35 Ekscentryczna? W jaki sposób? Pov: Hope
Zdecydowałam, że muszę dowiedzieć się czegoś o mężczyźnie ze zdjęcia. Ta sprawa cały czas mnie nurtowała. Ojciec szykował się do konferencji prasowej, na szczęście nie musiałyśmy być na niej obecne. Pomyślałam sobie, że ostatnio dość dobrze dogaduję się z Haidenem, więc może to z nim powinnam delikatnie porozmawiać o rodzinie. Po kolacji poszłam do niego. Zapukałam.
- Holly? A nie... Hope, sorry. Co tam? - powiedział, gdy otworzył mi drzwi. Chyba przeszkodziłam mu w szykowaniu się do wyjścia, bo na łóżku leżały porozrzucane ubrania, jakby coś wybierał.
- Nie przeszkadzam? Mogę na chwilę? - odpowiedziałam. Chłopak zastanawiał się przez moment, ale ostatecznie wpuścił mnie do pokoju. Odsunął ubrania z części łóżka i zrobił mi miejsce. Drugi raz byłam u Haidena.
Za pierwszym razem ogarniałam powódź, więc nie rozglądałam się zbyt wnikliwie. Nadrabiałam za to teraz. Jego pokój był podobny do mojego, jednak ciemniejszy – trzy ściany pomalowane były szarą farbą, jedna granatową. Nad łóżkiem wisiała gitara. Zauważyłam, że na biurku stoi zdjęcie – byli na nim wszyscy bracia i malutka Hattie. Harry trzymał ją na rękach. Nie było żadnych fotografii z rodzicami.
- Chciałam cię zapytać o rodzinę. Dziadków, ciotki... nic o nikim nie wiem i tak się zastanawiam, czy oni są, żyją? Czy jesteśmy tylko my? - zaczęłam delikatnie.
- Dziadkowie nie żyją, znaczy się Andersonowie, bo babcia Theresa jak najbardziej żyje, ale jest to taka szalona staruszka, kilka miesięcy temu pochowała czwartego męża... Chyba rozgląda się za piątym. W sumie to współczuję piątemu, jak już go znajdzie. Chłop długo z nią nie wytrzyma... -brat uśmiechnął się ze współczuciem – a ze strony Andersonów mamy dwie ciotki, są siostrami naszego taty. Tak jak ty i Holly – są bliźniaczkami i mają całkowicie inne charaktery. Ciotka Helen mieszka w Nowym Jorku i tam pracuje – jest gwiazdą Brodwayu, jej mąż wujek Allan jest producentem filmowym. Mają dwoje dzieci... bliźnięta chłopaka i dziewczynkę. U nas te bliźnięta to jakieś genetyczne chyba są – tym razem uśmiechnął się wesoło. Odwzajemniłam uśmiech, a brat kontynuował – Bliźnięta ciotki są w podobnym wieku jak Hattie. A może trochę starsze? Nie wiem dokładnie. W każdym razie jak tu przyjeżdżają to zawsze się razem bawią, pisk jest w całym domu. Ciotka Honoria mieszka w Nowej Szkocji w Halifax. Ma wielki, różowy dom na wybrzeżu. Ma też drugi – na Bali i tak część roku bywa w jednym domu, część w drugim. Wolimy jak jest na Bali, bo wtedy możemy surfować, gdy ją odwiedzamy – Haiden przez chwilę się zamyślił – chyba wspominał chwile na desce – Ciotka Honoria nie ma dzieci, bo boi się, że też trafiłyby jej się bliźniaki. Ma za to siedem kotów. Jak jeździ pomiędzy domami, to te koty ciągnie ze sobą. Harry jest zawsze zły, bo po przelocie ciotki cały samolot jest do czyszczenia – te koty strasznie szaleją w nim i syfią – Hmm, tu z kolei ja się zastanowiłam, może to jest powód niechęci mojego najstarszego brata do Magnusa? Nie lubi kotów ciotki i przy okazji mojemu też się dostaje. Haiden kontynuował opowieść.
- Ciotka Honoria jest artystką, ale inną niż ciotka Helen. Ona maluje obrazy i pisze wiersze. Jest też bardzo hm... ekscentryczna – brat uśmiechnął się szeroko, czym mnie zainteresował.
- Ekscentryczna? W jaki sposób? - dopytałam. Haiden przez chwilę wyglądał, jakby ze sobą walczył, ale w końcu odpowiedział:
- W każdym swoim domu ma pracownię malarską, taką, gdzie 2 ściany są całkowicie przeszklone. Potrzebuje dużo światła podczas pracy. Ciotka uważa, że ma najlepszą wenę, gdy nic jej nie krępuje i dlatego... zawsze maluje nago. Tak całkiem nago. Kiedyś Harv zapomniał o tym i wszedł do jej pracowni zapytać o coś... Do tej pory ma traumę... - teraz zaśmiałam się w głos. Niezła ta ciotka jak nic klimaty Holly.
- A dziadkowie Anderson dawno temu zmarli? - chciałam nakierować brata na temat tej części rodziny, która najbardziej mnie interesowała.
- Babcia tak, tata był wtedy bardzo młody, z 10 lat miał może... to ciotki miały 5 w takim razie. Dzieci zostały z dziadkiem, a on do przyjemnych typów nie należał. Nieciekawie z nim mieli... Kiedyś zlał Harrego za bieganie po schodach, rozumiesz? Kto nigdy nie biegał po schodach... Wszyscy biegaliśmy, ale to Harremu się dostało, bo był najstarszy, do tego „dziedzic" jak to dziadek mówił. Pierworodny wnuk. Na nas nie zwracał specjalnej uwagi – byliśmy „zapasowi".
- To pewnie Hattie też miała z nim ciężko, jako najmłodsza i do tego dziewczynka... - powoli dobijałam do brzegu...
- Hattie to go nie pamięta, bo zmarł, gdy ona była niemowlakiem, nawet nie wiem ile wtedy mogła mieć: kilka miesięcy? A może tylko miesiąc?
- To musiała być tragedia dla Henrego, stracić ojca, gdy w domu pojawiło się małe dziecko...
- Czy ja wiem? Dziadek zmarł w pracy w naszym nowojorskim biurze. Siedział tam całymi dniami, to i wysiedział sobie jakiś atak serca czy coś. Miał już swoje lata to i choroby się pojawiły. Tak jak już mówiłem, nie interesował się wnukami z wyjątkiem Harrego, którego tresował na swoje podobieństwo. Na szczęście Harry jest odporny na takie rzeczy i nie dał się zmanipulować staruszkowi.
Podziękowałam bratu i wyszłam z pokoju. Od niego nic więcej się nie dowiem. Wprawdzie historia rodziny wydaje się być ciekawa, ale w dalszym ciągu nie zbliżyło mnie to do rozwiązania sprawy...
Kilka dni później spotkała nas niemiła przygoda na treningu Holly. Raz, że jej nowy trener był okropny – cały czas czepiał się jej figury i wagi! Ja przy niej to jak słoń muszę wyglądać, a jemu i tak nic nie pasowało. Mam nadzieję, że jednak nie będzie on tym docelowym trenerem, tylko że Harry będzie jeszcze kogoś szukał. Dwa – jakiś gość wleciał na trybuny i mówił do nas dziwne rzeczy. Po raz kolejny doceniłam, że Klaus trzyma się zawsze blisko mnie.
Rozmawiałam potem chwilę z Holly i powiedziałam jej o moim odkryciu jak i również o rozmowie z Haidenem. Doszłyśmy do wniosku, że trzeba zapytać kogoś z pracowników, może będą więcej wiedzieli. Jako że Holly nie ma specjalnych kontaktów z kucharkami, a ja czasami do nich chodzę dla towarzystwa padło na mnie – ja miałam wypytać Sofię. Wieczorem, jeszcze tego samego dnia po kolacji poszłam do kuchni. Jane kręciła się między pomieszczeniami i znosiła naczynia do zmywarki, a kucharka tworzyła plan posiłków na następne dni.
- Panno Anderson, ma panienka jakieś specjalne życzenia co do obiadów? A może jakiś ulubiony deser? - zapytała mnie Sofia. Jak zawsze szeroko uśmiechnęła się na mój widok. Przez te kilka tygodni nawiązałyśmy naprawdę dobry kontakt.
- Wszystko co zrobisz zawsze mi smakuje, Sofio, ale muszę przyznać, że uwielbiam twoje tiramisu... - również się do niej uśmiechnęłam. Żeby nie przedłużać przeszłam od razu do ataku:
- Długo już tu pracujesz?
- Oj, to ładnych parę lat... Moja córka miała wtedy 6 albo 7 jak tu mnie przyjęli... Będzie już... z 14 lat jak tu pracuję, albo i 15 nawet – kucharka na chwilę zamilkła, jakby wspominała stare dzieje. Chyba miała dobre wspomnienia, bo uśmiechała się lekko sama do siebie.
- To pamiętasz pewnie wszystkich członków rodziny, którzy tu mieszkali?
- Niektórych bardziej, niektórych mniej... rodzina Andersonów jest duża, wielu ich się przez ten dom przewijało...
- A pamiętasz dziadka Andersona? Podobno zabraniał chłopakom biegać po schodach – gdy spojrzała na mnie zaskoczona szybko dodałam – Haiden mi mówił.
- To prawda, pan Anderson senior lubił ciszę, spokój i dyscyplinę... Ale rzadko tu bywał – większość czasu spędzał u córki w Nowym Jorku. Pilnował tamtejszego biura, bo wtedy właśnie nowa firma była otwierana i on nadzorował wszystko osobiście.
- Dawno zmarł? - wchodziłam powoli na grząski temat, ale Sofia też jakoś za bardzo nie dzieliła się szczegółami, co było zaskakujące, bo zawsze była mocno gadatliwa – znam szczegóły porodów jej trzech starszych córek i wszystkie choroby wieku dziecięcego u wnuków.
- Kilka lat już będzie. Chyba 8... Tak 8, panienka Hattie wtedy się urodziła i wszyscy się tu cieszyliśmy z dziewczynki, że tak trochę złagodzi to męskie grono, ustawi chłopaków do pionu... A to się właśnie zbiegło ze śmiercią pana Andersona...
- Chorował na coś? Jakaś choroba genetyczna? Wolałabym wiedzieć wcześniej, bo wiesz... - co tu dużo mówić: udawałam głupią.
- Nie, pan Anderson był zdrowy jak ryba, nigdy nie chorował, ani razu nawet na katar się nie skarżył... Dobre geny macie, nie musisz się bać – Sofia spojrzała na mnie z delikatnym politowaniem. Chyba wyszłam na hipochondryczkę...
- To na co umarł, jak był taki zdrowy?
Kucharka zmieszała się. Chyba wchodziłam na jeszcze bardziej grząski grunt niż przed chwilą... Długo zastanawiała się nad odpowiedzią, zanim ostrożnie wydusiła z siebie:
- To był nagły wypadek. Nie znam szczegółów... Miło się rozmawia, ale będę się już zbierała... Za pół godziny mam autobus.
Nie mogłam więcej wypytywać, gdy tak wyraźnie dała znak do zakończenia tej rozmowy. Pożegnałam się i wyszłam z kuchni. Niby niewiele więcej wiedziałam o tym zdarzeniu, niż wcześniej, ale przynajmniej miałam pewność, że Haiden się mylił – dziadek nie mógł mieć żadnej choroby, skoro według kucharki nigdy nie chorował. Ciekawe jaki wypadek miała na myśli? I dlaczego tak długo się zastanawiała, zanim mi odpowiedziała...
- Czego się dowiedziałaś? - zapytała mnie Holly kilka godzin później. Dosłownie kilka. Wpadła do mojego pokoju o północy i od razu walnęła się na łóżko. Nawet mój leniwy kot się przestraszył i uciekł do łazienki. Zastopowałam serial na laptopie i spojrzałam na nią:
- W zasadzie to niczego nowego. Sofia nie była zbyt rozmowna, ale powiedziała coś, co mnie nurtuje – że dziadek Anderson nigdy nie chorował, a zginął w nagłym wypadku. Haiden mówił, że dziadek był stary i chorował. Któreś z nich kłamie, albo mówi głupoty.
- Jak głupoty to na sto procent Haiden. Nie jest zbyt bystry i pewnie dlatego nic mu nie mówią... wiesz, dla bezpieczeństwa. Jeszcze by coś gdzieś chlapnął – Holly próbowała zajrzeć mi przez ramię do komputera. Była ciekawa, na którym odcinku jestem, bo obie oglądałyśmy ten sam serial, z tym, że ja zaczęłam wcześniej.
- Haiden może nie wiedzieć takich rzeczy, bo wtedy przecież był dzieckiem. Dużo ciekawostek i tak się od niego dowiedziałam. Wiesz, że Henry ma siostry bliźniaczki, z których jedna ma dzieci: też bliźniaki i mieszka w Nowym Jorku, a druga gdzieś w Nowej Szkocji i jest ekscentryczną artystką?
- W jakim sensie ekscentryczną? Rozwiń – siostra po raz pierwszy wydawała się zainteresowana.
- Ma 7 kotów, jest starą panną a do tego poetką i malarką. Podobno maluje tylko nago i Harvey kiedyś ją przypadkiem zobaczył... - bliźniaczka zaśmiała się głośno:
- Ale numer! Teraz to chłopak nie ma życia... Ale będę po nim jechała – wstała z radością z mojego łóżka. Na odchodnym zapytała:
- Ostatnie pytanie, bo widzę, że jesteś na 4 sezonie, a ja dopiero w połowie 3: team Damon czy Stefan?
- Od zawsze Stefan, a ty? - spojrzałam na nią marszcząc brwi z udawaną groźbą
- Od zawsze Damon – uśmiechnęła się szeroko i wyszła. No cóż. Tego się po niej spodziewałam...
Gdy w końcu mogłyśmy zobaczyć mamę nie czułam nic innego, oprócz ulgi. Jak bardzo za nią tęskniłam, to nie wie nikt. Moja mama nareszcie blisko mnie!
Oczywiście, że płakałam cały czas. Nie kryję się z tym. W końcu mam mamę i nikt nie będzie mówił mi, jak mam reagować. Chcę płakać, to będę płakać.
- Pomyśl sobie, że Henry, jak ją widzi, to myśli tylko o praktykantce z firmy, którą przeleciał parę razy. - Holly jak zwykle potrafiła sprowadzić mnie na ziemię. Chociaż z drugiej strony – nie powiedziała nic niewłaściwego. Byłyśmy „przypadkiem", niezamierzonym, a na pewno niechcianym. Zarówno dla Henrego, jak i dla mamy byłyśmy problemem. Tylko Kyle akceptował nas takimi, jakimi byłyśmy. Kochał nas bezwarunkowo, tak, jak i my jego.
- Nie interesuje mnie, jak patrzy na nią Henry. Mama to mama. Jest najwspanialsza na świecie.
- A żebyś wiedziała. Nie ma lepszej...
Co do tego byłyśmy zgodne – nasza mama była wyjątkowa i najkochańsza. Nikt nie był w stanie jej zastąpić.
Dwa dni później Henry podczas śniadania zaczął rozmowę o szkole. Dostałyśmy listę przedmiotów do wyboru – miałyśmy zdecydować, na co chcemy w tym roku chodzić.
- Niektóre z zajęć obowiązkowych już macie zaliczone z waszej rodzimej placówki. Tu wybierzcie sobie pozostałe z obowiązkowych, zastanówcie się też nad przedmiotami dodatkowymi – może coś się wam spodoba. Holly – tu ojciec zwrócił się do mojej siostry – wybierz rozsądnie, spójrz na plan, bo jak wrócisz z edukacji domowej, to za bardzo nim nie pomanewrujemy. Staraj się podjąć takie decyzje, żeby przedmioty ze sobą nie kolidowały. I jeszcze jedno – treningi. Na czas edukacji domowej wszystko zostaje jak w trybie wakacyjnym, ale potem, w październiku będziesz już w szkole i zajęcia pozalekcyjne będą mogły być... po lekcjach. A wtedy miejskie lodowisko jest zajęte przez drużynę hokeja... Dyrekcja zaproponowała nam albo bardzo wczesną porę – 6 rano na tygodniu i 9 w weekendy, albo późną - dopiero po godzinie 17 - Henry uważnie spojrzał na moją bliźniaczkę.
- Może być 6 rano trzy razy w tygodniu i 17 dwa razy, w sobotę od 9, w niedzielę regeneracja. Podobnie miałam w tamtym semestrze... Z tym, że jak treningi będą od 17, to co najmniej do 20, bo jeszcze te dodatkowe zajęcia poza lodem dochodzą. A jak rano o 6, to max 1,5 godziny mogę być wtedy na lodzie, a po południu i tak muszę jechać na zajęcia taneczne, gimnastykę i balet – Ojciec spojrzał poważnie na Holly. No tak, ciężko było ułożyć dobry plan dnia dla niej.
- Zajęcia obowiązkowe w szkole kończą się o 15, potem są już tylko dodatkowe. Nie wiem, czy przy tylu treningach zdołasz wziąć cokolwiek innego...
- Jeśli w szkole jest wokal i fortepian, to mogę chodzić. I tak mam 1,5 godziny przerwy między lekcjami a treningami w te dwa dni...
- Tylko wtedy jak wyjdziesz z domu po 5 rano, to będziesz wracała po 20 w niektóre dni... a gdzie czas na naukę? Nie za wiele strok za ogon chcesz naraz złapać? - Henry nie wydawał się być przekonany do pomysłu mojej siostry.
- Tak miałam przez ostatnie kilka miesięcy i nie narzekałam. Jak mam dobrze rozplanowany czas, to nie mam kiedy wpadać w kłopoty i takie tam, wiesz... - Holly nie dawała za wygraną. Jak ona się na coś uparła, to nie było przeproś – musiała to mieć. Ojciec potrzebował dłuższej chwili na zastanowienie, po czym odrzekł:
- Dobrze, na razie treningi w godzinach szkolnych w związku z edukacją domową, a potem zobaczymy jak nam wyjdzie, gdy całymi dniami cię nie będzie. Buckhead High School do której jesteście zapisane jest dobra, elitarna i tylko dla najlepszych uczniów. Nie chciałbym, żeby twoje wyniki w nauce były niewystarczające na jej poziom...
- Harvey i Haiden też tam chodzą? - dopytała Holly.
- Tak, Hope będzie jeździła z nimi, ty w zależności od treningów - czasami z nimi, czasami z kierowcą.
- To w takim razie, skoro szkoła jest taka świetna, elitarna i tylko dla najmądrzejszych, to co ci dwaj tam robią??? Musisz im naprawdę dużo płacić, żeby trzymali chłopaków tam... przecież oni...Auuu!... - tu ją mocno kopnęłam w kostkę. Nie chciałam, żeby dokończyła, bo nie byłoby to miłe.
- Wybierzemy zajęcia i damy znać – powiedziałam uśmiechając się do ojca. Nie chciałam, żeby poprzedni temat wrócił. Ojciec odpowiedział mi uśmiechem.
- Nie zrozumcie mnie źle... Rozwój osobisty moich dzieci to coś, na czym nigdy nie będę oszczędzał, bo chcę, żebyście byli najlepsi w tym, co was pasjonuje. O ile pilnuję finansów chłopaków i nie pozwalam wydawać pieniędzy na bzdurne zachcianki, o tyle nigdy nie będę skąpił na zajęcia, które sprawią, że będziecie sobie dobrze radzić w życiu, w przyszłej pracy. Na dobrą sprawę mógłbym już nigdy nie pracować – ani ja, ani wy, wasze dzieci, wnuki, prawnuki... Wiele pokoleń mogłoby się utrzymywać tylko z tego, co już mamy i żyliby na takim poziomie, na jakim żyje zaledwie kilka procent społeczeństwa na świecie. Ale nie o to chodzi... Samo dążenie do czegoś, posiadanie celu w życiu i zmierzanie do niego jest czasami ważniejsze, niż... jego osiągnięcie. Oczywiście sukces zawsze będzie sukcesem i cieszy, ale samo sięganie po niego nie cieszy wcale mniej. To tak jak ze wspinaczką na wyjątkowo wysoką górę: droga męczy, dłuży się, denerwuje... Często chcemy zawrócić, zrezygnować, ale mimo wszystko idziemy dalej... A gdy dojdziemy na szczyt przez chwilę jest takie uczucie spokoju i satysfakcji, ale tylko przez chwilę. Gdy cały czas się do czegoś zdążało i nagle już nie ma do czego, to zostaje... pustka. Nie chcę, żeby moje dzieci były rozpieszczone i niesamodzielne, chcę, żeby miały swoje cele. Z chęcią zapiszę cię na te wszystkie zajęcia, tylko martwi mnie, ile czasu one będą zajmowały, jak bardzo będziesz zmęczona, czy nie odbije się to źle na innych aspektach twojego życia – przez chwilę milczeliśmy wszyscy.
- Te wszystkie zajęcia sprawiają, że mam cel w życiu, bo robię to, co lubię. Lubię łyżwy, są moim priorytetem na następne kilka lat, ale nie będę udawać, że całe życie będę łyżwiarką. Niestety w tym zawodzie szybko kończy się karierę. Dlatego też dodatkowo chcę śpiew i grę na fortepianie. W tym momencie nie są aż tak ważne, ale z biegiem czasu może okazać się, że mi się przydadzą, będą moją alternatywą, gdy nie będzie innego sposobu na spełnianie się – Holly brzmiała wyjątkowo poważnie i rozsądnie jak na nią.
Ojciec skinął głową na znak akceptacji jej racji, po czym sięgnął do kieszeni w swojej marynarce i zaraz potem wyjął dwa nieduże, kwadratowe pudełka. Powoli przesunął je po blacie stołu w naszą stronę.
- To dla was – dodał.
Wzięłam pudełko do rąk, otworzyłam. W środku na czerwonym kawałku materiału przypominającym poduszeczkę leżał złoty łańcuszek z moim imieniem. W literce H miał mały, jasny diamencik. Był przepiękny! Spojrzałam na pudełko Holly – dostała identyczny ze swoim imieniem. Wpatrywała się w niego zaskoczona. Nigdy nie dostałyśmy czegoś tak ładnego.
- Dziękujemy, ale z jakiej to okazji? - zapytałam zaskoczona.
- Chciałem miło zaskoczyć moje córki, tak bez okazji – spojrzenie, jakim obdarzał nas ojciec było... ciepłe. Jakby naprawdę mu na nas zależało.
- Hattie też dostała swój? - dopytywałam. Spojrzenie ojca przestało być ciepłe. Momentalnie spoważniał.
- Dla niej łańcuszek jeszcze... nie doszedł – powiedział. Zamknęłam pudełko ze swoim i przesunęłam je po blacie. Holly chwilę wpatrywała się we mnie zaskoczona, po chwili jednak zrobiła to samo, co ja.
- To w takim razie jak już będziesz miał komplet łańcuszków, to wtedy możesz nam wręczyć, żeby miło zaskoczyć wszystkie córki – patrzyłam prosto na niego. Ojciec kiwnął głową.
- Oczywiście.
Gdy po tej rozmowie wracałam do pokoju nurtowało mnie, dlaczego Henry tak odrzuca swoje własne dziecko? Wyglądało to, jakby nasza obecność go cieszyła, jakby wszystko to, co było związane z nami go interesowało, podczas gdy o dziewczynkę, którą sam wychowywał od niemowlęcia nigdy nie pytał. Nigdy nie zagadywał jej przy stole. Nigdy się z nią nie bawił. Teraz nawet nie przygotował dla niej prezentu – bo jednak trudno mi uwierzyć, że jubiler przesłał mu dwa łańcuszki, a trzeciego już nie... O co tu chodzi?
- Dobrze, że mu oddałaś ten prezent. Ja w ogóle nie zamierzam tego nosić – powiedziała mi Holly, która razem ze mną szła na piętro.
- Dlaczego?
- Bo to normalnie jak obroża z imieniem dla zwierzęcia. Twój kot też taką ma. Ja wiem, że jesteśmy bliźniaczkami i on nas nie odróżnia, ale żeby nas od razu podpisywać... No coś tu jest nie tak -Holly jak zawsze miała na wszystko swoje pokrętne wytłumaczenie.
- Myślę, że nie o to mu chodziło. Po prostu chciał być miły – stanęłam w obronie Henrego, choć sama nie wiedziałam, dlaczego to robię.
- Powiedz to Hattie. On traktuje ją jak powietrze...
Nie mogłam nie zgodzić się z siostrą. Dlaczego ojciec tak się zachowuje? Co za tym wszystkim stoi? Na pewno jakoś można wytłumaczyć takie zachowanie.
Tylko jak?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro