Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4.To, że coś się kończy, nie znaczy, że przepada na wieki Pov: Holly

- Czego chcesz? - zawołałam do Wiriana, który właśnie wbijał do mojego pokoju. Nawet nie zapukał, tylko wchodził tak o, jak do siebie.

- Cześć Holly, Ciebie też miło widzieć, u mnie wszystko w porządku, dzięki, że pytasz, a Ty? Jak się trzymasz? - zapytał nie zwracając uwagi na moje niemiłe przywitanie.

 Wyrecytował wszystko jednym tchem, zapewne wcześniej przygotował sobie jakąś przemowę w głowie. Podszedł do mojego łóżka i wziął pilot, żeby przyciszyć muzykę.

- Ej, słuchałam tego – powiedziałam podnosząc się na łokciach. Leżałam na podłodze obok łóżka, nogi miałam zgięte w kolanach i trzymałam je na łóżku, dlatego musiałam trochę się unieść, żeby zobaczyć, co robi Wirian.

- Yhym, wszyscy słuchaliśmy – powiedział od niechcenia kładąc się na moim łóżku.

Zapadła cisza. Nie taka niezręczna, po prostu nagle zrobiło się cicho. Znowu położyłam głowę na dywanie. Leżeliśmy tak przez chwilę – chłopak na moim łóżku, ja obok łóżka.

 Oboje wpatrywaliśmy się w sufit, jakby szukając tam odpowiedzi na niewypowiedziane pytania. Po chwili poczułam dłoń Wiriana na moich stopach – zaczął je delikatnie masować. 

No tak, wiedział co lubię – po każdym treningu wymuszałam na nim taki masaż, więc wiedział jak mnie podejść.

W dalszym ciągu nic nie mówiliśmy, tylko tak leżeliśmy.

-Chujowo jest, wiesz? - powiedziałam w końcu z głębokim westchnieniem, przerywając przedłużającą się ciszę.

- Wiem - odpowiedział po chwili. Nie mówił nic więcej. Czekał, aż sama będę chciała rozmawiać.

 Nie próbował pocieszać mnie na siłę, jak robili to wszyscy dookoła przez ostatnie trzy dni. Nie próbował ugłaskać mnie, nie patrzył na mnie zbolałym, niepewnym wzrokiem, nie traktował jak szklanej figurki, którą każda błahostka może uszkodzić. Dawał mi czas. Dawał mi przestrzeń. Czekał ma mnie. 

Dlatego to on był moim najlepszym przyjacielem – rozumiał mnie jak nikt inny – nawet czasami lepiej niż Hope, a już na pewno lepiej niż mama.

- Brakuje mi go – zaczęłam - Nie mogę przyzwyczaić się do tego, że nie ma go przy stole podczas kolacji, że nie czeka na moje opowieści z życia szkoły, ani że już nigdy mnie nie zapyta, jak było na treningu i czy przypadkiem Katia za bardzo mnie nie przemęcza - tu usłyszałam ciche parsknięcie z łóżka, no tak Wirian wie, jak jego mama męczy na treningach jeszcze lepiej, niż ja - Nie mogę pogodzić się z tym, że już nigdy nie zagramy razem na fortepianie, nie pójdziemy nielegalnie na policyjną strzelnicę, że nie nauczy mnie żadnych nowych chwytów samoobrony, że nawet nie zobaczy, jak będę jeździła samochodem, a przecież sam mnie uczył. Tak bardzo chciałam mu pokazać, że jestem najlepsza, że jestem taka jak on, ale on już tego kurwa nie zobaczy... - wyrzucałam z siebie słowa z prędkością karabinu.

 Po raz pierwszy od momentu, gdy dowiedziałam się o śmierci taty – po policzku popłynęła mi samotna łza. A potem to już i potok łez. Ale nie łkałam, nie wyłam. Płakałam w ciszy. Byłam twarda – tak, jak tata zawsze mnie uczył.

„Świat jest niebezpieczny dla ludzi z sercem na dłoni, dlatego musisz być silna skarbie" – mówił do mnie, gdy byłam młodsza. „Musisz opiekować się siostrą, bo Hope jest wrażliwa. To jest jej siła, ale też jej największa słabość. Ty jesteś inna – odważna, zdecydowana, wojownicza. Moja królowa amazonek. Pamiętaj, jesteś ważna i wartościowa za to, jaka jesteś, a nie za to, jaką inni chcą cię widzieć. Bądź zawsze sobą, bo wtedy jesteś najlepsza..." - pamiętam te słowa dokładnie.

Powtarzałam mu je za każdym razem, gdy coś odwaliłam w szkole i musiał przyjechać do dyrektora na dywanik. A zdarzało się to często.

 Tata zawsze był wyrozumiały – surowy, ale wyrozumiały. Nie pochwalał moich wybryków, ale też nie potępiał mnie. Raczej krytykował moje reakcje, nigdy nie mnie. Mówił, jak to ważne jest, żeby być opanowanym, że nie warto pokazywać innym swojego zdenerwowania, bo to zawsze wykorzystają.

 Dlatego starałam się panować nad emocjami. Przez te wszystkie lata robiłam postępy – od rozwrzeszczanej małolaty z napadami agresji do zimnej suki ze sporadycznymi napadami agresji. Pracowałam nad sobą, zresztą chodziłam na terapię do takiej jednej pani, która pomagała mi radzić sobie z emocjami.

 Chodziłam w tajemnicy – wiedzieli tylko rodzice. Nawet Hope nie miała o tym pojęcia – wolałam, żeby tak zostało. Te kilka dni temu w szpitalu - gdy rozwaliłam automat z jedzeniem – no cóż, to prawdziwe potwierdzenie porażki mojej terapii. Nie tak miało być. Tata nie byłby z tego zadowolony.

- Miałem taki zwyczaj z moim tatą, że wieczorem, gdy przychodził mi przeczytać bajkę, to zawsze przygotowywałem mu ciastko i mleko na szafce nocnej – zaczął cichym głosem Wirian. - Było to po to, żeby miał siłę czytać, bo zawsze wracał zmęczony po pracy i dlatego codziennie przynosiłem to ciastko i mleko do mojego pokoju, dla taty. Tego dnia, którego umarł, też wieczorem przyniosłem to do pokoju, mimo że nikt mi wtedy nie przeczytał bajki. A ciastko i mleko wykładałem jeszcze przez jakiś czas. Trudno mi się było pogodzić z tym, że już go nie ma i że to wszystko na nic. Gdy tak kładłem te rzeczy na szafce nocnej, to miałem wrażenie, że jest jak dawniej, że nic się nie zmieniło, że zatrzymam te chwile, które były wyjątkowe, bo były nasze. A potem przestałem kłaść, co więcej – nie mogłem patrzeć na ciastka i mleko, nienawidziłem świąt Bożego Narodzenia przez tę tradycję wykładania ciastek i mleka dla Mikołaja. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że to, że te chwile się skończyły, nie znaczy, że przestały być wyjątkowe. Bo takie będą zawsze. To, że coś się kończy, nie znaczy, że przepada na wieki. To istnieje. W pamięci. W sercu. We wspomnieniach. I o ile na początku jest cholernie trudno przejść nad tym do porządku, to odrzucanie i wypieranie tego nic nie da. Teraz, gdy myślę o tym naszym rytuale przed czytaniem, to nie czuję złości, czy żalu, że to się tak nagle skończyło – czuję wdzięczność, że było, że mogłem to przeżyć – dokończył.

Długo milczeliśmy. Wirian kreślił powolne koła kciukiem na moich stopach i wydawał się zamyślony. Pewnie wspominał swojego tatę. Stracił go, gdy był dużo młodszy ode mnie, więc zdziwiłam się, że pamiętał o takich drobiazgach jak ciastka i mleko do czytania książki. Widocznie było to dla niego ważne. A co było ważne dla mnie?

- Chciałabym, żeby już było normalnie. Tata nie był sentymentalny – nie chciałby, żebym płakała i zamykała się w sobie, tylko żebym żyła dalej, ruszyła. Żeby mama i Hope też ruszyły dalej. Na pewno nie chciałby, żebyśmy go nieustannie rozpamiętywały, stawiały ołtarze i nie wiem co, no gloryfikowały go - powiedziałam wreszcie to, o czym już od pogrzebu myślałam - On wiedział, że jest naszym bohaterem zawsze i wszędzie. Chciałby, żebyśmy były silne - dodałam po chwili.

- To żyj normalnie. Zrób to, co czujesz, że jest właściwe – odpowiedział Wrian.

- Kiedy próbuję, to mama i Hope zaczynają się rzucać, że nie szanuję pamięci po ojcu, że robię coś za szybko, impulsywnie, na pewno im na złość, bo przecież taka jestem: złośliwa, uparta, nieszanująca nikogo i niczego.

- One przeżywają to trochę inaczej. Pewnie chciałyby, żebyś robiła to, jak one, ale wiesz, że tu nie ma jednego wzoru. Każdy odbiera to inaczej.

- To jak mam to zrobić? Żeby jednocześnie być sobą, ale też nie drażnić osób, na których mi zależy? - zapytałam zrezygnowana.

- Powoli. Stopniowo. Impreza w piątek, to tak z grubej rury było, wiesz? - zapytał podnosząc się na łóżku. Teraz usiadł po turecku, ale dalej masował mi stopy.

- No wiem, ale nic innego mi nie przyszło do głowy, jako ta normalność – odpowiedziałam z westchnieniem.

- A nie chciałabyś pojechać na te zawody w niedzielę? Nie jako uczestnik, ale jako występ pokazowy, taki wiesz, nie do oceny, tylko dla rozrywki? W ramach powrotu do normalności? - zaproponował mój przyjaciel.

- A możemy tak?

- Tak. Z zawodów mama nas wypisała, ale jako para pokazowa, w przerwie między naradami jury możemy wystąpić – dodał.

- To tak zróbmy. Nawet nie wiesz, jak brakuje mi lodowiska – powiedziałam podnosząc się z podłogi. Usiadłam na łóżku obok chłopaka, a głowę oparłam na jego ramieniu. Wirian od razu objął mnie dłonią w talii i oparł się policzkiem na mojej głowie.

- Nawet nie wiesz, jak mi brakuje ciebie na lodowisku. Nie ma na mnie kto krzyczeć – dodał z uśmiechem. Sama też lekko się zaśmiałam.

- Cieszę się, że cię mam Wirianie, jesteś moim najlepszym przyjacielem. Jedynym. Tym na mały palec, wiesz?

- Wiem. Ty także jesteś moją jedyną, najlepszą przyjaciółką. Pomimo twoich narzekań, jęczenia, fochów, zrzędzenia, rządzenia się, gadulstwa, arogancji i braku empatii – jesteś najlepsza.

- Ooo, jak słodko – uśmiechnęłam się szeroko – wymieniłeś wszystko, co we mnie najlepsze, jak ty mnie dobrze znasz.

- Najlepiej – dodał też się śmiejąc - w końcu jesteśmy przyjaciółmi na zawsze.

- Pewnie, że na zawsze, nawet nie próbuj mi uciekać. I tak cię dogonię i zmuszę, żebyś dalej się ze mną przyjaźnił - powiedziałam zadziornie.

- Nie wątpię w to – odpowiedział.

- Że na zawsze? - zapytałam, chociaż podejrzewałam, jaka będzie odpowiedź.

- Że mnie dogonisz i zmusisz, jak ucieknę.

- A ja nie wątpię, że jednak nie uciekniesz – podniosłam głowę i spojrzałam na Wiriana. 


Co jak co, ale naszej przyjaźni byłam pewna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro