Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8

01.09.2020r.

Pierwszy września. Dzień znienawidzony, zapewne, przez większość społeczeństwa poniżej 19 roku życia. Oznacza koniec wakacji i początek ciężkiej pracy przez prawie dziesięć miesięcy. Od tego dnia najbardziej wyczekiwanym czasem jest weekend, który niestety trwa tylko dwa dni i nie daje wystarczająco dużo odpoczynku od poprzednich pięciu dni ostrej charuwy przy lekcjach i masy zadań. Stres dla ucznia staje się codziennością, co wcale nie jest zdrowe. Podsumowując, szkoła to tylko strata czasu, i tak nic nie nauczy a tylko pożera życie i przynosi cholerny stres, zmęczenie i depresję. Wystarczy znać podstawy matematyki a resztę można znaleźć w internecie. Tak, uczęszczanie do tej placówki to kompletna strata cennego czasu i zdrowia. Mimo to Gwen i tak wstała o 8 rano, by być gotową na 10 na rozpoczęcie roku szkolnego. Co za cholerstwo namówiło ją do zapisania się tam? A no tak, ona sama. Ale przynajmniej będzie się widywać z Parkerem i Leedsem, a kto wie, może i znajdzie nowych znajomych. Na pewno będzie ciekawie, to można było wywnioskować bez większego wysiłku.

Wszystko miała zaplanowane od A do Z. Wstanie o 8 rano, by odpicować się jak szczur na otwarcie kanału, o równej 9:15 Lucyfer, jako jej ojciec, miał po nią przyjechać i odwieźć pod same drzwi, potem cała procedura rozpoczęcia roku i najważniejsze, poznanie swoich rówieśników. Do tego czasu miała zamiar uczepić się jej dwóch ulubionych, jedynych których znała, znajomych. Musiała zrobić jak najlepsze wrażenie, pokazać, że od teraz ona tu rządzi ale przy tym być najmilszą jak to tylko możliwe. Tu już mogą wyjść małe komplikacje, bo niestety bardzo łatwo ją wkurzyć. Mimo wszystko ma dobre intencje.

Niby prosty, subtelny i dobrze rozpatrzony plan prawda? Jednak już przy drugim punkcie wszystko musiało się zepsuć.

- Jak to jesteś w Las Vegas!? - krzyknęła w kompletnym szoku, gdy usłyszała powód spóźnienia Lucyfera, który dokładnie 8 minut temu powinien już być pod jej blokiem. - Żartujesz sobie ze mnie!?

- Wiesz, że uwielbiam to robić ale tym razem mówię prawdę. - odpowiedział spokojnie, nie chcąc jeszcze bardziej wkurzyć brunetki. Wiedział, że zlamił ale jak miał odmówić pomocy pewnej pięknej blondynce? No właśnie, nijak. -  Słuchaj, jesteś dużą dziewczynką, poradzisz sobie. Z resztą, przecież masz samochód.

- Który wygląda jak złom! Miałeś mnie zawieźć, by ludzie dokładnie widzieli, że jestem kimś i już od początku mieli do mnie szacunek. - warknęła, nerwowo chodząc w tą i z powrotem po chodniku. Przecież nie mogła podjechać pod szkołę jej "cudeńkiem", nie mogła pozwolić, by ludzie ocenili ją ze względu na stan jej samochodu, a wiedziała, że tak właśnie będzie, dlatego potrzebowała czegoś lepszego, by wzbudzić w tych idiotach coś w rodzaju uznania. Tak łatwo nimi manipulować, że to jest aż śmieszne i żałosne.

- Jesteś Gwendolyn Mikaelson, do ciebie każdy by miał szacunek, nawet gdybyś poszła tam wyglądając jak śmieć. - powiedział wywracając oczami. Gwendolyn była osobą, na którą wystarczyło tylko spojrzeć, by wiedzieć, że jest silna i lepiej się przy niej pilnować. Swoją niezależną i pewną siebie postawą nawet w nim, samym diable, wzbudzała szacunek i podziw a poczucie wyższości od niej bijące wręcz krzyczało, by z nią nie zadzierać i lepiej się jej słuchać. Była kimś z kogo ludzie biorą przykład. Jeśli ona wybrałaby lewe drzwi zamiast prawych, inni poszli by za nią. Doskonale wiedziała co robi. Była profesjonalistką.

- Już nią nie jestem. - westchnęła. - Gwendolyn Mikaelson już nie ma. Teraz jest Gwen Morningstar, która nie ma cholernej podwózki do szkoły! - powiedziała z żalem w głosie. I co teraz ma zrobić?

- Zawsze już będziesz tą Gwendolyn Mikaelson, stałą bywalką w piekle i... - Gwen już go nie słuchała. Zauważyła bowiem dobrze znanego jej bruneta, wychodzącego właśnie z bloku i zmierzającego w jakimś kierunku. Decyzja była natychmiastowa.

- Tak, tak jasne. Słuchaj, muszę kończyć, bo spóźnię się do szkoły, buziaki cześć. - przerwała Lucyferowi, który był w połowie wymieniania jej tytułów, które nosiła przez wieki. Zmarszczył brwi i odsunął telefon od ucha, patrząc jak rozmowa z Gwen została zakończona.
Cała Gwen.

Dziewczyna pobiegła za Peterem, którego przy okazji wołała ale ten najwyraźniej postanowił ją ignorować.

- Hej, Parker - zaczęła dotykając jego ramiona.

- Nie. - odpowiedział, spychając jej dłoń i niewzruszony idąc dalej.
Już wychodząc z bloku widział kto stoi niedaleko i już był święcie przekonany, że ten dzień nie obędzie się bez towarzystwa wkurzającej brunetki. I mimo, że w nocy mieli jakiś chwilowy przełom, to po powrocie do pokoju stwierdził, że to był błąd. Teraz pewnie sobie myśli, że ją lubi, bo dobrowolnie z nią został. Może i ta krótka rozmowa z dziewczyną pomogła mu później zasnąć ale jednak to była ta sama irytująca flądra! Nie chciał, żeby myślała, że teraz są jakimiś best friends forever.

- Co? - powiedziała zdezorientowana, nie rozumiejąc o co chodzi chłopakowi.
Peter westchnął i odwrócił się do niej wyciągając słuchawki z uszu.

- Słuchaj, nie mam dzisiaj ochoty na droczenie się z tobą. - powiedział posyłając jej znaczące spojrzenie. Gwen spojrzała na niego marszcząc brwi. - Oboje wiemy, jak się nasze rozmowy kończą, a dzisiaj staram się mieć dobry humor, więc o cokolwiek chodzi, moja odpowiedź brzmi nie. - wyjaśnił i zakładając z powrotem słuchawki odwrócił się na pięcie i dumny z siebie ruszył na dworzec metra.
Brunetka stała przez moment z otwartą buzią nie wiedząc o co chłopakowi dokładnie chodziło. Niby jak kończą się ich rozmowy?

- Poczekaj! - krzyknęła i dogoniła chłopaka stając przed nim i wyciągając prawą rękę przed siebie, tym samym go zatrzymując.
Peter wywrócił oczami. - Właśnie z okazji tego cudownego dnia może pomożemy sobie nawzajem, co? - zapytała, posyłając mu błagalny uśmiech.

- Pomóc? - zapytał, trochę interesując się tematem rozmowy. - Niby jak ja miałbym pomóc tobie?

- Otóż, ty pomożesz mi dostać się do naszej szkoły, a ja w zamian będę grzeczna i miła cały dzień. - zaproponowała, w duchu licząc, że tym go przekupi.
Peter spojrzał na nią z powątpieniem, pokręcił głową i wyminął dziewczynę. Gwen wzięła to za "tak", dlatego ruszyła za nim i po chwili zrównała z nim kroku.

- Poważnie nie wiesz jak dostać się do szkoły? - zapytał z czystej ciekawości. No bo, jak ktoś taki jak ona może nie wiedzieć jak dojechać do tego budynku? Wystarczy mieć samochód i GPS, a jak nie to niedaleko jest stacja metra, do której aktualnie zmierzają.
Postanowił jednak się zgodzić, bądź co bądź jest trochę uczulony na słowo "pomagać" i nawet nie odmówił by pomocy komuś takiemu jak Gwendolyn, oczywiście, zależy jaka pomoc by to była. W tym przypadku wystarczyło, że pójdzie z nim na stację i pojedzie do szkoły, a w zamian ma cały dzień wolny od jej denerwujących odzywek. Wiadomo, mógł licytować o większą ilość dni ale nie teraz mu o tym myśleć, no i zostało jakieś plus minus 10 minut do odjazdu ich pociągu a jeszcze kawałek jest.

- Moja podwózka wiedziała. Mi ta wiedza była chwilowo niepotrzebna. - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Póki co nie musiała znać innych sposobów dojazdu do szkoły. Lucyfer miał ją odwozić i po nią przyjeżdżać. Ale jak widać plany się zmieniły.

- Twoja podwózka? - zapytał marszcząc brwi i spoglądając na nią z ukosa. - To gdzie ona jest?

- W Las Vegas. - powiedziała od razu, spoglądając na chłopaka, wzrokiem potwierdzając prawdziwość swoich słów. Machnęła ręką. - Nie wnikaj.

- Nie będę. - odpowiedział, nadal w lekkim szoku po odpowiedzi, którą otrzymał.

- Gdzie my tak właściwie idziemy? - zapytała, właściwie nie wiedząc dokąd chłopak zmierza.

- Do metra. Nasz pociąg odjeżdża za jakieś 10 minut. Nawet mniej. - odpowiedział, jakby to było oczywiste, jeszcze na telefonie sprawdzając ile zostało do odjazdu.

- Metro? Oh no tak, przecież to oczywiste. - powiedziała zażenowana samą sobą i walnęła dłonią w czoło. - Czemu ty mózgu nie działasz dzisiaj. - mruknęła, zupełnie zawiedziona sobą. Przecież niedaleko jest stacja metra, która prawdopodobnie podjeżdża pod szkołę, raczej blisko niej.

- Nie tylko dzisiaj. - odpowiedział od razu, niezbyt zastanawiając się nad swoimi słowami.
Gwen popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
No poważnie ten chłopak jest niemożliwy.

_______________________________

10 minut później siedzieli już na przeciwko siebie w pociągu. Było mało ludzi, co trochę Gwen zaskoczyło. Spodziewała się bardziej, że ludzie będą się pchali drzwiami i oknami byle tylko się wcisnąć. Oczywiście nie narzekała.

Peter póki co, musiał przyznać, że był zaskoczony spokojem dziewczyny. Nie spodziewał się, że potrafi siedzieć cicho przez minutę i nie denerwować go samym oddychaniem. A tu proszę. Może jak chce to potrafi?
Oderwał wzrok od okna i przeniósł go na dziewczynę siedzącą przed nim. Spoglądała za okno, tak jak on przed chwilą. Ubrana była w białą koszulę, podwiniętą za łokcie, czarną obcisłą spódniczkę a przez ramię miała zawieszoną czarną, wyglądającą na drogą, torebkę. Ogólnie prezentowała się bardzo elegancko, dobór ubioru miała dziś wręcz idealny. Jedyną rzeczą, która ją zdradzała był lekki niepokój wypisany na twarzy i nerwowe stukanie palcami o kolano.
Najwyraźniej się czym martwiła. I tu znowu szok. Czym ona mogłaby się martwić?
Postanowił się dowiedzieć.

- O co chodzi? - spytał jak gdyby nigdy nic, krzyżując ramiona i posyłając dziewczynie wymowny wzrok.

- Nie rozumiem? - zapytała zbita z tropu. Nie spodziewała się, że Parker dobrowolnie się do niej odezwie, a co dopiero zapyta o jej samopoczucie.

- Przecież widzę. - wywrócił oczami. - No mów. - ponaglił ją, głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Gwen przełknęła ślinę i oblizała usta. Odwróciła wzrok.

- Wiesz, stresuje się trochę. - odpowiedziała lekko speszona, samym faktem, że faktycznie czuła stres. Przecież przeżyła o wiele gorsze rzeczy, dlaczego musi się stresować akurat przed pójściem do szkoły.

- Co? Że ty się stresujesz? Niby czym? - zapytał lekko rozbawiony, nie do końca dowierzają w to co słyszy.
Gwen posłała mu żałosne spojrzenie i westchnęła, opierając głowę do tyłu.

- Wiesz, to mój pierwszy dzień szkoły. - odpowiedziała zgodnie z prawdą, patrząc na widok za oknem.

- Ta, mój też. - odpowiedział, zaczynając wątpić, czy dobrze ocenił dziewczynę na początku. Może nie była jednak taka twarda.

- Nie w tym sensie. - mruknęła, kręcąc głową i patrząc chłopakowi prosto w oczy. - To mój pierwszy pierwszy dzień szkoły. - powiedziała, jednak widząc niezrozumienie na twarzy chłopaka wywróciła oczami, już lekko sfrustrowana. - Nigdy nie chodziłam do szkoły czaisz?! To mój pierwszy dzień w życiu, w którym pójdę do szkoły. - powiedziała zirytowana. Zirytowana nim i sobą.
Teraz to Peter był w szoku, i to niemałym. Czy on dobrze usłyszał i ta dziewczyna nigdy ale to nigdy nie chodziła do prawdziwej szkoły?

- Co? Ale jak to? - zapytał już zupełnie zbity z tropu. Całe rozbawienie minęło i teraz był skupiony tylko i wyłącznie na dziewczynie.

- Tak to, nigdy nie chodziłam do szkoły, bo uczono mnie w domu, dopiero teraz udało mi się do niej zapisać. - burknęła, zastanawiając się, czy to co powiedziała było prawdą. Jakby nie patrzeć, to tak właśnie było. Wszystkiego co umie nauczyła się w domu, albo potem na własnych doświadczeniach.

- Oh, - mruknął tylko, nie wiedząc co na to powiedzieć. - Cóż, w takim razie nic ciekawego nie straciłaś. - dopowiedział próbując jakoś polepszyć atmosfere.
Gwen spojrzała na niego. - No wiesz, chodzenie do szkoły to głównie ciężka praca, masa zadań i idioci na około. - powiedział. - Oczywiście nie wliczając paru wyjątków, dla których nie rzuciło się tego wszystkiego w pierony. - powiedział usmiechając się lekko. Może i jej nie lubił ale jednak chamstwem by było z jego strony, gdyby tak by zostawił ten temat i burze różnych myśli w głowie brunetki. W końcu w jego naturze leży bycie miłym dla wszystkich. Tego nie da się zmienić.
Gwen odwzajemniła uśmiech.
Parker przeniósł wzrok na okno, wstając pośpiesznie. - Chodź, wysiadamy już.

____________________________

Gwen wyszła z budynku szkoły już zupełnie wyluzowana. Nie wiedziała czym w ogóle się stresowała. Była jednak zawiedziona. Jak się okazało uczniów gówno obchodzi nowa osoba w towarzystwie i jedyne co robią to oceniają ją, uważając jej pewną siebie postawę za sukowatą. Z góry założyli, że Gwen jest nikim wartym uwagi i nawet nie ma co próbować zmieniać tego zdania.
Gwendolyn z doświadczenia wiedziała, że nie ma co się przejmować tymi mało znaczącymi istotami i po prostu puszczała mimo uszu ich szepty o jej osobie, które doskonale słyszała. Wiedziała, że nie warto się tym przejmować i jak nie teraz, to z czasem wyrobi sobie jakąś reputację i te pewne grupki ludzi przestaną śmiać się i dyskretnie pokazywać na nią palcami, gdy tylko się pojawi.
Osobiście nie rozumiała w jakim celu się tak żałośnie zachowują. Jak zobaczą, że dziewczyna się tym nie przejmuje to w końcu się im to znudzi.
Nie tak wyobrażała sobie jej pierwszy dzień w szkole ale czego mogła się spodziewać? Szczęść Boże, że ma Parkera i Leedsa, chociaż dzisiaj jak tylko weszła z Peterem do szkoły, od razu zgubiła go w tłumie ludzi i do tej pory go nie znalazła. Dlatego teraz stając na środku wejścia rozglądała się na wszystkie strony świata, by namierzyć któregoś z chłopaków. Chciała spróbować znaleźć ich po bicu ich serc jednak znała ich za krótko by rozróżnić je w tak wielkim tłumie. Nie słyszała również ich głosów, dlatego westchnęła i zaczęła schodzić ze schodów, odprowadzona przez spojrzenia niektórych nastolatków. Z tego co widziała każdy tu miał chociaż jednego kompana, z którym wesoło się śmiał z tylko sobie znanych powodów. Niektórzy w grupkach szli do miasta, pewnie do jakiejś kawiarni lub czegoś w tym stylu. Przystanęła przy samym wyjściu z terenu,  na którym budynek szkoły się znajdował. Skrzyżowała ramiona i uśmiechnęła się smutno. Ile by to ona dała byle też mieć takich przyjaciół, by doznać tych uczuć związanych z beztroskim wychodzeniem na spotkania i jedynie zamartwianiem się kartkówką z jakiegoś przedmiotu, na którą się nie nauczyło. Ona tu nie pasowała. Przeżyła za dużo, widziała za dużo, zrobiła za dużo. Jak w ogóle mogła myśleć, że będzie normalnie? Dla niej nie ma już nadziei. Ona już jest zbyt zepsuta, by żyć. Już dawno jest martwa.

- Gwen! - usłyszała znajomy głos i automatycznie obróciła się w stronę osoby, która wypowiedziała jej imię. - Rany, już myślałem, że nie uda nam się ciebie złapać. - patrzyła tylko jak uśmiechnięty od ucha do ucha Ned staje obok niej, a zaraz obok niego naburmuszony Peter, który tak jak ona krzyżuje ramiona i wywraca oczami.

- Tobie, złapać Ned, ja jej nawet nie próbowałem szukać. - burknął brązowowłosy.

- Ooh, na pewno? To za kim tak cały czas się rozglądałeś? - zapytał kpiąco, poruszając zabawnie brwiami, po czym nie zwracając uwagi na oburzenie przyjaciela zwrócił się do brunetki. - Mówię ci, normalnie nie dało się z nim dogadać. Mówisz coś do niego a on tylko wodzi tym swoim sokolim wzrokiem po korytarzu. - opowiadał dalej rozbawiony Leeds.

- Ned! Wcale tak nie było! - krzyknął Peter uderzając przyjaciela w ramię w geście prośby o uspokojenie się. Ned jedynie zaśmiał się, pocierając prawe ramię, w które został uderzony.

- Wmawiaj sobie dalej. Widziałem to na własne oczy! - kontynuował uparty dalej.

- W takim razie musisz załatwić sobie wizytę u okulisty!

Podczas gdy chłopcy sprzeczali się ze sobą, Gwen tylko przenosiła wzrok z jednego na drugiego. Nie wierzyła w to co widzi. Czyżby ona jednak też miała takich znajomych jak reszta wokół? Jakoś nie mogła w to uwierzyć. Może jednak jest dla niej nadzieja na doznanie chociaż grama normalnego życia. Może jednak nie jest jeszcze za późno?

Peter jako pierwszy zauważył, że coś jest nie tak. Gwen była cicho. Za cicho. Spojrzał na jej twarz, a zwłaszcza na jej nieobecny wzrok. Mógł dostrzec w nim coś w rodzaju smutku? Nie, to nie było to. Wręcz nie mogło.

- Wszystko w porządku? - zapytał marszcząc brwi, sam nie wiedząc, że w ogóle zadał jej to pytanie. Jakoś nie mógł patrzeć na taką Gwen.

- Właśnie, - Ned podchwycił od razu temat. - Jesteś jakaś przygaszona dzisiaj, co jest?

Gwen słysząc pytania skierowane do jej osoby obudziła się z natłoku myśli i lekko zażenowana podrapała się po karku spuszczając wzrok.
Rany, co w nią wstąpiło!? Jeszcze chyba nigdy się tak nie zachowywała. Czy to tak wygląda normalne życie?

- Um, nie, to nic, ja, po prostu, uh - czy ona się jaką!? Co jest grane? Westchnęła zrezygnowana i opuściła rękę, po chwili znowu krzyżując ramiona. - Wszystko w porządku, po prostu się zamyśliłam. - powiedziała pewnie, dla pewności jeszcze patrząc im prosto w oczy.

- No cóż, każdemu się zdarza. - wzruszył ramionami Ned, od razu wierząc w prawdomówność dziewczyny. Peter natomiast pozostał cicho, niezbyt wierząc, że wszystko faktycznie jest "w porządku". Domyślał się nawet o co może chodzić. Sam słyszał jak niektórzy rozmawiali na jej temat. I to nie było chwalenie jej nienagannej postawy. Wręcz przeciwnie. Może usłyszała jakieś komentarze w jej stronę i przybiła się tym. W końcu jak to mówiła to jej pierwszy pierwszy dzień szkoły, raczej nie była przygotowana na wyśmiewanie się z niej. Nikt nie jest na to gotowy. I chociaż wygląda na pewną siebie, nieprzejmującą się niczym, to jednak każdego może takie coś przybić. Sam tego doświadczył, gdy ona i jej znajomy wyśmiewali Spidermana.

- To co? Gdzie idziemy? - wybudził go z zamyślenia głos Neda. Spojrzał zdezorientowany na chłopaka, kątem oka widząc, że dziewczyna popatrzyła na niego w podobny sposób. Jednak ona szybko przybrała znowu swoją codzienną postawę.

- A co proponujesz? - zapytała uśmiechając się lekko, zaskoczona ale i bardzo zadowolona z obrotu spraw.

- Jest w okolicy pare fajnych kafejek, ale możemy iść też na coś porządnego do jedzenia. Nie będę ukrywał, że jestem głodny. - oświadczył Leeds. Gwen zaśmiała się perliście, a Peter lekko uśmiechnął na słowa przyjaciela.

- Więc prowadź, wiesz ja tu mieszkam dopiero jakieś dwa tygodnie, nawet nie wiem jak stąd dostać się do mojego - zawahała się na chwilę, nie wiedząc czy to słowo dobrze odzwierciedlało miejsce jej zamieszkania. To nie było jeszcze to ale dla niepoznaki szybko przemknęła ślinę. - domu. - uśmiechnęła się lekko na koniec.
Parker spojrzał na nią mrużąc oczy. Oczywiście nie uszło jego uwadze dziwna przerwa przed słowem "dom".
O co może chodzić?

- Rany, dziewczyno masz szczęście, że masz nas - powiedział Ned obejmując ramieniem Petera, wybudzając go tym samym z myśli. - a zwłaszcza tego tutaj, w końcu mieszkacie w tym samym bloku, ha ha ale jazda. Dalej nie mogę w to uwierzyć, że mieszkacie praktycznie zaraz obok!

- Ta, co za przypadek -

- Przypadek? Nie sądzę. - wtrąciła się Gwen puszczając Peterowi oczko.
Chłopak natomiast spojrzał wymownym wzrokiem na brunetke, która od razu zrozumiała o co chodzi. - Wybacz, zapomniałam. - powiedziała i uśmiechnęła się przepraszająco.

- Skleroza w tym wieku? Nie fajnie. - odpowiedział kręcąc głową i uwalniając się z objęcia drugiego chłopaka.

- Co? O co chodzi? - zapytał od razu zdezorientowany Ned.

- Oh, nieważne. - machnęła na niego ręką Gwen. - Idziemy?

- Ta, chodźmy już. - potwierdził Peter i poszedł pierwszy a zaraz po jego prawej stronie znalazła się Gwen. Po chwili dogonił ich również i Ned idąc, po lewej stronie chłopaka.

- Macie już swoje tajemnice? No ładnie ładnie. - zaśmiał się, szczerze rozbawiony Leeds.
Peter posłał przyjacielowi karcące spojrzenie.

- No widzisz Ned? Zaczynamy robić postępy. - zaśmiała się dziewczyna obejmując w pasie zaskoczonego tym gestem chłopaka. Peter był tak zszokowany i skołowany za razem, że zesztywniał, dziękując Bogu, że stanęli na czerwonym świetle na przejściu dla pieszych, bo gdyby szli dalej to by chyba się wywrócił.
Nie wiedział co zrobić, czuł się dziwnie, dziwnie... przyjemnie? O nie,  to nie mogło być to.
Skrępowany odwrócił wzrok na brunetke, która uśmiechając się od ucha do ucha obserwowała jak na jego twarz wstępują delikatne rumieńce, które nijak próbował ukryć. Jego prawa ręką, która teraz znajdowała się za jej plecami, oczywiście nawet milimetrem skóry jej nie dotykając, zaczynała sztywnieć z dyskomfortu. A jemu samemu pomału przechodził pierwszy szok.

Gwen natomiast miała z chłopaka niezły ubaw. Śmieszyły ją jego reakcje na jej zbyt dużą bliskość. Sposób w jaki wtedy jego ciało stawało wyprostowane jak wykałaczka a jego szczęka widocznie się zaciskała, oczy w pierwszym momencie szeroko otwarte, po chwili stanowczo patrzące się przed siebie, oddech wstrzymany na kilka sekund, po czym pomału wypuszczany, a serce nagle przyspieszające swoje bicie było na prawdę, według niej przeurocze i nie mogła powstrzymać się od szerokiego, co dziwne, zupełnie szczerego uśmiechu skierowanego w jego stronę. Ten chłopak był... niesamowity. Z jednej strony droczył się z nią, albo raczej ona z nim a on jej odpyskiwał. Jednak kiedy zaczynała wkraczać na cienkie lody, Peter tracił język w gębie i jedyne obserwował jej poczynania, żeby po tym ją opieprzyć i zarumienić się, odwracając, niby oburzony, wzrok. Uważała to za przesłodkie.

- Znowu się zapominasz.. - odchrząknął, odwracając wzrok na zmieniające się na zielone światło i nagle ruszający tłum ludzi.
Uśmiech Gwen jedynie się powiększył, jeśli jest to w ogóle jeszcze możliwe, jednak odsunęła rękę, zauważając głęboki oddech ulgi, który wydobył się z piersi chłopaka.

- Przecież to było miłe. - obroniła się Gwen, ruszając przez ulicę razem z tłumem ludzi i jej towarzyszami.

- Wcale -

- Stary, nawet nie próbuj zaprzeczać - wtrącił się Ned, z niedowierzaniem patrząc na poczynania tamtej dwójki. Nachylił się do przyjaciela. - Czeka nas później męska rozmowa. - powiedział stanowczo ale na tyle cicho, by Gwen nie mogła tego usłyszeć.
Peter spojrzał zszokowany na przyjaciela. Czy on chciał rozmawiać z nim o jego relacji z Gwendolyn? O relacji, której NIE BYŁO?
Czy on do reszty postradał zmysły?

________________________________

- To do jutra! - pożegnał się Ned, gdy niestety musieli się rozstać na skrzyżowaniu dróg.

- Paaa Ned!

- Do jutra!

Powiedzieli w tym samym czasie, na co Leeds zaśmiał się wesoło, po czym pomachał parze i odszedł w swoim kierunku.
Gwen i Peter stali w miejscu patrząc jak sylwetka chłopaka znika za rogiem.

- Cóż, czy mogłabym prosić o zaprowadzenie mojej osoby do mego miejsca zamieszkania? - zapytała stając przed Peterem, złączając swoje dłonie za plecami i patrząc na chłopaka z wyczekiwaniem i chytrym uśmieszkiem na twarzy.

- Trochę to twoje bycie miłą mnie przeraża. - skomentował z śmiechem i wyminął brunetkę idąc w stronę ich bloku, doskonale wiedząc, że dziewczyna ruszy za nim, uznając to za "tak".

- Co ja poradzę? Układ to układ. - wzruszyła ramionami, doganiając Parkera i idąc z nim ramię w ramię przez ulice Nowego Jorku pochłoniętego w promieniach zachodzącego słońca.
Musiał przyznać sam przed sobą, że był zaskoczony tym jak dobrze bawił się w towarzystwie Gwendolyn. Chociaż nigdy by tego na głos nie przyznał.
Peter posłał jej jedynie krótkie spojrzenie i uśmiechnął się lekko.
Nie postanowili kontynuować rozmowy i po prostu przechadzając się w ciszy, która była naruszana jedynie przez rozmowy mijających ich od czasu do czasu ludzi lub mijających samochodów.
Oboje jednak zdążyli już zauważyć, że dobrze czują się ze sobą, po prostu milcząc. Gwen zorientowała się już po ostatniej nocy, kiedy przez chyba godzinę po prostu siedzieli i patrzyli się w gwiazdy.

- Hej, nie gadaj, że to tu - powiedziała zaskoczona Gwen, gdy po około 20 minutach spaceru wyszli z jakiegoś zaułku na znaną jej ulicę. - Będę musiała sobie zapamiętać tą drogę, bo w życiu bym nie pomyślała, że tędy można tak szybko dostać się na tą ulicę.

- Z twoją sklerozą to nie wiem, czy to możliwe. - skomentował Peter drwiąco.

- Hej! Zapamiętywanie informacji a orientacja w terenie to dwie różne rzeczy. - zauważyła słusznie dziewczyna.

- Jak dla mnie to to jedno i to samo. - wzruszył ramionami, nadal stając na swoim.

- Ach tak? W takim razie udowodnij panie mądry. - zaszydziła, oczywiście w taki "miły" sposób.
Brunet spojrzał na nią z pewnością w oczach.

- Z przyjemnością. - Uśmiechnął się drwiąco krótko. - Więc, zapamiętywanie poszczególnych informacji to to samo co zapamiętywanie poszczególnych zakrętów i nazw danych ulic, którymi powinno się dojść do miejsca docelowego. - wytłumaczył i oboje zatrzymali się przy wejściu do bloku.

- Rany, wystukałeś to w wikipedii, że takie mądre słowa użyłeś? - zażartowała marszcząc brwi, z drugiej strony na poważnie zastanawiając się nad tym co powiedziała.
Peter jedynie posłał jej zirytowane spojrzenie krzyżując ramiona.
Gwen uniosła dłonie w geście obronnym. - No co? Sam byś się nad tym zastanawiał, gdybym ja tak to powiedziała.

- Gdybyś ty użyła takich, jak dla ciebie, mądrych słów? Tak, wtedy byłbym w szoku, że w ogóle umiesz je wymówić a co dopiero, że je znasz. - powiedział uśmiechając się chytrze i oparł się o ścianę.
Gwen zrobiła naburmuszoną minę i również skrzyżowała ramiona.

- To nie fair. - przyznała.

- Co takiego? - zapytał z drwiącym uśmieszkiem, doskonale znając odpowiedź na swoje pytanie.

- No, ty możesz mnie obrażać a ja ciebie nie.

- I tak to robisz. - zauważył, nawiązując do kilku sytuacji, w których faktycznie się zapomniała.

- To wychodzi naturalnie! - obroniła się wyrzucając ręce do góry. - Jestem przyzwyczajona, że jak ktoś startuje w moim kierunku to się bronię. - burknęła.

- No, coś w tym jest. - mruknął, lekko zażenowany, nawet sam nie wiedząc czym.

- Oczywiście, że jest! Po prostu nie przywykłam do bycia miłą. - również mruknęła, opierając się plecami o ścianę, w ten sposób stając bokiem do Parkera, który spojrzał na nią z rozbawieniem.

- Czemu mnie to nie dziwi? - zapytał niby sam siebie, uśmiechając się lekko pod nosem.
Dziewczyna zrobiła to samo odwracając głowę w kierunku chłopaka.

- Przydałoby się już wejść, nie sądzisz? - zmieniła temat, nawiązując do dość później godziny i faktu, że jutro do szkoły.

- Yeah, przydałoby się. - przyznał, odpychając się od ściany i otwierając drzwi, od razu wchodząc przez nie, specjalnie nie przepuszczając dziewczyny, która z oburzeniem spojrzała na plecy chłopaka.

- Hej! Co to miało być! Chyba zostawiłeś maniery za drzwiami! - krzyczała za nim oburzona taką małą błahostką.

Tym razem to Peter miał niezły ubaw z dziewczyny. Wchodził do mieszkania z uśmiechem na ustach, nie do końca go kontrolując, co od razu przyciągło uwagę cioci May.

- Ah Peter! No w końcu jesteś, zaczynałam się martwić. Ale co to ty taki uśmiechnięty dzisiaj. - powiedziała wesoło, kładąc dłonie na biodrach i uśmiechając się promiennie.

- Em, co ja? Zawsze się przecież uśmiecham. - zaczął tłumaczyć lekko zakłopotany i zażenowany prawdziwym powodem jego uśmiechu. - Z resztą, nie ważne, idę się ogarnąć i lecę spać, chciałbym się wyspać, rozumiesz nie? - zaczął wymyśliać cokolwiek, wymijając rozbawioną May i po chwili znikając w swoim pokoju. Odetchnął głęboko i oparł głowę o drzwi przymykając oczy.
Czy na prawdę ta dziewczyna ma na niego taki wpływ? To jest tak absurdalne. Z bólem serca musiał jednak przyznać, że dzisiaj było na prawdę fajnie. Chociaż może patrzył na nią z jakiegoś rodzaju współczuciem, w końcu to był ten jej pierwszy dzień, później była jakaś smutna. On jest niestety uczulony na takie coś i nie mógł się na nią jakoś złościć. I to była prawda, że przez całe rozpoczęcie próbował znaleźć chociaż wzrokiem brunetkę, trochę się bał, że sobie nie poradzi. Gdy zaraz na wejściu ją gdzieś zgubił, chciał iść ją szukać ale wtedy dopadł go Ned, a jemu w życiu by nie powiedział, żeby poszli znaleźć Gwen. Wystraszy, że już teraz ma jakieś chore wyobrażenia na ich temat. Sam nie wiedział czemu tak bardzo zależało mu na dobrze tej irytującej flądry. Nie rozumiał uczucia, które nim kierowało. Znał ją ledwo dwa tygodnie, chociaż słowo "znanie" to zdecydowanie za dużo, bo nie wie o niej kompletnie nic. Nawet nie wie jak ma na nazwisko! Nie zdążył tej informacji nigdy wyłapać, ani nawet niezbyt mu zależało na znaniu tego. Mimo wszystko jednak dzisiaj się coś zmieniło, i chociaż wiedział, że jutro znowu będzie tą wkurzającą dziewczyną z tymi swoimi odzywkami to jakoś złagodniał co do jej osoby, jakkolwiek dziwnie by to brzmiało. I zauważył, że zaczął się zastanawiać nad jej historią, wiedział, że wcześniej mieszkała w Nowym Orleanie ale czemu nagle przeprowadziła się do Nowego Jorku? Czemu miała nauczanie domowe? Czy na prawdę jest taka twarda i odważna jak wygląda na pierwszy rzut oka? Czy takie drobnostki jak wyśmiewanie jej i obgadywanie ją rani? Dlaczego jest tak irytującą ale i intrygującą osobą? Nie rozumiał jakim cudem tak nagle zmienił o niej zdanie. Chciał ją zrozumieć. Jakoś. Dlaczego? Sam nie wiedział.
Z resztą, czemu nie?
Jeszcze kwestia jej bliskości. Czy to ona tak na niego działa? Czy każda dziewczyna? Jeszcze nigdy nie miał tak bliskiego kontaktu z jakąkolwiek dziewczyną jak z Gwen, dlatego nie mógł tego porównać. Wolał jednak ustanowić, że to każda dziewczyna by tak na niego działała, a nie tylko pewna brunetka.
Nie podobał mu się również fakt w jaki sposób z nim pogrywała. Najpierw to z tą pianą na nosie, później jakieś spojrzenia w jego kierunku i to dzisiaj, kiedy nagle postanowiła objąć go w pasie.
Na samą myśl poczuł jak na jego twarz napływają rumieńce, dlatego postanowił już nie rozmyślać na temat Gwen i zamiast tego udać się na codzienny zwiad. Może chociaż odświeży sobie umysł i wywieje te głupie myśli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro