12Co jak co Holly, ale ty to zawsze masz epickie wejścia Pov: Holly
- Narzygałaś do wazonu! - krzyknął Wirian do telefonu tak głośno, że aż musiałam oddalić komórkę od ucha.
- Tak wyszło. Wiesz, że źle znoszę podróż, a ten facet, zamiast dać nam spokój i chwilę na odpoczynek, to wyskoczył z jakimś pierdoleniem o pracownikach i funkcjonowaniu domu – odpowiedziałam poprawiając swoją pozycję na łóżku.
Po mojej akcji z wymiotowaniem w gabinecie tego całego „brata" zostałam natychmiast zabrana na piętro, gdzie wskazano mi pokój, który miałam zająć.
Nie rozglądałam się za bardzo po pomieszczeniu, skupiłam się raczej na szukaniu drogi do łazienki, a że były tu dwie pary drzwi, to za pierwszym razem trafiłam przez przypadek do garderoby. Drugi traf był już prawidłowy – łazienka. Hope cały czas szła za mną, w łazience nawet odgarniała mi włosy z twarzy, gdy wisiałam nad toaletą. W gabinecie brata pozbyłam się całej zawartości żołądka, dlatego też teraz męczyły mnie mocne torsje, ale nie miałam za bardzo czym wymiotować, zresztą od dawna nic nie jadłam.
Gdy zrobiło mi się trochę lepiej położyłam się na łóżku, siostra obok mnie. Nie wiem, kiedy zasnęłam, ale gdy się obudziłam Hope nie było przy mnie. Rozejrzałam się po pokoju. Był duży, jak chyba wszystko w tym domu. Zasłony w oknach zostały zaciągnięte i panował tu przyjemny półmrok. Podejrzewam, że to siostra zadbała o to, żebym miała spokój i ciemność do wyspania się. Łóżko było bardzo miękkie, leżało na nim z milion poduszek w różnych rozmiarach.
Blisko okna stało proste, ale eleganckie biurko z wygodnie wyglądającym fotelem obrotowym, a bliżej drzwi do łazienki (teraz już byłam pewna, że to łazienka), stała nieduża toaletka z okrągłym lustrem. Kiwnęłam głową z uznaniem, że ktoś zwrócił uwagę, że nastolatki potrzebują takich rzeczy i zapewnił tu coś takiego. Po lewej stronie biurka stał wysoki regał, jak na książki czy inne bibeloty. Z drugiej strony łóżka znajdowała się dość dużych rozmiarów komoda.
- Co jak co Holly, ale ty to zawsze masz epickie wejścia – dodał po chwili milczenia Wirian. Po przebudzeniu zaraz do niego zadzwoniłam, mimo że u niego dopiero był ranek, a tu dochodziło południe, ale nie miał nic przeciwko pobudce ode mnie, raczej bardzo się ucieszył, że słyszy mój głos. Chłopak martwił się tą podróżą nie miej niż ja i Hope.
- Na przypale, albo wcale – znasz mnie – powiedziałam z lekkim uśmiechem. - Może, jak zobaczą, że rzygam na sam ich widok, to szybko zdecydują się, żeby jednak zrezygnować z tej durnej opieki i będziemy mogły wrócić do ciebie i Katii – aż się rozmarzyłam na tę myśl. O tak, niczego tak nie chciałam, jak powrotu do własnego domu.
Ta „rezydencja" – bo chyba inaczej bym tego nie nazwała, przypominała mi trochę jakiś pałac prezydencki. Wszystko tu było jasne, przestronne, ekskluzywne, aż strach dotknąć (ale w sumie narzygać w kwiatki... no tak Holly, tylko ty tak mogłaś). Czułam się tak cholernie nieswojo. Wszystko było takie inne, obce. I jeszcze ten brat... BRAT!!!
Ja mam przyrodniego brata! No myślałam, że tam padnę. Jedynym bratem, jakiego akceptowałam był Wirian. Znałam go całe swoje życie, wiedziałam o nim wszystko, jak i on o mnie.
Kilka dni temu w tajemnicy przed Katią i Hope pojechaliśmy razem do tego studia tatuażu, gdzie już raz byłam. Zrobiliśmy sobie malutkie tatuaże na zewnętrznych stronach naszych lewych dłoni, między małym palcem, a nadgarstkiem. Ja miałam wytatuowaną małą literkę W – jak Wirian, a on H – jak Holly. Hope do tej pory nic nie zauważyła, ale też nie przyglądała się za bardzo moim dłoniom. Może to i lepiej – na pewno by skomentowała, raczej krytycznie.
- Mam nadzieję, że szybko wrócicie. Nie minął jeszcze jeden dzień, a ja już bardzo tęsknię za wami – westchnął mój przyjaciel.
- Ja za tobą też, wiesz... - odpowiedziałam. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę o różnych błahostkach po czym pożegnaliśmy się z zastrzeżeniem, że niedługo znowu się zdzwonimy. Może o porze bardziej dogodnej dla Wiriana.
Gdy skończyłam rozmawiać, zaczęłam z większą uwagą rozglądać się po pomieszczeniu. Musiałam niestety przyznać, że pokój był ładny. Przy drzwiach ktoś ustawił moje walizki, nawet miałam chwilę zawahania, czy nie wziąć się za rozpakowywanie ich, ale po chwili przypomniałam sobie, że przecież jestem tu tylko na chwilę, więc się nie opłaca, bo niedługo znowu będę musiała je zapełniać.
Wstałam z łóżka i zajrzałam do garderoby – była jasna, przestronna – mój pokój w domu rodzinnym był chyba od niej mniejszy – miała miliony szafek i wieszaków. Na przeciwko drzwi zamocowane było duże lustro – takie od podłogi do... no nie do sufitu, ale sięgające na pewno wyżej, niż sięgał mój wzrost. A ja wcale nie byłam taka niska, jedynie delikatnie niższa od Hope. Zresztą miałam dopiero 16 lat, na pewno jeszcze trochę urosnę.
Po inspekcji szafy poszłam do łazienki. Była jeszcze większa niż garderoba. Miałam tu elegancką, białą wannę na wygiętych nóżkach, a obok kabinę prysznicową. Do wyboru do koloru. Umywalka była z jakiegoś jasnego kamienia, a blat dookoła niej bardzo przestronny. Stały tam nawet jakieś kosmetyki, a oprócz tego pasta do zębów, zapakowana w pudełku szczoteczka soniczna, mydełko, szczotka do włosów. Obok prysznica na metalowej szafce zwinięte w rulony leżały białe ręczniki. Na wieszaku obok wanny wisiał również biały i bardzo puchaty szlafrok. Aż zachciało mi się kąpieli, zwłaszcza, że od kilkunastu godzin byłam w trasie i to już był ten czas, żeby się ogarnąć.
Najpierw jednak chciałam poszukać Hope. Ograniczyłam odświeżenie się jedynie do pochlapania twarzy chłodną wodą i wytarcia ręcznikiem. Rozpuściłam włosy z koka, którego zrobiłam na podróż, ale był już tak wytargany, że żal było na niego patrzeć. Przeczesałam je szczotką i zawiązałam w wysokiego kucyka, bo jednak zdecydowanie nie nadawały się na swobodne rozpuszczenie. Na pewno nie przed kąpielą.
Wyszłam z pokoju na korytarz. Był ogromny, jasny (co oni mają z tą jasnością?), tu również w regularnych odstępach stały wazony ze świeżymi kwiatami. Aż się uśmiechnęłam na ich widok, bo przypomniałam sobie zszokowaną minę tego całego „brata" po mojej akcji w jego gabinecie. Jak pamiętałam pokój Hope był naprzeciwko mojego. Zapukałam delikatnie w białe drzwi, identyczne jak w mojej sypialni. Nikt się nie odezwał, więc nacisnęłam klamkę i po cichu weszłam.
Pierwsze, co zobaczyłam, to pchlarza rozwalonego na łóżku. No tak, ten wie, co dobre. Kot nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem, wolał spać. Pokój był identyczny, jak ten mój, dosłownie kopiuj – wklej. Też tak samo bezosobowy. Tutaj zasłony były odsłonięte, więc wyjrzałam przez okna, a właściwie przeszkloną ścianę, bo tyle miejsca te okna zajmowały.
Zauważyłam, że jedno okno to tak naprawdę drzwi balkonowe, więc powtórnie nacisnęłam klamkę i wyszłam na taras. O matko, jak na zewnątrz było gorąco! Doceniłam jednak chłodne, klimatyzowane wnętrze. Widok z balkonu Hope był na drugą stronę posesji, teren za domem. Pierwsze co rzucało się w oczy to wyjebany w kosmos basen.
No oczywiście... Po odrzutowcu i chacie wielkości pałacu Buckingham mogłam się tego domyślić. Dookoła basenu stały leżaki, teren był bardzo zadbany, wymuskany wręcz. Tu także był ogród z kwiatami, a za ogrodem rosły wysokie drzewa. Musiałam zmrużyć oczy, ale wydawało mi się, że za drzewami widzę kolejny budynek. No zajebiście. Fajne ma ten „ojciec" podwóreczko, nie ma co. Jak pół dzielnicy, w której mieszkałam. A może i cała dzielnica by się tu zmieściła?
Przypomniało mi się, że podobne wille widziałam w tych tureckich serialach, które mama tak namiętnie oglądała. Zawsze był w nich niezbyt mądry milioner i biedna, ale ładna służąca, która ostatecznie, po sześciuset odcinkach patrzenia sobie tęsknie w oczy zostawała jego żoną. Aaaa, zapomniałam o złej teściowej do kompletu. Ciekawe, czy podobny schemat będzie i tu? Na głupiego milionera miałam kandydata, a nawet dwóch...
W ogóle nie czułam, że jestem w mieście. Nie słyszałam samochodów, krzyków ludzi, żadnych odgłosów związanych z ruchem, przemieszczaniem się, miejskim życiem. Było bardzo spokojnie, ptaki śpiewały, no cholerna sielanka. Aż mnie zemdliło od zajebistości tego miejsca, w którym się znajdowałam (a może to przez tę duchotę?), więc wróciłam do środka i zamknęłam drzwi, żeby nie wpuścić za dużo gorąca do pokoju Hope.
No cóż, siostry nie znalazłam, dlatego też postanowiłam zejść na dół i dalej jej szukać, albo chociaż zapytać się kogokolwiek o nią. Przecież kręcą się po domu te całe Klausy i inne Penny, ktoś musiał ją widzieć. Zaczęłam powoli schodzić po schodach, gdy w końcu usłyszałam głosy.
Kilka głosów męskich i głos mojej siostry.
O, jak dobrze, tu cię mam Hope... Trochę się zaniepokoiłam, bo wydawało mi się, że te męskie głosy są dość agresywne, a głos siostry tak jakby płaczliwy...
No nie, czyżby robili jej tam krzywdę?
Zeszłam na dół.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro