Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18 Ta, co mało mówi, to ta spokojniejsza Pov: Holly

Myślałam jak to zrobić, żeby zaleźć za skórę tym durniom. W jebanej willi naszpikowanej kamerami będzie to niezwykle trudne. Na początku spróbuję sprowokować tego dużego i agresywnego – on wydaje się najsłabszym ogniwem.

 Potem wezmę się za tego, co się prawie nie odzywa, a na końcu za Harrego – z nim będzie najtrudniej.

 Hattie nie będę zaczepiała – to małe dziecko i nawet sympatyczne. I do tego skrzywdzone przez los – w końcu ma takich braci...

Chodziłam sobie po korytarzu na piętrze i rozglądałam się za kamerami – rzeczywiście tu ich nie było. Musiałam się jakoś dowiedzieć, który pokój jest czyj. Poszłam do siebie, ale zostawiłam otwarte drzwi, żeby słyszeć, gdy ktoś będzie przechodził korytarzem.

Długo nic nie słyszałam, ale w końcu się doczekałam. Dźwięk windy. No tak, pewnie Hattie jechała na górę. Wyjrzałam dyskretnie przez drzwi: winda na końcu korytarza się otworzyła i wyjechała z niej Hattie i ten drugi brat, Haiden:

- Laura pomoże ci się wysuszyć i przebrać, a potem.... - nie dosłyszałam dalszej części jego wypowiedzi, bo wszedł z dziewczynką do pokoju po lewej stronie od windy. Dobra, czyli wiem już, który należy do Hattie...

 Jeszcze reszta stada. Haiden po chwili wyszedł i zaczął iść w moją stronę. Musiałam ukryć się głębiej w pokoju, ale w dalszym ciągu jednym okiem wyglądałam na korytarz. Chłopak zatrzymał się obok trzecich drzwi od końca, również po prawej stronie. Wyjął telefon z kieszeni i coś w nim stukał, ale nie wchodził do pokoju.

- No dalej, dajesz... - powiedziałam sama do siebie szeptem. Haiden ominął jednak te drzwi i skierował się do pomieszczenia naprzeciwko. Aha, dobra, czyli trzecie po lewej to jego pokój. Dobrze mi idzie to szpiegowanie ich.

Na piętrze było 10 drzwi – zapewne do 10 pokoi. Dwa najbliżej schodów zajmowałyśmy my, ostatni po prawej Hattie, a trzeci z lewej Haiden. Został jeszcze Henry, Harvey i Harry. Ciekawe czy ta pielęgniarka też na tu swój pokój... Pewnie tak. Musi być to gdzieś blisko Hattie. Czyli ten naprzeciwko jej pokoju, lub ten zaraz obok. Tak zajęłam się analizowaniem sytuacji mieszkalnej, że nie zauważyłam, że po schodach ktoś wszedł.

Henry.

Mężczyzna stanął obok mojego pokoju i odezwał się do mnie tak nagle, że aż podskoczyłam.

- Wszystko w porządku?

- Eeee... tak, idę do Hope. To na razie – rzuciłam szybko i wyskoczyłam ze swojego pokoju prosto do pokoju siostry. Nawet nie pukałam. Nie zamknęłam drzwi do końca, tylko dyskretnie wyglądałam za nim. Wszedł do pokoju obok mojego. Kurwa, mam Henrego za ścianą.

- Holly? Coś się stało? - zapytała Hope. Wyglądała na zaskoczoną moim nagłym wtargnięciem i staniem przy drzwiach. Przeszkodziłam jej w czytaniu książki.

- Wszystko świetnie. To pa – powiedziałam i wyszłam z jej pokoju. Wróciłam do siebie. Hope nie dała za wygraną i po chwili do mnie przyszła.

- Dziwnie się zachowujesz – zaczęła. Spojrzałam na nią z niewinnym wyrazem twarzy:

- Ja? Eee... wydaje ci się. Jestem taka jak zawsze.

- Ja wiem, że ty zawsze dziwnie się zachowujesz, ale dzisiejsze dziwnie jest bardziej... dziwnie – powiedziała z rozmysłem. - Co kombinujesz?

Westchnęłam. Spojrzałam na nią i się uśmiechnęłam:

- Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. A teraz spadaj do siebie, bo potrzebuję chwili spokoju. - Złapałam ją za ramię i zaczęłam popychać w stronę drzwi.

- A co będziesz robić? - Hope nie dawała za wygraną.

- Oglądać balet mongolski. Fabuła mnie wciągnęła – powiedziałam i bezceremonialnie wypchnęłam ją za drzwi, które od razu za nią zatrzasnęłam.

- Balet mongolski? - usłyszałam, jak siostra powtarza po mnie. Byłam pewna, że pokręciła głową ze zdziwieniem – mimo że tego nie widziałam. Dała jednak za wygraną, bo usłyszałam trzask jej drzwi – poszła do siebie.

Niestety tego dnia nie doczekałam się już większych interakcji z „rodziną". Bracia dobrze ukrywali się przede mną – może wyczuli moje negatywne wibracje.

 Hope wpadła chwilę przed dziewiętnastą żeby przypomnieć mi o kolacji. Sama przebrała się w ciemnoniebieską sukienkę z krótkim rękawem, taką poprawną i prawilną. Włosy zaplotła w warkocz. Ja nie zamierzałam stroić się na spotkanie przy stole, gdyż wisiało mi to. Jak zresztą wszystko, co dotyczyło mieszkańców tego domu. 

Wkurzyli mnie tym, że nie mogłam ich dziś namierzyć, więc zamierzałam być obrażona cały wieczór.

Zeszłyśmy razem do jadalni. W pomieszczeniu byli już Harvey i Haiden. Jak oni się tu teleportowali? Coś mi musiało umknąć.

- O głupi i głupszy już są – powiedziałam do nich zaczepnie, jednocześnie szeroko się uśmiechając, oczywiście fałszywym uśmiechem. Usiadłam naprzeciwko pustego miejsca, gdzie nie było nawet krzesła. Pamiętałam, że tam siedziała ta mała ostatnio i to mi najbardziej pasowało – z dala od chłopaków, obok Hope.

- O wkurwiająca i płaczliwa też już są – powiedział oczywiście Harvey. Ha! Wiedziałam, że łatwo go sprowokować. - Podać ci wazon? - dodał chłopak, a ten drugi zaczął się śmiać, jakby z dobrego żartu. Tak się bawimy misie kolorowe?... No dobra:

- A co? Boisz się, że zwymiotuję na wasz widok? Kusząca propozycja... ale ja rzygam tylko w gabinecie Harrego – odpowiedziałam w dalszym ciągu się uśmiechając. 

Niestety nie mogłam dodać nic więcej, bo dołączyli do nas pozostali. Kucharka zastawiła stół różnymi sałatkami, wędlinami, serami – do wyboru, do koloru. Każdy brał to, co chciał. Początkowo jedliśmy w ciszy.

 Czułam na sobie wzrok Hattie. Dziewczynka nawet nie udawała, że jest nami zafascynowana – mną i Hope. Czyżby nigdy nie widziała bliźniąt? Pod kamieniem ją trzymali czy co?

- Kim jest Kyle? - dziecko zdobyło się na odwagę i kierowało pytanie do mnie. Parzyła przy tym na mój nadgarstek – ten z tatuażem.

- Moim tatą. - Moja odpowiedź była krótka. Teraz już czułam na sobie wzrok nie tylko Hattie, ale i pozostałych. Dziewczynka wydawała się zaskoczona. Spojrzała na Henrego, potem znowu na mnie. Czułam, że pytań będzie więcej.

- A gdzie on jest? - wydawało mi się, że za długo zastanawiała się nad tym pytaniem. Na pewno chciała zapytać o coś innego.

- Nie żyje – powiedziałam zgodnie z prawdą.

- Przykro mi – Hattie zrobiła smutną minę. Mi też zrobiło się smutno, ale nie pokazywałam tego po sobie. Dziewczynka naprawdę była najmilsza z całej tej pojebanej rodzinki.

- Masz tatuaż? W twoim wieku? - zainteresował się Harry. Swoim pytaniem przerwał moją chwilę porozumienia z Hattie.

- Tak jak widać. Nawet dwa. A do tego kolczyk w pępku - machnęłam dłonią, gdzie była literka W. Jak Wirian.

- Dwa? - zdziwiła się Hope. A no tak... zapomniałam, że jeszcze jej nie powiedziałam.

- Chłopcy też mają tatuaże, ale tata był na nich zły za to – Hattie przyglądała się mojemu drugiemu tatuażowi: - Co znaczy ta literka?

- To inicjał imienia mojego przyjaciela. Takiego najlepszego.

- Tego, który jest dla was jak brat? - No to teraz mnie zaskoczyła. Skąd ona wiedziała takie rzeczy?... a no tak. Hope ma długi język. Przecież jadła z nimi wcześniej obiad, to pewnie opowiadała różne głupoty.

- Tak. - chciałam dodać coś wrednego, żeby podkreślić, że tylko Wiriana akceptuję jako brata, a tych tu nie, ale siostra kopnęła mnie pod stołem. Domyśliła się, co cisnęło mi się na usta.

- Tatuaże można robić dopiero od 18 roku życia. Wasza mama się na to zgodziła? - Zapytał Henry. Z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. Był na mnie zły? Tylko zaciekawiony? Po prostu chciał się przyjebać?

- Ostatecznie zaakceptowała. Nie wczuwaj się, dostałam już za to ochrzan – powiedziałam patrząc prosto na mężczyznę. Bez uśmiechu oczywiście. O ile w kontaktach z przygłupami pozwalałam sobie na wredne uśmieszki, o tyle do niego nie zamierzałam się uśmiechać.

- Przynajmniej teraz będzie łatwiej je rozróżnić, która to która – rzucił Harvey tak o, jakby od niechcenia.

- Ja je rozróżniam po odzywkach. Ta... - zaczął Haiden, ale szybko przerwał, bo spostrzegł, że Harry i Henry przysłuchują mu się z uwagą -... ta, co mało mówi, to ta spokojniejsza – dokończył siląc się na dyplomację.

- To może w końcu oficjalnie was przedstawię. Obok mnie siedzi Hope, a dalej jest Holly – najstarszy brat zwrócił się do pozostałej trójki. - Hope zapoznawała się z Hattie, ale z wami chyba nie? - to już skierował do chłopaków.

- Nie było okazji – Harvey unikał patrzenia na nas.

- A właśnie Harv... Rozmawialiśmy dziś o czymś... Chciałbyś coś powiedzieć Hope? - Harry kontynuował nie spuszczając wzroku ze średniego brata. Chłopak napiął się strasznie i zacisnął szczękę. Wzrok wbił w stół i wydawało się, że walczy sam ze sobą. Po dłuższej chwili milczenia wreszcie się odezwał:

- Przepraszam Hope za to, co mówiłem wcześniej – obdarzył ją ledwie lekkim spojrzeniem. Jego wzrok szybko wrócił do kontemplowania stołu. Miałam wrażenie, że Harry to taki ojciec w wersji 2.0. Chłopaki może nie bali się go tak, jak Henrego, ale bez wątpienia szanowali.

- W porządku. Już o tym zapomniałam – odpowiedziała Hope i nawet próbowała się lekko uśmiechnąć. Ona zawsze miała za miękkie serce i za szybko wybaczała. Wiem, bo nie raz z tego korzystałam.

Jeszcze przez jakiś czas atmosfera była napięta, ale Harry znowu zaczął rozmawiać z ojcem o pracy. Chłopaki włączyli się do rozmowy, narzekali, że przerwano im wakacje, ale Henry obiecał, że może w przerwie świątecznej uda mu się ściągnąć wszystkich do Sydney. 

Domyśliłam się, że obecnie tam nad czymś pracował i to dlatego wziął tam rodzinę, żeby w wolnych chwilach spędzać z nimi czas. Mówili też coś o tradycyjnych odwiedzinach u jakiejś ciotki, chyba chodziło o siostrę ojca. Harvey rzucał nawet wredne uśmieszki w naszą stronę i podkreślał, że koniecznie musimy poznać ciotkę. Ojciec potwierdził, że na pewno ją poznamy jeszcze w tym roku kalendarzowym, ale na razie musimy oswoić się z otoczeniem.

Pokręciłam głową z politowaniem. Nie zamierzałam zostawać tu aż tak długo. Gdy tylko mama się wybudzi spierdalam stąd i żadne wypasione wille mnie nie zatrzymają. Mama jest najważniejsza, a niczego bardziej nie pragnę niż powrotu do domu, tego prawdziwego domu.

Kolacja trwała dość długo, ale nie odzywałam się często, raczej niechętnie odpowiadałam na pytania – głównie Harrego i Henrego. Trochę chętniej odzywałam się do Hattie – ale ona rzadko miała okazję coś wtrącić. Bracia to chociaż ją zachęcali do wypowiedzi, ale ojciec traktował ją jak powietrze. Widocznie nie lubił córek, wolał synów. Hope za to z chęcią opowiadała o Alasce. Czasami kopałam ją pod stołem w nogę, żeby nie zdradzała za dużo z naszego życia, bo im ta wiedza do szczęścia nie potrzebna.

Po kolacji poczułam się zmęczona – moja siostra także, więc poszłyśmy przygotować się do snu. Poprosiłam Hope, żeby tej nocy spała ze mną w pokoju – wiadomo pierwsze spanie w nowym miejscu – wolałam mieć ją blisko siebie. Jeszcze przez jakiś czas rozmawiałyśmy – o tym wszystkim: ojcu, braciach, nowej sytuacji. Cieszyłam się, że mam siostrę, bo gdybym sama miała to przeżywać...

Noc minęła mi dość niespokojnie. Trochę rzucałam się po łóżku, raz nawet prawie zepchnęłam Hope, ale nie zauważyła tego, bo w przeciwieństwie do mnie spała jak zabita. Gdy już czułam, że nie zasnę, był ranek. Zegarek wskazywał godzinę 6. Pomyślałam sobie, że chyba już wystarczy tego spania. 

Podniosłam się i podeszłam do okien – jak mi je Hope wczoraj zasłoniła, tak jeszcze ich nie odsłaniałam. Złapałam za zasłonę i pociągnęłam. Gdy do pokoju wlała się jasność poranka, wyjrzałam przez wielkie okno.

I zaczęłam piszczeć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro