5
22.08.2020r.
Następnego dnia Gwen obudziła się w bardzo dobrym humorze. Czuła, że w końcu wszystko może się ułożyć, że może w końcu uda się jej mieć normalne życie, o którym marzyła od zawsze.
Dużo rozmyślała na temat swojej rodziny i tej całej nieznośniej sytuacji. Miała strasznie mieszane uczucia, z jednej strony chciała znaleźć sposób, by pozbyć się Pustki raz na zawsze i dać szansę Klausowi na wychowanie córki, w końcu to nie wina Hope, że jej ojcem jest akurat TEN Klaus Mikaelson. Dziewczynka na pewno chciała mieć przy sobie także i drugiego rodziciela.
Z drugiej jednak strony ona sama tak cholernie pragnęła zacząć od nowa, z czystym kontem, gdzie nikt jej nie zna, nie wie kim jest i nie patrzy na nią przez pryzmat jej złej sławy. Chciała wykorzystać szansę, na którą czekała tysiąc lat. A fakt, że brak jakichkolwiek smsów od brata oznaczał brak obowiązku nagłego rzucania wszystkiego w pierony i ruszania rodzince na pomoc. Kto wie, co by było gdyby 24 lata temu została z Nickiem. Jednak ta cholerna wiadomość odebrała jej możliwość dowiedzenia się tego. I to ją właśnie irytowało, Klaus odebrał jej tak wiele szans na lepsze życie, że teraz jej decyzja jest jak najbardziej słuszna. Wiedziała, że jej postępowanie może wydawać się egoistyczne, żałosne i ogólnie głupie, jednak chęć, pragnienie normalności wygrało ponad poświęcania tego czasu na szukanie sposobu, który może nawet nie istnieć. Miała świadomość, że kiedyś może pożałować tego wyboru, ale każdy człowiek się czasem gubi, prawda? Nawet ktoś taki jak ona ma prawo do błędu.
Kiedyś ktoś na pewno ją odnajdzie.
Jednak póki co może pozwolić sobie na chwilę wolności. Oczywiście wiedziała, że nikt jej nie zmuszał do tego co robiła dla rodziny ale już po prostu taka była, nie mogła puścić mimo uszu wiadomość z prośbą o pomoc od osób, które niegdyś były jej tak bliskie.
Jednak nie teraz o tym myśleć.
Teraz wciela się w Gwendolyn Williams, szesnastoletnią dziewczyną, która przeprowadziła się do Queenss z Nowego Orleanu, mieszka sama w bloku, ponieważ rodzice nie żyją, a opiekun prawny wydał takie pozwolenie i ma świadomość, że jego podopieczna mieszka sama.
Dosyć wiarygodnie, co?
Trzeba tylko znaleźć tego całego opiekuna i w razie konieczności załatwić jakieś papierki. I to dosyć szybko, jeśli chce iść do szkoły już od 1 września.
Gwendolyn Mikaelson. Szkoła.
Już sam fakt, że ktoś taki jak ona miał iść do szkoły był komiczny. W końcu ta placówka i tak jej już niczego nie nauczy. Idzie tam tylko dla zabawy i czystej ciekawości. Nigdy nie miała okazji uczęszczać do takiego miejsca i była po prostu zafascynowana jak to wygląda. Plus, i tak nie miała nic lepszego do roboty, więc co jej szkodzi?
Nagle po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk dzwonka.
Gwendolyn, aktualnie siedząca przy stole w kuchni i konsumująca jakieś tanie płatki miodowe z mlekiem, automatycznie się spięła. Nie spodziewała się żadnych gości, a tym bardziej, że ktoś oprócz Samuela zna miejsce jej zamieszkania. Jednak to nie mógł być chłopak, bo znając go, to nie przyszedł by do niej bez wcześniejszego uprzedzenia jej o tym.
Wstała jak najciszej potrafiła i w mgnieniu oka znalazła się przy drzwiach. Podziękowała sobie, że wcześniej rzuciła jakieś banalne zaklęcia ochronne. Nigdy nie wiadomo kogo wiatr przywieje pod drzwi.
Postanowiła jednak udawać, że wcale nie spodziewała się kogoś, kto mógłby chcieć dla niej źle. W końcu co by było gdyby wyskoczyła na zwykłą osobę z pazurami.
Kolejny dźwięk dzwonka obudził ją z zawahania i pewnym ruchem przekręciła kluczyk i otworzyła drzwi, patrząc na potencjalnego wroga.
- Oh, dzień dobry. - powiedziała lekko zdziwiona kobieta, która stała w progu drzwi Gwendolyn.
- Dzień dobry? - Gwen bardziej zapytała niż powiedziała, ale ona sama też była lekko zaskoczona widokiem jakiejś obcej jej kobiety o tej porze. Było dopiero jakoś po 9.
- Oh, ekhem, - odchrząknęła i przybrała szeroki uśmiech, na już lekko pomarszczonej twarzy. - Nazywam się May Parker, mieszkam piętro niżej, ehm, zauważyłam, że ktoś nowy się tu wprowadził i chciałam zaprosić panią na kawę, herbatę, co tam pani będzie chciała. - oznajmiła gestykulując rękami i uśmiechając się niepewnie na koniec.
Gwendolyn była coraz bardziej zdziwiona. Uniosła wysoko brwi i otworzyła buzie. Nie wiedziała co ma na to powiedzieć. Nie pamiętała kiedy ostatnio ją ktoś zaprosił, z zwykłej życzliwości. Czuła bijące ciepło od kobiety, które wręcz przyciągało.
May sama była również nieźle zaskoczona osobą, która stała w drzwiach. Nie spodziewała się zobaczyć tak młodą dziewczynę. Jednak wcale ją to nie zniechęcało, a wręcz przeciwnie, bardzo chciała poznać tą osóbkę i była mile nastawiona na tą znajomość. Od razu w głowie narodziło jej się pytanie "co z jej rodzicami?". Była sobota, więc wątpiła, że są w pracy, w ogóle wątpiła, że cała rodzina może zmieścić się w tym mieszkaniu. W końcu wszystkie w tym bloku były tej samej wielkości. A jak już ona i Peter się mieszczą na styk, to co dopiero dziecko i rodzice.
- Uhm, tak jasne, chętnie. - odpowiedziała Gwen, budząc się z szoku i przywracając swoją naturalną, pewną siebie postawę. - Proszę wybaczyć, nie spodziewałam się gości. - przyznała, śmiejąc się lekko, nawiązując do jej ubioru, który składał się z dresów i luźniej koszulki. - Oh, jestem Gwendolyn. - powiedziała i wyciągnęła dłoń w stronę kobiety. - Ale proszę mówić do mnie po prostu Gwen. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do nazywania mnie per pani. - dodała i uśmiechnęła się szeroko.
May zdziwiona nagłą zmianą nastawienia dziewczyny wpierw nie odwzajemniła jej gestu. Jednak szybko otrząsnęła się i oddała uścisk dłoni, również posyłając Gwendolyn uśmiech.
- Miło mi, Gwen. - powiedziała i puściła dłoń dziewczyny. - Ah, jak już przechodzimy na ty, to obustronnie. - zaśmiała się. - Jestem za młoda na nazywanie mnie panią.
Gwendolyn zaśmiała się na słowa kobiety. Musiała przyznać, że pomimo krótkiego odstępu czasu, zdążyła już polubić May.
- Cóż, proszę wybaczyć, ale -
Nie zdążyła dokończyć zdania, bo kobieta jej nagle przerwała machając ręką.
- Porzućmy te formy grzecznościowe, na prawdę, rozmowa wtedy jest taka drętwa. - postanowiła, a Gwen jeszcze bardziej, oczywiście pozytywnie zdziwiona uśmiechnęła się i poprawiła swoją wypowiedź, którą jej przerwano.
- Cóż, muszę spadać, mam coś do załatwienia, ale mam nadzieję, że jakoś po południu będziesz dostępna, co? - zapytała z nadzieją i niezbyt pewna, czy styl wypowiedzianego zdania był odpowiedni. Na prawdę chciała porozmawiać dłużej z May ale miała do załatwienia pare rzeczy, które nie mogą czekać.
- Pewnie słońce, jak tylko będziesz miała czas, to zapraszam piętro niżej. - mrugnęła i posłała dziewczynie uśmiech. - No, to ja już nie przeszkadzam. Do zobaczenia. - powiedziała i odwróciła się, po chwili znikając w klatce schodowej prowadzącej na dół.
Gwen jeszcze nie dokonać otrząsnęła się po poznaniu tak cudownej osoby. Musiała sama przed sobą przyznać, że May wydaje się na prawdę wspaniałym człowiekiem, z którym jak najbardziej chce mieć przyjazne stosunki. Miała ochotę od razu pójść z nią i przesiedzieć u niej nawet cały dzień. Jednak niektóre sprawy muszą być załatwione natychmiast. A mianowicie znalezienie jej tego cholernego opiekuna. Była pewna, że gdyby teraz poszła z Parker to ta rozmowa wyglądałaby jak przesłuchanie, więc na pewno nie obyło by się bez pytania o rodziców a co za tym idzie, prawnego opiekuna. Nie mogła też póki co przedstawiać się po nazwisku, co trochę utrudniało sprawę. Chociaż niby jest tą Williams to jednak jak znajdzie tego opiekuna to automatycznie zmienia nazwisko na jego albo jej. Chyba tak to działa. Z resztą potem się to ogarnie. Najpierw trzeba go w ogóle znaleźć.
_____________________________
Gdy tylko się ogarnęła postanowiła ruszyć gdzieś w kierunku centrum Nowego Jorku. Czemu? Dobre pytanie. Po prostu, od czegoś trzeba zacząć.
Zaparkowała samochód przy krawężniku w jedynym wolnym miejscu. Przed i za nią ciągnął się pas innych zaparkowanych aut.
Zatrzasnęła drzwi i zamknęła swoje "cudeńko" i po prostu ruszyła przed siebie. Postanowiła najpierw poznać zachowanie ludzi, wyszukując w tłumie odpowiedniej osoby. To był dosyć głupi pomysł tak po prostu szukać tego opiekuna w gronie zupełnie nieznajomych jej ludzi ale nie chciała iść na łatwiznę i musiała przyznać, że sama lubi sobie utrudniać życie. Ryzyk fizyk. Ryzykiem była all the time ale z tym drugim by polenizowała.
Czego, a raczej kogo tak właściwie szuka? Osoba, która miała za niedługo nosić miano jej prawnego opiekuna musiała być mądra, opiekuńcza ale nie nadopiekuńcza, przyjazna, miło nastawiona do ludzi i, co najważniejsze, łatwowierna, by dało się nią łatwo manipulować, ładna albo przystojny też mógł być, tak w pakiecie.
Gwendolyn była taką osobą, która potrafiła czytać z ludzi jak z otwartej księgi. Oczywiście, nie ze wszystkich. Znalazłyby się osoby, które były dla niej jedną wielką zagadką ale w tych czasach niestety ludzie ogłupieli, dzięki czemu łatwiej na nich wpływać. Z jednej strony nie rozumiała jakim cudem świat tak się zmienił. Dobra, świat się nie zmienił sam. To ludzie go zmienili. Od zwykłych zielonych łąk, gór, czystych jak łza wód, świeżego powietrza, gęstych lasów zmienili go w jakieś jedno wielkie zanieczyszczenie. Widziała to przecież na własne oczy jak z biegiem lat przeistoczyli go w to jak wygląda teraz. Oczywiście, nie żałowała tego, że ludzkość się rozwijała, żal jej było tego, że to pomału wymyka się im spod kontroli, a może nawet już dawno wymknęło. Jednak wierzyła w to, że kiedyś ludzie się otrząsną, bo potrafią ino narzekać jaki to świat jest niesprawiedliwy, okropny itp itd, a tak naprawdę to gówno prawda, bo sami go sobie takiego stworzyli. Więc, what's the point?(nie wiem jak to na polski przetłumaczyć, żeby brzmiało faktycznie dobrze XD~elijahjea) I może się teraz wydawać, że mówi o tym wszystkim tak jakby była jakimś bogiem co nic nie zawinił i tylko ocenia błędy innych. Nie. Jednak sama nie mogła zrobić nic, niż pogodzić się z losem. To nie ona tu decyduje a siły wyższe. Z resztą jej punkt widzenia jest inny niż takiego normalnego typowego Kowalskiego, którego jedynym celem w życiu jest spełnienie założonych marzeń, utrzymanie rodziny, posiadanie dobrej pracy, kochającej żony, wspaniałych dzieci. Jej zakres wiedzy sięga o wiele dalej, czego skutkiem jest brak możliwości takiego rozumowania świata. Jej celem jest przetrwanie. Przynajmniej było to głównym priorytetem do tej pory. Teraz w końcu ma szansę na chociaż chwilowe wcielenie się w życie tego Kowalskiego. Tylko w młodszej wersji.
Ale nici z tego będą, jeśli nie znajdzie tego cholernego opiekuna!
- Kurwa..- przeklnęła, gdy poczuła, że z kimś się zderza, albo raczej ona na kogoś wpada. Nawet nie zauważyła kiedy weszła na jakiś teren z dużym zbiorowiskiem ludzi. I samochodów. Takich policyjnych. I karetki też jakieś są.
O cholera.
- No proszę proszę. Witam, kogo my tu mamy? - usłyszała męski zawadiacki głos i automatycznie przeniosła swoją całą uwagę na osobę, do której ów głos należał. I. Zaniemówiła. Nieziemsko przystojny facet właśnie się w nią wpatrywał z tak cholernie seksownym uśmieszkiem. Ubrany w czarny, elegancki, widać, że bardzo drogi garnitur, pod którym można było zauważyć białą koszulę. Jego twarz posiadała lekki zarost ale to tylko dodawało mu atrakcyjności. Ta jego niezwykle przystojna i dziwnie znajoma twarz...
Lucyfer Morningstar. Posiadacz najlepszego klubu nocnego w NY. (oczywiście na potrzeby opowiadania~elijahjea) Diabeł. Mógł być kimkolwiek, być gdziekolwiek, robić cokolwiek tylko chciał. Jednak z wszystkich atrakcji na Ziemii został konsulatem cywilnym LAPD. Co tak na prawdę przysłużyło się pozostaniem w tej roli? Chęć i sposobność karania grzeszników, przyjemność z łapani zbójów, czy może jego partnerka? On sam dokładnie nie wiedział co dokładnie tak bardzo go przyciągało do tej pracy. Jednak był pewien, że dziś do tego miejsca, w którym się aktualnie znajduje ściągnęła go Chloe Decker. Kolejna sprawa, czyli kolejne morderstwo, a co za tym idzie, kolejny grzesznik do złapania i ukarania. Musiał przyznać, że to uwielbiał.
Stał właśnie spokojnie przed żółtą taśmą oddzielająca cywilów od miejsca zbrodni i przyglądał się kolejnemu martwemu ciału, które było oddalone o, na oko, 30 metrów. Dobra, może akurat jego obiektem nie był ten biedny nieboszczyk, a pani Detektyw, Ella, która właśnie zdaje raport z tego co dowiedziała się po stanie zmarłego ciała, Dan też tam gdzieś się mu napatoczył, ale głównie przyglądał się Chloe.
Gdy poczuł uderzenie w plecy odwrócił i się jego oczom ukazała się młodo wyglądającą dziewczyna, która miała na sobie zwykłe czarne dżinsy z dziurami na kolanach i dużą luźną białą koszulkę z jakimś randomowym znaczkiem. Typowy ubiór jak na dzisiejszą młodzież. Najpierw wyglądała na zamyśloną, jednak gdy odezwał się i spojrzała mu prosto w twarz mocno się zdziwił.
Dzień zapowiadał się normalnie, tak jak każdy, wezwanie na miejsce zbrodni, rozwiązywanie jej z przerwami na pewne potrzeby, odnalezienie winnego i impreza w Lux. Jednak za żadne skarby świata nie spodziewał się zobaczyć właśnie TEJ osoby. Dziś. Tu. Teraz. W tej chwili. Przed nim stała, nie kto inny, jak Gwendolyn Mikaelson. Nie pomylił by jej z nikim innym nigdy. Oooj, doskonale ją znał. Nie raz bywała u niego w piekle. Oczywiście, wiedział o istnieniu istot "nadprzyrodzonych", w końcu, jakby nie patrzeć sam w jakiś sposób do nich należał, jednak on w ten boski, albo raczej diabelski sposób. Wiedział o wampirach, wilkołakach, czarownicach i innych dziwactw, jednak udolnie ignorował ich istnienie. Plus, żyjemy w świecie latających robotów, zielonych kosmitów i innych tego typu stworów. Potrafił oddzielić ich rzeczywistość, której nie chciał być częścią i swoją, która bardzo mu pasowała. Podczas władania piekłem nie raz napotkał zbłonkane dusze tych stworzeń, jednak niektóre po pewnym czasie wracały do żywych i nie było zabawy. Nie podobało mu się to, przez co teraz czuł do nich niechęć. Jednak zawsze znajdzie się ta czarna owca w stadzie, która będzie inna. Tą owcą była Gwendolyn Mikaelson. Miał okazję ją poznać podczas jej drugiej "śmierci". Ludzie mogli ją zabić ale nie na stałe. Jej ciało, tak jak i innych z jej powarjowanej rodzinki, potrzebowało czasu na zregenerowanie. Niestety, bądź stety czymś zasłużyła sobie na wylądowanie w piekle. Mógł wymierzyć jej karę, jednak tego nie zrobił, bo to i tak nie miało by sensu. Zamiast tego poznali się. Od razu spodobał mu się jej charakter i z wzajemnością. Nie bała się go, nie oceniała, chociaż doskonale wiedziała kim był. Jakby nie patrzeć mieli dużo czasu na poznanie się. Może na ziemi jej powrót do żywych trwał jakąś godzinę, więcej, mniej, zależy od obrażeń, to w piekle czas płynął o wiele wolniej. Oboje bądź co bądź musieli się do siebie przyzwyczaić. A on sam musiał przyznać, że z czasem zaczął wyczekiwać jej kolejnej "śmierci". Przybywając na ziemię nawet jego priorytetem było odnalezienie jej i życia z tą zwariowaną duszyczką. Jednak pomimo poszukiwań w 2011 nie udało mu się jej namierzyć, a większąść osób, które w jakiś sposób mogły wiedzieć o jej miejscu pobytu uważały, że już dawno zniknęła bez śladu, a ostatnio widziano ją w Nowym Jorku, niektórzy nawet uważali, że była martwa, jednak on doskonale wiedział, że nie była, bo gdyby tak było to spotkał by ją jeszcze w piekle zanim go opuścił. Nawet pomoc Mazikeen się nie przydała, nad czym wspomniana dziewczyna ubolewała, bo również zależało jej na towarzystwie Mikaelson. Dlatego pozostał w Nowym Jorku i to tutaj założył Lux, bo znaczna większość osób twierdziła, że to w tym mieście widziano ją ostatnio.
A teraz po tych 9 latach odkąd urzęduje na ziemi, z dupy wpada na niego w tak, jak na ten moment, dziwnym miejscu był zupełnie absurdalny i niespodziewany. I za Chiny ludowe nie wiedział co w tej chwili zrobić. Musiał wyglądać jakby zobaczył jakiegoś ducha. Normalnie nie mógł uwierzyć kto przed nim stoi. Jednak dziewczyna nie wydawała się być równie zaskoczona co on, przez co trochę się ogarnął. Czyżby go nie poznawała?
Gwendolyn wpatrywała się w mężczyznę z zainteresowaniem. Próbowała przypomnieć sobie skąd mogła go znać, a widząc z jakim szokiem on patrzy na nią uświadomiła sobie, że ona sama musi być mu znana. Bo chyba nie zaskoczył go tak jej blask boskości, którego nie miała.
Jednak widząc, że facet wychodzi z amoku odwróciła wzrok i odchrząknęła.
No tak, przecież typek coś powiedział, do cholery odpowiedz mu coś a nie gap się na niego jak jakiś psychopata czy chuj wie co.
Spojrzała z powrotem na mężczyznę i uśmiechnęła się lekko.
- Wybacz, nie zauważyłam cię. - udała trochę zmieszaną, poczym z czystej ciekawości dodała. - Hej, um, znamy się? W sensie, wydajesz mi się znajomy i mam wrażenie, że mogliśmy już mieć okazję się poznać, jednak niestety nie do końca pamiętam, czy faktycznie tak było.
Lucyfer zaśmiał się krótko, lecz drwiąco.
No tak, jak mogła go poznać skoro teraz wyglądał zupełnie inaczej niż w piekle, z którego go znała. Jednak pocieszył go fakt, że w jakiś sposób go kojarzyła.
Gwendolyn lekko się zmieszała odpowiedzią mężczyzny. Nie spodziewała się, że ją wyśmieje. Wyglądał bardziej na kogoś, kto zacznie z nią flirtować, czy coś w tym stylu.
- Oj kochana znamy się bardzo dobrze. - odpowiedział, gdy skończył się śmiać. Musiał przyznać, że postawa dawnej znajomej go rozbawiła. W piekle taka miła nie była. Ale nie była też wredna. Była po prostu niemiła na ten fajny sposób. - Powiedziałbym nawet, że piekielnie dobrze. - dodał z naciskiem na słowo "piekielnie", posyłając chytry uśmieszek. Chciał, by sama zorientowała się przed kim stoi i z kim ma okazję rozmawiać.
Gwen natomiast zmarszczyła brwi zastanawiając się nad sensem jego słów. Sam fakt, że jeszcze się odezwał a nie, tak jak sądziła, po prostu odejdzie ją zdziwił. Póki co, jedyne co z tego wywnioskowała to to, że miała rację i faktycznie się znali. Zastanawiało ją jednak kim on jest, przecież takiej twarzy się nie zapomina. I ten wzrok. Sam powiedział, że się bardzo dobrze znali. Piekielnie dobrze
- O kurwa! - powiedziała głośniej niż myślała. W ogóle nie kontrolowała tego komentarza, nawet nie miał być wypowiedziany na głos.
Lucyfer przez ten krótki okres czasu obserwował jak twarz dziewczyny zmienia się z miny "wtf" do totalnego szoku. Jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, gdy z jej ust wypadły te dwa piękne słowa, które tak często słyszy podczas stosunków z kobietami.
Gwen szybo przeleciała po nim wzrokiem upewniając się, że to na pewno ta osoba, o której myśli i że gdy powie to na głos to nie wyjdzie na idiotke.
- Jasna cholera, Luci to ty? - powiedziała już ciszej nieznacznie się przybliżając. Czuła, że zaraz wybuchnie z podekscytowania.
- Masz na myśli Lucyfera Morningstara, diabła, szatana, władzce piekieł, a przede wszystkim, nieziemsko przystojnego i pociągającego mężczyznę, któremu żadna kobieta się nie oprze? - zapytał doskonale znając odpowiedź i nieznacznie ciesząc się, że go rozpoznała.
Gwendolyn słysząc odpowiedź, albo raczej pytanie, była pewna, że to ON. Cholera, stała właśnie przed samym diabłem. Znowu. Tylko w innej scenerii niż zazwyczaj.
Trochę opanowała swoje zachowanie i posłała mu, jak na nią, przyjazny uśmiech.
- Tylko nie wpadnij w samozachwyt. - powiedziała i zaczęła znowu się wpatrywać w twarz Lucyfera, który uśmiechał się jak głupi do sera, chociaż ona musiała wyglądać podobnie. Pomimo jakichś głupich oporów jednak nie wytrzymała i przytuliła się do mężczyzny.
Morningstar był zbyt zdziwiony gestem dziewczyny ale po chwili niepewnie również ją objął. Sam gdzieś z tyłu głowy chciał to zrobić pierwszy ale jednak ucieszył go fakt, że to ona postanowiła być tym razem pierwsza.
- Ekhem, przepraszam, że przeszkadzam ale mamy sprawę do rozwiązania. - usłyszeli i jak poparzeni się od siebie odsunęli oraz spojrzeli w kierunku osoby, która im przerwała.
- Pani Detektyw! - powiedział od razu Lucyfer uśmiechając się i nieznacznie poprawiając marynarkę. - Oczywiście, że nie przeszkadzasz, skądże.
Gwen spojrzała na WiElKiEgO pAnA pIeKiEł jak na debila, co zrobiła również i Chloe krzyżując ramiona.
- Na pewno? Wiesz, jakby co to mogę przenieść miejsce zbrodni i dam wam ciszę i spokój na przytulanki? - zapytała kpiąco.
- Mogłabyś? - wtrąciła się Gwen po chwili wybuchając śmiechem. Śmieszyła ją zaistniała sytuacja, a głównie fakt, że laska gada do DiAbŁa w tAkI sposób, a wspomniany mężczyzna wygląda jakby nie wiedział co się działo. Jednak widząc karcące spojrzenie obojga z nich postanowiła się uspokoić.
- Skończyłaś? - zapytała z westchnieniem pani "detektyw". Po czym Gwen potrząsnęła głową na "tak".
- Wybacz. - dodała i poprawiła swoją pozycję przenosząc ciężar ciała na prawą nogę i opierać ręce na biodrach. W tej pozycji oczekując na rozwój sytuacji.
- Jakbyście nie widzieli, to to - pokazała ręką na obszar za żółtą taśmą. - jest miejsce zbrodni, a tam - wskazała na miejsce, gdzie leży ciało zmarłego. - leży ciało człowieka, prawdziwego człowieka, który jeszcze wczoraj żył i miał swoje życie, a wy - tu wskazała na dwójkę stojącą przed nią. - przytulacie się i rozmawiacie jak gdyby nigdy nic. - powiedziała poddenerwowana. - już pomijając fakt, że ty - wskazała na Lucyfera. - powinieneś być tam i pomagać w rozwiązywaniu sprawy, a ty - wskazała na Gwendolyn i zacięła się na moment. - kim ty właściwie jesteś? - zapytała jakby sama siebie, ale zanim wskazana dziewczyna zdążyła coś odpowiedzieć zaczęła mówić dalej. - Z resztą, nieważne. - powiedziała marszcząc brwi i zwracając się z powrotem do Morningstara. Jednak nie zdążyła nic powiedzieć w jego kierunku, bo wspomniany mężczyzna ją uprzedził.
- Spokojnie Pani Detektyw, daj chwilę a wyjaśnię ci zaistniałą sytuację. - powiedział tym swoim brytyjskim akcentem i uśmiechnął się. - Pozwól, że przedstawię ci Gwendolyn -
- Aaa! - przerwała nagle Gwendolyn wyrzucając ręce do góry i zamknęła nimi usta Lucyfera, by nie mógł nic więcej powiedzieć. Przecież on nie wiedział, że póki co zmieniła nazwisko. Nie mogła mu pozwolić, by przedstawił ją jako Gwendolyn Mikaelson.
Lucyfer i Chloe spojrzeli zdziwieni na dziewczynę. Decker musiała przyznać, że za cholere nie wie co się tak właściwie teraz dzieje. Oczywiście nie raz musiała odciągać Lucyfera od jakichś panienek na miejscu zbrodni ale tym razem było...dziwniej. O wiele. I czuła, że dziewczyna jest w jakiś sposób bardziej bliższa Morningstarowi, niż poprzednie. Co nie ukrywało faktu, że zachowywała się co najmniej dziwnie.
- Eeee, - nie wiedziała co dokładnie powiedzieć, nie przemyślała tego. Z resztą nie spodziewała się, że ten pieprzony księżunio zechce ją przedstawiać swoim znajomym! - Umiem się sama przedstawiać, wiesz? - powiedziała niezbyt pewnie w stronę nadal zakłopotanego i zdziwionego Lucyfera i odsunęła ręce lekko zażenowana, pocierając dłońmi o koszulkę, jakby miało to na celu ich wyczyszczenie po dotknięciu twarzy diabła.
Nagle ją olśniło. Wpadła na bardzo głupi ale pod pewnymi względami sensowny i zabawny pomysł.
Stanęła przed blondynką i uśmiechając się promiennie podała jej swoją dłoń.
- Gwendolyn Morningstar, miło mi. - powiedziała a szczęka pani detektyw poleciała aż do podłogi. Zdziwiona takim obrotem spraw spojrzała najpierw na Gwen a potem na Lucyfera, który był równie zszokowany co ona. Zastanawiał się co znowu ta dziewczyna uknuła. Chloe przez moment tak przenosiła wzrok z jednego na drugiego, aż pierwszy szok minął i odchrząknęła i również podała dziewczynie dłoń uściślając ją.
- Chloe Decker, partnerka twojego - zacięła się nie wiedząc kim tak właściwie Gwen dla Lucyfera była. Gwendolyn szybko odpowiedziała zanim mężczyzna mógłby jej przeszkodzić.
- Ojca. - powiedziała pewnym siebie głosem i puściła dłoń kobiety odwracając się do zmieszanego, zdziwionego, zażenowanego i Bóg wie co jeszcze mężczyzny. Nie spodziewał się zobaczyć tutaj Gwen a tym bardziej tego, że poda się za jego córkę. Nie wiedział co się dzieje. - Byłam tu na spacerze, nie wiedziałam, że akurat tu go spotkam, niedawno dopiero przyjechałam do Nowego Jorku. - jako tako wyjaśniła i spojrzała znowu na nadal zdziwioną Decker i posłała jej uśmiech, po czym odwróciła się z zamiarem odejścia i pozostawieniem Lucyfera w czarnej dupie.
Stanęła na palcach i szepnęła do ucha "ojczulka".
- Wymyśl jakąś dobrą historyjkę, potem gdzieś cię złapie. Musimy pogadać. - powiedziała i odsunęła się posyłając mężczyźnie chytry uśmieszek i ruszyła przed siebie.
Chloe stanęła obok Lucyfera, który patrzył jak Gwen odchodzi pewnym siebie krokiem. Zastanawiał się co jej do głowy strzeliło. Jednak podczas szybkiej analizy sytuacji postanowił zagrać w jej gierkę, a potem dowiedzieć o co konkretnie chodziło.
- Więc, masz córkę. - powiedziała lekko pretensjonalnym głosem z nutką zdziwienia. Tego się nie spodziewała. Wygląda na to, że dla ich obu ten dzień był zaskakująco dziwny.
- Na to wygląda. - powiedział zamyślonym tonem i obaj obserwowali jak Gwen nagle wpada na jakiegoś chłopaka na deskorolce i zaczyna, z tego punktu widzenia, wyklinać go na wszelkie możliwe sposoby. Chloe patrzyła na to zdziwiona i lekko rozbawiona chociaż zniesmaczona prawdopodobnie użytymi przez dziewczynę słowami, a Lucyfer nieznacznie się skrzywił i przechylił głowę w lewo, czyli w stronę po której stała pani detektyw. - Adoptowana. - powiedział i obserwował jak dziewczyna wkurzona z niewiadomo jakiego powodu przywala biednemu chłopakowi z jego własnej deskorolki.
- Powinniśmy zainterweniować? - zapytała Chloe przechylając głowę w prawo i marszcząc brwi.
Oboje byli nadal tak zdziwieni obrotem spraw, że niezbyt myśleli trzeźwo. Kto by się im dziwił.
- Mamy chyba ważniejsze sprawy do roboty. - zauważył Lucyfer odwracając wzrok od oddalającej się już brunetki, która od dzisiaj miała być znana jako jego córka. Adoptowana.
- A, tak, racja, morderstwo. - przyznała mu rację jakby dopiero co obudzona z jakiegoś transu. Spojrzała jeszcze raz w stronę gdzie zniknęła przed chwilą "córka" jej przyjaciela i odwróciła się przechodząc pod taśmą wraz z mężczyzną i kierując się w stronę Elli i Dana. - Ale wiesz, że czekam na wyjaśnienia? - zapytała spoglądając na niego kątem oka, zanim jeszcze dotarli do trupa.
- Nie tylko ty. - odpowiedział z westchnieniem i cholernym zaciekawieniem jaki cel miała w tym wszystkim Gwen.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro