12. HOW TO TRICK A TRICKSTER.
— Słowo daję, jeśli nie zajmiesz mi zaraz głowy swoim życiem miłosnym, puszczę pawia na twoje nowiuśkie Jordany.
Marco chyba wziął moją groźbę na poważnie, bo odsunął się, niemal wtapiając w ścianę autobusu i wychylił głowę przez ramę.
Wszechświat stwierdził najwidoczniej, że mało miałam dotychczas stresu, bo, gdyby dodatkowy lot samolotem przyprawił mnie o zbyt małą liczbę siwych włosów, dołożył do tego piękny, piętrowy autobus.
PIĘTROWY autobus. Przecież to gorsze niż helikopter.
— Weź, jeszcze wypadniesz. — Pociągnęłam go z powrotem za kaptur bluzy. — Ale serio, nawet nie próbuj się wykręcać. Mnie zawsze ciągniesz za jęzor, teraz twoja kolej.
Mulat przewrócił oczami i wydął usta, jak zawsze, gdy uwierało go, że mam rację. A miałam. I o sporo.
— Boże no, nie ma o czym gadać. — Założył ręce na piersiach, osuwając się na siedzeniu w dół do tego stopnia, że prawie zamiatał tyłkiem po ziemi. — Zoe i tak nie zwraca na mnie uwagi, a Nick... — zatrzymał się na chwilę, chyba nie będąc pewnym, jak ma to ubrać w słowa. — Nie byłem nigdy z facetem, Lo. Wiem, że mi się podobają, bo na widok Johna Snowa z Gry o Tron ślina cieknie mi po pysku, ale na razie wiązałem się z samymi laskami. I to... Dziwne, gdy czuję się taki bezbronny. Czasem robię się przy nim bardziej niezdarny niż Parker przy tobie.
Parsknęłam na wzmiankę o Peterze i skinęłam głową. Racja, czasem naprawdę była z niego kaleka.
Ale nie wiedziałam, co mogę powiedzieć Jenkinsowi. Zwykle to on był tym bardziej... ogarniętym. Nie potrzebował rad, przynajmniej nie ode mnie. Nawet, jeśli coś mu w życiu nie szło, radził sobie z tym sam, mi opowiadając o wszystkim dopiero, kiedy zdążył się z tym już uporać.
No i Marco się tak nie przejmował. Nie obchodziły go takie błahostki jak motyle w brzuchu, czy głupie, niewinne uśmiechy. To ja nadinterpretowałam każdy gest. On po prostu cieszył się chwilą.
— Gadałeś z nim o tym? — zapytałam, ściągając brwi. Mulat zerknął na mnie krótko i zacisnął usta, zębami skubiąc dolną wargę.
— Powiedział, że mnie lubi. — Westchnął ciężko. — A potem, że mam się zastanowić, czy to na pewno strach przed czymś nowym, czy to, że czuję coś do kogoś innego.
Przełknęłam cicho ślinę.
— A lubisz?
Kiedy spojrzeniem uciekł w stronę śmiejącej się kilka miejsc dalej Zoe, miałam wrażenie, że zaszkliły mu się oczy. On też się zaraz zaśmiał, cicho i ładnie, jakby widok zadowolonej Stevens sprawiał mu najczystszy rodzaj radości i oparł głowę o ścianę autobusu.
— Bardziej, niż myślałem, że potrafię.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. I oboje chyba nie potrafiliśmy uwierzyć w to, co właśnie powiedział.
— Ona jest po prostu taka... — Marco pokręcił głową, jakby miało mu to pomóc w znalezieniu odpowiedniego określenia. — Tak opiekuńcza i bezinteresowna, i zawsze mówi takie mądre rzeczy, i ja... ja sam nie wiem. Przy niej czuję się po prostu spokojny. Jakbym był w domu.
Westchnęłam, przez krótką sekundę dosłownie krztusząc się powietrzem. Nie chodziło tylko o jego słowa, ale o wyraz twarzy, o to głupio zakochane spojrzenie i tę bezsilność w jego głosie.
Marcel Jenkins zakochał się tylko raz. I było to najpiękniejsze i najbardziej bolesne przeżycie w całym jego osiemnastoletnim życiu.
Bo Rowan złamała mu serce nie tylko wtedy, kiedy zdradziła go na imprezie bliźniaków Grinch — łamała mu je każdego kolejnego dnia, uśmiechając się i rozmawiając z nim jak ze zwykłym kumplem. A on sobie na to pozwalał, bo jak mógłby przecież stracić kogoś takiego jak ona?
I tak naprawdę, otrząsnął się dopiero, kiedy po bipie Gilles pokazała mu świecący pierścionek. Albo może nawet długo później.
— Ale to i tak bez znaczenia, bo ona widzi we mnie jedynie kumpla.
Bolało mnie, że nie wiedziałam, jak mu pomóc. Kochałam tego palanta prawie tak mocno, jak kochałam Neda i serce mi się krajało, gdy nie potrafiłam naprawić mu życia. Bo Marco na to zasługiwał. Był głupi i impulsywny, i miał naprawdę okropne poczucie humoru, ale miał najszczersze serce, jakie kiedykolwiek znałam.
Bo jeśli Marcel Jenkins kochał, kochał całym sobą. Żarliwie i bezinteresownie, żądając w zamian jedynie szczęścia tej drugiej osoby.
Wiem, bo miałam zaszczyt doświadczać tej miłości codziennie.
— A powiedziała ci to? — rzuciłam w końcu, obracając się na siedzeniu tak, żeby nie musieć skręcać karku. — Marco, nie możesz oczekiwać, że Zoe też się w tobie zakocha, jeśli nie dasz jej szansy. Chcesz, przygotuj grunt. Pokaż jej, jak bardzo ważna dla ciebie jest. Ale musisz jej powiedzieć. Bo cię to w końcu zniszczy. — Złapałam dłonią jego dłoń i mocno ją ścisnęłam. — Jeśli nie wyjdzie, trudno. Ale, uwierz, nawet jeśli, lepiej zamknąć ten rozdział w porządny sposób.
Marco spojrzał najpierw na nasze splecione dłonie, a potem na mnie, z ustami lekko rozchylonymi i dezorientacją w oczach. Ale potem się uśmiechnął. Tak ładnie i tak ciepło, że poczułam się dumna, dodając mu tej potrzebnej otuchy.
— IQ masz niby słabe, a gadasz jak zawodowy mędrzec — zaśmiał się mulat, żeby zaraz potem nachylić się bliżej mnie i pocałować mnie w czoło. — Cieszę się, że blipnąłem z tobą.
— Tak, też mnie to cieszy — parsknęłam. — Dobra, ale na co ty czekasz?
Jenkins zerknął na mnie zdezorientowany, ściągając brwi tak, że zrobiła mu się taka śmieszna fałdka. Mówiłam, że się spasł.
— Czekaj, ale że mam do niej iść teraz? — zapytał, robiąc wielkie oczy i mało nie zamiatając szczęką po ziemi. — Nie, nie ma mowy, nie jestem na to przygotowany.
— Ja też nie byłam przygotowana, żeby na balu lizać się z Parkerem, a patrz co z tego wyszło.
Chłopak wbił we mnie srogie spojrzenie, jakby chciał mi tym coś niemo przekazać, a ja w odpowiedzi jedynie się ładnie uśmiechnęłam. Ale taka prawda. Gdybym nie zrobiła pierwszego kroku, dalej tkwilibyśmy w takim błędnym kole.
Albo coś by zjebał. Jak na przykład wczoraj.
— Nie mam czegoś między zębami? — zagaił Marco, szczerząc się, żebym mogła go dokładnie obejrzeć. Jasne, że nie miał. On i jakakolwiek skaza w uzębieniu to jak Thor bez młota. A nie... On chyba już nie ma młota. — A włosy w porządku?
— Wyglądasz pięknie, już nie panikuj. — Przewróciłam oczami, cicho parskając. — No. Idź i bierz ją, tygrysie.
Marco wstał i przecisnął się między moimi nogami, i zdążyłam go pociągnąć z powrotem na miejsce dosłownie sekundę przed tym, jak stała się największa katastrofa w całym moim życiu.
— Albo czekaj, weźmiesz ją później.
Jenkins ściągnął brwi i powiódł wzrokiem tak, gdzie jeszcze przed chwilą patrzyłam ja.
— Od kiedy masz na pieńku z MJ?
Zacisnęłam usta.
Michelle chyba czekała, aż Marco sobie pójdzie, bo gdy tylko go zatrzymałam, ta też stanęła w miejscu. Ale najwidoczniej nie miała zamiaru czekać. Bo nie minęła sekunda, gdy znów ruszyła w naszym kierunku.
— Nie mam — rzuciłam. Nie przekonało go to. — Oj no, bo wczoraj była z Peterem na moście Karola, po tym jak się pokłóciliśmy. I nic mi nie powiedziała.
— I co, włączyła ci się zazdrość, czy jak, bo nie ogarniam?
Zgromiłam go spojrzeniem.
— To babskie sprawy, i tak nie zrozumiesz.
Chłopak parsknął i pokręcił głową, żeby zaraz potem potargać dłonią moje, i tak już okropnie wyglądające, włosy. I sobie poszedł. Tak po prostu. Po tym wszystkim, co ja dla niego dzisiaj zrobiłam.
Marcelu Jenkinsie, pewnego pięknego dnia spłoniesz w piekle.
— Hej — rzuciła Michelle. — Możemy pogadać?
Zacisnęłam mocniej powieki i wzięłam głęboki oddech, żeby się niepotrzebnie nie denerwować.
Nic ci nie zrobiła, Lo. Nie miała zamiaru odbić ci faceta, nie dramatyzuj. A nawet jeśli, frajer i tak miał problemy z myśleniem i oddawał super zaawansowaną broń facetom w durszlakach, nic straconego.
— Coś się stało? — zapytałam.
— Ty mi powiedz.
Nie odezwałam się, gdy Michelle prześlizgnęła się między moimi nogami, żeby usiąść na miejscu Marco. Nawet na nią nie spojrzałam. Byłam oazą spokoju i oazą spokoju chciałam pozostać, ale jej obecność działała na mnie tak, jakby moi mnisi dla jaj urządzili sobie zawody w strzelaniu karabinem.
— Lorien — ciągnęła spokojnym głosem Jones. — Porozmawiaj ze mną, proszę.
Znów westchnęłam, tym razem zmuszając się, żeby na nią spojrzeć. I to był błąd. Bo moi mnisi właśnie rozjebali połowę oazy.
— Porozmawiać? — żachnęłam się. — Teraz chcesz rozmawiać? Dobrze, więc może mi powiesz, co, do cholery, robiłaś wczoraj z Peterem, co? — Zacisnęłam ręce w pięści i poruszyłam się kilka razy na siedzeniu, mało z niego nie zlatując. Boże uchowaj, jeszcze bym przypadkiem wypadła przez okno. — O to ci od początku chodziło? Chciałaś zbliżyć się do mnie, żeby go bliżej poznać, czy co? A ja też głupia, zamiast się od razu domyślić, wzięłam cię za przyjaciółkę. Nawet, kiedy tak dziwnie się przy mnie zachowywałaś.
Nie mam bladego pojęcia, jakiej reakcji oczekiwałam od MJ. Ale wiem, że nie była nią cisza. A tyle właśnie dostałam w odpowiedzi, kiedy skończyłam.
Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną, ale nie tak, jakby się tego nie spodziewała. Zamrugała parę razy, bo, jak zgaduję, pewnie parę razy naplułam jej w oko i wyprostowała się, żeby zaraz potem znów nachylić bliżej mnie.
Ale nagle zagrzmiało. I tak głośno, że aż podskoczyłam.
W Londynie chyba z reguły jest wietrznie, ale żeby aż tak? Chwila... Czy ja widzę zielone iskry?
Zerknęłam na MJ, która rozejrzała się po niebie, cicho przełykając ślinę.
— Słuchaj Lorka, jedyne, co chciałam od Parkera, to wiedzieć, czy jest Spider-Manem — powiedziała szybko, trochę nerwowo i z takim wyrzutem, że aż wryło mnie w plastik. — Podejrzewałam go o to jeszcze zanim się spiknęliście, a to, że dzięki przyjaźnieniu się z tobą mogłam mu się bliżej przyjrzeć, było jedynie miłym dodatkiem. A dziwnie się zachowywałam, bo nie wiedziałam, czy wiesz. — Znów spojrzała w niebo. Dobra, to nie wróżyło nic dobrego. — Dlatego poszłam z nim na ten most. A on, Bóg jeden wie czemu, też sobie ubzdurał, że się w nim podkochuję, i chciał mi powiedzieć, że nic z tego nie będzie, bo wciąż kocha ciebie. A potem upuściłam ten projektor i wszystko się pokomplikowało i on kazał ci nic...
Mulatka nagle zamilkła, usta zakrywając ręką, a mi moment zajęło, żeby przetworzyć wszystkie informacje.
— Mi co? — zapytałam, szybciej mrugając i wwierciłam w nią wyczekujące spojrzenie.
— Peter mnie zabije — szepnęła do siebie.
— Nie, jeśli ja zrobię to pierwsza.
Ale, szczerze powiedziawszy, kiedy zobaczyłam widok stumetrowego potwora, wynurzającego się nagle z Tamizy, nie miałam już ochoty na żadne morderstwa. Właściwie, jedyne na co miałam ochotę, to wiać gdzie pieprz rośnie.
MJ odwróciła się za siebie, chyba zaalarmowana moim nabierającym na panice wzrokiem i, jakby miała to już wyćwiczone, zakryła mi usta ręką. Dostanę zawału. Jak nic tu padnę, i to tym razem tak na amen, no Boże kochany.
— Ale jak to kierowca zniknął? — krzyknął Flash, podnosząc się gwałtownie ze swojego siedzenia.
Że co? Że kierowca, że on...?
Niedobrze mi. I słabo. I wszystko naraz.
Cały autobus wpadł w panikę, wszyscy zaczęli krzyczeć i się na siebie drzeć, a ja stałam jak ta głupia, przerażonym spojrzeniem błądząc od mulatki do potwora, bez możliwości wydarcia się na całe gardło.
Brak kierowcy. Kraken na dwunastej. Zapowiada się ciekawe południe.
— Dobra, Lo, teraz musisz mnie uważnie posłuchać — powiedziała brunetka, tak spokojnie i wolno, jakby rozmawiała z dzieckiem. Chyba ośliniłam jej rękę. — To nie jest prawdziwe.
Jakie nieprawdziwe? Czy ona widziała, jak ten stwór właśnie rozwalił połowę Tower Bridge?
O w mordę, ten potwór właśnie rozwalił połowę Tower Bridge.
Jak my tu przecież zginiemy.
— Michelle! — krzyknął ktoś z tyłu, więc dziewczyna spojrzała za mnie, żeby zaraz potem skinąć głową. Wciąż trzymała mi dłoń na ustach, co było właściwie dobrym rozwiązaniem. Gdyby ją zdjęła, mogłaby się włączyć bardzo głośna syrena. — Jak to jest w ogóle możliwe?
Zerknęłam w bok, poznając głos brata i podskoczyłam, zaalarmowana kolejnym rykiem wodnego potwora.
W skali od jednego do dziesięciu, na jakiego mazgaja wyjdę, jak zaraz zacznę ryczeć?
W końcu Michelle zdjęła rękę i zerknęła na mnie, jakby bała się, że zacznę wrzeszczeć. I prawidłowo. Bo miałam ochotę ich wszystkich zakrzyczeć na śmierć.
— Co tu się dzieje, do jasnej cholery?! — Zatrząsnęłam się, paluchem celując w równie spanikowanego Neda. — Mów, co ten Pająk znów zmalował, bo jak nie...
— To nie jego wina! — krzyknęła MJ.
— Właśnie! — zawtórował Leeds. Spojrzałam na niego groźnie, a ten przełknął ślinę, uciekając wzrokiem w stronę katastrofołaka. Ale ja byłam chyba jednak mniej przerażająca. — No dobra, ten Berlin to była ściema. Okazało się, że Mysterio to zwyrol i zabrał Peterowi oksy, żeby przejąć władzę nad światem, czy coś. A te tam to tylko projekcje, które uzyskuje dzięki projektorom, jak ten, który zakosiła z festiwalu MJ. No i Peter pojechał do Berlina, żeby powiedzieć o wszystkim panu Fury'emu, ale chyba coś mu się wyszło.
Chwila. Chwila, kurwa, chwila — czyli że Peter poleciał sam i bez żadnego wsparcia w paszczę złodupcowego lwa? Czy ten chłopak jest w ogóle poważny?
— I nic nie mówiłeś?! — Pacnęłam brata w ramię.
— Bo wiedziałem, że będziesz krzyczeć!
— Peter prosił, żeby cię nie narażać — zawtórowała Leedsowi Jones.
Nadęłam policzki. Tego było za dużo. Dużo za dużo.
— Ja zaraz gnoja narażę.
Pewnie krzyczałabym na nich dalej, stojąc pośrodku oka cyklonu — bo przecież kto mi zabroni? — ale kiedy podbiegł do nas zaaferowany Nick, musiałam przymknąć jadaczkę i nie palnąć niczego, co byłoby związane z Pajęczakiem. A tylko o takie rzeczy miałam zamiar na razie drzeć pysk.
— Co wy, ludzie?! — zawołał blondyn. — Nie słyszeliście Harringtona?
Rozejrzałam się dookoła, dopiero teraz zauważając, jak wszyscy biegną szybko na dół autobusu. Znów zrobiło mi się niedobrze. Chyba zaraz puszczę pawia.
— Dzieciaki, dawać, już! — zawołał zaraz wspomniany nauczyciel i złapał się mocniej barierki, kiedy samochodem mocniej zatrzasnęło.
Przełknęłam ślinę, cicho piszcząc. Świetnie, czyli co, kolejne turbulencje?
— Nie wiem jak wy, ale ja stąd spierdalam — mruknęłam, zanim zdążyłam wypruć prosto w stronę nauczyciela.
Ned i Michelle chyba podzielali mój plan, bo pobiegli zaraz za mną, wlokąc za sobą dodatkowo Freemana. Mówiłam, że fajki go w końcu zabiją.
A jeśli nie mówiłam, na pewno to sobie pomyślałam.
Po schodach praktycznie przeskoczyłam, kilka razy po drodze się potykając i przechodząc codzienny zawał. Zemrę kiedyś faktycznie na serce, i nikt nie wmówi, że to będzie wina kofeiny.
Przedreptałam prędko na jezdnię, dając Michelle pociągnąć się za rękę i znów podskoczyłam, kiedy kolejny piorun uderzył kilka metrów za nami. Wodniak pożarł nam autokar.
Jak przecież tam były moje rzeczy.
— Ale Peter go zabił! — krzyknęłam, przebierając szybciej nogami, żeby dorównać tempa Jones, a Kraken znów zaryczał.
A nie. To nie Kraken. To jego smoczy kolega.
Na wszystkie bóstwa wszystkich wszechświatów, co ja wam, do kurwy, zrobiłam?
— Oni nie są prawdziwi! — odpowiedziała równie głośno mulatka.
Smoczek znów wydarł ryja.
— No dla mnie to są nawet za bardzo.
Tym razem to Wodniak postanowił zainterweniować i zdemolował chodnik przy nadbrzeżu, którym uciekaliśmy. Michelle pociągnęła mnie mocniej za rękę, a ja uderzyłam stopą w kamień, próbując ogarnąć szopę na swojej głowie. Musiałam związać włosy. I to najlepiej migiem.
— Dzieciaki, za mną!
Odgarnęłam swoją upośledzoną grzywkę i rozejrzałam się, szukając pana Harringtona. Nie mam bladego pojęcia, czy tunel, którym pobiegł, nie prowadził do jakichś wakacyjnych lochów na świeżym powietrzu, ale już lepsze to, niż zjedzenie przez potwora o idiotycznej nazwie.
Dobra, to jednak nie lochy, tylko kolejny chodnik. Totalnie nie ogarniałam planu tego miasta.
— O nie! — sapnął pan Dell. Spojrzałam na niego szybko, przy okazji wychwytując też buźkę Zoe. — Połączyły siły jak Power Rangers!
Stevensówna też mnie zauważyła i podbiegła prędko w naszą stronę, niezbyt delikatnie się na mnie rzucając.
— Całe szczęście, nic ci nie jest — odetchnęła z ulgą, miażdżąc mi żebra.
Ale, prawdę mówiąc, jakoś mi to nie przeszkadzało. Póki wiedziałam, że była bezpieczna, mogła je sobie miażdżyć do woli.
— Chyba raczej Voltron — odpowiedział Dellowi Harrington. Ciemnoskóry mruknął coś niezrozumiale, co chyba miało znaczyć, że nie ogarnia. — Voltron! Pomyliłeś z Voltronem!
Patrzenie, jak Harrington zaczyna mieć powoli dość Della było świetną komedią, naprawdę, ale aktualnie miałam na głowie nieco inne zmartwienia. I miały one wysokość pierdyliarda metrów.
— Patrzcie! — Odezwał się tym razem Brad Inicjacja Ataku. — To Mysterio!
Spojrzałam w niebo, ściskając mocno rękę Zoe. Super. Jeszcze tego tu brakowało.
— Czekajcie — sapnęła MJ, nachylając się, tak, żebyśmy słyszeli ją tylko ja i Ned. Znaczy, tak jej się zdawało, nietoperze uszy młodej potrafiły wychwycić nawet gwizdek dla psa. — Jeśli on wie, że my wiemy...
— To jesteśmy głównym celem — dokończył z paniką Leeds.
Stevens spojrzała na mnie pytająco.
— Głównym celem?
— Tak. I oni też. — Michelle rozejrzała się pospiesznie dookoła, zaszczepiając chude palce zarówno w ręce mojej, jak i mojego brata. — Wyjaśnię ci wszystko później, obiecuję. Tylko trzymaj resztę z dala od nas — rzuciła tym razem w stronę Zoe i pociągnęła nas w stronę jakiegoś innego tunelu.
Ta cała akcja w ogóle nie była na moje nerwy. Nie nadawałam się do tego. I zdecydowanie za bardzo się już pogubiłam.
Tym razem dotarliśmy na jakiś mały placyk, na którym aż roiło się od uciekających w popłochu londyńczyków, więc zwolniłam odrobinę, żeby zbadać sytuację.
Przynajmniej uciekliśmy potworom. I Mysterio, o ile to w ogóle był on. Nadal nie łapałam tej części z „to tylko iluzja", ale jeśli miałam tyle pecha, ile myślałam, facet mógł być dosłownie w dwóch miejscach naraz.
I co, i może multiversum to też ściema?
W sumie, akurat to od początku było podejrzane. W innym świecie na pewno byłabym znaną przez wszystkich supermodelką. Niemożliwe, żeby mnie facet nie kojarzył.
— Flash! Flash, ty durniu!
Odwróciłam się za siebie, tak samo zresztą, jak Ned i Michelle, żeby zobaczyć samego Gienka Thompsona, uciekającego przed Larissą Stanford. Będzie dym. Smokołak to się schowa ze wstydu.
— Co wy tu robicie?! — sapnęłam, wyrywając się Michelle i podbiegając w ich stronę.
— Zapytaj tego idiotę! — krzyknęła Larka.
Flash stanął, ręce wyrzucając w powietrze i tupnął nogą jak małe dziecko. Albo jak ja, gdy się zdenerwuję.
O zgryzoto, my mamy ze sobą coś wspólnego.
— Nikt nie kazał ci biec za mną! Nie jesteś moją matką, więc po co się w ogóle...
I ja wiedziałam, że pyskowanie Larissie źle się kończy. I wiedziałam, że uderzanie w matkę to zdecydowanie zbyt słaby ruch.
Ale w życiu bym się nie spodziewała, że laska przyjebie mu do tego stopnia, że koleś starci przytomność.
— Boże święty. — Larka zakryła usta ręką. Zaraz potem szturchnęła Thomsona czubkiem buta, a ja myślałam, że oczy przeturlają mi się zaraz po ziemi. — Facet, żyjesz?
Chyba zdechł. A mnie nie powinno to aż tak bawić.
Ned wyrósł zaraz obok mnie, skanując przerażonym spojrzeniem to sprawcę, to poszkodowanego. Wiem, że to może nieodpowiednia chwila, ale musiałam naprawdę mocno się hamować, żeby nie ryknąć w Thompsona śmiechem.
Chociaż tak mogłabym go ocucić. Co za strata.
— Peter?
Serce stanęło mi na moment w miejscu, żeby zaraz potem zacząć bić jakiś trylion razy szybciej, a ja spojrzałam niepewnie na MJ, bo nie byłam i nie mogłam być pewna, czy mi się to po prostu nie przesłyszało.
Ale nie. Nie przesłyszało.
Spider-Man spadł nam tak naprawdę z nieba. Nie mam pojęcia, jak, ani kiedy nas znalazł, ale gdy tyko wylądował, a ja zobaczyłam, że tu jest i że wciąż żyje, cała złość momentalnie mi przeszła.
Niech oddaje ekstra drogie pingle komu chce. Niech zabiera w romantyczne miejsca wszystkie laski z całej planety.
Byleby wracał do domu żywy.
— Ludzie, co wy tu robicie? — sapnął Parker i przedreptał prędko w naszą stronę, rozglądając się dookoła chaotycznie. — A temu co jest?
Pociągnęłam nosem, wodząc za nim spojrzeniem, ale nie odpowiedziałam. Nie mogłam. Nagle zupełnie brakło mi śliny, oddechu, wszystkiego.
— Przez przypadek mu przyłożyłam? — wyjaśniła niewinnie Larka. — A ty co? Nie powinieneś kopać jakiegoś zbira, szczylu?
— Staram się — mruknął Peter. Potem znów się rozejrzał, wzrok zatrzymując w końcu na mnie, a ja znów pociągnęłam nosem, żeby zaraz potem przetrzeć go rękawem. — Czy wy musicie zawsze wbiegać w sam środek zagrożenia? — Kostiumowe oczy nieco mu się zmniejszyły. — Chodźcie, musicie się gdzieś schować.
Dałam mu rękę. Dałabym mu wszystko, co miałam przy sobie, jeśli tylko by poprosił, i nie mam bladego pojęcia, dlaczego tak nagle całkiem odjęło mi rozum. Ścisnął ją mocno i odrobinę niedelikatnie, a kiedy tak przeskakiwałam spojrzeniem po jego masce, coraz bardziej chciało mi się ryczeć.
Może po prostu miałam już tego wszystko dość. Dnia, wrażeń — wszystkiego.
— Gdyby nie to, że poluje na nas psychopata i jestem zbyt przerażona, żeby się na ciebie drzeć, dostałbyś ochrzan stulecia.
— Czekaj — wtrąciła mi się w końcówkę zdania MJ. — Skąd masz ten strój?
Peter spojrzał na nią, jakby zbity z tropu, i wysunął nieco podbródek.
— Od Fury'ego.
Michelle chyba tego nie kupiła. I dopiero, kiedy weszła między nas, żeby delikatnie pchnąć mnie w tył, zrozumiałam, dlaczego.
Facet mógł być w dwóch miejscach naraz. W byle jakiej postaci. Tak działała iluzja.
— Skąd mamy wiedzieć, że to nie pułapka? — Dziewczyna założyła ręce na piersiach i zrobiła krok w przód, tym samym zmuszając go do cofnięcia się.
— Właśnie — przyłączył się do niej Ned. — Jeśli jesteś Peterem, powiedz coś, co wiedziałby tylko Peter.
Spider-Man przekrzywił głowę, cicho parskając.
— Stary, znamy się od dziecka. Wiem o tobie dużo rzeczy.
Westchnął ciężko, kiedy żadne z nas nie zareagowało, dalej się w niego po prostu wpatrując. Coś, co wiedziałby tylko Peter — co takiego mógłby wiedzieć tylko on?
— W pierwszej klasie kochałeś się w pani Clarkson.
Ściągnęłam brwi, zerkając na brata. Przecież ta baba to jakaś stara raszpra.
Ale najwidoczniej wszystko się zgadzało, bo Ned aż zesztywniał, wzrokiem uciekając po bokach. Tak, mi też byłoby wstyd.
— To jeszcze o niczym nie świadczy — rzuciła Jones. — Peter zawsze mógł ci to powiedzieć i...
— Kiedyś powiedziałaś, że Edmund z Narnii jest słodki, Larissa potłukła ulubiony wazon babci i zwaliła winę na blip, a Lo...
Dosłownie zabrakło mi tchu.
Peter nigdy nie mówił do Larki Larissa — ba, jak mówiło się o niej pełnym imieniem, czasem nawet nie wiedział, o kogo chodzi. Nie było opcji, żeby Peter — prawdziwy Peter — ją tak nazwał.
— Kiedy pierwszy raz powiedziałam, że cię kocham? — wyprzedziłam go z pytaniem.
Peter Parker był paplą. I jeśli faktycznie ostatni raz miał okazję zwierzać mu się przed naszą rozmową na balkonie, znałam tylko jeden sposób, żeby dowiedzieć się, czy to na pewno on.
— Nigdy — parsknął Mysterio.
— Zła odpowiedź.
I nagle obraz Petera zniknął, jakby po prostu rozpłynął się w powietrzu — tak samo, jak każdy odcinek tajemniczej mgły, ziejących ogniem potworów i dumny, niepokonany Mysterio. Zostały tylko drony. A kilka z nich celowało swoje działka prosto w nas.
— Co się... Czy ja słyszałem Parkera? — sapnął nieprzytomnie Flash.
Spojrzałam na celujący we mnie dron. To nie miało prawa skończyć się dobrze.
— Kryć się! — wrzasnęła Larissa, więc wszyscy skuliliśmy się na ziemi, jakby w jakikolwiek sposób miało nam to pomóc. Ale nie pomogło. Drony zmieniły jedynie kąt wystrzału, podlatując jeszcze bliżej, a ja schowałam się za bratem, palce zaciskając mocno na materiale jego koszulki.
A potem usłyszałam strzał. Jeden, drugi, trzeci — każdy mrożący krew w żyłach i, o dziwo, żaden niewycelowany w którekolwiek z nas.
Otworzyłam zamknięte oczy. O w mordę.
— Jak ja nienawidzę robotów — mruknęła z grymasem Willow Layton, chowając za pasek niewielki pistolet. — Hej, dzieciaki. Przyda wam się wsparcie?
willow layton stans, make some noise
oczywiście nie mogło zabraknąć fav tajnej agentki, bo przecież kto poradzi sobie ze zgrają robotów lepiej niż ona? also, kolejny rozdział zawiera taki plot twist odnośnie jej historii, że, dobrze radzę, przygotujcie się na to psychicznie
od tej pory już tylko trzy rozdziały dzielą nas od końca hometown i mogę wam zdradzić jedno — jest ckliwie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro