3. Z Duchami Wczorajszego Dnia
Wanda Maximoff
Lepiej niż ktokolwiek, Wanda znała pustkę i ból, jaką pozostawiała za sobą śmierć.
Znała gniew, absolutną furię, która pchała do przodu, dopóki zniszczenie tego, kto zadał tak wielki ból, nie zostanie spełnione.
Znała otępienie, które przychodziło po bólu i gniewie i nie opuszczało ciała i duszy przez długi czas.
Wanda znała to wszystko aż za dobrze.
I być może dlatego teraz czuła niemal desperację.
W momencie, w którym Steve upadł, jej świat ponownie zawalił się przed jej oczami.
Człowiek, który przygarnął ją pod swoją opiekę, który znów dał jej poczucie przynależności do czegoś, który stał się dla niej jak starszy brat, zginął na jej oczach.
Kolejna osoba, którą kochała umarła, gdy ona nie mogła nic na to poradzić.
Dobrze pamiętała krzyk, który wydarł się z jej gardła i to jak Bucky upadł na kolana tuż obok Steve'a.
Doskonale pamiętała morderczą furię, w którą wpadł, gdy Steve przestał oddychać. Furię, w której nadal trwał.
Pamiętała łzy Natashy i pozorny spokój Clinta, zimny gniew Thora, który nie miał litości dla ich wrogów.
Pamiętała, jak rozbita była ich drużyna i jak bardzo nie chcieli uwierzyć w to, co się stało.
Po pogrzebie Steve'a, Wanda przeżyła moment ogarniającej jej paniki, gdy zwróciła swój wzrok w stronę Bucky'ego.
Jego twarz pozostawała bez wyrazu, ale jego oczy...
Były tak pełne furii i bólu, tak zimne pod wszystkimi tymi emocjami. W tamtym momencie była pewna, że widzi go po raz ostatni na długi czas.
Chciała z nim porozmawiać, złapać go, póki miała szansę, ale nie zdążyła.
Gdy szukała go wzrokiem, był już niemal po drugiej stronie cmentarza. Co dawało jej odrobinę nadziei, to to, że Thor był tylko kilka kroków za nim.
Thor nie podzielił się z nimi, o czym rozmawiali, ale zmartwienie w jego oczach nie wróżyło nic dobrego.
Wanda spędziła tygodnie, opłakując śmierć jednego przyjaciela i zamartwiając się o drugiego. Bo choć Steve nigdy jej o to nie prosił, obiecała mu, że nie pozwoli by coś stało się Bucky'm, w przypadku jego śmierci.
I nie mogła wyzbyć się poczucia, że zawiodła i nie dotrzymała obietnicy.
Bucky był teraz poza jej zasięgiem.
Wiedziała, że Natasha tropiła go od jakiegoś czasu. Wiedziała też, że nawet jeśli go znajdzie, nie wyda go nikomu.
Wanda, ze zrezygnowaniem musiała zaakceptować fakt, że nie zobaczy go, póki nie będzie tego chciał.
Dlatego jej zaskoczenie było tak wielkie, gdy znalazła go czekającego na nią w kompleksie Avengersów.
Na jego widok poczuła wiele emocji w tym samym czasie. Radość, zaniepokojenie, gniew, smutek.
Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć Bucky położył na stole dwie grube teczki i pen drive.
- Co to jest? - zapytała, wykonując kilka kroków w ich stronę.
- Wszystko, co Hydra na ciebie miała.
Wanda powoli podeszła do stołu i lekko uchyliła teczkę, czując ukłucie bólu na widok zdjęcia swojego brata i jej samej. Po kilku sekundach zamknęła ją delikatnie i położyła na niej dłoń. Nie była gotowa patrzeć na twarz Pietra w tym właśnie momencie.
Przełknęła ciężko, wyprostowała się i ponownie skupiła swój wzrok na mężczyźnie, który wciąż przed nią stał. Jakaś część niej spodziewała się, że gdy znów podniesie wzrok, nie będzie go już tam, zupełnie jakby był duchem, którego sobie wyobraziła.
- Mam ci za to podziękować? - wydusiła przez zaciśnięte zęby.
- Nie musisz nic robić. Uznałem, że powinnaś je mieć, bo należą do ciebie.
Czuła, że jej gniew na niego, powili do niej wracał. Gdy po chwili Bucky pokręcił głową i poruszył się, jakby chciał odejść, ruszyła z miejsca.
Zanim mogła się powstrzymać jej dłoń dobiła się boleśnie od jego policzka.
- Pojawiasz się tutaj po miesiącach bez znaku życia i oczekujesz, że wszystko będzie w porządku, że oddasz mi cząstkę mojego życia jak gdyby nigdy nic i znów pozwolę ci odejść? - zapytała, ciężko oddychając.
W tym momencie Bucky nie wyglądał już na pozbawionego emocji. Wyglądał tak, jakby boleśnie zacisnęła pięść na jego sercu i nie mogła powstrzymać ukłucia łez, które poczuła.
- Nie chcesz mnie tutaj — powiedział cicho. - Spójrz, co sama moja obecność tutaj z tobą robi. Będzie lepiej dla wszystkich...
- Jeśli znikniesz na zawsze, tak? - przerwała mu. - To chciałeś powiedzieć.
Patrzyła jak Bucky westchnął ciężko i oparł się o stół, zupełnie jakby siły nagle go opuściły.
Dopiero wtedy przyjrzała mu się bliżej i to, co zobaczyła, złamało jej serce na nowo.
- Spójrz na siebie. Wyglądasz, jakbyś umierał — jej głos załamał się na ostatnim słowie.
Czasami miała ochotę usiąść i zacząć płakać nad tym ile życie odebrało jej w tak młodym wieku. Później miała ochotę płakać jeszcze bardziej, gdy myślała o tym, jak wiele jej jeszcze odbierze.
Patrząc na cień człowieka, który zawsze miał dla niej gotowy uśmiech i słowo otuchy, który rozerwałby na strzępy każdego, kto chciał zrobić jej krzywdę, choć dobrze wiedział, że potrafiła o siebie zadbać, który trzymał ją w ramionach, gdy płakała w rocznice śmierci brata, który zrobił tak wiele małych rzeczy, które znaczyły dla niej wszystko, patrząc na niego, miała ochotę zacząć krzyczeć.
Bo to właśnie ich świat robił z ludźmi. Oto co Hydra robiła z ludźmi. Zabierała z nich i nim wszystko, co dawało im powód do życia i wypluwała na bruk, złamanych i nieumiejących odnaleźć nowej drogi.
Wanda złapała go za ramiona i potrząsnęła nim, gdy jej nie odpowiedział.
- Jak długo to jeszcze potrwa? - zapytała, podnosząc lekko głos. - Jak długo pozwolisz Hydrze kontrolować swoje życie?
Na te słowa Bucky odsunął się od niej jak poparzony. Potrząsnął głową, a jego oczy były szeroko otwarte w zaprzeczeniu.
- Nie to robię — zaprzeczył, ale w jego głosie brzmiała niepewność.
- Gonisz po świecie, niszcząc wszystko i każdego, kto wyszedł spod ich rąk. Jedna rzecz w na której się skupiasz to Hydra. Dokładnie to robisz!
- On zabili Steve'a! - wykrzyczał nagle, z siła, która ją zszokowała. - Naprawdę oczekujesz, że dam im o tym zapomnieć?
Wanda milczała przez chwilę i próbowała uspokoić swoje emocje.
- Oczekuję, że nie dasz im się przez to zniszczyć i wrócisz tu, gdzie twoje miejsce.
- A jeśli nie to mnie do tego zmusisz? - zapytał.
I dopiero wtedy zauważyła, że od dobrej chwili stał nieruchomo, a jego wzrok nie schodził z jej dłoni. Dłoni, które po jego nagłym krzyku, automatycznie zacisnęły się w pięści i mieniły się szkarłatną poświatą.
Wanda wydała z siebie zduszony dźwięk i desperacko przejęła kontrolę nad swoimi mocami. Nie mogła uwierzyć, że niemal ich na nim użyła. Po tym, jak dowiedziała się, o horrorze, jaki przeszedł przez Hydrę, o tym przez jak długo jego umysł i jego ciało nie należały do niego, przysięgła sobie, że prędzej zginie, niż użyje swojej mocy przeciw niemu.
- Nigdy nie użyłabym ich...
- Wiem — przerwał jej, a jego głos ponownie był zimny i pozbawiony emocji.
Wanda poczuła narastającą w niej desperację i łzy spływając po jej policzkach. Miała go, przez chwilę Bucky był z nią w tym pokoju, nie to, kim był, gdy polował na Hydrę. Miała go i jej naturalna reakcja defensywna kosztowała ją jego ponowną utratę.
Gdy odsunął się od stołu Wanda przysiadła na jego brzegu i pozwoliła, by bezradność, którą czuła, na chwilę przejęła kontrolę. Nie wiedziała co robić. Wiedziała, że jej szansa przepadła, wiedziała, że bez użycia swoich mocy, nie zatrzyma go przed odejściem i kontynuowaniem tego, co robił.
Czy naprawdę właśnie straciła na zawsze i jego? Czy wszystko przepadło na dobre?
Podniosła wzrok do góry, gdy poczuła jego delikatny dotyk na swoim policzku. Patrzył na nią z czymś podobnym do żalu i przeprosin, a jego oczy wyglądały na zamglone łzami.
- Nie szukaj mnie więcej — powiedział cicho i była to prośba nie rozkaz.
Chwilę po tym zniknął tak niespodziewanie, jak się pojawił, a Wanda pozwoliłaby jej łzy popłynęły bez oporu.
Mimo bólu i smutku, który czuła, pojawiło się coś jeszcze. Coś, czego nie spodziewała się poczuć po tym spotkaniu. W jego ostatnim spojrzeniu i tym jak delikatnie ją dotknął widziała Bucky'ego, a to znaczyło, że wciąż tam był. A jeżeli wciąż tam był, istniała nadzieja, że zdołają go odzyskać.
Mówią, że nadzieja umiera ostatnia i Wanda miała nadzieję, że tym razem właśnie tak będzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro