48 Wykorzystujesz go Holly, daj mu spokój Pov: Holly
Pogoda w październiku w Atlancie była wręcz idealna. Gdyby tylko tak mogło być zawsze... W końcu te cholerne upały minęły, temperatury były przyjemnie ciepłe, nie było zaduchu ani zbytnich opadów. Hope wspinała się na kolejne szczeble w drabinie do swojej niezależności – od 2 tygodni co sobotę jeździła z Arianą na squasha do Andersonowego centrum sportowego. Blond plotkara namówiła ją po tym, jak ja ją zjebałam za próby odchudzania się poprzez głodzenie. Siostra zreflektowała się i stwierdziła, że pójdzie w sport.
Stan mamy się nie poprawiał. Zaczęłam tracić nadzieję, że kiedykolwiek usłyszę jej głos. Hope cały czas powtarzała, że będzie dobrze, że wyjdzie z tego, ale ja coraz mniej w to wierzyłam.
- Zerwałam ze Stevenem – powiedziałam pewnego razu, gdy jechaliśmy w komplecie do szkoły. To musiała być środa, gdyż tylko tego dnia nie miałam porannego treningu z chujowym Fabiem.
- Na pewno się ucieszył – Harvey nie wydawał się zaskoczony tą informacją, ale musiał wbić mi szpileczkę.
- Wręcz przeciwnie, znowu miał łzy w oczach.
- To pewnie łzy szczęścia – Haiden w końcu oderwał wzrok od telefonu i dołączył do rozmowy.
- Na pewno się cieszył, że rozstajemy się w przyjaźni i nie dramatyzuję, ani tego nie przeżywam tak mocno, jak wskazywałoby na to nasze silne uczucie. Z szacunku do wspólnie przeżytych chwil: szczególnie w bibliotece, Steven obiecał, że w dalszym ciągu będzie robił za mnie prezentacje i inne prace domowe. Zawsze na najwyższe oceny.
- Wykorzystujesz go Holly, daj mu spokój – Hope, obrońca uciśnionych musiała wtrącić swoje trzy grosze.
- Tak to już jest w związkach: trzeba dawać coś od siebie. Steven dawał za nas oboje, a ja za oboje brałam. Będziesz kiedyś w związku to zobaczysz jak to jest. Tylko pamiętaj: druga złota zasada rodzeństwa: nie zadajemy się z byłymi siostry. Steven w dalszym ciągu nie jest dla ciebie.
Hope nie kwapiła się, żeby to skomentować. I dobrze. Pewne zasady są nienaruszalne: tępić głupotę, jebać konfidentów, nie wyrywać byłych rodzeństwa. I tego się trzymajmy.
Tydzień później wydarzyło się coś, co sprawiło, że do nienaruszalnych zasad dodałam kolejną: gnębić wredne suki. Szłam sobie właśnie dostojnym krokiem na zajęcia wokalne, gdy usłyszałam głośne śmiechy wydobywające się z damskiej toalety. Chyba coś fajnego się tam dzieje, a tam gdzie zabawa, tam nie może zabraknąć mnie... wokal poczeka, wbijam do kibla.
Otworzyłam energicznie drzwi i... zobaczyłam dwie Marchewy i jakąś ich tępą koleżankę. Młoda Marchewa i ta kumpela trzymały kogoś w kabinie toalety, a Stara Marchewa nagrywała film swoim telefonem. Czyli jednak nic fajnego: tradycyjne gnębienie młodszych roczników i spuszczanie im głowy w kiblu.
Dziewczyny spięły się, gdy mnie zobaczyły, ale kiedy zamierzałam się wycofać, bo co mnie to jednak obchodzi, powróciły do swojego zajęcia. Już miałam wychodzić, dosłownie kilka metrów i byłabym za drzwiami. Mój wzrok padł jednak na coś, co leżało porzucone na podłodze, zapewne przypadkiem w wyniku szarpaniny ofiary z jej oprawcami.
Okulary Stevena.
Spojrzałam tęsknie na drzwi. Nie jesteś matką Teresą Holly, niech sobie radzi sam. To nie twoja sprawa. Idź w swoją stronę. Zawahałam się. Wprawdzie już nie jesteśmy parą, ale... ta empatia to kiedyś mnie zniszczy. Pokręciłam głową. Przecież on sobie nie poradzi...
- Hej tępe dzidy, co tam robicie? - odwróciłam się na pięcie i podeszłam bliżej kabiny. Nie spodziewały się mojego powrotu, bo aż podskoczyły na dźwięk mojego głosu. Stara Marchewa opuściła telefon, a ta koleżaneczka przestała przytrzymywać Stevena, tylko Abby w dalszym ciągu uparcie wpychała głowę chłopaka do klozetu.
- Nic, co by miało ciebie interesować Anderson, spadaj szukać sobie swoich ofiar. Ten jest nasz – Maddie dała znak koleżance, żeby kontynuowała, dziewczyna jednak za bardzo się mnie bała, żeby ruszyć. I dobrze. Znalazłam słabe ogniwo w ich trójkąciku.
- Wydaje mi się, że coś ci się pojebało ruda małpo. Ten jest mój od samego początku. Tylko ja mogę go dręczyć, wszyscy o tym wiedzą. To że z nim zerwałam nie sprawia, że w dalszym ciągu mi na nim nie zależy. To uczucie było zbyt mocne, żeby tak szybko minęło. Męczysz mojego byłego Maddie, wiesz co to oznacza...
- Że masz chujowy gust do chłopaków, bo wybierasz frajerów? - ruda zaśmiała się sama do siebie. Abby nie zwracała uwagi na słowa siostry, gdyż Steven zaczął jej się wyrywać, a koleżanka w dalszym ciągu stała sparaliżowana moim widokiem.
- Że masz przejebane do końca szkoły głupia pizdo, bo w tym momencie to ty i twoja świta stałyście się moimi ofiarami... - Koleżanka z kabiny wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć. Nawet Młoda Marchewa puściła Stevena, co on na szczęście szybko wykorzystał i wyszedł z toalety. Poszedł do drugiej części łazienki i podniósł swoje okulary, a następnie, zamiast uciekać... stanął za mną. Po chuj?
- Spierdalaj – rzuciłam w stronę tej trzeciej, której imienia nawet nie znałam. Nie musiałam dwa razy powtarzać, dziewczyna rzuciła się sprintem w stronę drzwi, potykając się po drodze o własne nogi. Zostałam w łazience sama z Marchewami. I Stevenem w dalszym ciągu czającym się za moimi plecami.
- Powiedzcie mi, jak bardzo trzeba być głupim, żeby z własnej woli mi podpadać... Zwłaszcza, że już miałyśmy jedno spięcie, znaczy się wy i moja siostra... Czy nikt wam nie mówił, że trzeba uczyć się na błędach? - Spoglądałam raz to na jedną, raz na drugą.
- Nie spinaj się Anderson, nic nam nie zrobisz. My jesteśmy tu dwie, a ty jedna, będziemy chciały to i ciebie zaraz umoczymy w kiblu, nie Abby? - Stara Marchewa zgrywała bohaterkę, Młoda spoglądała na mnie z większą rezerwą, ale przytakiwała siostrze. Przewróciłam oczami i uśmiechnęłam się wrednie.
- Takich frajerek jak wy to i dziesięć byłoby mało na mnie jedną. Jestem nie do ruszenia, jeszcze togo nie zrozumiałyście... - Maddie wyglądała, jakby miała zamiar się na mnie rzucić, ale w ostatnim momencie przerwała.
- A ty co kurwa robisz? Oddawaj ten telefon – krzyknęła i wyciągnęła rękę w moją stronę, ale nie żeby mnie złapać, tylko... Stevena.
- Nagrywam livea. Już 10 tysięcy osób dołączyło do transmisji – odpowiedział chłopak. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
- Madison Snow, może zechcesz kogoś pozdrowić? Chyba właśnie robisz się sławna - powiedziałam patrząc prosto na coraz bardziej czerwoną Marchewę. Abby próbowała przycisnąć się do ściany, żeby Steven i jej nie nagrał. Odwróciłam się do niego i wyciągnęłam rękę po telefon. Zawahał się, ale podał mi go. Odwróciłam kamerę na siebie:
- Dzień dobry Ameryko. Witamy się z Atlanty, gdzie pewne dwie niezbyt urocze ani niezbyt urodziwe dziewczyny stwierdziły, że fajnie jest gnębić innych uczniów, a najlepiej to w toalecie. Poznajcie nasze inteligentne inaczej dręczycielki – teraz odwróciłam kamerę na dziewczyny – Madison Snow i Abigail Snow. Abby to ta, która właśnie ukrywa się w kabinie, gdzie jeszcze przed chwilą spuszczała głowę niczemu niewinnemu uczniowi. Powiedz mi Abigail, taką suką to trzeba się urodzić, czy to cecha nabyta? - Starsza Marchewa wykorzystała moment, gdy odwróciłam się frontem do kabiny, żeby nagrać jej siostrę i zwiała z łazienki. Nie ma to jak siostrzana miłość i wsparcie... Młoda Marchewa została teraz sama, ze mną, Stevenem i prawie 20 tysiącami osób oglądających livea. W tym momencie wyglądała jak połączenie pomidora i marchewki.
- Ja nie... ja nic nie robiłam! To Maddy to wymyśliła, ja nie chciałam – motała się moja nowa ofiara.
- I nie masz swojego rozumku drogie dziecko, żeby odróżniać, co jest dobre, a co złe? - kontynuowałam wywiad.
- Ja naprawdę nie chciałam, nic do ciebie nie mam – ostatnie słowa skierowała do Stevena – ja po prostu... nie wiem, dlaczego to zrobiłam.
- Głupota i niewiedza to nie jest wytłumaczenie. Nie idź w tę stronę Abigail Snow, nie idź. - Marchewa wyglądała, jakby się miała rozpłakać. Odsunęłam się delikatnie i dałam jej znak głową. Niech spierdala, bo muszę zakończyć tę szopkę i iść na zajęcia. Już i tak wystarczająco dużo czasu straciłam na ratowanie Stevena. Gdy dziewczyna zwiała – co oczywiście nagrałam i wrednie skomentowałam – nadszedł czas na zakończenie mojej transmisji na żywo:
- Drodzy widzowie, pamiętajcie, myślenie nie boli. Korzystajcie ze złotych rad cioci Holly. Do zobaczenia następnym razem, Ameryko – pomachałam do kamery i zakończyłam livea. Już ponad 30 tysięcy osób go widziało, a liczba ta na pewno wzrośnie, bo Steven zapisał go, coś tam w nim poprawił, a następnie udostępnił w paru miejscach. Siostry Snow właśnie stawały się bardzo sławne, ale pewnie nie o taką sławę im chodziło.
Niby zostały częściowo ukarane, ale tylko za dręczenie mojego byłego. Nie poczuły jeszcze smaku zemsty za grożenie... mi. Spojrzałam na mojego towarzysza, który zawzięcie udostępniał zapisany film tam, gdzie tylko się to dało.
- Steven... Dużo masz mrówek? Tych wiesz: agresywnych? - zapytałam chłopaka. Miałam pewien plan...
- Holly! O co chodzi z tym nagraniem z toalety! Co ty znowu wymyśliłaś? - Hope dorwała mnie na parkingu i była oczywiście oburzona.
- Musiałam ratować mojego byłego chłopaka. Stara miłość nie rdzewieje i takie tam... Albo to szło inaczej: zardzewiałym sprzętem zrobisz rude...
- Przestań żartować! To poważna sprawa. Cała szkoła już o tym wie. Chyba z 5 osób przysłało mi ten filmik...
- I bardzo dobrze! O taką sławę dla Marchew nic nie robiłam! Sława zrobiła się sama.
Siostra westchnęła. Po chwili pojawiła się reszta stada. Chłopaki spoglądali na mnie podejrzliwie.
- Pomogłaś komuś, kogo dręczyły siostry Snow? Serio??? Nie dołączyłaś do zabawy, tylko pomogłaś? Co się z tobą dzieje Holly... - Haiden nie mógł wyjść z podziwu.
- To nie zwykły ktoś, to mój misiaczek Steven... wiem, że już nie jesteśmy razem, ale to było silniejsze ode mnie. I to on zaczął nagrywać, ja tylko podchwyciłam pomysł.
- Teraz co? Będziesz obrońcą szkolnych frajerów? Weź się Holly, bo przestaną cię szanować – Harv sprawnie wyjechał z parkingu. Kręcił głową, jakby nie podobało mu się to, co zrobiłam.
- Kto niby przestanie mnie szanować? - spojrzałam uważnie na brata.
- No wszyscy, którzy się liczą. Frajerzy to frajerzy, oni nie są ważni. Maddie i Abby są z drużyny, inny poziom od takich... kujonów i innych ofiar losu.
- Uważam, że Holly dobrze zrobiła, że pomogła Stevenowi, bo nikt nie powinien sobie pozwalać na znęcanie się nad innymi. Z żadnego poziomu. Źle, że ten film poszedł do sieci, może być z tego afera. Znowu... - Hope próbowała przemówić przygłupom do rozsądku, oni jednak w dalszym ciągu uważali, że nie ma co zawracać sobie głowy osobami pokroju Stevena, bo oni i tak się nie liczą w szkole.
- O ile pamiętam, to mamy w zestawie gadżetów firmowych takie coś jak adwokat Brown, prawda? To będzie miał szansę się wykazać.
- Z tobą Holly, to nasz adwokat nigdy nie będzie miał nudno... - co mogłam odpowiedzieć Haidenowi... Sama prawda.
- Nawet to, co miał z Harveyem w tamtym roku, to przy twoich wybrykach pikuś... - najmłodszy z braci kontynuował.
- Czyli co? Walczę z Harvem o miano tego bardziej zdeprawowanego członka rodziny? Wybacz Hulk, ale nie masz szans...
- W tej kwestii to nawet nie próbuję stawać z tobą w zawody, Holly. Wariatka jest tylko jedna.
- Chciałeś powiedzieć: królowa jest tylko jedna – poprawiłam go. Zanim zdążył się odgryźć, dodałam: - I pamiętaj, że już i tak masz u mnie krechę na długość papieru toaletowego, więc nie przeginaj.
Brat nic już nie dodał. Skupił się na... byciu sześćdziesioną.
Harry oczywiście już o wszystkim wiedział – przygłupy doniosły na mnie w drodze do domu. Nawet przesłali mu nagranie, żeby dokładnie zapoznał się z nim przed rozmową ze mną. Nie zdziwiło mnie więc, że brat czekał na schodach przed domem. Ręce skrzyżował na piersi i oparł się o murek przy wejściu.
- Tak wiem, musimy porozmawiać. Znowu moja wina, bla, bla, trzeba mnie ukarać, bla, bla, Penny ma się wprowadzić do mojego pokoju i podawać gąbkę pod prysznicem bla, bla.
Harry spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Chodź na spacer – wskazał głową na ogród, po czym ruszył. Poszłam za nim.
- Holly - powiedział w końcu, gdy już trzeci raz okrążyliśmy rabatę z różami. A myślałam, że najpierw wyrobimy te 10 tysięcy kroków – dlaczego zawsze wychodzisz z założenia, że będziesz miała karę?
- Bo zawsze mam karę, więc moje założenia są słuszne.
- Wydaje mi się, że od ponad miesiąca nie masz kary, a cały czas się spinasz, jakbyś miała ją dostać. To, że czasami chcę z tobą porozmawiać, nie oznacza nic złego.
- Ale zapewne też nic dobrego, prawda...
- Chłopaki przysłali mi nagranie z łazienki, którego jesteś współtwórcą. O ile nie czepiam się powodu, dla którego powstało, o tyle chciałem ci zwrócić uwagę na to, że nie można publikować czyjegoś wizerunku bez jego zgody. I w zasadzie to tyle. Tylko tego się czepiam. - Aż się zatrzymałam:
- Harry? Ale że tylko tyle? A gdzie pogadanka, próba umoralnienia mnie i granie na emocjach, których nie posiadam? Chyba się nie przygotowałeś do tej rozmowy...
- Przygotowałam się bardzo dobrze. Conrad już też widział nagranie. Zaskakujące jest to, że w jego wszędzie rozpowszechnianych kopiach twarze tych dwóch dziewczyn są rozmyte, a tylko na tym oryginalnym nagraniu wszystko było bez przeróbek. Oryginalne nagranie jednak jest nie do namierzenia, a i twórcę tych kopii, które cały czas są dodawane ciężko jest wyśledzić, bo jego IP skacze po całym świecie.
Ach ten mój niegrzeczny Steven... Bawi się ze wszystkimi w kotka i myszkę. Może my jeszcze się jednak zejdziemy?...
Brat nie ukarał mnie za nagranie, chciał tylko pouczyć o tym, jak to robić, żeby nie mieć problemów. Musiałam pomyśleć, jak zemścić się na przygłupach za to, że są konfidentami, ale to w drugiej kolejności. W pierwszej w dalszym ciągu myślałam o zemście na Marchewach i tej trzeciej. Ta ostatnia nic mi nie zrobiła, ale chuj z tym, jebać wszystkich.
Następnego dnia w szkole okazało się, że tak jak podejrzewał Harvey, stałam się bohaterem narodowym dla wszystkich frajerów. Tylu miłych uśmiechów i pozdrowień to nie miałam przez całe życie. Aż mnie zemdliło od tej uprzejmości.
- Myślisz, że jak publicznie zbiję kilku kujonów, to reszta się wreszcie ode mnie odwali? - zapytałam Hope, ale nie spodobał się jej mój pomysł.
- Dlaczego masz bić ludzi, którzy ciebie lubią i podziwiają? To że Harvowi wydaje się, że sportowcy rządzą szkołą, a reszta to gorszy sort, to wcale nie znaczy, że tak jest. Czasami ci, których najbardziej nie doceniamy, potrafią zaskoczyć. A ci, których przeceniamy: rozczarować.
Siostra chyba jeszcze nigdy nie brzmiała tak mądrze. Jednak obcowanie ze mną sprzyjało wzrostowi ilorazu inteligencji. Szkoda, że na przygłupów to nie działało.
- Nigdy nie kolegowałam się z tym czymś, co teraz za mną chodzi i ciągle uśmiecha. Zawsze takie coś dręczyłam. Pamiętasz Alaskę?
- Niestety pamiętam. Wolę, jak nikogo nie dręczysz, wiesz?
- Ale jak ich dręczyłam, to byłam królową szkoły. A tu? Mogę zostać co najwyżej królową frajerów...
- Na dobrą sprawę w każdej szkole 90% społeczności to, jak to określasz: frajerzy, a tylko 10% śmietanka towarzyska, która ma autorytet i władzę. Ty masz autorytet: czy ktokolwiek z drużyny Harva do ciebie podbija? A no właśnie nie, bo się ciebie boją po tym, co zrobiłaś Xavierowi. Pomagając Stevenowi zdobyłaś serca tej niedocenionej, a bardzo licznej grupy uczniowskiej, która teraz zrobi dla ciebie wszystko. Takiej władzy to nawet i cheerleaderki nie mają. Ani chłopaki z drużyny. Dyrektorka chyba też nie...
- Czyli mówisz... Że przez następne 3 lata co roku będę królową balu, bo wyborców mam w kieszeni?
- Zdecydowanie Holly, zdecydowanie. Twój nowy elektorat nie ma sobie równych.
Spojrzałam uważnie na siostrę.
- Wiesz co, ja sobie to przemyślę, co z tymi frajerami. Może jeszcze ich wykorzystam...
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma, prawda? Czasami zbiegi okoliczności przynoszą najlepsze rozwiązania. Zobaczymy, gdzie ta cała - nowa dla mnie sytuacja mnie zaprowadzi...
***
- Masz coś dla mnie? - zapytałam Stevena, gdy spotkaliśmy się kilka dni później w bibliotece. Na miejsce schadzki wybraliśmy nasz ulubiony kącik z czasopismami, gdyż nikt tam nigdy nie przychodził.
- Tak, tylko uważaj, nie zbij. I nie dotykaj gołymi rękami.
- Wiesz, że już ich nie odzyskasz? Nie będziesz płakał?
- Trudno mi się z nimi rozstać, ale to naprawdę bardzo płodny gatunek, już i tak mi się nie mieściły. Jestem ci coś winny za to, że mi ostatnio pomogłaś, więc... nie będę płakał. Tak bardzo.
- I gitara.
Spakowałam prezent od Stevena i ruszyłam w stronę damskiej przebieralni. Dosłownie 5 minut temu skończył się trening cheerleaderek, więc wszystkie pewnie brały teraz prysznic i szykowały się do wyjścia. Weszłam do pustej szatni. Od kilku dni obserwowałam Marchewy i tą trzecią i dokładnie wiedziałam, które torby są ich.
Otworzyłam jedną z próbówek od Stevena i wsypywałam jej zawartość powoli do trzech toreb z ubraniami moich „ulubionych" koleżanek.
- Bawcie się dobrze, czerwone potwory – powiedziałam cicho, do biegających we wnętrzach toreb... mrówek.
Same torby to jednak było za mało. Ruszyłam w stronę pryszniców. Wszystkie były zajęte, ale dziewczyny głośno rozmawiały, więc od razu namierzyłam Marchewy: ich po prostu nie dało się nie słyszeć. Spojrzałam na ręczniki wiszące na drążkach od zasłon prysznicowych. Lecimy z kolejną próbówką. Powoli i dyskretnie rozsypałam mrówki na trzech ręcznikach.
Stanęłam przy wejściu do pomieszczenia, ręce skrzyżowałam na piersi, plecami oparłam się o ścianę. Nie zamierzałam potajemnie uciekać, o nie. Który reżyser nie chciałby zobaczyć swojego przedstawienia?
Dziewczyny zaczęły powoli wychodzić spod pryszniców, każda owijała się ręcznikiem i szła do szatni po ubrania. Większość cheerleaderek spoglądała na mnie z niechęcią. Nie byłam popularna w ich kręgach. Jeszcze. Nadszedł czas i na gwiazdy dzisiejszego dnia: pierwsza wyszła Abby, okręciła się ręcznikiem, ale po chwili, zaczęła piszczeć: mrówki przystąpiły do ataku.
Siostra i koleżanka od razu złapały za ręczniki i się nimi okręciły, bo chciały szybko wyjść i pomóc nieszczęsnej Marchewie, ale i one na własnym ciele poczuły, co tak zabolało Abby. Teraz darły się wszystkie trzy. Pozostałe dziewczyny tylko spoglądały zdziwione. Niektóre nawet wróciły z przebieralni, bo zwabił je pisk koleżanek.
- To mrówki! Jebane mrówki! - Abby wskoczyła ponownie pod prysznic, a siostra i koleżanka zrobiły to samo. Reszta dziewczyn zaczęła się rozglądać dookoła w poszukiwaniu owadów. Wysłałam SMSa do jednej osoby, a następnie wyszłam z sali prysznicowej, przeszłam do szatni. Moje przedstawienie miało 2 akty...
Gdy moje 3 ofiary wreszcie spłukały z siebie mrówki i otrzepały ręczniki, weszły do przebieralni. Od razu ruszyły do ataku... na mnie:
- To twoja sprawa pierdolnięta świrusko!
- Czy ciebie doszczętnie pojebało!
- Tak ci wpierdolę, że rodzona matka cię nie pozna!
Dziewczyny krzyczały jedna przez drugą, a ja spokojnie stałam oparta o ścianę przy drzwiach. Czekałam. Pozostałe członkinie drużyny nie kwapiły się do zaczepiania mnie, niektóre dyskretnie wychodziły z szatni.
- Zanim zrobicie coś, czego będziecie żałowały, przypominam, że jestem tak cenna dla mojej rodziny, że mam osobistego ochroniarza. Nie chcecie chyba, żeby was zastrzelił przez przypadek? - spojrzałam wrednie na dziewczyny. Stara Marchewa parsknęła:
- To damska szatnia, żaden frajer nie ma tu wstępu, bo zostanie oskarżony o molestowanie, więc nie zasłaniaj się ochroniarzem, bo nic ci to nie da, zaraz przejadę paznokciami po tej twojej wstrętnej buźce... - Maddie ruszyła w moją stronę. Podeszła bardzo blisko mnie, jednak zanim jej ręka dotknęła mojej twarzy złapała ją inna ręka.
Penny.
W końcu nie na darmo ją mam, nie? Niech zarobi na swoje utrzymanie.
Mój wredny uśmiech jeszcze się powiększył.
- Zapomniałam chyba dodać, że mój ochroniarz to kobieta, więc może wchodzić wszędzie tam, gdzie wchodzą kobiety... - mrugnęłam do zszokowanej Marchewy.
- Proszę opuścić ręce i cofnąć się – Penny jak zwykle brzmiała nieprzyjemnie i groźnie. Za to ją lubiłam. Maddie od razu odskoczyła.
- Nic jej nie zrobiłam, jeszcze. Ale zaraz....
- Panno Holly, proszę wyjść na korytarz. Być może będę musiała użyć broni – niemiły głos mojej ochroniarki nie zmienił się ani na chwilę.
- Nie popadajmy w paranoję, wszystko jest okej... - ta trzecia zmiękła jako pierwsza. Wiedziałam, że to słabe ogniwo.
- Skoro wszystko okej, to zajmijcie się przebieraniem, a nie atakowaniem panny Holly, która nic złego wam nie robi.
- No właśnie, nic złego nie robię. Stoję tylko sobie grzecznie... A wy na mnie krzyczycie i jesteście agresywne. Może potrzebujecie terapii? Albo jakiegoś wyjazdu, nie wiem... do lasu, drzewa przytulać... Mrówki głaskać, znaczy się, co? - aż zaśmiałam się w głos.
Dziewczyny chwilowo odpuściły, chociaż Stara Marchewa nadal trzęsła się z wściekłości. Poszły się jednak przebierać, bo zabrały torby i ruszyły w stronę kabin.
Kolejnych pisków już nie słyszałam. Wyszłam w asyście Penny. Spojrzałam z satysfakcją na moją ochroniarkę.
- Szybko dotarłaś, Penny. Bez problemu trafiłaś?
- Wiadomość o treści „Będę się biła. Szatnia damska przy hali nr 3" bardzo zagęściła moje ruchy panno Holly.
- Widzisz jak potrafię zmotywować ciebie do pracy, Penny. Jak nikt inny.
- To prawda panno Holly. Motywujesz jak nikt inny.
Następnego dnia na stołówce moim oczom ukazał się piękny widok. Marchewy i ta trzecia były tak pogryzione przez mrówki, że większość skóry na ich twarzach, dłoniach i nogach pokrywały czerwone plamy.
- Co im się stało? - zapytała księżniczka Alexandra, kumpela mojej siostry ze szkolnej stołówki.
- Podobno mrówki je pogryzły wczoraj po treningu – odpowiedziała Ariana, ta od plotek. Spojrzała na mnie – dziewczyny mówią, że byłaś wczoraj w szatni cheerleaderek, a potem nastąpił atak mrówek. Mówią... że to twoja sprawka.
Zrobiłam niewinną minę.
- Ja myślałam, że mrówki to sprawa Boga, ale dzięki za uznanie. Nie od dziś wiadomo, że jestem boska...
Dziewczyny pokręciły głowami, ale nie skomentowały moich słów. Zauważyłam, że za Marchewami stoi jakiś dziadek. Sztywny, ubrany na ciemno, czyżby...
- Hej, Maddie? Masz ochroniarza? - krzyknęłam w stronę stolika sportowców i dziewczyn z drużyny.
- Dziwisz się? Po twoim wczorajszym ataku mama uznała, że bezpiecznej będzie, jak ochroniarz nas przypilnuje. Teraz sobie nie porumakujesz, co Anderson?
- A gdzie ten drugi? - przecież ich było dwie, może drugi się gdzieś ukrywa. Aż się rozejrzałam. Lepiej wiedzieć, na kogo uważać...
- Nie ma drugiego - przestałam się rozglądać.
- On jeden na was dwie? Oooo... powiało biedą... - chłopaki z drużyny ryknęli śmiechem, a Marchewy pewnie by poczerwieniały, gdyby już nie były czerwone od śladów ugryzień.
Ten lunch zapowiadał się pięknie, ale...
- Mały Preston!!! - wydarłam się na całą salę. Już od co najmniej 5 minut powinien stać tu i zbierać zamówienia, a tu nic. Nie było go. Rozglądałam się dookoła, nawet wstałam.
- Może sama sobie w końcu kup? Daj już spokój Lucasowi... - Hope jak zwykle broniła szwagra. Nareszcie zauważyłam go, szedł szybkim krokiem, nawet wydawał się zdyszany.
- No w końcu! Ile można czekać? Ja naprawdę jestem spokojna i wyrozumiała, ale w tym momencie to ranisz moje przyjacielskie uczucia...
- Holly, pamiętasz jak mówiłaś, że jak znajdę na swoje miejsce kogoś, kto będzie nosił te obiady za mnie, to dasz mi spokój? - zapytał chłopak.
- Pamiętam, że mówiłam, że może dam ci spokój, dlaczego do tego wracasz?
- Boo... Jest cała gromada chętnych osób do noszenia ci tych obiadów. Ledwie przedarłem się tu przez ten tłum. Każdy wręcz mnie błagał, żebym oddał mu swoją funkcję.
Spojrzałam zaskoczona na Małego Prestona. Hope aż otworzyła usta, a Ariana i księżniczka przestały przeżuwać.
- Kto? - zapytałam. Chłopak wskazał ręką na drzwi wejściowe. Spojrzałam.
Rzeczywiście kłębiło się tam mnóstwo osób... tych moich frajerów, którzy od kilku dni pałali do mnie nieodwzajemnioną miłością. Zwróciłam wzrok z powrotem na mojego przyjaciela. Machnęłam ręką na gromadkę spod drzwi. Podeszli.
- Słuchajcie, musimy wprowadzić pewne zasady. Mały Preston, jako mój jedyny przyjaciel przynosi mi obiad w każdy poniedziałek. To nie podlega dyskusji. Na kolejne dni ustalimy kolejkę. Ty – pokazałam na chłopaka po lewej – przynosisz jutro. Ty – wskazałam na dziewczynę obok niego – w piątek. W piątek też ustalimy sobie kolejkę na kolejny tydzień. Nie rozpaczajcie, każdy będzie miał okazję przynieść mi obiad. A teraz spadajcie, bo jestem głodna i zła – tłum moich fanów od razu się rozproszył.
- Mały Preston, stój, ty lecisz po obiad. Na dziś nikogo nie wyznaczyłam – Lukas poszedł z moim zamówieniem. Westchnęłam głośno, czym zwróciłam na siebie uwagę siostry i jej koleżanek.
- To bycie królową to jednak jest męczące.
- Widzę, że świetnie się odnajdujesz. Nawet lepiej niż ja, a przecież od urodzenia tylko do tego jestem wychowywana – księżniczka uśmiechnęła się smutno.
- Wrodzony talent, moja droga. Wrodzony talent. - mój uśmiech był weselszy, niż Alexandry.
- Chodzisz z nami od niecałych 2 miesięcy, dołączyłaś z opóźnieniem, a cały czas jest o tobie głośno. Budzisz kontrowersje, robisz co chcesz, a i tak wszystko uchodzi ci obronną ręką. Jak ty to robisz? - blond plotkara była wyraźnie zainteresowana moim fenomenem.
- Układ planet, grawitacja, hemoglobina... Po prostu: jestem zajebista.
Bycie królową frajerów wiązało się z tym, że musiałam też rozwiązywać ich problemy, a na to nie byłam przygotowana.
- Słuchajcie – powiedziałam do mojej świty w piątkowy poranek – Przemoc i agresja to nie jest rozwiązanie dla was. Dla mnie jak najbardziej. Dlatego deleguję obowiązki i Mały Preston od dziś ustala harmonogram moich prac domowych. Nie może być tak, że się o to bijecie, no wiecie co? - Spojrzałam groźnie na dwie dziewczyny, które wczoraj poszarpały się za włosy, bo każda chciała napisać za mnie esej na angielski - Dla każdego jakiś projekt się znajdzie.
- Holly, ja wiem, że według ciebie jesteśmy przyjaciółmi...
- Oczywiście Mały Prestonie. A przyjaźń wymaga poświęceń. Jesteś w tej szkole dłużej ode mnie i lepiej wszystkich znasz, dlatego zdaję się na ciebie: ustalasz osoby odpowiedzialne za moje lekcje z historii i języków obcych. Informatykę w dalszym ciągu odrabia mój eks. Mam do niego słabość...
- Może... ktoś inny by się do tego lepiej nadawał? Na przykład ktoś, kto chciałby to robić z własnej woli?
- Ty to przecież będziesz robił z własnej woli Mały Prestonie. Bardzo zależy ci na przyjaźni ze mną, bo jestem wspaniałą osobą, a do tego mam siostrę o tak samo boskim ciele, jak moje. Jak chcesz dosiąść się do naszego stolika na stołówce, a nie rzucać jej tęskne spojrzenia z drugiego końca sali, to wiesz... Długopis w dłoń i marsz ustalać harmonogram.
Lukas zawahał się. Wizja przyglądania się z bliska Hope była dla niego bardzo kusząca.
- Przecież wiesz, że wasi bracia...
- Tym się nie przejmuj: przygłupów biorę na siebie. Ostatnio bardzo mi podpadli i jeszcze nie wymyśliłam, jak ich ukarzę, ale pracuję nad tym. Z taką przyjaciółką jak ja, jesteś bezpieczny. Wiem, co mówię.
To królowanie to jednak jest ciężkie. Miałam tylko leżeć jak żaba na liściu i być wachlowana przez poddanych, a od tygodnia cały czas rozwiązuję ich problemy i inne kwestie organizacyjne.
Cóż poradzić, wszyscy mnie kochają, a niektórzy to nawet za bardzo...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro