamy dobrowolne darowizny, zwłaszcza po każdej sytuacji, która wymaga interwencji u dyrekcji, myślę, że ty Harvey, wiesz o tym najlepiej. Nie martw się Hope: Abby już cię nie skrzywdzi, nie pozwolimy na to.
Po rozmowie z pedagogiem dano mi wybór: mogę zostać wcześniej zwolniona i wrócić do domu albo zostać na lekcjach do końca. Oczywiście, że wybrałam drugą opcję. Co jak co, ale w końcu zaczęło się robić ciekawie w tej szkole... Nie miałam zamiaru tak szybko wracać do mojej złotej klatki.
- Hope? Wszystko w porządku? - musiałam się dłużej przyjrzeć chłopakowi, który wymówił te słowa... blond, niebieskie oczy... a to ten sportowiec, co się ciągle na mnie gapi, znaczy się na siostrę...
- Hej, kolego – prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jak on ma na imię, siostra nigdy o nim nie wspominała – bywało lepiej, wiesz...
- Jesteś na mnie zła, że pokazałem Harvowi, że młody Preston się koło ciebie kręci?
- Eee... chyba nie, ale mogę być, jak dalej będziesz ingerował w moje znajomości.
Blondyn spojrzał się na mnie poważnie.
- Po prostu nie mogę znieść tego, że on się koło ciebie kręci, gdy ja mogę tylko obserwować z daleka.
- A dlaczego to aż tak denerwuje cię młody Preston? To tylko kolega z matematyki – dajesz przystojniaku, czekam na ckliwe wyznania, żeby powtórzyć siostrze, co ją ominęło.
- Bo to ja wolałbym się kręcić koło ciebie Hope, dobrze o tym wiesz.
Chciałam go zapytać o jakieś bardziej intymne szczegóły tej „naszej" znajomości, ale zmył się szybko, bo zauważył zbliżającego się Harva. No tak, przygłupy miały trzymać wszystkich podejrzanych typów z dala od mojej siostry. Wybacz, kolego, ale jak dla mnie jesteś w chuj podejrzany, a ja mam zajebistą intuicję. Lepiej dla ciebie, jak będziesz tylko obserwował z daleka...
- Nikomu o tym nie powiecie, prawda? - zapytałam braci w samochodzie, gdy wracaliśmy do domu. Byłam pewna, że jak im powiem, żeby nie mówili, to oczywiście wszystko wygadają. Nie myliłam się.
- Wybacz Hope, ale musimy o tym powiedzieć, bo to nie jest jakaś banalna sprawa. Ta pizda znęcała się nad tobą psychicznie i fizycznie od początku roku. Harry musi o tym wiedzieć – Haiden brzmiał wyjątkowo stanowczo.
- Dlaczego nic nam nie powiedziałaś wcześniej? No kurwa, Hope, jesteśmy rodziną, powinniśmy wiedzieć o takich rzeczach – Harv w dalszym ciągu był nabuzowany. Nawet trening nie rozładował jego emocji.
- Bałam się, że wyjdę na słabą, bo nie potrafię sobie z czymś takim poradzić. Gdyby tylko Holly była ze mną... - czas zarzucić przynętę. No, płyniecie rybeczki.
- Holly to by rozjebała tę sukę od razu i sama miałaby przejebane. Lepiej, że załatwiliśmy to delikatnie i zgodnie z prawem. Ale oczywiście nagadam Pitbullowi, żeby wiedziała, kogo atakować w szkole.
- Pitbullowi? - uniosłam brew.
- Tak mówimy na Holly, bo jest silna, waleczna i odporna na wszystko, a do tego w chuj zaborcza, jeśli chodzi o ciebie. Gdyby była w szkole, to żadna Abby nie miałaby szansy do ciebie podejść – w sumie zgadzałam się z wywodem Harveya.
Harry czekał na nas w holu, jak nigdy. Miałam wrażenie, że chciał ze mną porozmawiać, ale bracia od wejścia zaczęli opowiadać mu o tym, co się działo w szkole. Zrobili taki szum, że udało mi się wymknąć dyskretnie i przejść na górę.
Poszłam do pokoju Hope – w końcu jeszcze byłam nią, a poza tym tam zostały moje ubrania. Nie zdążyłam jednak długo nacieszyć się samotnością – po chwili do pokoju wszedł... no przecież że Harry.
- Jesteś zajęta? - zapytał stając w progu. Ręce trzymał w kieszeniach, a jego mina nie wyrażała zupełnie nic.
- Właśnie miałam wyściskać Manfreda, tak bardzo się za nim stęskniłam – powiedziałam wskazując na kota, który ochoczo wyciągnął łebek w stronę mojej ręki. Kocha mnie ta kocia menda jak nic. Szkoda, że bez wzajemności...
- Twój kot nie ma przypadkiem na imię Magnus? - kurwa, rzeczywiście, zapomniałam.
- Tak, Magnus Manfred: ma dwa imiona. To drugie na cześć mamuta z „Epoki lodowcowej", bo jest tak samo... kłaczasty - uśmiechnęłam się przymilnie. Brat w dalszym ciągu przyglądał mi się bez uśmiechu. Ja pierdole: on wie.
- Musimy porozmawiać... Hope – imię zostało wymówione powoli i z rozmysłem. Teraz już nie miałam wątpliwości: siostra mnie wydała.
- O czym Harry chcesz rozmawiać? Bo chyba nie o imionach mojego kota...
- O imionach kota nie, ale część rozmowy będzie dotyczyła imion... i osób je noszących. Przyjdź proszę za pół godziny do salonu, dobrze?
Kiwnęłam głową na znak zgody. Brat w milczeniu opuścił mój pokój. Przebrałam się szybko z Hope na Holly i poszłam do tego swojego, prawdziwego pokoju.
- Jak mogłaś mnie sprzedać, no Hope... - zaczęłam od wejścia. Siostra leżała skulona na łóżku. Widać było, że płakała. Była taka biedna i nieszczęśliwa, że nie mogłam się długo na nią złościć.
- On się sam domyślił. Jest wściekły. Ja... ja będę miała karę wiesz? - Hope ledwie wyszeptała te słowa. Nie no kurwa, nie pozwolę, żeby znęcali się nad nią. Jak ktoś jest tu winny, to tylko ja. Wezmę wszystko na siebie, nawet jak mi przyjebią kolejne lata edukacji domowej, to nie dam ruszyć Hope: ona nic złego nie zrobiła.
- Nie będzie żadnej kary, przynajmniej nie dla ciebie, wiesz? Nie ma takiej opcji. Powiem mu prawdę: to wszystko był mój pomysł. Jak kogoś będzie chciał ukarać, to tylko mnie – siostra tylko na mnie spojrzała. Dłuższą chwilę milczałyśmy obie.
- Muszę iść do salonu na rozmowę z Harrym, chcesz przy tym być? Jak nie to okej, nie ma sprawy, ale jeśli chcesz... to możesz iść ze mną.
Hope zastanawiała się chwilę.
- Pójdę z tobą. Też mam coś do powiedzenia.
No to idziemy. Ciekawe, jak bardzo mam przejebane. Chuj z tym – i tak zrobiłabym to samo, niczego nie żałuję.
Żałować to mogą inni, już ja się o to postaram.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro