Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4

Jimin tęsknił za światłem, za świeżym powietrzem i za Jungkookiem. Chociaż do tego ostatniego nie przyznałby się chyba nawet na łożu śmierci. Tak naprawdę to tak się trochę czuł. Jakby już nie żył, jakby umierał, jakby ktoś go pogrzebał żywcem w stosie śmieci, które napierały na niego z każdej strony. I wcale nie był zbyt dramatyczny.

Walka o przestrzeń w domu trwała kolejny dzień i chłopak z zaskoczeniem i pewnym zawodem przyznawał, że nie widział wielkiej poprawy. Godziny zlały się w jeden ciąg. Dzień, potem kolejny przeciekał im przez palce, a on sam i jego ojciec wiedzieli już, że to, co wydawało im się pracą na maksymalnie tydzień, będzie trwało dłużej. Czasem Jimin miał wrażenie, że łatwiej byłoby po prostu wszystko spalić. Budynek, te wszystkie rzeczy, samochody stojące na podwórku w wysokiej trawie. Spalić i udawać, że nigdy nie było tu żadnego domu.

Czubki stosów kartonów ginęły w kurzowych mgłach spowijających cały sufit i za każdym razem, kiedy zadzierał głowę do góry, żeby sprawdzić jak sobie radzą ze sprzątaniem, miał wrażenie, że kartonowe wieże stają się jeszcze wyższe. Był zmęczony, tak bardzo zmęczony. Wąska struga światła wpadała do salonu, gdzie siedział na rozpostartym po środku kocu, ta jego własna, mała prywatna przestrzeń co chwila ginęła znów w hałdzie rzeczy, które co jakiś czas znosił mu do przejrzenia ojciec. Jimin słyszał go na ganku. Chodził to w lewo, to w prawo, stukając głośno obcasami o drewnianą podłogę.

- Ok - usłyszał, gdy drzwi skrzypnęły głośno. Sangmin opierał na jednym z bioder rozpadający się karton, z którego wylatywały jakieś papierzyska. W drugiej ręce trzymał telefon. Próbował przytrzymywać go uchem i ręką, ale nie wychodziło mu to za bardzo. Jimin zerwał się ze swojego miejsca, zabierając mu pudło. Mężczyzna uśmiechnął się do niego. - Wiem, to trudna sprawa. Rozumiem - powiedział do osoby po drugiej stronie linii i pokręcił głową, krzywiąc się przy tym.

Jimin nie mógł ukryć swojego rozczarowania. Ojciec wraca do Seulu, od teraz będzie tu sam. Karton gruchnął, gdy upuścił go na ziemię. Sangmin zdjął jednym ruchem grubą rękawiczkę, którą miał na ręce i poprawił nerwowym ruchem włosy.

- Nic się nie stało. Jakoś... jakoś damy radę - dodał już trochę ciszej ojciec. Jimin widział, że walczy ze sobą, żeby nie wypowiedzieć żadnego przekleństwa na głos. Poruszał tylko ustami, gdy osoba po drugiej stronie coś mówiła. - Mmmm...- mruknął gdy skończyła. - Do zobaczenia - rzucił i zakończył szybko rozmowę. - Jimin...

- Nic się nie stało - powiedział od razu chłopak. - Nic nie poradzisz. Od początku wiedzieliśmy, że tak może się to skończyć.

- Nie tak Jiminnie, nie tak - ojciec pokręcił głową, wzdychając przy tym. Wyjął na oślep papierosa z kieszeni koszuli i zapalił go szybko. - Mieliśmy zabrać tylko kilka pamiątek i wracać, a nie odgruzowywać cały dom. Co ona w ogóle sobie myślała? - zacisnął mocno zęby na ustniku i zaczął wolno iść w stronę korytarza i schodów prowadzących na górę. Kopnął jeden z kartonów nie przejmując się tym, że coś zagrzechotało w środku. - Kurwa - zaklął głośno, robiąc w tył zwrot i wypuścił z płuc długi, gęsty kłąb dymu. Poprawił kopniakiem ten sam karton, a potem kopnął kolejny. Robił to tak długo, aż wreszcie zabrakło mu siły.

Jimin nie reagował. Stał bez słowa, patrząc na to, co robi ojciec. Kawałki starej, zapleśniałej tektury były miękkie i czubki jego butów łatwo w nie wchodziły. Głęboko, jeszcze głębiej. Aż coś zaczęło z nich wyłazić. Jakiś groch albo mysie odchody. Jimin nie chciał podchodzić bliżej, żeby się o tym przekonać; zwłaszcza, że ojciec wyglądał, jakby chciał kogoś zamordować.

- Pieprzona, głupia suka - klął dalej pod nosem. Rzucił niedopałek na ziemię i nawet nie przygniótł go podeszwą.

W ostatniej chwili schwycił plik kartek, które zsuwały się z jednej z większych kupek śmieci i mechanicznie przejrzał tekst.

- Same śmieci - mruknął pod nosem, wykonując ruch, jakby chciał rzucić je na ziemię, ale zreflektował się w porę. - Weź to jeszcze zobacz i wywal. Tu chyba nie ma nic ważnego - podał zakurzony i pożółkłe kartki Jiminowi.

Chłopak tylko skinął głową, rozprostowując pomięty i trochę wilgotny papier. Na jednej ze stron od razu poznał pismo matki. Ściśnięte, małe litery tłoczyły się nerwowo w nierównych rządkach. Jimin aż zmarszczył brwi, próbując odcyfrować jej pismo.

Droga prowadziła przez las. Nierówna, piaszczysta. dziury pozakrywała kępkami trawy jakby liczyła, że prędzej czy później ktoś ich nie zauważy i wpadnie w jej małe pułapki

Nie była zła. Nie chciała nikogo skrzywdzić, tylko trochę zabawić się czyimś kosztem, by mieć o czym myśleć i co wspominać, kiedy znowu zostanie zupełnie sama. to taka jej niewinna zabawa albo desperacka prośba o to, żeby zostać z nią choć trochę dłużej.

Las przerzedzał się powoli, za drzewami dawało się dostrzec nierówne, omszałe płoty, z których czas powygrzebywał kamienie. stawały się coraz niższe, by kiedyś, może niedługo, wrócić do ziemi

tam, gdzie kiedyś było ich miejsce.

droga była zwodnicza, kręta jak pozwijane kable, zazdrośnie strzegła wszystkiego, co znajdowało się wokół niej. chciała jak najdłużej zatrzymać podróżnych tylko dla siebie,

jak najdłużej, na zawsze

ale nawet ona nie potrafiła tego zrobić. nagły ruch spłoszył ptaki. niebo na chwile zrobiło się czarne. poderwały się do lotu, a trzepot ich skrzydeł prawie zamaskował chrzęst metalu. samochód jeszcze przez chwilę wydaje głośny ryk niezadowolenia, ale poddaje się i potulnieje.

Droga musi być z siebie zadowolona, nie poddała się tak łatwo. nie oddała bez walki tego, co uznała za swoje

metalowa skrzynka kruszy się w palcach, jakby była zrobiona z papieru. czas ją pokonał,

W końcu przyznał ojcu rację. Nawet, jeśli ten tekst miał jakiekolwiek znaczenie, to matka i tak była jedyną osobą, która mogła je zrozumieć. Dla nich to tylko urwany fragment zakazanego świata. Nigdy nie będą mieć do niego wstępu.

- Tato...- powiedział cicho chłopak. Nie potrafił zliczyć, ile razy widział ojca w takim stanie w tym domu. Chyba nigdy nie zdarzyło mu się widzieć go tak zdenerwowanego odkąd przeprowadzili się razem do Seulu. Położył mu delikatnie rękę na ramieniu. - Mam zadzwonić do mamy? - spytał.

- Sam zadzwonię - odparł szybko mężczyzna.

- Jesteś pewien? - pytał dalej Jimin, ale ojciec już wybierał domowy numer telefonu. Odwrócił się jeszcze w stronę chłopaka, zanim nie wyszedł z powrotem na ganek. - Mam ci zostawić swoją kartę kredytową? Masz pieniądze?

- Powinno być ok - odparł Jimin, odprowadzając go wzrokiem. Gdy drzwi zamknęły się za Sangminem z łoskotem, chłopak podszedł wolno do miejsca, w którym ten porozwalał jakieś rzeczy.

To nie było tak, że jego rodzice od zawsze się nienawidzili. Tak naprawdę to nie był nawet pewien, czy kiedykolwiek tak było i czy tak jest nawet teraz.

Ojciec kochał matkę. To wiedział. Nawet kiedy któregoś dnia, niedługo po zakończeniu roku szkolnego, oznajmił, że znalazł pracę w Seulu, spakował ich wszystkich i zabrał z Jukrim. To miało ją otrzeźwić. Przywołać do porządku, ale tak się nie stało.

Matka została. Nawet nie próbowała walczyć. Może ze strony ojca to była próba zmuszenia jej do decyzji, do wybrania rodziny. Ich wszystkich, a może tylko jego. Może chciał się tylko przekonać, czy ona naprawdę go kochała. Bo Jimin nigdy nie miał wątpliwości, że Sangmin darzył swoją pierwszą żonę bardzo mocnym uczuciem. Jednak nawet ono nie wygrało z tym domem. Z tym miejscem.

Jukrim ją wchłonęło, a może raczej ten dom, którego tak bardzo nienawidził ojciec. Tak naprawdę to zawsze chodziło o niego, od niego wszystko się zaczęło. Ten... rozpad.

Powolna degradacja ich rodziny. Najpierw zabrała im matkę, a potem Minhyuna, który wrócił do niej, do tego domu i już został. Oboje mu ulegli, zapominając powoli o tym, co działo się poza jego murami, a potem zniknęli. Tak po prostu. Minhyun ledwie rok temu, a potem sama Jisoo. Jimin nie mógł się pozbyć wrażenia, że dom przyjął to z radością. Nie wiedział, dlaczego ma takie odczucie. Po prostu tak było. Zawsze traktował dom jak kolejnego członka rodziny. Cichego, wycofanego, ale mającego moc decydowania o wszystkim.

- Odwieziesz mnie na autobus - ojciec wrócił do pokoju, jak gdyby nic wcześniej się nie stało. Znowu był spokojny i opanowany, z planem, który z łatwością można będzie wcielić w życie. A gdy to się stanie, wszystko na pewno pójdzie dobrze.

Jimin skinął tylko głową. Nie potrzebował samochodu, bo za domem, pod wiatą, której kompletnie nie kojarzył z dzieciństwa, znalazł całkiem dobry rower, jednak dyskusja z Sangminem nie miała absolutnie żadnego sensu. Poza tym może faktycznie lepiej było mieć jakiś pewniejszy środek transportu niż rower. Taki z metalu, z dachem i zamykanymi od środka drzwiami, w którym w razie czego można by się było schować.

To nie tak, że Jimin się bał, ale wspomnienie otwierających się drzwi, cieni w salonie i przenikliwej ciszy panującej w całym domu, nie wydawało mu się szczególnie relaksujące. To był ten rodzaj ciszy, którą prędzej czy później musi przerwać coś dramatycznego. A może Jimin był po prostu trochę przewrażliwiony.

- Muszę tylko sprawdzić rozkład jazdy, ale szykuj się - wyglądało na to, że ojciec chce jeszcze coś powiedzieć, już otwierał usta, trochę zakłopotany swoim wcześniejszym wybuchem, ale zrezygnował. Jimin również i tym nie był zaskoczony. Przepraszanie nie leżało w naturze jego ojca.

***

Jedzenie, które zajmowało miejsce na przednim siedzeniu, zaraz obok fotela kierowcy, podskakiwało na wybojach i Jimin był prawie pewien, że otwarcie piwa będzie bardziej przypominało odkorkowywanie noworocznego szampana. W domu nie dało się za bardzo gotować, ale dość porządnie wyczyszczona kuchnia pozwalała przynajmniej zachować wrażenie, że dom jest w pełni funkcjonalny. Zresztą, nawet gdyby kuchenka nie wyglądała na taką, która za chwilę ma wybuchnąć, to Jimin i tak nie potrafiłby nic na niej zrobić. Szczytem jego możliwości kulinarnych były gotowe do odgrzania w mikrofalówce dania.

Schował do kieszeni kluczyki i jeszcze raz sprawdził, czy samochód jest na pewno zamknięty. Możliwe, że w okolicy nie było większych zbrodni niż kradzież kilku jabłek z drzewa od sąsiada, ale wolał nie ryzykować. Samochód stanowił jego najszybsze, nawet jeśli nie jedyne, połączenie z cywilizacją.

Wszedł po schodach na ganek i przez chwilę zawahał się przed przekręceniem klucza w zamku. Odwrócił się, rzucając krótkie spojrzenie ciemnej ścianie lasu, jakby spodziewał się, że ktoś znajduje się za jego plecami. O ile nie znajduje się w środku, jak podpowiadała zupełnie nie proszona o to wyobraźnia Jimina. Znajduje się w środku, przyczajony, bo tylko czekał na to, aż Jimin zostanie sam. Aż nikt nie będzie go szukał przynajmniej przez kilkanaście godzin, aż... skarcił się w myślach i stanowczo, jakby starając się udowodnić coś samemu sobie, przekręcił klucz w zamku.

W środku nie czaił się morderca, a przynajmniej nie taki, który przywitałby go nożem od samego progu, co Jimin wziął za dobry znak i głośno, robiąc niepotrzebny hałas, wszedł do środka, nie odwracając się nawet w stronę salonu.

Kuchnia przywitała go zapachem środków czystości i zakurzonego drewna, bo chociaż Jimin cały ranek próbował doczyścić stary, drewniany stół, to ciągle gdzieś w jego zakamarkach musiała znajdować się przynajmniej tona kurzu.

W zamyśleniu pogłaskał ręką wysłużony mebel. To właśnie pod nim chowali się, by rozmawiać ze sobą przyciszonymi głosami. On i Minhyun. Cerata na stole była gruba. Zielona w jasne żółte paski, to Jimin pamiętał najbardziej z kuchni.

Tę ceratę. Podniszczoną na rogach, ciężką i plastikową, która nie sięgała podłogi i przez którą tak ciężko im się oddychało. Ale nie tylko przez nią. Miejsca pod spodem nie było dużo. Musieli bardzo kombinować, żeby zmieścić się tam razem. Ich nogi, podkurczone, splatały się ciasno, podobnie jak przedramiona, które przyciskali do siebie najmocniej, jak potrafili. Zaraz za nimi zaczynała się ściana, od której zawsze Jimina bolały plecy. Była zimna i po kilkunastu minutach zaczynały mu drętwieć mięśnie. Najpierw grzbietu, potem pośladka, a wreszcie zaczynał drżeć na całym ciele i pocić się.

Wtedy Minhyun brał jego dłonie w swoje i chował je między zagłębienie własnego obojczyka i policzek. To nie pomagało za bardzo. Jimin pamiętał do dziś spływające mu po czole kropelki zimnego potu. Opadały na niestarannie zamiecioną podłogę, mieszając się z kurzem i zagubionymi ziarenkami ryżu. Zazwyczaj w tym właśnie momencie, gdy pierwsza kropelka spadła na ziemię, dało się słyszeć skrzypnięcie na piętrze, a potem nierówne, chwiejne kroki zaczynały rozbrzmiewać na korytarzu. Jimin wiele razy próbował sobie przypomnieć, jak to się stało, że wiedzieli, że matka zaraz wyjdzie ze swojej pracowni.

Co powodowało, że nawet jeśli byli zajęci zabawą albo odrabianiem pracy domowej, od razu rzucali wszystko na bok i biegli do swojej kryjówki. Czy chodziło o ciszę, która poprzedzała otwarcie skrzypiących drzwi. Jej kroki dobiegające do nich z góry, a może jeszcze coś innego. Tak naprawdę nie robiło to żadnej różnicy.

Zawsze kończyli z Minhyunem w tym samym miejscu. W ciemnym kącie w rogu, czekając, aż wróci tata albo mama pójdzie do siebie. Oparł się o stół, który zachwiał się i uderzył w ścianę z hukiem. Jimin złapał się jego krawędzi.

Matka, nie mama, poprawił się w myślach. Jego mama była teraz w Seulu i pewnie właśnie wracała z pracy zatłoczonym metrem. Kiedy dotrze do domu, nakrzyczy na Jungkooka, że cały dzień się obijał i wstawi obiad. Pewnie nakrzyczałaby też o coś na niego, gdyby Jimin akurat był pod ręką, ale on był teraz za daleko. Ale nawet teraz, mimo że był tak daleko, był bliżej niej niż swojej rodzonej matki. Matki, która nigdy go nie dostrzegała, bo interesował ją tylko świat, który sama wymyśliła. A Jimin był prawdziwy.

***

Cudem było to, że do domu wciąż był dostarczany prąd. Patrząc na ułożone w koślawy stos rachunki leżące przy drzwiach wejściowych, Jimin myślał o tym za każdym razem. Teraz też.

Od dłuższego czasu siedział na ganku z piwem w ręku, obserwując żarówkę nad wejściem. Była schowana pod dachem i nie dawała wiele światła, co chwila mrugała, ściągając do siebie głupie owady, a Jimin miał wrażenie, że zaraz nastąpi ten moment, w którym prąd zniknie na dobre. Nie tylko z ganku, ale z całego domu i jeśli się to stanie, to na pewno nie dokończy sprzątania nawet do końca wakacji.

W domu były tak ciemne kąty, że bez pomocy żarówek i dodatkowego oświetlenia nic by nie zdziałał. W większości pomieszczeń okna wciąż były pozakrywane jakimiś gratami albo szmatami i tak naprawdę nawet w ciągu dnia w środku było ciemno jak w grobowcu. Tak naprawdę nie robiło mu różnicy, o której zaczynał pracę. Mógłby nawet zacząć teraz.

Było już prawie po zachodzie słońca i niedobitki promieni jeszcze desperacko chwytały się czubków drzew i gór na horyzoncie, ale w samym środku mieszkania panował wciąż taki sam, niczym niezmącony mrok. Złote odbicia światła, które łapały pozawieszane w ogrodzie dzwonki, kawałki płyt CD, brązowe statuy, sznurki z paciorkami nie robiły na nim wrażenia. To działo się na zewnątrz, dla domu nie miało żadnego znaczenia. Jimin odstawił piwo na bok i zaczął przechadzać się po ganku.

Podłoga pod jego nogami skrzypiała. Czasem trochę głośniej, czasem ciszej, ale dźwięki rozeschniętego drewna otaczały go z każdej strony. Gdy wreszcie stanął przy jednym z filarów podtrzymujących dach, oparł się o niego i przymknął oczy. Musiał przyznać, że był zmęczony. Może nie chodziło nawet o to, że był zmęczony fizycznie, bo za dużo dziś nie zrobił, ale o to, że od tej pory będzie sam i powoli, powoli ta świadomość zagnieżdżała się w jego głowie. Cały ten syf jest teraz jego zmartwieniem. Był zupełnie sam.

Jungkook nie przyjedzie, nawet nie przysłał pozdrowień, chociaż wcześniej cały czas nie dawał mu żyć. Jimin wiedział, że nie powinien wymagać od nikogo pomocy, ale nie potrafił nie czuć się zawiedziony. Sam zreszta zabronił mu się pokazywać. Jednak jakoś podskórnie miał nadzieję, że tym razem brat go nie posłucha.

Miał już wracać do swojego piwa i miękkiej poduszki, którą położył strategicznie na samym środku ganku, kiedy złapał kątem oka jakiś ruch. Coś złotawego błyszczało się wśród hałd śmieci, których nie zdążyli zabrać śmieciarze.

Zszedł po chwiejnych schodach na dół do ogrodu, a raczej tego co kiedyś było ogrodem, i zaczął iść w kierunku źródła światła. Błysk przyciągał go. Jego nogi same podążały w tamtym kierunku.

Na początku było łatwo. Chwasty sięgały mu do kolan, potem jeszcze wyżej, aż wreszcie ich miejsce zajęły opony, stare taczki, meble poukładane w chwiejne, butwiejące stosy. Ściany wokół niego rosły z każdym pokonanym metrem, w pewnym momencie przesmyk był tak wąski, że musiał przecisnąć się bokiem, uważając na wystające druty.

Robiło się coraz ciemniej i pewnym momencie Jimin zorientował się, że rozwidlający się korytarz przed nim tonie w mroku i błysk, który widział jeszcze chwilę temu, zniknął. Skręcił w lewo. Dzwonki pozawieszane w poprzek hałd dźwięczały cicho na wietrze. Dotknął ich przelotnie ręką i szedł dalej, patrząc pod nogi.

Czerwone wstążki i sznurki sznurki tego samego koloru poutykane były między wystające ze stosów druty i kawałki desek, tworząc w całym tym labiryncie śmieci, gigantyczną, czerwoną pajęczynę, która dźwięczała cicho przy każdym jego ruchu. Najmniejszy podmuch wiatru wprawiał ją w ruch, a dźwięk dzwonków ginął, zagłuszony głośnym cykaniem świerszczy i cykad.

Jeszcze przez chwilę przyglądał się zafascynowany, długim, misternie splecionym sznurkom. Próbował przypomnieć sobie, co mogło znajdować się po drugiej stronie hałd śmieci, jednak ogarniający wszystko mrok, przerwał jego rozmyślania. To był właściwy moment, żeby wycofać się w stronę werandy i światła, jakie dawała stara żarówka.

Wracał powoli, uważając, bo nie zawadzić żadną częścią ciała o wystające druty i kiedy już, całkiem zadowolony z siebie, dotarł do początku śmieciowego labiryntu, odwrócił się w kierunku domu i nagle zamarł.

Na ścieżce biegnącej do budynku stał jakiś zupełnie obcy rower, a na schodach ganku siedział chłopak z ciemnymi włosami. Jimin nawet z tej odległości widział, że jest wysoki i zdążył sobie przywłaszczyć jego piwo.

- Minh.. - zaczął zupełnie nieświadomie, jednak w porę się opamiętał. To nie mógł być Minhyun, który przecież wyjechał nie wiadomo gdzie i nie miał ochoty utrzymywać z rodziną żadnego kontaktu. Miał nadzieję, że chłopak tego nie usłyszał, jednak musiał, bo odwrócił się w stronę Jimina i pomachał do niego przyjaźnie, wstając ze schodków.

- Wołałem cię! - krzyknął, podchodząc bliżej zachwaszczonej ścieżki. - Nawet pomyślałem, że jesteś w miasteczku, ale samochód przecież stoi.

- Odwoziłem tatę - Jimin usiadł na ganku, rzucając Taehyungowi krótkie spojrzenie. - Musiał wracać do pracy - drugi chłopak kiwnął krótko głową. Jimin nie musiał się wysilać, żeby cokolwiek tłumaczyć. Wioskowe informacje pewnie działały sprawniej niż serwisy społecznościowe.

- Mam dla ciebie obiad, mama przekazuje - wskazał głową na reklamówkę, której Jimin do tej pory nie zauważył. - I to miał być obiad, bo kazała przynieść wcześniej, ale Joon tak długo się szykował do wyjścia, że chyba wyjdzie z tego kolacja. A w końcu został, pewnie gada z Yeji czy coś... - Jimin przez chwilę szukał w pamięci jakiejś Yeji, bo możliwe, że to ktoś, kogo powinien pamiętać, ale imię nie kojarzyło mu się z nikim znajomym. - To jego dziewczyna, wyjechała na stypendium do Stanów i Namjoon, odkąd wrócił na wakacje, jest niemożliwy - Taehyung skrzywił się, upijając trochę piwa.

- Nie pomyślałem, że Namjoon ma... może mieć dziewczynę - Jimin przeklął się w duchu. Nie planował mówić tego na głos, ale siedzenie samemu przez tyle godzin było dołujące i co jakiś czas mówił do siebie, żeby nie zwariować. A teraz zwyczajnie tego nie przemyślał.

- Co nie? - ożywił się Taehyung, odwracając się w jego stronę tak szybko, że z butelki wylało się trochę piany. - Też byłem zaskoczony, a potem pomyślałem, że to musi być jakaś desperatka - westchnął. - Ale jest całkiem normalna, po prostu ma dziwny gust - wzruszył ramionami i podciągnął nogi do klatki piersiowej, żeby oprzeć na nich głowę. - Czyli... - zaczął po chwili, nadal nie odrywając oczu od drogi prowadzącej do domu. - Zostajesz na lato?

- Na to wygląda - Jimin rozsiadł się wygodniej, opierając plecami o poręcz. Może zmiana tematu z dziewczyny Namjoona na jego nieudane wakacje nie była najszczęśliwsza, ale Taehyung się starał. - Będę mógł sobie przypomnieć o wszystkich atrakcjach w okolicy - dodał, upijając trochę ze swojej butelki. I chociaż w jego głowie wcale nie miało to zabrzmieć niemiło czy ironicznie, to te słowa wypowiedziane głośno wydawały się przesączone goryczą.

- Jukrim jest chujowe - przyznał Taehyung. - Ale... cieszę się, że przyjechałeś przynajmniej nie będę skazany na towarzystwo Namjoona, kiedy Hobi musi pracować. I mogę pomóc ci sprzątać. Razem na pewno szybko się z tym uwiniemy - Jimin nie do końca podzielał jego optymizm.

- Będę szczęśliwy, jeśli uda nam się przekopać przynajmniej przez piętro - mruknął.

- Nie byłeś tam jeszcze? - zapytał zaciekawiony Taehyung.

- Na razie wyczyściliśmy dół i jeden z pokojów na górze, ten najbliżej schodów...

- Twój pokój - przerwał mu drugi chłopak. Jimin pokiwał głową. Faktycznie, lata temu spory narożny pokój należał do niego. I jako dziecko szczerze go nie znosił, bo okna wychodziły wprost na ciemną ścianę lasu, który był nie tylko ponury i mroczny, ale też pełen dziwnych i trudnych do zidentyfikowania odgłosów, podsycał jego dziecięcą wyobraźnię. - Może odkryjesz zaginiony rękopis Jisoo?

- Co? - Jimin spojrzał na niego, kompletnie nie rozumiejąc, o co może chodzić.

- W sensie twojej mamy - poprawił się szybko Taehyung. - No wiesz, ten, nad którym pracowała tyle lat i...

- ...i nigdy nie udało jej się go skończyć - dokończył za niego Jimin. - Szczerze mówiąc, wątpię, żeby w ogóle istniał - matka opowiadała mu o nim lata temu, ale nawet wtedy trudno mu się było połapać, o czym tak naprawdę mówi. Pamiętał tylko, że miało to związek z tym domem.

- Opowiadała o książce wielu osobom - kontynuował Taehyung i widać było, że ten temat w jakiś sposób strasznie go nakręca. - Nawet jakiś chłopak nagrał z nią podcast.

- Ona mówiła naprawdę różne rzeczy, przecież wiesz, że nie była do końca... normalna - ostatnie słowo z trudem przeszło mu przez gardło. To była prawda, jego matka nie była normalna, prawdopodobnie wiedzieli o tym wszyscy, z którymi się zetknęła. Jednak nikt o tym nie mówił, w ostateczności jej problemy ze zdrowiem psychicznym określano jako "wrażliwość artystyczną".

- Przepraszam.

- Nie przepraszaj, to fakt - odpowiedział szybko Jimin. - Hej, jeśli podczas sprzątania natkniesz się na ten legendarny rękopis, to możesz go sobie wziąć - dodał z uśmiechem, patrząc na niepewną minę chłopaka.

- Serio?

- Uhm... ale jak go sprzedasz, to chce przynajmniej trzydzieści procent z zysków.

a/n: czy w tym ff będzie więcej się dziać - tak

czy tempo akcji będzie szybsze - nie :) ...No może trochę

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro