Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16Nie możesz stracić czegoś, czego nigdy nie miałeś Pov: Holly

Harry zaprowadził nas do innego gabinetu niż, ten w którym rzygałam jeszcze kilka godzin temu. Pomieszczenie było tak samo jasne, jednak dominowały tu bardziej klasyczne meble z ciemnego drewna. Usiadłyśmy w fotelach przy biurku, za którym siedział facet w średnim wieku.

 Jego wygląd nie pozostawiał złudzeń, że to nasz biologiczny ojciec. Kurwa, dlaczego musimy być aż tak podobne do niego? Nie mogłyśmy dostać miedzianych włosów naszej mamy? Albo chociaż jej brązowych oczu?

Mężczyzna uśmiechnął się na nasz widok, po czym wbił intensywne spojrzenie we mnie. Nie zamierzałam ustępować, więc spojrzałam twardo na niego. Prosto w oczy. Na początku wydawał się zaskoczony, ale po chwili w jego spojrzeniu pojawiła się delikatna akceptacja, a nawet uznanie.

- Miło mi cię w końcu poznać, Holly – powiedział do mnie.

- Nie wątpię – odpowiedziałam.

- Zapewne powiem to, co już słyszałaś, ale nie miałem pojęcia o twoim istnieniu. Wasza mama zawsze mówiła o jednej córce. Hope Holly – jeszcze kilka dni temu myślałem, że moja córka ma dwa imiona, dlatego byłem bardzo zaskoczony, gdy okazało się, że są to imiona dwóch córek.

- Widocznie jestem zaskakująca – odpowiedziałam tak jak kilkanaście godzin temu w samolocie. W dalszym ciągu utrzymywałam z nim kontakt wzrokowy. Moje usta nawet nie drgnęły na widok delikatnego uśmiechu, który się u niego pojawił.

- Jesteś bardzo nieufna i zdystansowana, jest ku temu jakiś powód? - zapytał.

- Znalazłabym co najmniej trzy powody... Wszystkie mieszkają pod tym dachem – odparłam z taką samą mocą, jak i chwilę wcześniej.

- Z tego, co wiem, chłopcy przyjęli was poprawnie – powiedział z delikatnie wyczuwalnym zaskoczeniem.

- Widocznie nie wiesz wszystkiego – poczułam, jak Hope się spięła. Czyżbym powiedziała coś nie tak? Przecież mówiłam tylko prawdę.

- W takim razie powiedz mi to, czego nie wiem.

- Skoro nie wiesz, to chyba znak, że tak ma być. Nie zamierzam odwalać roboty za innych i cię uświadamiać. Na pewno masz od tego ludzi – wiem, że nie brzmiałam miło, ale tak to miało właśnie wyglądać. Nie zamierzałam wchodzić w dupę komuś, na kogo miałam wyjebane po całości. Mężczyzna westchnął, a następnie powiedział:

- Jesteście identyczne, a tak inne. To zaskakujące. Wręcz niesamowite – ojciec zamyślił się na chwilę - Spotkaliśmy się, aby wyjaśnić kilka kwestii, abym mógł odpowiedzieć na pytania, które na pewno sobie zadajecie. W takim razie, co chcecie wiedzieć? - kontynuował.

- Kiedy możemy wrócić do domu? - zapytałam od razu.

- Jesteście w domu – odpowiedział równie szybko.

- Chyba się nie zrozumieliśmy, chodzi nam o prawdziwy dom, ten rodzinny – dodałam w kwestii wyjaśnienia.

- Myślę, że rozumiemy się doskonale. Jesteście w domu rodzinnym. W żadnym innym miejscu nie powinnyście się znajdować.

- Chodzi nam o nasz dom na Alasce. To tam chciałybyśmy wrócić – powiedziała cicho Hope. Odezwała się pierwszy raz od kiedy tu weszłyśmy.

- Nie wykluczam, że kiedyś pojedziecie tam w odwiedziny. Po uzyskaniu pełnoletności dom w Anchorage, jak i również mieszkanie po dziadkach stanie się waszą własnością. Nie chciałbym jednak, żebyście się łudziły, że wrócicie tam na stałe. Takie wydarzenie nie będzie miało miejsca.

- Dlaczego? - to pytanie cisnęło mi się na usta, ale siostra powiedziała je jako pierwsza.

- Ponieważ nie czekałem tyle lat, żeby was poznać, żeby po chwili stracić was powtórnie.

- Nie możesz stracić czegoś, czego nigdy nie miałeś – powiedziałam z wrednym uśmieszkiem.

- Nie mogę stracić was. Nie jesteście czymś, tylko moimi córkami.

- Jakoś wcześniej o tym nie pamiętałeś – tak, to znowu ja. Leciałam po całości.

- Pamiętałem o tym zawsze. Na prośbę waszej mamy nie ingerowałem w wasze życie.

- Więc teraz zganiasz wszystko na naszą mamę? - Hope delikatnie się spięła. Złapałam ją za rękę.

- Nie zganiam, raczej informuję was o okolicznościach, o których zapewne nie byłyście powiadomione.

- Więc uświadom nas, jakie to okoliczności? - spoglądałam na niego twardo. I tak nie zamierzałam mu uwierzyć, ale przyjemnie by było popatrzeć jak się produkuje.

Mężczyzna westchnął a następnie położył dłonie płasko na biurku.

- Wasza mama dowiedziała się o ciąży, gdy była już na Alasce, po skończonym stażu w mojej firmie. Na początku nie planowała mi nawet o tym powiedzieć, ostatecznie jednak stwierdziła, że byłoby to nieuczciwe wobec mnie. W tamtym czasie sytuacja rodzinna w tym domu była... skomplikowana - Ojciec na chwilę zamilkł, jakby przypominając sobie wydarzenia z tamtych lat. Po chwili kontynuował:

- Nie byłem z waszą mamą w romantycznym związku, po prostu miło spędzaliśmy czas. Lubiłem ją, naprawdę: była zabawna, inteligentna, piękna... Ona też nie chciała być ze mną w związku. Była na takim etapie życia, że oczekiwała czegoś innego niż ja, dlatego też wyśmiała moją propozycję, aby zamieszkała w Atlancie i żebyśmy razem wychowywali dziecko. Nie chciała zostawiać swoich rodziców na dłużej niż kilka tygodni, a oni absolutnie nie chcieli opuszczać swojego mieszkania. Długo zastanawialiśmy się, jak to zrobić, żebym był obecny w waszym życiu. Wasza mama zgodziła się, żebyście nosiły moje nazwisko, uszanowała też tradycję mojej rodziny i dała wam imiona na literę H – jak już pewnie zauważyłyście, wszystkie moje dzieci tak mają, ja też, a wcześniej mój ojciec i dziadek - Ojciec na chwilę zamilkł, jakby dając nam czas na przetrawienie tej informacji.

- Po waszym urodzeniu przesłała mi informację, że córka nazywa się Hope Holly Anderson. Zawsze pisała o córce w liczbie pojedynczej, dlatego byłem przekonany, że jest tylko jedna dziewczynka. Wasi dziadkowie nie chcieli, żebym pojawiał się w ich mieszkaniu – mieli o mnie złe zdanie. Wasza mama nie chciała ich denerwować, więc też prosiła mnie o nie pokazywanie się w Anchorage. Przez pewien czas starałem się uszanować decyzję Lisy, ale jednocześnie bardzo chciałem was zobaczyć. Gdy skontaktowałem się z nią, miałyście już kilka miesięcy. Powiedziała mi, że poznała kogoś wyjątkowego i zamierza założyć rodzinę, bo chce, żebyście wychowywały się z obojgiem rodziców. Jej partner był dla niej ważny, rodzice też go zaakceptowali. Prosiła mnie, abym nie próbował jej tego zepsuć, że życie w końcu zaczyna jej się układać. Obiecała, że córka będzie wiedziała, kto jest jej ojcem i jeśli tylko zechce – będziemy mogli się spotkać.

Jak na razie jego historia brzmiała prawdopodobnie, więc słuchałam dalej.

- Moje życie tutaj też nie układało się tak, jakbym tego chciał. Przez głowę przeszła mi nawet taka myśl, żeby odebrać córkę matce i zabrać ją tu. Ostatecznie jednak stwierdziłem, że dziecko potrzebuje matki – a Lisa na pewno była wspaniała w tej roli.

Hope uśmiechnęła się na to stwierdzenie. To prawda, mama była świetna.

- Próby kontaktu z wami podejmowałem kilkakrotnie. Za każdym razem wasza mama mówiła, że moja córka nie jest gotowa na spotkanie, że jest szczęśliwa i nie powinienem mieszać jej w głowie. Że skontaktuje się ze mną, gdy samodzielnie podejmie taką decyzję. Może powinienem być tu bardziej stanowczy i mocniej naciskać na to spotkanie? - mężczyzna powtórnie zamilkł na chwilę.

- Tutaj – w Atlancie sprawy się komplikowały, czas był trudny. Zostałem sam z czwórką dzieci – w tym jednym noworodkiem. Chłopcy bardzo pomagali, ale tryb mojej pracy wymagał, bym często wyjeżdżał, dlatego też przez większość czasu nie było mnie w domu. Dzieci praktycznie wychowywały się same. Nie byłem ojcem roku, to fakt, dlatego też cieszyło mnie, że chociaż moja córka wychowuje się w szczęśliwej rodzinie. Z czasem zacząłem myśleć, że może rzeczywiście lepiej będzie, jak zostawię Lisę i dziewczynkę w spokoju, jak nie będę próbował narzucać im swojej obecności. Żadna propozycja kontaktu nie padła też ze strony waszej mamy. Wyznawałem zasadę, którą zresztą uczyłem moich synów – że rodzina jest naszą siłą. Z tego też powodu stwierdziłem, że skoro moja córka miała rodzinę i była otoczona troską i miłością, to nie powinienem tego psuć, bo to jest właśnie jej rodzina – beze mnie. Byłem bardzo zaskoczony te kilka dni temu, gdy skontaktował się ze mną sąd rodzinny w sprawie opieki nad wami. Wtedy po raz pierwszy dowiedziałem się, że jest was dwie. - Mężczyzna poprawił się na fotelu i spojrzał uważnie na nas.

- Dlaczego mama nie powiedziała o mnie? - zapytałam. Dalsza część historii zupełnie mi się nie kleiła. Nie mogłam tego zrozumieć, jak można powiedzieć, że ma się tylko jedno dziecko, gdy ma się ich dwoje.

- Nie wiem, naprawdę nie wiem, co kierowało Lisą, żeby ukryć tę informację przede mną. Może bała się, że bardziej będę naciskał na kontakt z wami? Albo będę chciał zabrać jedną z was, czy zrobić z nią opiekę naprzemienną? Nie jestem w stanie wam tego wytłumaczyć, zwłaszcza, że wiem, że o twoje życie walczył sztab lekarzy, a ja miałem takie środki i możliwości, że bez problemu zagwarantowałbym ci najlepszą opiekę wszelkich możliwych specjalistów. Nie wiem, dlaczego wasza mama nie chciała skorzystać z pomocy, jaką na pewno bym jej zaoferował.

Pomyślałam sobie wtedy o czymś, co sprawiło, iż po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz. Kwestia była bardzo nurtująca, ale jednocześnie niepokojąca.

- Gdybyś wiedział o mnie i o moich trudnych początkach, to nie próbowałbyś zabrać nas mamie? Miała na pewno mniejsze możliwości i nie byłaby w stanie walczyć o nas z tobą w sądzie – zapytałam. Liczyłam, że odpowie szczerze. Mężczyzna milczał przez chwilę, potem jednak powiedział:

- Gdybym wiedział o tobie i o tym, że twoje życie jest zagrożone, to na pewno zabrałbym cię Lisie. Zabrałbym was obie, żeby otoczyć taką opieką, jaką ona nie mogła. To by nie podlegało dyskusji.

- To chyba już masz swoją odpowiedź na pytanie, dlaczego wolała ukryć fakt mojego istnienia - dodałam powoli. 

Sama przetrawiałam te informacje. To byłoby nawet logiczne. Mama zdawała sobie sprawę, że on by nas zabrał, dlatego wolała powiedzieć tylko o tej „zdrowej" córce. On by z nią nie pertraktował – gdyby się dowiedział o mnie, zabrałby nas obie i nie byłoby tu żadnych negocjacji. Mama nie miałaby z nim szans.

Może też... dlatego nie nalegała na kontakt z nim i w zasadzie to nawet nas nie zachęcała? Nie chciała, żeby kłamstwo wyszło na jaw...

W pomieszczeniu zaległa tak gęsta cisza, że pewnie można by było ją nożem kroić. Każde z nas błądziło gdzieś myślami.

- Jestem szczęśliwy, że mogę was wreszcie poznać, oczywiście nie spodziewałem się, że odbędzie się to w takich dramatycznych okolicznościach. Bardzo wam współczuję.

- Podobno chcesz nas wysłać do internatu... - zaczęłam, ale mężczyzna od razu zmarszczył brwi.

- Nic takiego nie planowałem. Chcę, żebyście zostały tutaj i poznały chłopaków.

Jakoś o tej małej nie wspomniał.... Hm...

- Oni nie chcą, żebyśmy tu byli – powiedziała cicho Hope.

- W tej kwestii nie mają nic do powiedzenia. Skoro zdecydowałem, że macie tu mieszkać, to tak będzie – odparł twardo.

Pomyślałam sobie wtedy, że milo będzie patrzeć na niego, gdy ostatecznie opuścimy ten dom, bo był tak pewny tego, co mówił, że tym bardziej nabrałam ochoty na pokazanie mu, iż ze mną się nie zaczyna. Na razie zamierzałam grać w jego grę i udawać, że zaakceptowałam ten durny pomysł o wspólnym mieszkaniu.

- Kiedy nasza mama zostanie tu przywieziona? - chciałam konkretów.

- Jak tylko lekarze na to pozwolą. Jej stan dalej jest ciężki, ale jestem pewny, że w ciągu najbliższych tygodni sprowadzimy ją tu i zapewnimy odpowiednią opiekę.

- To... jak to teraz będzie? Co będzie z nami? - Zapytała Hope.

- Jesteśmy rodziną, powinniśmy trzymać się razem. Jeśli chłopcy niemiło was przyjęli, to porozmawiam z nimi o tym. Powinni się lepiej zachowywać, w końcu nigdy nie robiłem tajemnicy z istnienia mojej córki.

- Od kiedy wiedzieli o nas? - teraz to ja byłam ciekawa.

- Od samego początku, gdy i ja się dowiedziałem. Mieli świadomość, że gdzieś tam daleko mieszka ich siostra i że jest szczęśliwa. A o tym, że jesteście dwie dowiedzieli się kilka dni temu, jak i ja.

- Czy jeszcze ktoś o nas wiedział? - dopytywałam.

- Masz na myśli moją żonę? Tak, wiedziała o tym, że mam córkę. Nigdy tego przed nią nie ukrywałem. Nasze wspólne życie... nie było sielanką.

- Jak ją zdradzałeś, to się nie dziw – powiedziałam szybko, zanim zdążyłam się ugryźć w język.

- Nigdy nie zdradziłem mojej żony. Gdy spotykałem się z waszą mamą byliśmy w trakcie rozprawy rozwodowej, a od kilku miesięcy nie mieszkaliśmy ze sobą z powodu separacji.

- A Hattie? Harry mówił, że wszyscy mają jedną mamę – Hope jak zawsze dopytywała o szczegóły.

- Hattie urodziła się kilka lat po naszym rozwodzie. Moja żona, Eve była takim niespokojnym duchem. Wyprowadziła się zaraz po narodzinach Haidena. Nie widziała się z synami przez kilka lat, aż w pewnym momencie wróciła do domu. Chciała naprawić relację z synami. Chłopcy bardzo potrzebowali matki, więc zamieszkała z nami na jakiś czas. Potem urodziła się Hattie i Eve znowu zniknęła.

Widziałam po minie Hope, że współczuje tym frajerom tak zjebanej matki. Ja starałam się, żeby moja mina wyglądała obojętnie,w końcu co mnie obchodzą dramaty obcych dla mnie ludzi? Sama mam wystarczająco dramatów w swoim życiu, żeby roztrząsać te innych osób. Nurtowało mnie jeszcze jedno pytanie:

- Jak mamy do ciebie mówić?

Mężczyzna spojrzał na mnie i przyglądał mi się dłuższą chwilę. Z jego oczu nie mogłam nic wyczytać.

- Możecie mi mówić po imieniu, Henry.

No to dobrze Henry. Tak będzie. 

Taty to ty się ode mnie nie doczekasz. Nigdy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro