03. HOW TO BREAK SOME PROMISES.
Pierwszy raz w życiu przyszłam na imprezę niespóźniona i na dodatek przed resztą. I było to świetne przypomnienie, dlaczego normalnie tego nie robiłam.
Samo chowanie biżuterii pani Jenkins nie było jakoś szczególnie nieprzyjemne — upychanie zegarków ojca Marco pod jego szykowne skiepy też nie — ale ogarnianie całej reszty tego bajzlu to czysta katorga. Dobrze, że pomyślałam i zabrałam ze sobą parę kosmetyków, bo po trzeciej wycieczce wokół domu, sprawdzającej, czy wszystkie wartościowe i łatwo tłukące się rzeczy są odpowiednio zabezpieczone, z moich podkreślonych bronzerem policzków zrobiły się podkreślone bronzerem plamy.
Notka dla samej siebie — nigdy więcej nie kupować kosmetyków w sztyfcie. I nie dotykać swojej twarzy częściej, niż jest to wymagane.
Tak czy siak, przygotowywanie domu przed przyjściem pierwszych gości (nie będących takimi VIP-ami jak ja) zajęło nam dwie godziny, przerywane sączeniem chłodnych drinków i tańczeniem do nakurwiającej z głośników muzyki.
Marco włączył składankę z hitami lat dziewięćdziesiątych, a przy tych nutach nie dało się stać spokojnie.
Licealna szarańcza rozsypała się po pięknie wypolerowanych panelach jego skromnej chacjenty równo za pięć dziewiąta. I po raz pierwszy w życiu, widząc drących się nastolatków, rozlewających tani alkohol po blatach, które wycierałam, załączył mi się tryb odpowiedzialnej Lorki.
Chyba się starzeję.
— Stary, ty jesteś ślepy, czy po prostu zjebany? — warknęłam na któregoś z przedstawicieli rocznika zero pięć, wycierającego brudne łapska o białą ścierkę. — U ciebie w domu nie używa się mydła?
Zoe złapała mnie prędko pod łokieć i wyciągnęła z łazienki, do której chwilę temu ochoczo wparowałam. Bez przesady, gościu tylko wycierał ręce, nie podglądałam go przecież.
— Nie wierzę, że to mówię, ale powinnaś się napić — rzuciła znacząco brunetka, ciągnąc mnie przez korytarz. Ludzi zrobiło się już tak wielu, że dużej części nie poznawałam i witałam się z nimi po pięć razy.
— To samo tyczy się ciebie. — Wycelowałam w nią palcem. — Po powrocie z Europy odbieram dyplom i mówię Midtown sajonara, korzystaj, póki masz okazję się ze mną kulturalnie napić.
— Dobrze, mamo. — Zaśmiała się Zoe.
Jeśli mam być szczera, niewiele mi do tytułu jej trzeciej mateczki brakowało. Stevensówna mówiła kiedyś, że od małego wychowywały ją dwie kobitki, więc ciotka była dla niej jak druga matka. I to bardzo wpływowa druga matka.
Nigdy nie przeboleję tego, że młoda nazywała pana Starka wujkiem.
— Lornetka!
Odwróciłam się machinalnie w stronę korytarza, słysząc znajome przezwisko. Prawie od razu udało mi się zlokalizować w tłumie Huntera, więc uśmiechnęłam się szeroko, rozkładając ręce w zapraszającym geście, na co blondyn przepchnął się przez okupujących przedpokój dzieciaków i podszedł w naszą stronę, żeby zaraz potem mocno mnie wyściskać.
Nie wiem, czy to była jakaś nowa moda, ale zdecydowanie zbyt wielu ludzi zapuszczało blip-bródki.
— Przyszedłeś! — ucieszyłam się, kładąc rękę na jego prawej łopatce.
— I przyprowadziłem nasze gołąbki — sapnął i przyłożył doń do ust, jakby chciał mi powiedzieć jakiś sekret. — Dzisiaj niestety prowadzę, także zdemoralizuję cię następnym razem.
Zaśmiałam się cicho i skinęłam mu głową na Zoe, niemo pokazując, że ma się przedstawić. Hunter szybko załapał i przeszedł krok w bok, żeby skupić się na ściskaniu dłoni zakłopotanej Stevens, więc wychyliłam głowę, szukając wzrokiem wcześniej wspomnianych gołąbków.
I znalazłam ich prawie od razu. Szli powoli w naszą stronę, po drodze witając się z kilkoma osobami z naszego rocznika i przyjmując pewnie wszystkie możliwe formy gratulacji. Aż mi się niedobrze od tej ich słodyczy robiło.
Serio, czy jestem jedyną osobą, która na wieść o ich zaręczynach zareagowała znaczącym bleh? Już nie wspominając o doborze pana młodego, hajtanie się w wieku dwudziestu trzech lat to było dobrowolne zakłucie się w kajdany.
Kajdany o nazwisku Grinch.
— Lo, słońce! — krzyknęła ochoczo ruda, rozkładając z uśmiechem ręce.
Teraz to ona postanowiła mnie nieco przydusić. I zrobiła to tak chaotycznie, że w pierwszej sekundzie nie wiedziałam, co się dzieje i stałam po prostu jak wryta, starając się zmusić miażdżone płuca do oddychania. Co jak co, ale laska dalej biegała jak gazela.
— Też się cieszę. — Odwzajemniłam uścisk, mimowolnie cicho stękając. Rowan odsunęła się wreszcie na bezpieczną odległość, więc machnęłam dłonią w bok, zwracając jej uwagę na młodszą koleżankę. — Zoe już chyba znasz.
— No ba, że znam. Miło cię widzieć!
Skrzywiłam się i potrząsnęłam głową, nie mogąc przetrawić jej słodkiego głosu. Wcześniej też mówiła wysokim tonem, ale po takiej przerwie wydawał mi się odrobinę wyższy.
— Cześć —przywitał się Blake. Chyba chciał mnie przytulić, ale zrezygnował z tego, kiedy do podniesionej przez niego ręki przybiłam tylko piątkę.
— Postaraj się nie zepsuć świąt — sarknęłam.
Nie, żebym układała Rowan życie, ale jakbym układała, Blake Grinch byłby pierwszym, co trzeba by z niego wyrzucić. I ostatnim, bo z resztą radziła sobie całkiem nieźle.
Studia gastronomiczne szły jej genialnie. Dostała pracę w jakiejś eleganckiej restauracji, zarabiała niemałe pieniądze i wynajęła dwupokojowe mieszkanie na Long Island. W którym od sześciu miesięcy mieszkał pan nienawidzę Bożego Narodzenia.
— Tu zniknęłyście! — Usłyszałam za swoją głową i uśmiechnęłam lekko, prawie od razu rozpoznając nowego przybysza.
Marco zeskoczył ze schodów, prowadzących do salonu, i objął ramieniem z jednej strony Stevensówną, a z drugiej mnie. Zerknęłam kątem oka na Zoe, która stęknęła ciężko, kiedy ten uderzył barkiem w jej głowę. Byłam serio dumna, że udało mi się ich ze sobą zaprzyjaźnić — młoda nie była tak irytująca jak większość roczników, które nie uległy decymacji. Miała czasem swoje odchyły i była momentalnie strasznie nieśmiała, ale wiedziała przynajmniej, kim byli Fineasz i Ferb.
Marco mówił, że przesadzam i młodsze wersje naszych znajomych nie są aż tak złe — ja mówiłam, że nikt, kto nie wie, kim jest Pepe pan Dziobak, nie może być dobry.
— O proszę, i przywiało do nas wreszcie dziadków! — zawołał ze śmiechem Jenkins. — Co, partyjka brydża się skończyła?
Rowan zrobiła jakąś bliżej nieokreśloną minę, żeby zaraz potem pokazać mu język, a Hunter uderzył go lekko w klatkę piersiową. Marco zdjął z nas wreszcie swoją szlachetną osobę, więc mogłam się spokojnie wyprostować, nieprzygniatana przez dwa miliardy kilo żywej wagi.
Niby chodził na te swoje treningi cztery razy w tygodniu, a cielska miał więcej niż krowa.
— O, Grinch! — Mulat wycelował we wspomnianego chłopaka palcem i puścił mu zawadiacko oczko. — Postaraj się nie zepsuć świąt.
— Ej, to mój tekst! — Trąciłam go łokciem.
Zoe zaśmiała się, trochę skrępowana i zerknęła na mnie z zaciśniętymi wargami. Poznawanie nowych ludzi szło jej opornie, szczególnie, jeśli chodziło o tych, przewyższających ją wiekiem o sześć lat. Znów przyłożyła dłoń do obojczyka i zaczęła bawić się nerwowo złotym łańcuszkiem, który zawsze nosiła.
Uśmiechnęłam się do niej ciepło. Odwzajemniła niemal od razu.
— Dobra, ale nie róbmy sztucznego tłumu — zagaił nieco głośniej gospodarz, więc oderwałam wzrok od Zoe i przeniosłam go na jego zaaferowaną buźkę. Jemu wesołe stadium wskoczyło już dawno. — Tu impreza też jest fajna, ale polecam przenieść się do salonu.
Skinęłam głową, zgadzając się z jego planem.
— W salonie jest alkohol, także jestem trzy razy na tak.
Fajnie było porobić trochę za tę odpowiedzialną, ale musiałam wrzucić na luz. A z rewelacjami, czekającymi mnie dzisiejszego wieczoru, wysokie procenty były na to jednym sposobem.
— A, właśnie. — Marco puknął się w czoło i machnął ręką, jakby właśnie sobie coś przypomniał. — Na razie nie pijesz.
Aż mnie wykrzywiło. Jestem pewna, że zrobiłam drugą brodę — a to było już największe stadium szoku.
— Jakie nie pijesz? Nie po to nosiłam ukochane doniczki twojej matki do garażu, żeby teraz siedzieć o suchym pysku.
Marco westchnął i przecisnął się bliżej mnie, całej reszcie pokazując, żeby poszli przodem. Rowan posłała mi dziwne spojrzenie, jakby mało z tego rozumiała, ale niestety nie byłam w stanie jej uświadomić.
— Powiedziałem przecież, że na razie — rzucił mulat, schylając się, żebym mogła spojrzeć na niego bez zadzierania głowy. — Parker dzwonił. Będzie za jakąś godzinę i prosił, żebym ci przekazał, że masz się do tej pory nie uchlać.
— Parker nie mówi uchlać — zauważyłam.
Jenkins przewrócił oczami i wyprostował plecy, żeby popchnąć mnie do przodu.
— Ale ja mówię — mruknął. — Masz być po prostu w stanie do przeprowadzenia normalnej rozmowy, jasne?
— Od kiedy ty jesteś po jego stronie? — Założyłam ręce na piersiach i chciałam się zatrzymać, ale jego wielkie łapsko mnie pokonało.
— Solidaryzacja plemników.
Sracja plemników.
To nie Parker robił mu ściągi na chemię, tylko ja, do chuja, za takie poświęcenie też powinnam być do tych jego świętych plemników zaliczana.
— Zresztą — kontynuował, tym razem nieco poważniejszym tonem. — Mam już dosyć patrzenia, jak zmieniasz się w starą ciotkę. A szczera rozmowa każdemu wychodzi na dobre, nawet, jeśli nie usłyszysz tego, co być chciała.
Pytanie tylko, co bym chciała usłyszeć? Bo, na ten moment, żadna z wymyślonych przeze mnie opcji nie wydawała się być dobra.
Westchnęłam ciężko i strzepnęłam jego dłoń ze swoich pleców. Miał rację. Nieważne, jakby ,nie to nie denerwowało, ten głupi zgred miał od cholery racji.
— Dobra, niech ci będzie — mruknęłam.
— Chcę to usłyszeć — rzucił Marco, układając usta w pewnym siebie uśmiechu. — Obiecuję, że się nie schleję. Proszę, słowo w słowo.
Spojrzałam na niego, cicho go przedrzeźniając i założyłam ręce na piersiach.
— Nienawidzę cię — sapnęłam. Spieranie się i wykłócanie nie miało w tym momencie zbyt wielkiego sensu, więc opuściłam zrezygnowana ramiona i przymknęłam z westchnieniem oczy. — Obiecuję, że się nie schleję. Teraz dobrze?
— Idealnie.
×××
Dobra, przyznaję szczerze — schlałam się.
Wiem, nie powinnam, obiecałam Marco, Peterowi i całej reszcie, że się będę dobrze trzymać, ale kiedy chłopaki z koszykarskiej zbierali ochotników na Beer ponga, aż żal było nie wziąć udziału. No więc zaczęło się od kilku kubeczków piwa. Potem wleciały drinki.
A potem, kiedy zdałam sobie sprawę, za jak niedługo miał pojawić się Parker, czysta lała się już strumieniami.
Nie, żebym nie chciała z nim gadać czy coś. Ale jak już to najlepiej o pogodzie, bo gdy temat zjeżdżał na te podłe szmaty zwane uczuciami, sytuacja robiła się zdrowo pokurwiona.
— Ale jak to się skończyła?
Rowan złapała mnie mocno za ramiona i pociągnęła w kierunku odwrotnym od pustej butelki mojej kochanej Skyy. Wódka obowiązkowo powinna być przedstawiana w rodzaju żeńskim, żaden facet nie jest w stanie dać człowiekowi takiego ukojenia. Nie, ci popaprańcy byli właśnie powodem, dla którego tego ukojenia nam było potrzeba.
— Zapytałam o to samo, jak pięć minut temu rozlałaś resztkę na blacie.
Zerknęłam przez ramię na dziewczyny, nadymając policzki i starając się wrócić do tamtej sytuacji. Cholera, faktycznie ją rozlałam.
— No ale gdzieś tu musi być jakiś alkohol — mruknęłam smutna i nie stawiając już większych oporów, pozwoliłam Rowan pchać się gdzieś-chuj-wie-gdzie. — Stara, ale ja serio mówię. Ja na trzeźwo to tu długo nie pociągnę.
Usłyszałam, jak ruda parska pod nosem, więc ściągnęłam z oburzeniem brwi i próbowałam zapchać się nogami o podłogę. I próbowałam to bardzo trafne słowo, bo mało co sobie przy tym ryja o podłogę nie obiłam.
— To ci akurat nie grozi.
Przepchałyśmy się przez niewielką grupkę tańczących (do których miałam ochotę dołączyć, bo jak wleciało Sexual to odezwała się we mnie moja kocia natura) i kilka razy chyba nawet stanęłyśmy, żeby z kimś pogadać. Nie wiem, byłam zbyt zajęta darciem mordy do piosenki.
W końcu udało nam się trafić na kanapę, co najwidoczniej musiało stanowić główny cel mojej zdecydowanie zbyt trzeźwej koleżanki. Ja nie wiem jak to jest, że ludzie bez alkoholu są jacyś tacy mniej zabawni.
— Siadaj i mnie nawet nie denerwuj — burknęła dziewczyna, gdy zaparłam się ręką o stolik. Swoją drogą, te mrugające światełka to nie był dobry pomysł, zaczynało mi się powoli cofać tęczą. — Lo.
Znów nadęłam policzki i otworzyłam szerzej oczy, w końcu dając się grzecznie usadzić. Miałam ochotę potańczyć i może nawet załapać się na jakąś przelotną kolejkę, ale Rowan chyba nie pochwalała tego planu. Nie lubiłam, jej w tej wersji. Była zdecydowanie zbyt odpowiedzialna.
— Hej, hej, spokojnie.
Aż mi serce na moment stanęło, serio mówię.
Mogłabym przekroczyć śmiertelną dawkę alkoholu, jedną nogą leżeć już w przytulnym grobie, albo w ogóle robić za zombiaka, a i tak poznałabym ten głos od razu.
Peter Parker złapał mnie mocno w pasie, kiedy, zamiast usiąść, tak naprawdę na tę kanapę po prostu spadłam i chyba nawet coś mu przez to w ręce przeskoczyło. Peter Mój Cholerny Eks Parker. TEN Parker.
— Jak na wojnie — mruknęłam pod nosem, plecami uderzając w oparcie kanapy.
I ja to nie wiem, czy to przez zbyt dużą dawkę alkoholu, jakieś głupie przyzwyczajenie czy zwykłe niedojebanie ja nie zwróciłam uwagi na to, że ścisnęłam mu łopatkami całe ramię, ale to już zdecydowanie nie było normalnie.
Czy on założył moją ulubioną kurtkę?
Ta cholera zrobiła to specjalnie, żeby mnie jeszcze bardziej psychicznie dopierdolić. On wie, że ja wiem, że on wie, że w tej zielonej bombereczce to mi się podoba nawet bardziej niż w kostiumie. I zrobił to specjalnie.
— Mogę ci ją tu zostawić? Blake dzwonił jakieś sześć razy, muszę go poszukać.
I to ja dramatyzuję, tak?
Nie wiem, o czym tam dalej gadali, bo bardziej skupiłam się na tym, żeby po prostu trzymać się prosto. I nie zamykać oczu — pierwsza zasada survivalu. Na filmach zawsze krzyczą, żeby nie zamykać oczu.
— Tobie też się tak wszystko kręci? — zapytałam, biorąc cięższy oddech. Mi musiało kręcić się aż nadto, bo Parker złapał mocno moje przedramię i znów przygwoździł do oparcia, jakbym miała zaraz wywinąć kozła.
Starałam się na niego nie patrzeć, albo chociaż to patrzenie ograniczać i to nie do końca przez kurtkę. Znaczy się, przez nią też, bo jeśli założył do tego tę czarną koszulkę, w której było mu widać obojczyki, to już w ogóle game over.
Aż sprawdziłam — i co? I założył dokładnie tę koszulkę. Nawet włosy ułożył; a Peter Parker nigdy nie układa włosów!
— Upiłaś się trochę, co? — Peter zaśmiał się lekko i chyba też nie do końca zamierzenie, po czym przeskanował niespiesznie mój zachlany ryj. Dlaczego on nie mógł mieć jakiegoś zeza czy coś, to zdecydowanie nie fair.
— Nie trochę, tylko w chuj. — Poruszyłam głową. Zaraz później oparłam ją na ramieniu chłopaka i jęknęłam, nieźle zmordowana. Myślałam, że rzygnę, czując odór tego spirytusu, który trzymał w czerwonym kubeczku, więc zabrałam mu go z ręki i odstawiłam na ławę. — Nie pij, dziecko, to niezdrowe.
Parker znów się zaśmiał i złapał dłonią pukiel moich potarganych włosów, żeby zaraz potem założyć mi go za ucho. Chwilę jeszcze się nim bawił, a ja dopiero po kilku sekundach przyczaiłam, że na moment zupełnie odleciałam.
Dawno nie czułam się przy nim tak swobodnie. Nie wiem, czy to zasługa procentów, czy tego, że wreszcie nie myślałam o wszystkich możliwych konsekwencjach każdego najmniejszego ruchu, ale naprawdę było mi dobrze. I, z ciężkim sercem muszę przyznać, że mi tego okropnie brakowało.
— Zaraz rzygnę.
Parker zaśmiał się, tym razem nieco głośniej i poklepał mnie lekko po ramieniu. Świetnie, znów prawie odleciałam. Nie mogła mi się załączyć faza na spanie, ja miałam hity do przetańczenia, alkohol do wypicia, ludzi do wkurwienia, ja nie mogłam polecieć w kimę.
— Wstawaj — rzucił szatyn, jakoś tak dziwnie energicznie i tym razem poklepał mnie po plecach. — Idziemy na dwór. Świeże powietrze dobrze ci zrobi.
Ja to czasem nie ogarniam, skąd on brał te wszystkie genialne pomysły, serio. Może mu ze śliną parę szarych komórek podrzuciłam w gratisie.
— Na dworze pizga, jakbyś nie zauważył.
Serio, lało jak z cebra. Cały dzień było cieplutko i słonecznie, aż tu nagle jeb — ja otwieram spokojnie kolejny wieloowocowy sok na przepicie, a ludzie z dworu wbiegają tabunem do środka, cali mokrzy. Aż się zastanawiałam, czy nie nawiedził nas huragan Kaśka.
— Z cukru nie jesteś.
Posłałam mu oburzone spojrzenie i zacmokałam ustami. Dzięki, Parker, dokładnie to marzy usłyszeć każda dziewczyna.
Powinni mu wlepić jakiś mandat za naruszanie praw człowieka, bo jestem na sto procent pewna, że ten szantaż emocjonalny, którego użył, żebym wstała, był nielegalny w co najmniej ośmiu krajach. Powiedział proszę. PROSZĘ.
Do fosy z nim.
— Ale mogłabyś używać nóg? — Zawołał z przekąsem, gdy stanęłam, żeby złapać równowagę. — Siłą umysłu tam się nie dostaniesz.
Najpierw chciałam iść sama, ale ludzie to wredne istoty i specjalnie ustawiali się tak, żebym na nich wpadała. Dlatego Peter w końcu przestał zwracać uwagę na moje „ja sama" i zgarnął mnie ramieniem do przodu, przy okazji je już na moich plecach zostawiając.
I dobra, faktycznie miał rację. Trochę kropiło, racja, ale kiedy tylko drzwi na taras się otworzyły, a mnie uderzyło chłodne, pachnące deszczem, świeże powietrze, łatwiej mi było nawet wziąć oddech.
Złapałam się barierki i zmrużyłam oczy, zadzierając głowę w górę. Nie było widać gwiazd, burzowe chmury przysłoniły całe niebo, ale i tak mi się podobało. Zgaduję, że chyba po prostu chodziło o noc. Lubiłam noce, nieważne jak bardzo ulewne.
— Jak na Titanicu — sapnęłam, chcąc przewiesić się przez barierkę.
Na moje nieszczęście, Peter szybko zareagował i złapał mnie tak, że nie było opcji, żebym przyjebała w jakąś lodową górę.
— Lori, możesz chociaż przez pięć sekund nie próbować się zabić? — mruknął, kiedy tylko udało mu się względnie ustawić mnie do pionu.
— I kto to mówi?
Zgadując po jego spojrzeniu, nie była to najlepsza odpowiedź. Jeśli właśnie przypadkowo rozpętałam rozmowowy Armagedon, to ta góra lodowa będzie potrzebna jak nigdy wcześniej.
— Proszę?
O, i znów — szantaż emocjonalny. Ktoś powinien wlepić mu za to jakąś grzywnę.
Nie chciałam z nim gadać, no chyba logiczne. Pomijając, że w kwestiach uczuciowych nie umiałam się nawet wysłowić, było to po prostu zbyt ciężkie. Nigdy nie musiałam tego robić — zawsze sprawa albo rozwiązywała się sama, albo odchodziła w zapomnienie. Tyle, że to zerwanie nie mogło ani samo się naprawić, ani zniknąć z pamięci, bo byliśmy na tyle pojebani, żeby zerwać, dalej coś do siebie czując. Przynajmniej w moim przypadku tak było. Nie wiem, jak sprawy się miały u pana Pająka.
— Lo, mówiłem ci przecież, że chcę pogadać. Nie mogłaś trochę poczekać z imprezowaniem? — sapnął po kilku chwilach ciszy Parker, dłońmi opierając się o barierkę. Miałam zamiar oprzeć się szelmowsko o jedną z kolumn, ale nie trafiłam i znów prawie wyleciałam na trawnik. — Żyjesz?
— Niestety — mruknęłam w odpowiedzi. Wyprostowałam się, mrugając kilka razy dla odzyskania rezonu i wydęłam ze zmęczeniem usta. — Ale ja serio wypiłam mało. Prawie wcale — dodałam, palcami pokazując, ile mniej więc było w jednym kieliszku. — No, może dwa takie wcale.
Peter nie odpowiedział, zamiast tego po prostu się we mnie wpatrując. Wyglądał tak uroczo, z tym delikatnym, ciepłym uśmiechem i pełnym troski spojrzeniem, że poczułam się tak, jakby alkohol dopiero teraz tak naprawdę zaczął działać.
Nigdy nie kołowało mi się przy nim w głowie. Nie miałam motylków w brzuchu i potrafiłam wepchnąć w siebie połowę lodówki nawet, jeśli byliśmy pokłóceni. Ale wiedziałam, co oznacza to szybsze bicie serca.
Przeraźliwe kłopoty.
— Peter? — zagabnęłam, chcąc oprzeć się biodrem o barierkę. Chłopak poruszył brwiami, chyba nawet coś mrucząc pod nosem, ale ten fragment kompletnie mi gdzieś uciekł. — Jak bardzo jestem pijana?
Bardzo, patrząc na to, że go o to zapytałam.
Przymknęłam ze zmęczeniem oczy i westchnęłam ciężej, znów tracąc równowagę. Już nawet nie potrzebowałam się ruszać, żeby groziło mi spotkanie twarzą w twarz z tarasowymi belkami.
— Chyba jesteś w tym stadium, którego jutro nawet nie będziesz pamiętać — odparł z przekąsem Peter, zjawiając się przy mnie prędko i pomagając równo stanąć. — Wiesz co, dwór to chyba nie był dobry pomysł.
Chyba chciał mnie wciągnąć z powrotem do środka — i byłoby to dobre rozwiązanie — ale kiedy dłońmi złapałam mocno jego koszulkę, na moment stanął jak wryty.
Staliśmy dosłownie krok od siebie. Ja zaciskając palce na jego bluzce, on na moich łokciach, oddychając nieco ciężej i patrząc się w podłogę z jeszcze większym otępieniem. Staliśmy tak blisko siebie, że czułam zapach jego szamponu, perfum, które wiecznie trzymały się zielonej kurtki i słyszałam przełykaną głośniej ślinę.
Staliśmy tak blisko, że przez chwilę wydawało mi się, że wszystko jest jak dawnej.
— Czyli jeśli ci coś powiem... — Przechyliłam lekko głowę, dłońmi naciągając jego koszulkę. Jezu, dałabym się pokroić za te abs-y. — ... to jutro nie będę żałować?
— ...nie?
Zaśmiałam się cicho, słysząc jego piskliwy ton. Proszę, proszę, czyżby udało mi się wpędzić Petera Parkera w zakłopotanie?
— Okej — mlasnęłam i ścisnęłam palce mocniej na materiale jego kurtki. Zadarłam głowę, żeby spojrzeć mu w oczy i kilka razy nią pokręciłam, gubiąc gdzieś całą równowagę. — Tylko szczerze. Żadnych wykrętów.
Zerknął na mnie, trochę nieśmiało, żeby zaraz potem słodko się uśmiechnąć. Dopiero po kilku chwilach zorientowałam się, że wciąż trzymał dłonie na moich łokciach, delikatnie je ściskając, pewnie żebym nie upadła.
Wzięłam głęboki oddech. Był tak blisko, że przez ten ruch moja koszulka uderzyła o jego, a moje serce zrobiło fikołka, żeby zaraz potem odebrać głowie resztkę zdrowego rozsądku.
— Byłeś we mnie zakochany?
Sama nie wiem, co mi strzeliło do głowy; miałam po prostu dosyć dręczenia się tym pytaniem, a obecny stan znacznie ułatwiał uzyskanie odpowiedzi. Nawet, jeśli miałabym jej nie zapamiętać.
— Co? — odezwał się po chwili zaskoczony Parker.
Zacisnęłam mocno usta. Mogłam się domyślić, że akurat tego pytania się nie spodziewał, ale mimo wszystko nie na taką reakcję liczyłam. Zresztą, sama nie wiem, na co ja liczyłam. Prawda była taka, że nie byliśmy razem, więc nie powinniśmy więcej o tym myśleć.
On pewnie nie myślał.
Mlasnęłam, czując, jak zasycha mi w ustach i zabrałam ręce z jego kurtki. Musiałam szybko się stąd ewakuować, bo inaczej mogłam palnąć jeszcze więcej głupich rzeczy.
— Muszę się napić. — Przekrzywiłam głowę. — Myślisz, że skończyli tequilę beze mnie?
Parker zamrugał tylko, wciąż zdezorientowany, więc uśmiechnęłam się pod nosem i postanowiłam samej sprawdzić zawartość marcowego asortymentu.
— Czekaj, gdzie ty idziesz? — Zorientował się szatyn, żeby zaraz potem pociągnąć mnie za łokieć. — Przecież jeszcze ci nie...
— Och, daj spokój. — Machnęłam ręką. — Odkleja mi się już przez ten alkohol, nie zwracaj uwagi. Udawajmy, że tego pytania nigdy nie było, dobra?
Szarpnęłam ręką, żeby zabrać łokieć, ale tym razem złapał za nadgarstek. Najebanie mi już zeszło. Niestety, bo zdecydowanie lepiej się czułam, kiedy nie byłam świadoma, co się miedzy nami odkurwia.
— Ale ja nie chcę niczego udawać, Lori — sapnął, trochę za szybko, ledwo co dając się zrozumieć.
— To sama sobie poudaję, nie ma sprawy.
Spojrzał na mnie tak, jak zawsze, kiedy wyskakiwałam z jakąś głupotą, której nie potrafił zaklasyfikować ani do uroczej, ani denerwującej. Zrobiłam krok w tył, mając nadzieję tym razem szczęśliwie spierdolić z miejsca zbrodni, ale kiedy postawiłam buta z powrotem na werandzie, coś z tyłu zaatakowało moje biedne plecy.
— Ała? — warknęłam, odwracając głowę. Zresztą, ona też oberwała. — Tak ciężko spojrzeć, czy na dworze nikogo nie ma, zanim otworzy się drzwi?
Jak zobaczyłam, kto taki mi przyfasolił, na moment dosłownie stanęło mi serce.
Ja już więcej nie piję. To przesada, żeby wejść w fazę delirium, ja to już powinnam zacząć się poważnie leczyć.
— O mój... Nic ci nie jest? — rzucił zaaferowany blondyn i wychylił się, żeby obejrzeć tył mojej głowy. — Przepraszam, kompletnie cię nie widziałem.
Świetnie. Czyli moja delirka jeszcze gada.
— Nick? — Zmrużyłam oczy i kilka razy zamrugałam, nie mogąc uwierzyć, że to naprawdę jego przed sobą widzę.
Przecież... Nick mieszkał w Nowym Orleanie. Od urodzenia, naprzeciw domu pogrzebowego, z wielkim drzewem zasłaniającym widok z pokojowego okna i granatowym dachem garażu. I w Nowym Orleanie został, kiedy w dwa tysiące szesnastym spierdoliłam z tamtego miejsca zbrodni.
— Lorka? — Blondyn nachylił się bliżej, żeby obrzucić mnie badawczym spojrzeniem, więc przez chwilę oboje wpatrywaliśmy się w siebie jak ślepe krety, jedno nie mogąc uwierzyć w obecność tego drugiego. — Matko, nie poznałem cię! Chociaż to bardziej przez brak soczewek, bo nie zmieniłaś się ani trochę. A te cholerstwa gdzieś mi wypadły.
Otworzyłam szeroko usta. Jak on...? Co on...? Dlaczego?
Delirium. Delirium jak nic, i to jeszcze w najwyższym stadium.
— O, cześć — odezwała się moja delirka po tym, jak przez kilka sekund jełopowato się w nią wgapiałam, i wyciągnęła rękę w stronę Parkera. — Nick Freeman. Miło poznać.
Szatyn najpierw ściągnął badawczo brwi, żeby zaraz potem ścisnąć dłoń blondyna i lekko nią potrząsnąć.
— Peter Parker.
Czy ktoś tam na górze postanowił sobie ze mnie zażartować? Nie wiem, czy to Bóg, Thor, czy jakiś fioletowy frajer, ale mógłby z łaski swojej przestać.
— Świetnie — mruknęłam pod nosem i przyłożyłam dłoń do policzka. — Właśnie tak zaczyna się Apokalipsa; uściśnięcie ręki jedynych byłych.
Peter nagle się wyprostował, wciągając powietrze i najpierw posłał mi dłuższe spojrzenie, żeby zaraz potem skupić się na Nicku.
— Och. — Założył ręce na piersiach. — Dziwne, Lo nigdy o tobie nie wspominała.
Szczerze? Nie wiem, czy to była zazdrość, czy jakieś inne głupstwo, ale w tamtym momencie mało mnie to przejęło. Za bardzo skupiłam się na próbach ogarnięcia, że to wcale nie delirka, żeby przejmować się jego zmiennością nastrojów.
— Ale jak ty... — Potrząsnęłam głową, w końcu będąc w stanie normalniej myśleć. — Co ty tu...?
— Przeprowadziłem się — odpowiedział Nick, zanim zdążyłam wydukać pytanie. — Do Nate'a. Dosłownie dzień przed decymacją.
Okej, wypstrykanie wypsytkaniem, ale od odpstrykania trochę czasu też już minęło. Mógł dać jakiś znak życia, przecież wiedział, że mieszkam w Queens.
— Dostałem się do Midtown, ale przez ten cały bajzel z rocznikami nikt nawet nie zauważył, że doszedł ktoś nowy. Zero zero brało mnie za zero pięć, a zero pięć za zero zero.
Że jak? Chodziliśmy do tej samej szkoły, i to od kilku miesięcy, i facet zapomniał mnie o tym poinformować? Ze ja go nie zauważyłam.
— Bo ciężko było się do mnie odezwać, co? — rzuciłam, niezbyt miłym tonem.
Nick spojrzał na mnie, jakby z deka skrępowany i zaraz potem lekko się uśmiechnął. Wyglądał znacznie dojrzalej, niż kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Miał wyraźniejsze kości policzkowe, nieco schudł i był znacznie wyższy.
— Cykor ze mnie. — Zaśmiał się. Zaraz potem spojrzał na Petera i zmarszczył nos, dłonią majtając znacząco w powietrzu. — Zanim wyjechała, przestaliśmy się do siebie odzywać.
— Bo jesteś głupi i nie potrafisz przeprosić jak należy — wtrąciłam.
Zacisnęłam spierzchnięte usta, przypominając sobie, że miałam iść się napić. Trudno, najwyżej delirka wróci.
— Z tego, co kojarzę, prosiłem, żebyś dała znać, kiedy będziesz gotowa.
Brakło mi argumentów. Dlatego zatkałam dziób i założyłam po prostu ręce na piersiach, w głowie szukając czegoś, co można by mu wytknąć.
Ale to ja zachowałam się chujowo. Nie odezwałam się do niego przez caluśkie dwa lata, chociaż nie raz zaznaczał, że nie chciałby stracić kontaktu. Zresztą, to też nie tak, że jakoś mocno go kochałam i złamał mi serce — przy tym rozstaniu bardziej ucierpiała moja duma.
— Z tym byciem gotowym to jej zostało do tej pory — wtrącił Parker, posyłając mi znaczące spojrzenie.
— Nikt nie jest idealny.
Freeman zaśmiał się cicho na moją odpowiedź, co chyba nie podobało się Peterowi. Przynajmniej nie, kiedy zorientował się, że to właśnie on się śmiał.
Nagle ktoś krzyknął coś za naszymi plecami, więc odwróciłam głowę, żeby zbadać sytuację. Mogłam się domyślić, że przywiało Jenkinsa. Tylko on potrafi tak zaryczeć.
— Ej, sory ziomek, ale oni tu przeprowadzają poważne konwersacje — odezwał się, sepleniąc jeszcze bardziej niż ja.
Peter westchnął ciężej i pokręcił głową, co udało mi się zarejestrować kątem oka. Nawet w takiej sytuacji zwracałam na niego więcej uwagi, niż powinnam.
— Następnym razem. — Zrobił krok, żeby poklepać mulata po ramieniu. — Idziecie do środka?
Nick wyciągnął z kieszeni prostokątną paczę, a ja dopiero mrużąc oczy, zauważyłam, że były to papierosy. Nie wiedziałam, że pali. Nic o nim praktycznie nie wiedziałam i zabolało mnie, kiedy sobie to uświadomiłam. Kiedyś znałam go na wylot. I nagle, od tak, po prostu o sobie zapomnieliśmy.
— Muszę się odstresować po szukaniu soczewek — wyjaśnił. — Ale może później się jeszcze złapiemy.
Patrzyłam na niego chwilę za długo; zdążyło mnie przez ten czas uderzyć poczucie winy, żal i nostalgia nowoorleańskiego dzieciństwa, którą tak bardzo uwielbiałam, i chyba przez moment chciałam po prostu, żeby do mnie wróciła.
— Posiedzę z tobą — zaproponowałam. — Mamy sporo do nadrobienia.
first of all; będę bronić nicolasa własną piersią, więc proszę mi na niego nie kurwić, bo sobie na to chłopak nie zasłużył (mówię tak profilaktycznie, mam nadzieję, że przyjmiecie tę ciepłą kluchę z otwartymi ramionami)
i second of all, właśnie zaczęliśmy tę część hometown za którą spłonę na stosie, żeby zaraz potem gnić przez wieczność w piekle, miłego wieczoru
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro