rozdział 28
Przepraszam że długo nic nie dodawałam ale rodzice zabrali mi kompa. Wybaczcie.
Dedykuję ten rozdział mojemu najlepszemu przyjacielowi któremu bardzo dziękuję że zawsze jest przy mnie.
_____________
Nie czułam nic, pustkę.
Otworzyłam moje zmęczone powieki które w tym momencie ważyły dla mnie chyba z tonę. Oślepiła mnie przerażająca biel pokoju. Szybko zamknęłam oczy. Otworzyłam je ponownie, powoli przyzwyczajałam wzrok do światła. Zaczęłam rozglądać się po pokoju, byłam podłączona do różnych aparatur. Miałam również podłączoną kroplówkę. Moją uwagę przykuła najmłodsza siostra Irwina która spała sobie w fotelu na końcu sali.
- Mia. - Powiedziałam lekko zachrypniętym głosem.
Jak na zawołanie dziewczyna się obudziła. Przeciągła się, po chwili wstała. Wzięła krzesło i usiadła obok mnie. Patrzyłam jej w oczy w których widziałam ból.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi że miałam być ciocią - Wybuchła nie pohamowanym płaczem.
- Mii, o czym ty teraz mówisz ?
- O tym że byłaś w ciąży.
- Ja nie byłam w ciąży.
- Owszem byłaś.
Po moich policzkach poleciały słone łzy. Nie mogłam uwierzyć że straciłam dziecko o którym istnieniu nie miałam pojęcia.
- Gdzie jest Luke ? - Zapytałam z bólem w głosie.
- Artemida, Luke zginął w Iraku. Dostałam list informujący o tym. Dlatego tu się znalazłaś, zemdlałaś z powodu emocji. To z kolei źle wpłynęło na twoje dziecko. Bardzo mi przykro.
Obie płakałyśmy. Wszystkie utracone wspomnienia wróciły. Nie mogłam uwierzyć że mój Lukey zginął. Wciąż wierzyłam że żyje.
Po tygodniu wypisali mnie z szpitala. Miałam dosyć bieli. Wróciłam do domu, naszego domu. Najbliższe miesiące spędziłam rozmyślając na tym wszystkim. Praktycznie nie wychodziłam. Dziewczyny czasami mnie odwiedzały, widziałam że było im trudno ale jakoś dawały radę. Najczęstszym gościem była Mia którą obiecałam pilnować.
Postanowiłam jedno wyjście że zgłoszę się jako pielęgniarka do Iraku, postaram odszukać Luka bo wierzę że on żyje i że wcale nie umarł. Spędziłam dwu tygodniowy kurs na temat wszystkiego. Pożegnałam się z dziewczynami, poprosiłam Melodii żeby to ona teraz pilnowała Mii.
Wyruszyłam razem z innymi do Iraku.
Byłam właśnie w jednym z naszych namiotów. Z daleka można było słyszeć wybuchy, strzelaninę oraz konanie żołnierzy.
- Szybko !!!! Bardzo pilna amputacja ręki. - Zawołała jedna z pielęgniarek.
Udałam się z nią do wykonywania zabiegu. Znieczuliłyśmy i zdezynfekowałyśmy. Przyszła kolej na najtrudniejsze zadanie, mianowicie odcinanie piłą. Niestety na wojnie tak bywa. Żołnierz mimo znieczulenia i tak darł się na całe gardło.
Pytałam każdego kto cokolwiek może wiedzieć o Luku, Ashtonie, Michaela oraz Caluma. Lecz na próżno.
Po wieczór zbieraliśmy obozowisko i wyruszaliśmy dalej.
Wszędzie na ziemi leżeli martwi ludzie. Był to bardzo straszny widok. Miałam powoli dość tego wszystkiego ale wiedziałam że nie mogę się poddać.
Rozbiliśmy już z kolejna obozowisko.
Przechadzałam się między żołnierzami. Sprawdzając ich stan. Moją uwagę przykuł pewien mężczyzna.
Podeszłam bliżej.
Tym kimś okazał się..........
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro