Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

04. HOW TO PLAY DUMBER THAN YOU ARE.

     Udawanie, że nie miałam kaca przed tatulkiem nie było jakoś szczególnie trudne — schody zaczynały się dopiero, kiedy ten odwiózł mnie do mamy.

Jess oczywiście nie uwierzyła, że ojciec nie zasnął przed telewizorem (co było kłamstwem, bo jak wróciłam po trzeciej to spał jak zabity) i patrzyła na mnie cały czas podejrzliwie, podsuwając pod nos wszystkie możliwe przekąski tego świata.

Zrobiła mi nawet kawę. O osiemnastej.

— Ale jesteś pewna, że nie chcesz kawałka? — zapytała, z niewinną miną podnosząc talerz na moją wysokość.

Kochałam kremówki, naprawdę, ale dzisiaj cukier zdecydowanie nie działał na moją korzyść.

A szkoda, bo były to najlepsze kremówki, jakie istniały na tej nędznej planecie — mama dostała przepis od pani Heather, kiedy razem z ciocią wybyły kiedyś na szkolenie, i od tamtej pory piekła je prawie co drugi piątek. Zawsze opowiadała przy tym o przemiłej staruszce, z którą zakumplowała się na wyjeździe i o tym, że na pewno dogadałabym się z jej wnuczką.

I faktycznie — Larissa Stanford była jedną z tych osób, z którymi zawsze rozmawiało mi się miło i do upadłego. Serio, potrafiłam z nią przegadać niejedną imprezę.

— Mówiłam ci już, że jadłam u taty.

— Dwa tosty, jak o szesnastej łaskawie zwlekłaś się z łóżka.

Posłałam ojczulkowi gniewne spojrzenie, na co podniósł tylko ręce, ogłaszając kapitulację. Temu kremóweczki tak zasmakowały, że zjadł dosłownie pół blachy.

Mama mlasnęła cicho, talerz odstawiając z powrotem na blat i posłała mi dziwne spojrzenie. Pewnie czekała, aż znów napiję się kawy. Cwaniara.

— Dałaś trochę za dużo mleka. — Uśmiechnęłam się do niej grymaśnie i podniosłam kubek do ust, żeby wypić kilka mniejszych łyków. Nie wiem, jak ona mogła normalnie funkcjonować, robiąc sobie pół na pół, ale ja nie wytrzymałabym nawet do południa. Znaczy się, i tak rzadko kiedy wytrzymywałam, dlatego robiłam za sponsora szkolnego automatu z energetykami.

Jeśli w końcu wysiądzie mi serce, będę przynajmniej wiedziała, przez co.

— Cicho, teraz będzie najlepsza scena. — Ned machnął na nas ręką, Jess przy okazji uderzając w bark i złapał za pilota, żeby zwiększyć głośność.

Nie mam bladego pojęcia, co on tam sobie oglądał, ale musiało być to coś fajnego, patrząc po tym, że grał tam Brad Pitt. Ja nie zwracałam na telewizję zbyt dużej uwagi, bo byłam zajęta odpisywaniem na pytania o moje poimprezowe samopoczucie.

Całe szczęście, że Ned nic nie palnął, bo bym go chyba udusiła.

Nie było go wczoraj u Jenkinsa, bo na weekend pojechał z rodzicami do dziadków, a cioteczka nie chciała nawet słuchać o tym, że mógłby opuścić rodzinne spotkanko na rzecz jakiejś imprezy. Ale, jak to w Midtown bywa, plotki szybko się rozchodzą, a on miał takie źródła, że mógł nawet wiedzieć, co ile minut chodziłam do kibla.

— Bla bla bla — przedrzeźniłam go, zakłócając świętą ciszę, za co dostałam ze swojej ulubionej, puchowej poduszki. — Ej! Chcesz, żeby się na niej tapeta odbiła?

— Proszę mi nie rzucać najlepszymi jaśkami! — odezwała się zaraz Jess. — Ned, pod spodem leżą jakieś stare, użyj tamtych.

Wychowała mnie para zdrajców i cwaniaków, nie ma co. Przynajmniej teraz wiadomo, co ich ze sobą łączyło.

Nie dostałam już więcej żadną poduszką, bo Ned ograniczył się tylko do pokazania mi języka i wrócił do swojego fascynującego filmu. Chociaż on jeden szanował w tym domu mnie i mój drogi podkład.

Opisałam na kolejną wiadomość, tym razem od Rowan, popijając stygnącą kawę. Nie dawała mi spokoju o Nicka i zadała już chyba wszystkie możliwe pytania na jego temat. Wliczając w to rozmiar buta.

Jeśli mam być szczera, zawsze myślałam, że nasze ponowne spotkanie będzie bardziej... niezręczne? Coś w stylu mnie, Parkera i niezapomnianego cześć na zapleczu sceny w stołówce schroniska. Ale nie — gadało mi się z nim tak, jakbym nigdy nie wyjechała z Nowego Orleanu i jakby żadne z nas nie ułożyło sobie przez ten czas na nowo życia.

Chyba, że to po prostu zasługa procentów. Tak też mogło być.

W Luizjanie nie miałam zbyt wielu szczerych przyjaciół — ot co, kilku dobrych kumpli, z którymi miło spędzało się czas i szalało na szkolnych korytarzach. Nick też nie był dla mnie kimś wyjątkowo ważnym — znaliśmy się po prostu od podstawówki, mieszkaliśmy niedaleko i pomyliliśmy wzajemne przywiązanie z głupim zauroczeniem. A mi było przykro, kiedy on zrozumiał to pierwszy.

— Ja to się będę zbierał — rzucił tata, ledwo przełykając kolejny kawałek ciasta. Słowo daję, wyglądał, jakby w życiu nie widział go na oczy. — Przyjadę we wtorek rano, to odwieziemy cię razem na lotnisko — dodał jeszcze, tym razem skupiając uwagę na mnie.

Skinęłam głową, ciepło się w jego stronę uśmiechając.

— Luz blues.

Przykleiło mi się to od Jenkinsa, tak nawiasem mówiąc. Nie wiem, skąd on brał te wszystkie powiedzonka, ale były zaraźliwe bardziej niż rzeżączka.

Mama poszła odprowadzić tatę do drzwi, więc Ned i ja zostaliśmy sami. Skupiłam się na Instagramie, kuzynowi dając w spokoju dokończyć film, ale on chyba stracił nim zainteresowanie, bo odwrócił się w moją stronę tak gwałtownie, że prawie zleciał na dywan..

— Dobra, bez ściemniania — zawołał, przyciszając telewizor i usadził się bliżej mnie. — Kim jest ten cały Nick i dlaczego dowiaduję się o nim dopiero teraz?

Otworzyłam szerzej oczy, przez przypadek polubiając zdjęcie jakiejś laski spod hasztagu #casualfashion. Chociaż tyle, że było ładne.

— Co, poczta pantoflowa była niedoinformowana? — odburknęłam, odzyskując rezon. Ned był kochany, serio, ale jego omg chcę wiedzieć wszystko zaczynało mnie już denerwować. Czasem zastanawiałam się, czy nie robił za szpiega Parkera; przed naszym zerwaniem aż tak się mną nie interesował.

— Wolę informacje z pierwszej ręki.

Przewróciłam oczami i wróciłam do przesuwania palcem po ekranie komórki. Już wystarczy, że wczoraj zrobiłam z siebie debilkę, nie musiałam zwierzać się bratu ze swoich nieudanych romansów.

... i to wcale nie tak, że chciałam, żeby Parker był zazdrosny. Ale, jeśli obecność Nicka miała na niego działać tak jak wczoraj, to ja się na to jak najbardziej pisałam.

A szanse na to nieznacznie rosły, kiedy Ned nie był wtajemniczony.

— Chodziliśmy ze sobą w Orleanie, tyle — odpowiedziałam, niby od niechcenia, wzruszając ramionami. — Zerwaliśmy, jak wyjeżdżałam. Ale wczoraj serio spoko mi się z nim gadało, więc może uda nam się odnowić kontakt.

Leeds nie wyglądał, jakby był jakoś bardzo zadowolony. Właściwie, nie był w ogóle i chyba chciał mi to w delikatny sposób przekazać, gdyby tylko nie wróciła mama.

— Film się już skończył? — zapytała, ze zdziwieniem patrząc na wyciszony telewizor.

Utkwiłam w Nedzie ostrzegające spojrzenie, bo widziałam, że zamierza odwalić coś, za co w końcu skopię ku dupsko. I miałam rację. Dostanie za to z laczka tak mocno, że wyrzuci go do Australii.

— Ciociu, kojarzysz Nicka Freemana?

Miałam ochotę rzucić w niego poduszką. Nawet, jeśli Jess miałaby mnie po tym zakopać w ojcowym ogródku.

W doniczce z naszymi hiacyntami bym się raczej nie zmieściła.

— No jasne. — Blondyna uśmiechnęła się ciepło i usiadła na kanapie, tym razem obok mnie. Odgarnęła mi do tyłu włosy i poprawiła kilka kosmyków, które przykleiły się do twarzy. — To ten uroczy chłopak z twojego rocznika, racja? Jego rodzina mieszkała bisko nas. Złote dziecko, naprawdę.

Z tym jednym musiałam się zgodzić. Ten facet był zbyt dobry jak na ten świat.

Znaczy się, miał swoje wady, jak to każdy, ale w życiu nie poznałam kogoś tak pozytywnego, jak ta ciepła klucha. No, może nie licząc Neda. Ale on miał własną skalę.

A Jess miała słabość do ludzi miłych i uprzejmych, tym bardziej, jeśli byli pokrzywdzeni przez życie. I rodzice Nicka trochę za taką krzywdę robili.

— Jasne — mruknął Leeds, opadając z powrotem na oparcie sofy.

Uśmiechnęłam się zwycięsko pod nosem, w duchu dziękując Jess, że nie palnęła nic głupiego.

— A co? — zagabnęła, nakładając na czysty talerzyk kremówkę i schyliła się nad moimi ramionami, żeby sięgnąć po widelczyk. — Znacie się skądś?

— Ponoć jest nowy w szkole — wypruł Ned. Posłałam mu prędko mordercze spojrzenie, ale jakoś mało go ono obchodziło. — Przeprowadził się tu przed decymacją, czy jakoś tak. Nie wiem, chłopaki mówili, że koleś jest z Nowego Orleanu.

Jess otworzyła szerzej oczy i prawie zakrztusiła się ciastem, przy okazji prósząc cukier puder na moje materiałowe szorty.

— O proszę, to świetnie! Tak myślałam, że w końcu wyprowadzi się do brata, jego rodzice nigdy nie mieli po kolei w głowie.

Państwo Freeman faktycznie byli dość... specyficzni. I staroświeccy, jeśli już o tym mowa. A Nate nie dość, że miał ze dwa razy przystojniejszą buźkę od brata, to jeszcze tak samo ciepłe serce, któremu udało się uwolnić z rodzinnego więzienia.

Dobrze, że Nick z nim zamieszkał. Będzie mu na pewno lepiej niż w domu.

— Skarbie, musisz go kiedyś do nas zaprosić, i to koniecznie — odezwała się mama, uderzając widelczykiem w moje ramię. Spojrzałam na nią, trochę zaskoczona i ściągnęłam brwi. — No co? Myślałam, że między wami już wszystko okej.

Ja jej mówiłam zdecydowanie zbyt wiele rzeczy. A ona podawała to zdecydowanie zbyt często dalej, więc to i tak niezłe zaskoczenie, że Ned nie znał na pamięć najmniejszych szczegółów dotyczących Nicka Freemana i naszego zerwania.

— Okej. — Westchnęłam, plecami opadając na oparcie sofy, a nogi opierając na ławie. — Może kiedyś.

×××

     Nienawidziłam się pakować. Zawsze miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam i to coś jest pewnie tak ważne, że bez tego umrę, moje zwłoki zaginą w akcji i zostanę zjedzona przez bandę bezdomnych kotów.

Szczoteczka. Zapomniałam kupić szczoteczkę.

 — Za jakie grzechy? — jęknęłam, rzucając się obok stosu ubrań, zajmującego połowę mojego łóżka.

Całe szczęście, że dostaliśmy wolny poniedziałek, bo gdybym miała przepakowywać się jutro po zajęciach, chyba bym zgłupiała. Albo w ogóle nie poszła do szkoły, to bardziej prawdopodobne.

Nie załatwiłam nic. Miałam całą listę rzeczy, które powinnam zrobić przed wyjazdem i nie wzięłam się kompletnie za nic, i, gdyby nie to, że Jess miała łeb na karku, byłabym teraz w zupełnym proszku. Moje zasługi skończyły się na berecie.

Ponoć Francuzi lecą na berety.

Jedź do Europy — mruknęłam pod nosem, dźwigając się na łokciach i patrząc z przerażeniem na kupkę niezłożonych ciuchów. — Będzie fajnie.

Nie wiem, jaki diabeł namówił mnie do wzięcia udziału w tej wycieczce, ale był skurwysyn dobry. Nie dość, że lecieliśmy samolotem i mój lęk wysokości dosłownie krzyczał, to jeszcze mieliśmy zaliczyć wieżę Eiffla, Notre Dame, jakąś superwysoką bazylikę we Włoszech i parę innych, sięgających chmur atrakcji.

Życie mnie nienawidzi.

   Nagle coś w pokoju stuknęło, i to tak głośno, że serce dosłownie podeszło mi do gardła. Zeskoczyłam szybko z łóżka, w dłoń łapiąc niespakowanego jeszcze kapcia i rozejrzałam się dookoła. Tydzień temu u pani Carlsberg było podejrzenie włamania i jeśli tym razem koleś obrał sobie za cel posiadłość panien Gatsby, musiał być gotowy na spotkanie twarzą w twarz z podeszwą.

— Mam klapka i nie zawaham się go użyć! — krzyknęłam, kiedy stukot się ponowił.

Chwilę zajęło mi zorientowanie się, że to pukanie w szybę okna, tak gorączkowe, jakby ktoś chciał ją wybić. I, poznając po czerwonym lateksie, nawet wiedziałam, co za nieszczęśnik pukał.

— Peter?

Wychyliłam głowę przez okno, jedną dłonią podtrzymując opadającą okiennicę. Pan Pająk zwisał z mojego złamanego w pół parapetu, nogami próbując oprzeć się stabilnie o ścianę i stękał przy tym tak głośno, jakby rozchodziło się co najmniej o Empire State Building.

— No hej — stęknął chłopak. — Pomożesz?

— Nie, będę stała i patrzyła, jak się męczysz.

Peter chyba uwierzył, bo podniósł głowę i, chociaż był w masce, byłam pewna, że powiększyły mu się oczy.

— Nie świruj, to tylko drugie piętro — zaśmiałam się, wyciągając w jego stronę rękę. Ten złapał ją mocno, żeby drugą przerzucić przez ościeżnicę i wczołgać się na parapet wewnętrzny. — Nic ci nie jest?

Chyba nieźle się upocił, patrząc po tym, jak ciężko było mu unormować oddech. Ale nie z takich opresji udawało mu się już wykaraskać, jak przeżył kosmos, drugie piętro też go nie rozłoży.

— Skończył mi się płyn sieciowy — wyjaśnił, zdejmując z twarzy maskę. O dziwo, miał na sobie stary strój, a ostatnio znacznie częściej widywałam go w Żelaznej Dziewicy. — Czaisz to? Zawsze wychodzi, kiedy go najbardziej potrzebuję, ja nie wiem, jak to działa.

— Pech?

Parker obrzucił mnie najpierw nieodgadnionym spojrzeniem, żeby zaraz potem skinąć głową, chyba przyznając mi rację. Pech był odpowiedzią na wszystko.

 Przez moment staliśmy w ciszy, pan Pająk ogarniając swoją zadyszaną egzystencję, a ja wpatrując się w niego pytająco i jak na razie nie uzyskując żadnej odpowiedzi. Kiedyś często do mnie wpadał, od tak po prostu, żeby choćby się przywitać. Nawet nie zliczę, ile apteczek zużyłam, żeby opatrzeć mu wszystkie rany i zadrapania, i ile godzin spędziłam nad tutorialami z szycia tego śliskiego badziewia.

Ale to było kiedyś. Bo, chociaż od kilku dni z powrotem przełamywaliśmy lody, teraz Peter nie wpadłby już do mnie bez powodu.

— Coś się stało, czy...? — zaczęłam, nagle znacznie bardziej skrępowana i zacisnęłam usta.

— Byłem w okolicy. — Wzruszył ramionami, niby od niechcenia, usta układając w nieco zakłopotanym uśmiechu.

Irytowała mnie ta atmosfera. Chciałam móc znów z nim rozmawiać, czuć się w jego towarzystwie swobodnie i nie ważyć każdego wypowiedzianego słowa. Brakowało mi tego. Nie chłopaka — po prostu przyjaciela. Wystarczyłoby mi tylko tyle.

— A to tam.... — Skinęłam brodą na okno, znów zapominając języka w gębie. Jeśli dalej będziemy się porozumiewać monosylabami, poziom IQ spadnie mi niżej niż to możliwe.

— Przypadek — rzucił prędko szatyn.

Zacisnęłam usta jeszcze mocniej, językiem przejeżdżając po dolnej szóstce. Pokiwałam kilka razy głową, ledwo powstrzymując śmiech i zadarłam brodę, zerkając na niego spod przymrużonych powiek.

Co jak co, ale kłamanie wychodziło mu okropnie. Sama nie wiem, jakim cudem nikt nie odkrył jeszcze jego drugiej tożsamości, jego kity naprawdę robiły się już po prostu śmieszne.

— Czyli chcesz powiedzieć... — westchnęłam, zginając kark. — ... że mój parapet złapał się przypadkiem?

Peter zrobił grymaśną minę i skulił się lekko.

— Tak jakby?

Zaśmiałam się cicho i pokręciłam głową, zerkając na pocieszną buźkę Petera Parkera. Przez chwilę — ułamek sekundy — wszystko było takie jak dawniej. Luźne, niewymuszone i zwyczajne, jak cała nasza relacja. Zawsze to w nas lubiłam — wszystko przychodziło niespiesznie i naturalnie, a my sami nie ograniczaliśmy naszej relacji jedynie do związku. Bo Peter był dla mnie czymś więcej niż tylko głupią miłostką.

— Właśnie dlatego nie jesteś złoczyńcą. — Uśmiechnęłam się pod nosem. — Nawet dzieciak by cię rozgryzł.

Nie wyglądał, jakby podzielał moje zdanie, ale nic już na ten temat nie powiedział. Zamiast tego zaczął miętosić w palcach maskę i rozejrzał się nerwowo dookoła, jak zawsze, kiedy nie wiedział, co ze sobą zrobić.

Miałam cholerne deja vu.

— Więc co u cie...

— Wisisz mi rozmowę. — Wszedł mi w słowo, chyba nawet nie rejestrując, że wcześniej coś mówiłam. Zrobiłam wielkie oczy, mocno zbita z tropu. — Jeśli nie chcesz, nie musisz nic mówić, ale daj mi chociaż... — Westchnął i podrapał się po karku, oczy na krótko przymykając. — Męczy mnie to, Lo. Nie potrafię normalnie funkcjonować, kiedy między nami wszystko jest tak posypane.

Stanęłam, jakby bardziej wryta w ziemię, i otworzyłam niekontrolowanie usta. Nie powiem, że się tego nie spodziewałam, ale... na pewno nie spodziewałam się, że przyleci z tym tak znienacka. A ja byłam zupełnie nieprzygotowana, zarówno psychicznie jak i fizycznie.

— Ja... — Zamrugałam, chcąc przywrócić się do porządku. Trzymaj fason, Lors. Trzymaj fason. — Też nie jestem z tego zadowolona.

I jeb — wystarczyło jedno spojrzenie Petera Parkera, a cały mój fason, zimną krew i opanowanie szlag trafił. Sama nie wiem, czy nienawidziłam za to bardziej siebie czy jego.

Serce zabiło mi szybciej, kiedy widziałam, jak przełyka z trudem ślinę, chyba szykując się do kolejnej wypowiedzi. Zabiło mi tak szybko, że dosłownie zabolała mnie pierś, a oddech ugrzązł w gardle, jakby to na nim opierała się cała moja samokontrola.

Nie podobało mi się to. Wcale a wcale.

— Tęsknię za tobą — wyznał w końcu Parker, głosem tak ciepłym, że zachciało mi się płakać. Uśmiechnął się, krótko i trochę z zakłopotaniem, palce zaciskając mocniej na czerwonej masce. — Bardzo za tobą tęsknię.

Chciałam powiedzieć, że ja za nim też i że boli mnie, kiedy tak długo się do siebie nie odzywamy, kiedy nie mam go blisko siebie i kiedy powoli coraz bardziej się od siebie odsuwamy, ale zamiast tego nie powiedziałam kompletnie nic. Nie wiem, może byłam zbyt oszołomiona, zbyt przerażona, a może podświadomość sama powstrzymała mnie przed rzuceniem czegoś głupiego, ale ani jedna, ani druga opcja nie wydała mi się dobrym rozwiązaniem.

Oczywiście, że też tęskniłam. Tęskniłam jak cholera.

Peter spuścił wzrok i zacisnął usta, jakby nie satysfakcjonowała go moja reakcja. Zresztą, mnie też nie satysfakcjonowała. Była do bani, ale — szczerze? — chyba nie stać mnie było na nic innego.

— Nie wiem, czy mnie teraz nie nienawidzisz i czy w ogóle jeszcze ci na mnie zależy, ale...

Wciągnęłam ostro powietrze, nagle odzyskują rezon.

— Peter, proszę, nie mów tak — przerwałam mu. — Nie mogłabym cię nienawidzić.

Kilka chwil patrzeliśmy na siebie, zbyt jednak skrępowani, żeby wycelować w oczy. Zacisnęłam mocniej usta, posmarowane brzoskwiniową pomadką i podrapałam się po obojczyku, po lichu licząc, że w jakiś sposób mi to pomoże.

Nie lubiłam takich sytuacji. Wolałam kłótnie i głośne wrzaski niż ciężkostrawne wyznania, przerywane niezręczną ciszą.

— Chciałbym po prostu, żeby było jak dawniej — powiedział Peter, w końcu zbierając się na odwagę, żeby spojrzeć mi w oczy. Był przybity i faktycznie wyglądał, jakby ta sprawa nie dawała mu spokoju. — Zanim poleciałem w kosmos, zanim zniknęliśmy na całe pięć lat i zanim pan Stark...

Rzadko widywałam go płaczącego. Parę razy zaszkliły mu się oczy, kiedy oglądaliśmy jakiś ckliwy film i parę razy faktycznie uronił kilka łez, przybity albo światem, albo samym sobą. Ale to, jak reagował na wspomnienie pana Starka...

Tak mocno płakał jedynie po wujku Benie. I ja płakałam razem z nim, za każdym razem, kiedy zbierało nam się na szczere wyznania, a nigdy nawet tego człowieka nie poznałam. Z Anthonym Starkiem sprawa miała się o tyle inaczej, że to widziałam — to, jak wiele znaczył dla Petera i to, jak wiele Peter znaczył dla niego.

— Ja po prostu nie chciałem cię stracić. Nie chciałem patrzeć, jak krzywdzą cię moje głupie decyzje i próbowałem jedynie być silny, a przy tobie tak ciężko mi było udawać i ja...

Zryczałam się jak głupia, słowo daję. Nie wiem, czy to bardziej przez jego słowa, łamliwość głosu, czy widok słonych łez, ale w końcu nie wytrzymałam i po prostu pękłam. Wyleciało ze mnie wszystko; cały żal, gorycz i wszystkie złe myśli, które trzymałam w sobie dotychczas.

I po prostu go przytuliłam. Bo, kiedy nie zostało mi już kompletnie nic i kiedy przez ten głupi, krótki moment nie chciałam się złościć, został tylko on, smutny, stojąc ze zwieszoną głową w kącie mojego zagraconego pokoju.

— Też za tobą tęskniłam — powiedziałam cicho, podbródkiem uderzając w jego ramię. Chyba dopiero teraz zorientował się w całej sytuacji, bo przycisnął mnie bliżej siebie i westchnął, jakby spokojniej. — Wiem, że było ci ciężko, Pete. Pewnie nadal jest.

Wiedziałam, że za jakiś czas pożałuję tego, jak słaba jestem i jak łatwo mu ulegam, ale teraz miałam to kompletnie gdzieś. Potrzebowałam go. Bardzo go potrzebowałam i chyba mimo wszystko on w jakiś sposób też mnie potrzebował.

Przynajmniej chciałam, żeby mnie potrzebował.

— Zacznijmy od nowa.

Cała zesztywniałam, na moment znów zapominając o konieczności oddychania i po prostu stałam, próbując nie stracić reszty zdrowego rozsądku.

Nie mogłam mu powiedzieć, że nie chcę. Nie tylko dlatego, że bym skłamała, ale dlatego, że nie potrafiłabym złamać mu serca. Nieważne, jak bardzo podeptał ostatnio moje.

No i, naprawdę za nim tęskniłam. I chciałam zacząć od nowa, ale... nie tak.

— Wiem, że proszę o dużo, ale Lori... — Peter odsunął się ode mnie, tylko trochę, żeby spojrzeć na moją osmarkaną twarz. — Naprawdę mi na tobie zależy. I boli mnie, że nie umiemy już nawet normalnie rozmawiać.

Miałam nadzieję, że nie chodziło mu o zaczynanie w kwestiach tiko romantiko, bo nie byłam jeszcze aż tak pojebana, żeby pchać się w jakikolwiek związek. A nawet jeśli chodziło, trzeba było poudawać głupią i zagrać tak, jakby ta druga opcja w życiu nie przeszła mi nawet przez myśl.

— Okej. — Skinęłam głową, cieplej się uśmiechając. — Wiele par po rozstaniu dalej się przyjaźni. Nam to chyba też dobrze zrobi.

Patrząc po jego minie, skłaniał się bardziej ku opcji numer jeden.

— Przyjaźni? — powtórzył, chyba niechcący, bo zaraz potem potrząsnął głową i odchrząknął, dłoń kładąc z tyłu karku. — Tak, jasne, przyjaźń brzmi spoko.

Magiczna atmosfero sprzed kilku chwil, czy możesz proszę wrócić i przepędzić tę niezręczność w pizdu daleko?

Założyłam ręce na piersiach, bo już sama nie wiedziałam, co mam z nimi zrobić i pokiwałam głową, wyglądając przy tym jak ten zabawkowy pies, którego Marco przyczepił sobie do deski rozdzielczej samochodu.

— Nawet bardzo spoko — dodałam.

— Super hiper bardzo spoko.

Pojebało nas. I to do reszty.

Jeśli nasze przyjaźnienie się ma tak wyglądać, to ja skończę w grobie jeszcze przed studniówką, a nie po to od trzech miesięcy śledziłam wszystkie przeceny w eleganckich sklepach, żeby matka zamiast tego kupowała mi wdzianko do trumny.

 — Jak się w ogóle czujesz po imprezie? — zagaił zaraz Peter, chyba próbując zmienić temat. — Nieźle cię zmiotło.

Zaśmiałam się pod nosem i przejechałam dłonią po twarzy, nawet nie ukrywając zmęczenia.

— Weź, mam takiego kaca, że powinni go wpisać do księgi Guinnessa — parsknęłam. — Jutro w samolocie będę trupem. I to nie tylko przez paraliż.

Parker zaśmiał się cicho pokręcił głową, żeby zaraz potem zerknąć na mnie ożywionym wzrokiem.

— Jeśli chcesz, możemy usiąść razem. Koło mnie jest przecena tropikalnych RedBulli, mogę ci zrobić zapas na całą drogę.

Nie chciałam psuć tej pięknej chwili, tym bardziej, że padła propozycja nie do odrzucenia, ale — a — to nie był dobry pomysł i — b — to był wykurwiście zły pomysł.

— Obiecałam już Marco i Zoe, że z nimi usiądę — rzuciłam, nadymając policzki. — Ale postaram się znaleźć miejscówkę gdzieś niedaleko, bo ten zapas brzmi kusząco.

W odpowiedzi dostałam jedynie jego nikły, trochę wymuszony uśmiech i kolejne sekundy uwierającej ciszy.





no więc dojebałam angstem, tak na miłe rozpoczęcie roku szkolnego

powodzenia jutro i przez kolejnych dziesięć miesięcy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro