20 Dwa dni! Pov: Holly
Kolejny terapeuta. To już 3 w moim życiu. Niedługo będę ich kolekcjonowała jak jakieś pierdolone pokemony.
Kobieta była miła, ale oni wszyscy tacy są. Próbują uśpić twoją czujność, żeby wyciągnąć z ciebie całą prawdę, wywalić cię na drugą stronę – jak poszewkę od poduszki.
Rozmowa zaczęła się standardowo – przedstawiła się, zapytała, jak się do mnie zwracać, a jej mina nawet nie drgnęła, gdy powiedziałam, że najlepiej „królowo". Następnie było ble, ble, ble, wszystko zostanie między nami, ble, ble, ble.
Nie miałam dzisiaj w ogóle ochoty z nią rozmawiać, dlatego też odpowiadałam pojedynczymi słowami. Po pół godzinie skończyły jej się pytania i opuściłam gabinet, chociaż niestety nie na zawsze.
Harry dorwał mnie na korytarzu i powiedział, że przez wakacje będę miała spotkania z psychologiem 2 razy w tygodniu, a potem zobaczymy. Wkurzyłam się, ale starałam się nie pokazywać tego po sobie tak bardzo. Jeszcze się zemszczę.
Zaskoczyło mnie to, że Hope też poszła na rozmowę z psychologiem, bo niby z jakiego powodu?
To ja robię za czuba w rodzinie i lepiej niech tak zostanie.
Siostra bardzo długo siedziała w gabinecie, aż zastanawiałam się, czy tam nie wejść, ale Klaus kamienna twarz cały czas mnie pilnował, gdy Harry gdzieś poszedł i dlatego odpuściłam ten pomysł... na chwilę.
Gdy jej pobyt z terapeutą się przedłużał stwierdziłam, że nie ma bata – wbijam tam, ale ledwie podeszłam do drzwi, a ona wyszła. Zapytałam ją, co tak długo tam siedziała, ale nie była chętna do rozmowy. No dobra, też nie zamierzałam wdawać się w szczegóły, bo po co.
Rano w samochodzie wymieniłyśmy się numerami telefonów z Harrym, dlatego też teraz zadzwoniłam do niego, że Hope już wyszła. Myślałam, że poleci nam przejść na parking, bo przecież nasza niańka Klaus cały czas za nami dreptał, ale nie – Harry kazał nam czekać na siebie i dopiero jak przyszedł to poszliśmy do auta.
W drodze powrotnej do domu brat strzelił nam wykład o bezpieczeństwie i prywatności.
- Widziałem, że macie konta na portalach społecznościowych. Proszę, abyście podjęły wszelkie środki ostrożności i ograniczały widoczność tych profili tylko dla osób, które naprawdę znacie i z którymi utrzymujecie rzeczywisty kontakt – jak macie w znajomych brata kolegi kuzyna z przedszkola, bo kiedyś spotkałyście go raz na pikniku, to lepiej odpuścić sobie taką znajomość. Filtrujcie te profile. Pamiętajcie, że nie publikujemy zdjęć, które w jakikolwiek sposób naraziłyby nas na niebezpieczeństwo – nie pokazujemy, gdzie są kamery w naszym domu czy inne zabezpieczenia. Najlepiej w ogóle nie publikujcie żadnych zdjęć z domu i jego otoczenia. Gdy jesteśmy gdzieś na wycieczce nie publikujemy tego w czasie rzeczywistym, tylko najlepiej już po zwiedzaniu. Tu także chodzi o bezpieczeństwo – po co potencjalnym porywaczom dawać informację, gdzie mogą was spotkać? Nie publikujemy zdjęć obraźliwych, wulgarnych, ośmieszających: może to być wykorzystane przeciwko nam w najmniej oczekiwanym momencie. Skontaktuję was z naszym działem PR i najlepiej będzie, jeśli wszystko, co zamierzacie upubliczniać, przejdzie najpierw weryfikację naszych specjalistów. Myślałem, żeby założyć wam nowe, oficjalne profile, takie całkowicie zgodne z polityką wizerunkową naszych firm, ale to jest kwestia do przedyskutowania z ojcem. Być może nie będziecie ich potrzebowały, bo nie zostaniecie z nami aż tak długo.
Ta ostatnia część jego wypowiedzi to normalnie miód na moje serce. Niech sobie nie myślą, że dam komukolwiek prawo do szpiegowania moich mediów społecznościowych. Będę sobie publikowała to, co mi pasuje, a nie im!
- Do tej pory normalnie korzystałyśmy z portali i było dobrze, nic nam się nie stało – powiedziała Hope. Była trochę przytłoczona wielością informacji przekazywanych przez naszego starszego brata.
- Do tej pory mieszkałyście na Alasce. Teraz dołączyłyście do naszej rodziny tu – w Atlancie. Wiecie już, że nasza rodzina ma tysiące firm na całym świecie, co oczywiście wiąże się z ogromnymi zyskami... a pieniądze przyciągają niebezpieczeństwo. Do tego wasze nagłe pojawienie się na pewno wywoła wielkie zainteresowanie: na razie staramy się nie ujawniać tej informacji, ale w końcu ona wypłynie. Będziecie wtedy pod ostrzałem mediów. Niestety mamy z nimi trudne relacje, bo nasza rodzina czasami budzi kontrowersje. Dziennikarze potrafią być bezwzględni w poszukiwaniu sensacji. Nie zliczę, ile razy próbowali przedostać się na teren naszej posesji czy nachodzili mnie w biurze, a chłopaków w szkole. Gdyby udało się wysłać was gdzieś do szkoły z internatem, to może zachowałybyście anonimowość. Jeśli jednak miałybyście zostać z nami, to zastanawialiśmy się, czy chcemy, żebyście od sierpnia poszły do szkoły z chłopakami, czy lepiej zostawić was na edukacji domowej, jak Hattie. Decyzja jeszcze nie została podjęta. To wszystko o czym wam mówię nie jest po to, żeby was dręczyć, zamykać, czy ograniczać. To wszystko jest dla waszego bezpieczeństwa. Nie chcielibyśmy, żeby ktoś was porwał, by wymusić okup, czy skrzywdził w inny sposób, ale tam, gdzie w grę wchodzą pieniądze, to ludzie nie mają skrupułów. Nasza rodzina stara się mieć dobre układy z innymi partnerami biznesowymi, ale zawsze może znaleźć się ktoś niezadowolony czy próbujący ugrać coś dla siebie. - Harry zacisnął szczękę i zamyślił się na chwilę. - Kupiłem wam nowe telefony z nowymi numerami, zastrzeżonymi. Prosiłbym, żebyście używały tylko ich i podały te numery tylko ważnym dla was osobom. Niestety wasze obecne numery nie są w żaden sposób zabezpieczone i byle pismak czy inny świr będzie w stanie je dostać i was dręczyć. A na to nie pozwolimy.
Nawet mnie trochę przestraszyły te słowa. Cała sytuacja wydawała się surrealistyczna. Dlaczego tak bardzo trzeba się ograniczać? Dlaczego nie możemy żyć zwyczajnie, jak do tej pory?
Jaka kurwa edukacja domowa? Nie zamierzam całymi dniami siedzieć zamknięta w ich pałacu...
Nic dziwnego, że Hattie była taka dzika, jak cały czas trzymali ją w zamknięciu... Ciekawe, czy spotykała się z jakimikolwiek dziećmi, czy tylko przygłupy cały czas jej towarzyszyły?
Zasłoniłam oczy, gdy podjeżdżaliśmy pod rezydencję – nie chciałam zobaczyć jebanego łosia. Harry poinformował nas, że obiad będzie za kilka godzin, więc wykorzystałam ten czas na nicnierobienie i długą rozmowę z Wirianem. Tak masakrycznie za nim tęskniłam, że to było wręcz nie do opisania.
Na obiedzie byłyśmy tylko my, Harry i Hattie. Harvey i Haiden mieli zjeść na mieście, a ojciec w biurze – tym razem nie domowym, ale tym prawdziwym, w firmie.
- Chłopaki mogą jadać na mieście? To bezpieczne? Nikt ich nie otruje, ani nie strzeli im kompromitującego zdjęcia, gdy przełykają? - powiedziałam z, mam nadzieję, słyszalną drwiną w głosie.
- Są przyzwyczajeni do takiego życia od urodzenia. Nigdzie nie chodzą bez ochroniarza. Jedzą w zaufanych miejscach. Wiedzą, jak sobie radzić, gdy ktoś narusza ich prywatność.
- Po szkole też tupta za nimi ochroniarz? Nie wygląda to durnie? - kontynuowałam.
- Chodzą do elitarnej, prywatnej i bardzo bezpiecznej szkoły. Ochroniarz im towarzyszy, ale zostaje na zewnątrz budynku. Po szkole chodzą sami, chyba, że sytuacja tego wymaga i ochroniarz jest konieczny – wtedy reaguje.
- To wszystko... to dla mnie jest dziwne. Nie mogę sobie tego wyobrazić, że tak naprawdę cały czas ktoś za mną chodzi, że nie mogę zrobić zdjęcia na Instagrama, tylko muszę zastanawiać się, czy przypadkiem nie widać tam czegoś nieodpowiedniego... że nie mogę ufać ludziom, że cały czas jestem obserwowana... no nie potrafię – Hope mówiła bez ładu i składu, ale wyraziła to, co obie myślałyśmy.
- Z biegiem czasu wszystkiego się nauczysz. Nauczycie. Do obecności ochrony można się przyzwyczaić – po jakimś czasie nawet się ich nie zauważa. Z portalami społecznościowymi... no cóż. Lepiej ich nie mieć. Chłopcy mają, ale tylko do obserwowania innych, sami nic nie publikują, a jeśli już, to mamy od tego ludzi, którzy oceniają, czy dany materiał nadaje się do udostępnienia. Co do ludzi... niestety sam wielokrotnie sparzyłem się na bardzo obiecujących relacjach. Obecnie ufam tylko najbliższym, a moi najbliżsi to rodzina. Tylko przy nich jestem pewien, że mogę być sobą.
- Czy naprawdę nie byłoby lepiej, gdybyśmy wróciły do swojego życia? Z dala od tych wszystkich niebezpieczeństw, które są tutaj? Na Alasce było nam dobrze – byłyśmy bezpieczne. Nikt nigdy nie zrobił nam krzywdy, mogłyśmy żyć sobie spokojnie. To co nam mówisz jest straszne... Ja... Ja nie dam rady tak żyć – Hope prawie się rozpłakała. Harry wyciągnął rękę i położył na jej ramieniu – chciał ją pocieszyć. Byłam zaskoczona takim gestem z jego strony.
- W tym momencie już nic nie da się zrobić. Wasze istnienie przez bardzo długi czas było tajemnicą dla zewnętrznego świata, choć czasami ktoś węszył. Wasi rodzice dbali o prywatność i dlatego mogłyście spokojnie żyć. My też będziemy się starali zrobimy wszystko, żeby wasze życie tu było jak najbardziej normalne. Na odległość nie bylibyśmy w stanie zapewnić wam takiej ochrony. Nie możemy ryzykować, że cokolwiek się wam stanie. Zawsze istnieje ryzyko, że w momencie waszego pojawienia się w Atlancie, czy choćby dziś w szpitalu zostało to zauważone przez kogoś, kto zacznie węszyć. Przypuśćmy, że wrócicie do swojego domu, pod opiekę przyjaciółki, ale dziennikarze was wyśledzą i zaczną nachodzić, robić zdjęcia, naruszać nie tylko waszą prywatność, ale i waszych znajomych. Będą szukać sensacji i grzebać w waszej przeszłości. Robić zdjęcia w szpitalu i publikować je z często wyssanymi z palca bredniami. Tu na to nie pozwolimy: mamy cały sztab adwokatów i bardzo filtrujemy, co pojawia się o nas w mediach, choć oczywiście czasami jakieś pismo niższych lotów napisze coś krytycznego, ale to sporadyczne akcje. Za dziennikarzami mogliby pójść inni: osoby, które chciałyby was skrzywdzić, albo i tych waszych przyjaciół. Ochrona na odległość jest bardzo ryzykowna, a tata nie chce, żeby cokolwiek się wam stało. Może wydawać się wam inaczej, ale zależy mu na was, tak jak i na pozostałych dzieciach.
Harry zamilkł w zamyśleniu, a i my nie wiedziałyśmy, jak to skomentować.
- Chciałbym was przeprosić za niezbyt miłe przyjęcie. Uległem chłopakom i ich sugestiom, co nie było sprawiedliwe. Nie powinienem pozwolić im na obrażanie was, w końcu cała ta sytuacja jest trudna, ale niezawiniona. Nie zachowałem się tak, jak powinienem – spojrzał na nas uważnie, a ja tylko kiwnęłam mu głową.
Hope też nie rwała się do odpowiadania. Ogólnie była strasznie spięta podczas tego obiadu: z rozmysłem chwytała sztućce, przekładała je w dłoniach, jakby zastanawiała się, jak ich używać, co było dziwne. Ze strachem spoglądała, iż podwinęłam jedną nogę pod siebie i tak siedziałam na krześle. Jakby nagle zaczęło jej to przeszkadzać. Dziwne.
Dopiero po obiedzie, gdy poszłam do pokoju siostry (zasłoniła wcześniej okna), pozwoliłyśmy sobie na szczere skomentowanie dzisiejszych rewelacji.
- Nie wyobrażam sobie, jak tak można żyć? Cały czas pod kontrolą... To jest kurwa, chore... - powiedziałam rozkładając się na łóżku bliźniaczki. Chciałam wywalić pchlarza na podłogę, ale Hope nie pozwoliła.
- Myślałam, że jak ktoś jest bogaty, to może wszystko robić. A oni są jeszcze bardziej ograniczeni, niż my. Teraz to będę się bała wychodzić za podwórko, bo jak jakiś świr będzie chciał mnie porwać dla okupu...
- Nikt cię nie porwie, spokojnie. Nie pozwolę na to. Zajebię każdego świra.
Hope westchnęła, ale też uśmiechnęła się.
- Dobrze, że ciebie mam. W innym przypadku chyba oszalałabym ze stresu. Wszystko tak mnie przeraża.
- Mnie wszystko wkurwia. Nie rozumiem niektórych rzeczy i wkurwia mnie to jeszcze bardziej. - Obie zamilkłyśmy na dłuższą chwilę – każda pogrążona w swoich myślach.
- Harry wydaje się w porządku. Wczoraj mnie trochę przeraził, ale z nich wszystkich jest taki najbardziej opanowany i nawet trochę miły. Chociaż czasami mnie zaskakuje, gdy pojawia się tak nagle znikąd.
- Jakby miał pelerynę niewidkę, nie? Normalnie Harry Potter... Czekaj... - zamyśliłam się na chwilę - Zajebista ksywka! Będę tak na niego mówiła – zaśmiałam się dumna ze swojej pomysłowości, normalnie big brain. Hope też zaczęła się śmiać.
- Jak rozmawiało ci się z psychologiem? - zapytała mnie po chwili.
- Chujowo. Mam dość terapeutów i ich udawanego zainteresowania. Od 2 lat im się uzewnętrzniam i tak nic to nie daje – powiedziałam, zanim ugryzłam się w język. Przecież Hope nie wie...
- Od 2 lat? Ale jak to?... Holly?
Westchnęłam ciężko. Chwila prawdy.
- Tak od 2 lat. Nikt o tym nie wiedział – nawet Wirian. Chodziłam na terapię z powodu mojego zachowania w szkole. Napady agresji i takie tam. Było to częścią umowy pomiędzy mną, a rodzicami – ja chodzę na terapię, oni nikomu nie mówią.
Hope musiała to przetrawić, bo przez moment nic nie mówiła.
- Myślę, że coś ci to dało, bo 2 lata temu byłaś okropna – wszyscy w szkole się ciebie bali! Cały czas kogoś zaczepiałaś. Ostatnio trochę się uspokoiłaś – dalej się ciebie bali, ale teraz przynajmniej dało się z tobą posiedzieć, pożartować nawet...
- Weź mi tu nie wyjeżdżaj z żartami, ja nie mam poczucia humoru – rzuciłam w nią poduszką. Siostra złapała za nią i odrzuciła mi. Zaczęłyśmy regularną wojnę – nawet kot zwiał do łazienki. Na łóżku Hope leżał milion poduszek, także chwilę szalałyśmy. Gdy skończyłyśmy walczyć i siostra sprzątała swoje poduszki, spojrzałam w kąt, gdzie jeszcze rano stały walizki. Teraz ich nie było.
- Wyniosłaś walizki do garderoby? - zapytałam.
- Yhym... - wymruczała, nie przestając sprzątać. I nie patrząc mi w oczy...
- Hope? Tylko je wyniosłaś? - nie poczekałam na odpowiedź, bo zerwałam się i pobiegłam do garderoby. No tak... wieszaki zajęte, szafeczki uzupełnione... - Ty się rozpakowałaś! Przecież miałaś tego nie robić! - krzyknęłam z wielkim oburzeniem w głosie.
- Holly! Od wczoraj cały czas mówią nam, że nas stąd nie puszczą. Jeszcze ta cała ochrona i prywatność... My się stąd nie wyprowadzimy! Dzisiaj po rozmowie z psychologiem stwierdziłam, że... chcę w końcu spokoju. Nawet nie miałam czasu na przemyślenie sytuacji po wypadku mamy i pogodzeniu się z tym, że może nigdy się nie obudzi, bo zaraz wyszła przeprowadzka, nowa rodzina i to wszystko! A ja chcę po prostu spokoju, chcę wszystko poukładać sobie, a jak mam to zrobić, gdy dookoła mnie jest bałagan!
- Jesteś słaba i dajesz się manipulować jebanemu psychologowi! Dwa dni! Jesteśmy tu dwa dni, a ty już wymiękasz? Mam plan, potrzebuję tylko trochę czasu, tak ich wkurzę, że sami nas odwiozą na Alaskę! A mama się jeszcze obudzi! Zobaczysz!– praktycznie krzyczałam.
- Holly... Daruj sobie te swoje plany... Pogódź się po prostu z tym... - Hope brzmiała na zrezygnowaną, ale to mnie jeszcze bardziej nakręcało w mojej złości.
- Nie pogodzę się z tym! Będę walczyła o powrót do domu! Nie sprzedam się za telefony i inne bajery! Żal mi ciebie! Tak łatwo dajesz zamydlić sobie oczy pieniędzmi. To nie nasze miejsce! Nasze miejsce jest z mamą! Tylko ona się liczy, rozumiesz! - ruszyłam do drzwi, nie chciałam być z nią w jednym pokoju.
Wybiegając na korytarz prawie wpadłam na Harrego. No tak – peleryna niewidka u niego nie zawodziła. Chyba chciał mi coś powiedzieć, ale trzasnęłam drzwiami od swojego pokoju nawet się nie oglądając. W głowie cały czas kotłowała mi się jedna myśl: Jak ona mogła tak łatwo się poddać?...
No jak?...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro