Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30 Do zobaczenia jutro, Kate Pov: Holly

Zabrali mi moje ubrania i zamknęli w areszcie domowym. Jak kurwa miałam być spokojna! Musiałam się stąd wyrwać, wyjść choć na chwilę... Hope tak mnie wkurzała - śpiewała tak, jak jej zagrali! Szybko dostosowała się do nowej rodzinki. Tylko ja tu nie pasowałam. I wcale tego nie chciałam.

Zaczęłam planować, jak to zrobić, żeby wyjść z tego okropnego otoczenia, gdy wszędzie są kamery, a Klaus nie opuszcza mnie nawet na treningach. Dziś zachowywał się tak absurdalnie, że szedł za mną nawet do łazienki i czekał przed drzwiami, aż wyjdę. Ja tak długo już nie wytrzymam – nie cierpię takiej kontroli!

Zaczęłam się zastanawiać, co zrobić, żeby ochrona bez problemu wypuściła mnie za bramę. Pewien pomysł wpadł mi jeszcze, gdy jechałam na trening, ale wyklarował się dopiero w domu, gdy zobaczyłam, jak krawcowa mierzy Hope i przygłupów – no tak, oni wracają do szkoły, ja nie. Nie mogłam znieść tej myśli...

Obiad zjadłam w milczeniu – nie odpowiadałam na zaczepki Hope, udawałam, że nie widzę Harrego. Haiden i Harv nie zagadywali mnie – no i dobrze, tyle spokoju. Po obiedzie poszłam do siebie i ubrałam się w nowe, nierzucające się w oczy ubranie - szerokie spodnie dresowe, t-shirt, rozpinaną bluzę wzięłam do ręki – do tego mały plecak, czapkę z daszkiem i ciemne okulary. 

Włosy związałam w niski kok na karku, żeby nie przeszkadzały mi, gdy będę miała kaszkiet na głowie. Spakowałam sobie wszystkie pieniądze, jakie miałam w skarbonce z domu rodzinnego – nie było tego wiele, bo do oszczędnych nie należałam, ale zawsze to coś. Myślałam, że powinno mi wystarczyć na to, co miałam w planie.

Wyszłam z domu przez osobne, kuchenne wejście – skorzystałam z okazji, że Sofia układała produkty w spiżarce, a Jane była zajęta sprzątaniem jadalni. Nałożyłam bluzę z kapturem – kaptur na głowę, na której była już czapka z daszkiem – i okulary. 

Wyszłam na zewnątrz i jak gdyby nigdy nic poszłam taką trasą, jak chodziły nasze pracownice. Starałam się iść pewnie i nie oglądać na kamery – chciałam zrobić wrażenie, że jestem śmiała i pewna tego, co robię, bo robię to nie od dziś – jak normalny pracownik.

Gdy przeszłam przez cały podjazd w końcu zobaczyłam bramę i budkę ochrony. Podeszłam pewnym krokiem.

- Cześć, już skończyłam, możesz mnie wypuścić, czy mam skakać po ogrodzeniu? - próbowałam zażartować do mężczyzny siedzącego przy bramie. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem:

- A ty to kto?... - zapytał niezbyt kulturalnie... No cóż, w końcu to ochroniarz, a nie pracownik umysłowy.

- Nowa, tymczasowa pomoc, za Carlę, pewnie wiesz, biedaczka złamała nogę. Agencja mnie przysłała na te kilka tygodni – powiedziałam bez zająknięcia.

- Taka młoda? - dopytywał ochroniarz. No kurwa, jaki wścibski się znalazł...

- Wiesz koniec wakacji, pracownicy sezonowi zajęci, agencje biorą już jak leci i nikt nie narzeka, a ja dorabiam sobie do studiów...

- Skończyłaś już zmianę?

- Tak, dziś pierwszy dzień, dlatego trochę krócej...

- Dobrze poczekaj, zadzwonię do Penny i zapytam się jej o ciebie. Nazywasz się?... - mężczyzna już sięgał po telefon, ale szybko położyłam mu dłoń na jego ręce i się uśmiechnęłam.

- Jestem Kate. Nie wiem, czy to dobry pomysł dzwonić w tym momencie do Penny, bo jak wychodziłam miała jakąś grubszą akcję w środku. Bliźniaczki znowu coś odwinęły i Penny była bardzo zajęta. No, ale jak chcesz zawrócić jej głowę taką błahostką, jak wyjście pokojówki to... cóż odważny jesteś...

Czekałam z uśmiechem na twarzy, mężczyzna analizował tę informację. Po chwili odłożył telefon, a ja cofnęłam dłoń.

- Może masz rację, jak coś się tam teraz dzieje, to lepiej jej nie zaczepiać, nerwowa taka jest – ochroniarz zaśmiał się sam do siebie, ja zaczęłam się śmiać razem z nim.

- Żebyś wiedział, ona jest przerażająca normalnie, musisz być bardzo odważny, skoro z nią wytrzymujesz... - trochę wazelinki nikomu nie zaszkodzi... Faceci lubią być chwaleni... Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym nacisnął jakiś guzik i brama zaczęła się otwierać.

- Do zobaczenia jutro, Kate – powiedział jeszcze, a ja tylko machnęłam mu ręką i wyszłam poza teren posesji. W życiu nie spodziewałabym się, że tak łatwo pójdzie. Jebana forteca okazała się wydmuszką. No hit!

Gdy odeszłam dobry kawałek od bramy, zdjęłam bluzę i wcisnęłam ją do plecaka. Nakrycie głowy i okulary sobie zostawiłam z tego powodu, że po prostu słońce mocno przygrzewało. No to teraz byłam wolna! Ale czad!

Posesja Andersonów położona była dość daleko od innych zabudowań, dlatego też chwilę szłam, zanim doszłam do miejsca z gęstszą ilością budynków. Pokręciłam się trochę po okolicznym parku, popatrzyłam na rodziny z dziećmi bawiące się na placu zabaw i stwierdziłam, że czas poszukać dworca. 

Skorzystałam z miejskiej toalety, żeby założyć krótkie spodenki, które miałam schowane w plecaku. W taki upał byłoby szaleństwem chodzić w długich spodniach. Od jednej starszej pani dowiedziałam się, jak dojechać na główny dworzec autobusowy – plan był taki, że pojadę do siebie i już nigdy tu nie wrócę. Bilety autobusowe były o wiele tańsze od lotniczych i byłam pewna, że wystarczy mi na ten przejazd, niestety z kilkoma przesiadkami. 

Próbowałam zaoszczędzić jak najwięcej pieniędzy na bilet na Alaskę, więc nie korzystałam z komunikacji miejskiej, tylko starałam się wszędzie dotrzeć pieszo. Ponad trzy godziny zajęła mi droga na dworzec. Niestety rezydencja leżała daleko od głównych części miasta. 

Przez chwilę miałam dziwne wrażenie, że ktoś za mną idzie, ale tylko przez chwilę. Nikogo tu nie znałam, byłam anonimową dziewczyną w tłumie innych anonimowych osób – nie panną Anderson z tych Andersonów, którą sztab ochroniarzy musi niańczyć. Nie rzucałam się w oczy – w końcu nałożyłam najzwyklejsze, poprawne ubranie, a czapka z daszkiem i okulary zakrywały mi pół twarzy. Nikt nie miał powodu, żeby interesować się akurat mną.

Po dotarciu na dworzec musiałam uszczuplić swoje oszczędności o kilka dolarów, które wydałam na zakup butelki wody. Jednak spacerek w letnie popołudnie był męczący. Dokładnie przestudiowałam rozkład jazdy i jedyny autobus, który jechał mniej więcej w kierunku Alaski to kurs do Nashville, który odjeżdżał za niecałe 15 minut. Musiałam się pospieszyć. 

Nie chciałam zbyt długo czekać na dworcu, bo istniało poważne zagrożenie, że moja nieobecność w domu zostanie wykryta szybciej, niż myślałam – a nastawiałam się, że dopiero w okolicach kolacji zorientują się, że mnie nie ma. Byłam przygotowana na nagłe odwiedziny Hope w moim pokoju i tak ułożyłam poduszki, żeby wyglądało, że śpię, ale nie spodziewałam się jej wizyty u mnie zbyt szybko – w końcu od rana byłam wredną suką dla niej właśnie po to, żeby po południu nie chciała ze mną siedzieć.

Dokładnie o 18:15 czasu lokalnego wyjechałam z Atlanty starym autobusem bez klimatyzacji. Przede mną było ponad 5 godzin jazdy do Nashville przez Mariettę, Chattanooge i Murfreesboro. Koło 20:30 miał być dłuższy postój w Chattanooge. Usiadłam sobie mniej więcej pośrodku autobusu i zajęłam miejsce przy oknie. Puściłam muzykę na telefonie, a na uszy założyłam słuchawki. Liczyłam, że nikt mnie nie będzie zagadywał, bo nie miałam ochoty na żadne interakcje.

Długo się nie nacieszyłam muzyką – niestety po godzinie padła mi bateria w telefonie. No nic, podłączę go na chwilę na stacji – pomyślałam sobie. Dalszą część drogi spędziłam patrząc się w okno i nie spoglądając na ludzi w autobusie. Nie chciałam, żeby ktokolwiek się dosiadał...

Po kolejnej godzinie zrobiłam się głodna – dzisiejszy wysiłek fizyczny jednak robił swoje. Spaliłam trochę kalorii i teraz organizm domagał się ich uzupełnienia. Bardzo tego nie chciałam, ale byłam przygotowana na nadszarpnięcie pieniędzy z konta, na które wpływały moje nagrody z niektórych konkursów łyżwiarskich.

 Nie były to zawrotne kwoty, ale mama zawsze twierdziła, że na studia uzbiera się już ładna suma. Wirian też miał takie konto, bo po zawodach zawsze dzieliliśmy wygraną pomiędzy nas, plus extra odsyp dla trenerki i choreografki za podium. Sytuacja, w której się znalazłam była o tyle wyjątkowa, że pozwoliłam sobie na rozważenie skorzystania z jakby nie było – zarobionych przeze mnie pieniędzy. Miałam pełne prawo ich używać.

Stacja autobusowa w Chattanooga była bardzo mała i pusta. Jedyny w okolicy obskurny hotel nie za bardzo zachęcał swoim wyglądem. Nie było też gdzie zjeść, musiałam zadowolić się przetworzoną żywnością z automatu na korytarzu w poczekalni. Niech będzie i to – w pewnym momencie byłam już tak głodna, że nie przeszkadzało mi, że moim chrupkom kilka dni temu minęła data ważności. Najważniejsze, że miałam cokolwiek do jedzenia. Liczyłam, że w Nashville znajdę coś lepszego, a to tylko niecałe trzy godziny stąd. Wytrzymam. Jak nie ja to kto?

Korzystając z krótkiego postoju poszłam do toalety. Cóż, luksusowo nie było, ale też nie odstraszała tak bardzo. Gdy myłam ręce do środka wszedł jakiś facet. Wyglądał trochę na bezdomnego – brudny, potargany, zarośnięty. Był dużo starszy ode mnie, ale jeszcze nie całkiem stary. Wzrok miał trochę nieprzytomny i podejrzewałam, że albo jest pijany, albo na haju.

- To damska toaleta – odezwałam się do niego, gdy stał tak w drzwiach i mi się przyglądał, nie powiem, nachalnie.

- Przeszkadza ci to, paniusiu? - zapytał mnie oblech.

- W sumie tak, przeszkadza. Możesz sobie stąd iść? - odpowiedziałam. Miałam nadzieję, że pomimo menelskiego wyglądu miał trochę rozumu w głowie i nie będzie próbował mnie zaczepiać.

- To zależy, co od ciebie dostanę, laleczko... - facet oderwał się od drzwi i zaczął powoli do mnie zbliżać. A mogłam nic nie mówić...

- Ode mnie możesz jedynie dostać po mordzie, więc lepiej trzymaj się z daleka i daj mi przejść – wolałam go ostrzec zawczasu, może jednak da mi spokój. Złudne nadzieje o istnieniu jakiegokolwiek mózgu w jego kudłatym łbie już porzuciłam.

- Wyszczekana, lubię takie. Ciekawe czy za chwilę też będziesz tak kąsać jak ci wepchnę mojego... - wolałam nie czekać na dokończenie, tylko działać z zaskoczenia. Z całej siły pchnęłam faceta na ścianę. Mężczyzna zachwiał się, ale niestety nie upadł. Chyba źle go oceniłam na początku – nie był pijany, po prostu sprawiał takie wrażenie, być może specjalnie, żeby uśpić moją czujność. W tym momencie wydawał się niestety całkowicie trzeźwy. Przytrzymał się ręką ściany, po czym ruszył do ataku na mnie. Tylko go rozjuszyłam tym popychaniem.

Próbował złapać mnie za ramię, ale miałam szybszy refleks i odskoczyłam.

- Lubimy na ostro, co laleczko? Zaraz będziesz moja – facet ponownie szykował się do ataku. Zgięte ręce rozłożył po obu bokach, stanął szeroko na nogach. Nie myślałam długo – wycelowałam centralnie w jego krocze mocnego kopniaka od dołu, z prostej nogi.

 Oczy się mu momentalnie zaszkliły, rękami złapał się za miejsce, w które go trafiłam, zgiął się też w pół, ale nie padł na kolana, jak na to liczyłam. Próbowałam wykorzystać moment jego słabości i minąć go z bezpiecznej odległości. Prawie mi się to udało, jednak w ostatniej chwili złapał mnie za plecak, który miałam niestarannie przewieszony przez jedno ramię. Kurwa, nie oddam mu przecież plecaka z portfelem, telefonem, kartą do bankomatu... No nie ma opcji.

- Ty mała dziwko! Jak z tobą skończę, to rodzona matka cię nie pozna... - facet z całej siły ciągnął za pasek od plecaka. Jedną ręką starałam się przytrzymać plecak na ramieniu, a drugą porządnie się zamachnęłam. Moja pięść zderzyła się z twarzą napastnika. Poczułam mocny ból w dłoni i ciepłą ciecz, która się po niej rozlewała. Trafiłam prosto w nos.

Tym razem mężczyzna złapał się dwiema rękami za twarz i padł na kolana. Nie oglądałam się na to, co było dalej – jak najszybciej ruszyłam do wyjścia. Ręka mnie bolała i była zakrwawiona, ale nie w głowie mi było teraz mycie jej w tej łazience. Chciałam zapomnieć o tym miejscu i bezpiecznie schować się w autobusie. Miałam nadzieję, że szybko stąd odjedziemy, a mój znajomy z toalety nie będzie chciał wbić się na przejażdżkę ze mną.

 Musiałabym wtedy prosić innych pasażerów o pomoc, a ja tak nie lubię prosić kogokolwiek o cokolwiek... Zresztą większość pasażerów wysiadła już po drodze, oprócz mnie w dalszą trasę wybierała się taka mała, pomarszczona staruszka, która niezbyt ładnie pachniała i dlatego cieszyłam się, że siedziała daleko ode mnie, jedna zmęczona matka z dwójką rozwrzeszczanych dzieci – bliźnięta oczywiście, diabły jedne – która nawet z nimi ledwie sobie radziła i jeden zmanierowany nastolatek, który siedział na samym końcu i unikał wszelkiego kontaktu z pozostałymi współpasażerami. Kogo z tej wesołej gromadki miałabym poprosić o ewentualną pomoc? Czy ktokolwiek by mi pomógł?

Niestety nie dane mi było długo nacieszyć się wolnością – dosłownie za drzwiami toalety czyjeś silne ramiona mocno chwyciły mnie w pasie. 

Byłam tak zaaferowana ucieczką z tej cholernej łazienki, że nie zauważyłam kolejnego napastnika. No bez kitu! Ja to mam dziś szczęście do pojebanych akcji! Niesiona potokiem emocji z niedawnego ataku zaczęłam się wyrwać, ale wtedy usłyszałam ten głos:

- Holly! Już dobrze, wszystko będzie dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro