3
21.08.2020r.
Gdy Gwen obudziła się jeszcze tego samego dnia, którego zasnęła miała kolejny mętlik w głowie. Przez pewien moment nie wiedziała co się stało i gdzie się znajduje. Jednak po chwili masa wspomnień uderzyły w nią z podwójną siłą. Kiedy ogarnęła co się tak właściwie stało miała ochotę coś rozwalić. Wcześniej zmęczenie nie dawało jej trzeźwo do myślenia, lecz teraz gdy jej umysł zaczął pracować na najwyższych obrotach zrozumiała powagę sytuacji.
Przeciągła się na łóżku w akompaniamencie skrzypienia przez co od razu postanowiła, że będzie musiała załatwić jakieś nowe, bo od kiedy pamięta takie odgłosy mocno ją irytowały. Usiadła po turecku i rozejrzała się po pomieszczeniu, które miało być jej nową sypialnią. Ściany pomalowane granatową farbą, sufit kiedyś był biały ale teraz przypominał bardziej jeden z odcieni szarości, natomiast podłogę wyłożono ciemnymi deskami, które akurat się Gwen podobały.
Łóżko, na którym siedziała było postawione w kącie a na przyległej ścianie znajdowało się jedyne okno w tym pokoju. Oprócz łóżka była jeszcze nieduża szafa i prowizoryczne biurko.
Rozmyślając nad tym ile będzie miała roboty, żeby to miejsce jakoś wyglądało, Gwen wstając z cichym westchnięciem podeszła do okna. Chciałaby powiedzieć, że widok, który zastała zapierał dech w piersiach, lecz wcale tak nie było. Za oknem można było zobaczyć jedynie blok obok i schody pożarnicze, jeśli tak to się nazywa, które prowadziły na dach budynku.
Z jednej strony czuła się zawiedziona tym miejscem ale z drugiej na co mogła innego liczyć? To i tak dobrze, że w ogóle ma gdzie mieszkać. Przypominając sobie wydarzenia z jeszcze tak właściwie dzisiejszej nocy lekko się uśmiechnęła. Może wcześniej tego nie okazywała ale bardzo cieszyła się ze spotkania Samuela. Dużo dla niej znaczył, chociaż on sam tego nie wiedział.
Chcąc wziąć prysznic udała się do łazienki jednak w porę przypomniała sobie że tak właściwie nie ma nic. Nawet świeżej bielizny ani ręcznika. Postanowiła więc, że chociaż coś zje, napije się ale lodówka nawet nie była podpięta do prądu a szafki świeciły pustkami.
- Niech to szlag - warknęła pod nosem dosyć wkurzona na to, że nie może zrobić nic o czym teraz marzyła. Wcale nie podobała jej się ta sytuacja a jedynym jej rozwiązaniem było pójście na duże, mało powiedziane, ogromne zakupy i zaopatrzenie się w potrzebne do funkcjonowania rzeczy. A co za tym idzie potrzebne były jej pieniądze, których aktualnie nie miała, co jeszcze bardziej ją wkurzyło. Nie wiedziała co się stało z jej pieniędzmi, które miała na koncie ponad 20 lat temu, bo wątpiła, że nadal jej konto jest aktualne. A fakt, że miała na nim praktycznie wszystkie swoje pieniądze, których mało nie było rozzłościł ją do tego stopnia, że miała ochotę kogoś zabić.
Dobra, uspokój się, wdech, wydech, wdech, wydech.
Kiedy w końcu opanowała złość na cały świat ruszyła do sypialni, gdzie zostawiła telefon, modląc się w duchu aby nie był rozładowany.
Na szczęście jej modlitwy zostały wysłuchane i urządzenie miało jeszcze jakieś 43% baterii.
Powinno wystarczyć do czasu, aż załatwię jakąś ładowarkę. Odblokowując go spojrzała jeszcze na godzinę.
14:56, no pięknie.
Będzie musiała się pospieszyć, jeśli jeszcze dzisiaj miała załatwić wszystkie potrzebne jej rzeczy, a znając ciężkość poruszania się w Nowym Jorku to miała nadzieję, że chociaż zdobędzie jakieś ubrania i jedzenie. Ale zanim coś w ogóle kupi musi wiedzieć co stało się z jej pieniędzmi, dlatego nie czekając ani minuty dłużej ruszyła do wyjścia z jej nowego mieszkania, oczywiście go zamykając i przy okazji rzucając jakieś proste zaklęcie ochronne tak na wszelki wypadek, a po chwili już jechała w swoim "cudeńku", uprzednio wklepując w GPS-a nazwę banku, którego szukała.
___________________________
Na szczęście los się do niej uśmiechnął, bo nie dość, że z dojazdem poszło jej dosyć sprawnie i bez większych problemów to i udało jej się odzyskać wszystkie pieniądze. Sytuacja wyglądała tak, że jej konto było cały czas ale przez jej nieobecność i nie pokrycie pewnych kosztów z tym związanych bank pobierał jej drobną opłatę, co mimo wszystko nie było żadnym problemem, bo miała tam sporą sumkę dolarów. W końcu zbierała te pieniądze przez ponad 1000 lat. Oczywiście nie wszystkie z nich były właśnie tam ale duża część.
Założyła nowe konto i przeniosła na nie pieniądze, dostała kartę kredytową, która bardzo ułatwi jej nadchodzące zakupy, na które o dziwo miała ochotę. Cały gniew i zły nastrój wyparował i teraz pełna życia szła w stronę pierwszego sklepu na jej liście, a mianowicie sklep odzieżowy.
Postanowiła, że nowy styl będzie typowo młodzieżowy, bo w końcu w jej papierach miała teoretycznie 16 lat, co dosyć utrudnia jej funkcjonowanie ale jednak postanawiając, że zamierza pójść do szkoły nie zastanawiała się nad tym gdy pisała to Samuelowi. W banku również były małe komplikację ale, że potrafiła używać czegoś takiego jak perswazja to postanowiła z niej skorzystać.
Musiała jeszcze wymyślić dobrą wymówkę dlaczego mieszka sama, chociaż teoretycznie nie jest jeszcze pełnoletnia. Ale uznała, że tym będzie się martwić potem.
___________________________
Będąc już po zakupie większości ważnych produktów postanowiła umówić się z Samuelem. Nie chciała już dłużej zwlekać z wyjaśnieniami dla niego. Pragnęła naprawić ich znajomość. W końcu był jedyną osobą, którą tutaj znała.
Siedząc w samochodzie na parkingu wyciągła telefon, który pokazywał godzinę 18:46. Gwen lekko się skrzywiła. Myślała, że nie zajmie jej to aż tyle czasu ale to i tak stosunkowo mało. Z resztą teraz ma wystarczająco dużo czasu.
Kliknęła w ikonę, która nazywała się "wiadomości" i wyszukała imię Samuela Tremblay'a.
Do:
Samuel Tremblay
Robisz coś teraz?
Po napisaniu wiadomości odłożyła telefon i przygasiła ekran ze względu na coraz to mniejszą ilość baterii.
Na odpowiedź nie musiała długo czekać, bo przyszła praktycznie od razu. Ponownie weszła w "wiadomości".
Od:
Samuel Tremblay
A co? Już się stęskniłaś?
Uśmiechnęła się pod nosem.
Do:
Samuel Tremblay
Chciałbyś ;p
Ale serio się pytam Tremblay, spotkajmy się w Nutella Cafe.
TERAZ.
Po napisaniu ostatniej wiadomości od razu rzuciła telefon na siedzenie obok i odpalając pojazd ruszyła pod Nutella Cafe, która była najbliższą kawiarnią w jej tymczasowej okolicy. Nawet nie musiała czekać na odpowiedź ze strony chłopaka, bo i tak wiedziała, że przyjdzie. Była tego pewna. Dlaczego? To przecież Tremblay. On zrobi dla niej wszystko. A tym bardziej jak sama do niego pisze. Miała tego świadomość i często to wykorzystywała.
___________________________
Siedziała przy jednym z stolików najdalej położonym od innych ludzi. Nie lubiła, gdy ktoś mógł łatwo podsłuchać jej rozmowę. A znając już te czasy to wiedziała, że ludzie są nad wyraz wścibscy.
Nagle ktoś usiadł przed nią. Podniosła wzrok a widząc znajomą postać uśmiechnęła się chytrze.
- No w końcu. Ileż można czekać. - powiedziała na przywitanie, przyglądając się swoim paznokciom, przyjmując swoją lekceważącą i pewną siebie postawę.
- Skąd miałaś pewność, że tu przyjdę? - zapytał trochę zażenowany samym sobą, że tak łatwo dawał się manipulować. Nie był zadowolony, że tu przyszedł ale sam fakt, że to ona do niego napisała. Znowu. To był już mega szczęśliwy i podekscytowany. Tak na prawdę to miał iść ze znajomymi do jednego z najlepszych klubów nocnych w Nowym Jorku ale zrezygnował właśnie ze względu na nią. Trochę mu było żal, że zamiast wybrać klub wybrał Gwen ale co poradzić, że nie mógł się jej oprzeć.
- Złotko, za bardzo mnie uwielbiasz, by nie skorzystać z okazji, w której cię gdzieś zapraszam. - odpowiedziała i wzięła łyk jakiejś kawy, której nazwy nie zapamiętała. Poleciła ją jej kelnerka, więc stwierdziła, że czemu nie. I nie pożałowała, bo napój był na prawdę pyszny.
Samuel poprawił się nieznacznie na krześle. Wiedział, że Gwendolyn ma rację. Za bardzo ją lubi. Jest jego słabym punktem.
- Więc? Może przejdziemy do rzeczy. - zaproponował próbując zmienić temat. Co się mu chyba udało, bo dziewczyna od razu zmieniła postawę i wydawała się być bardziej zainteresowana.
Jednak po chwili zaśmiała się perliście.
- Już nie jesteś taki pewny co? - zadrwiła biorąc kolejny łyk tego nieziemskiego napoju. Na prawdę jej zasmakował. Widząc wykrzywioną w grymasie twarz Samuela jej uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył.
Jednak przypomniała sobie, dlaczego tak właściwie zaprosiła tu chłopaka. Musi dostać odpowiedzi na pytania, tak samo jak jej przyjaciel.
- Dobra, może oświecisz mnie, gdzie podziewałaś się taki szmat czasu? - zapytał z małym żalem w głosie. Na prawdę było mu przykro, że znikła na tyle nie żegnając się ani słowem.
Dziewczyna spojrzała w jego brązowe oczy i po chwili oparła się o oparcie krzesła i skrzyżowała ramiona. Westchnęła ciężko.
- Krótko zwięźle i na temat. - zaczęła i spojrzała z powrotem w oczy chłopaka. - Klaus mnie zasztyletował i zamknął w trumnie na prawie 24 lata. Zostałam obudzona jakiś tydzień temu. - mruknęła, czekając na reakcję Tremblay'a, która była natychmiastowa.
Samuel po przyswojeniu do siebie słów dziewczyny siedział z szeroko otwartymi oczami i ustami. Zatkało go. Kategorycznie go zatkało. Nie sądził, że to tak wyglądało. Wiedział, że Niklaus Mikaelson lubił sztyletować swoje rodzeństwo ale nie sądził, że zrobi to też i Gwen. Poczuł się okropnie, bo przez cały czas wmawiał sobie, że Gwen się nim znudziła i po prostu zostawiła i inne takie. A tu okazuje się, że została pozbawiona wyboru i musiała leżeć przez tyle lat zamknięta w trumnie.
Błądził wzrokiem po nieobecnej twarzy dziewczyny. Starał się wyszukać jakiegoś znaku, że go okłamała. Jednak gdy nic takiego nie znalazł on również oparł się o krzesło i przeczesał dłonią włosy.
- Jak-jak do tego doszło..? - zapytał niepewnie, nie chcąc wzbudzać u dziewczyny złych emocji.
- Cóż, gdy w 1996 roku Klaus wysłał mi wiadomość, że potrzebuje pomocy to jak zwykle pojechałam do niego. Byli wtedy w Hiszpanii. Nik szukał czegoś, starał się coś zrobić, sama nie jestem pewna co to miało być. Nie chciał mnie wtajemniczyć. Wiedziałam jedynie, że mieli konflikt z pewnym stadem wilkołaków, którzy byli na jakichś sterydach, nie wiem co to było. Najpierw chciałam oczywiście pomóc im ich pokonać. Ale po pewnym czasie zauważyłam, że to nie oni są tymi złymi, tylko my. A że niedawno przed tym no brałam udział w akcji ratowania świata to patrzyłam na to inaczej. Kiedyś nie wachała bym się czy kogoś zabić czy nie. Po prostu robiłam o co prosili i tyle. Kiedy stanęłam po stronie tych wilkołaków to Klaus się cholernie wkurzył. Myślałam, że mnie zabije. - zrobiła krótką przerwę a w jej głowie pojawiło się wspomnienie z tamtego dnia. To była prawda, kiedyś nie patrzyła na to czy zabija złych czy dobrych, nie obchodziło ją kim byli. Naprzykrzyli się jej rodzeństwu to już ich wina i muszą poznać tego konsekwencje. Jednak tamtego czasu była zaraz po uratowaniu świata przed jakimiś kosmitami z kosmosu, poznała Carol i Nicka, dzięki którym spojrzała na świat z innej perspektywy. To zmieniło jej życie. Spodobała jej się rola bohatera.
- Gwen? - usłyszała i obudziła się ze swoich myśli. Spojrzała na chłopaka. - Co było dalej?
- Uh, na prawdę nie umiesz się domyślić? - zapytała kpiąco. Zbyt kpiąco. To nie miało tak zabrzmieć. Skarciła się w głowie za ton jej głosu.
Jednak chłopak wyglądał jakby w ogóle się tym nie przejął.
- Zasztyletował cię i zamknął w trumnie. - mruknął zastanawiając się nad czymś. - A co z resztą? W sensie, nie próbowali ci pomóc? Jakoś przekonać Klausa, żeby cię uwolnił?
Gwen zaśmiała się gorzko.
- Oni mieli by z własnej, nieprzymuszonej woli mi pomóc? Proszę cię, szanujmy się. - odpowiedziała drwiąco, co było tym razem jak najbardziej zamierzone.
Samuel westchnął. Wiedział, że się z nią w tej kwestii nie dogada.
- No to dlaczego dostali jakiegoś nawrócenia i przywrócili cię do życia? - zadał nurtujące go pytanie. Co się musiało wydarzyć, że wielcy Mikaelsonowie postanowili jednak uwolnić siostrę?
- A jak myślisz? - prychnęła. - Potrzebowali mnie. - powiedziała wymijająco jednak widząc palący wzrok Samuela westchnęła. - Wiesz kim jest Pustka? - słysząc to chłopak zmarszczył brwi zastanawiając się czy już kiedyś nie słyszał tego imienia. Pokręcił przecząco głową. - Kiedyś, dawno dawno temu chyba jakieś 4 tysiące lat temu była czarownicą, to ona stworzyła klątwę wilkołaków. Nie wiem jak to dokładnie się stało ale została uwolniona i chciała zaszkodzić Hope. - tu znowu zrobiła przerwę. - Wiesz kim jest Hope? - znowu przeczące kręcenie głowy w odpowiedzi. - I tu cię zaskoczę. Hope to córka Klausa, czaisz? - powiedziała z żalem w głosie a Samuel patrzył na nią zdumiony. Klaus ma córkę?
- Jak to możliwe? - zapytał. Przecież to po prostu nie możliwe. Niklaus Mikaelson, hybryda wampira i wilkołaka, najstraszniejsza osoba, o której przyszło słyszeć Samuelowi miał mieć niby córkę? Już sam fakt, że był osobą nadnaturalną wykluczał możliwość posiadania potomków. Chociaż prędzej uwierzył by, że możliwie jest spłodzenie dzieci przez wampiry i inne istoty, niż to, że ten okrutny człowiek miał je mieć.
Zaczął współczuć wspomnianej Hope, że przystało jej się urodzić w tak zwariowanej i nieznającej ludzkich odruchów rodzinie. Dziewczyna musiała mieć ciężko, kiedy jej ojciec był znany jako okrutny, nikczemny, bezduszny potwór. Takie, przynajmniej, Samuel miał o nim mniemanie. Mógł by powiedzieć o nim jeszcze wiele złego, wszystko to zdołał wywnioskować z opowieści Gwendolyn, która była główną ofiarą własnego brata. Często zastanawiał się jak doszło do tego, że z miłej, kochającej i wspierającej się rodzinki przeistoczyli się w ludzi, o których strach mówić. Ludzi nieznających litości i ściągających kłopoty. Ludzi, którzy już dawno zapomnieli co to znaczyło być człowiekiem.
Gwen natomiast patrzyła na to z zupełnie innej strony niż Tremblay. Może to dlatego, że pamiętała kim byli przed przekleństwem? Kim tak właściwie była rodzina Mikaelsonów. Czy teraz można było ich tak nazwać?
W dniu, kiedy Klaus wyciągnął sztylet z jej piersi a ona obudziła się po, niewiadomo jak długim okresie czasu, pierwsze co poczuła to żal. Żal do brata, że zrobił jej coś tak okrutnego. Od wieków zawsze wstawiała się na jego wezwanie, nie oczekiwała niczego w zamian, była gotowa poświęcić wszystko. A on jak się jej odpłacił?
Drugim uczuciem, które szybko zastąpiło żal, była chęć mordu. W tamtej chwili chciała, a wręcz pragnęła, aby Klaus i jej rodzeństwo cierpiało.
Była nie dość, że zdziwiona to jeszcze cholernie zdezorientowana, gdy po zaatakowaniu bliźniaka, ten nawet nie próbował się bronić. Była gotowa wyrwać mu serce ale widząc jego wzrok, nieustannie utkwiony prosto w jej oczach, postanowiła go oszczędzić. Pierwszy raz od bardzo, na prawdę bardzo dawna miała okazję znów ujrzeć to spojrzenie. Spojrzenie, którym niegdyś obdarowywał ją cały czas. Spojrzenie pełne uczuć, skrywanych głęboko wewnątrz Mikaelsona. Kiedyś kochała patrzeć w jego oczy, ale z czasem traciły swój blask, a nabierały mgły, która usilnie próbowała ukryć wszystkie jego emocje. W końcu jej się to udało.
W tamtym momencie na dosłownie krótką chwilę ta mgła się rozeszła a błysk powrócił.
Wiedziała jednak, że nie obudził jej żeby ją przeprosić. To nie leżało w jego naturze. Dlatego gdy poprosił ją o pomoc, miała ochotę zaśmiać się mu w twarz i odejść z tamtąd nawet nie wiedząc o co chodzi tym razem. I wtedy ujrzała ją. Najpierw była zdziwiona, że jakieś dziecko łazi po terenie Mikaelsonów. To uczucie spotęgowało się ze zdwojoną siłą, gdy Klaus przedstawił ją jako Hope Mikaelson, jego córkę, a co za tym idzie jej bratanicę. Była w tak wielkim szoku, że nie wiedziała jak się ma zachować, co powiedzieć.
Później dowiedziała się, że potrzebuje jej pomocy, by uratować córkę. Tego jeszcze nie było. Nigdy nie poprosił jej o pomoc w ratowaniu kogoś, zwykle miała się kogoś pozbyć. A teraz? Jak miała się nie zgodzić.
Później wszystko potoczyło się szybko. Przez tydzień szukała wraz z rodzeństwem rozwiązania, przy okazji poznała kolejną siostrę - Freyę i matkę młodej Mikaelson - Hayley Marshall. Jednak nie było czasu, by rozwinąć znajomość, w końcu życie Hope wisiało na włosku. Po znalezieniu rozwiązania nie mogła uwierzyć, że jest to jedyny, znany im sposób, by pokonać, ba! Nawet nie pokonać a chwilowo unieszkodliwić Pustkę.
Mimo, że przyzwyczaiła się do nieobecności rodzeństwa w jej życiu, nie chciała uwierzyć, że to wszystko, co razem przeszli ma się zakończyć tak a nie inaczej. Jednak tak jak mówiła, była gotowa poświęcić wszystko byle ten ostatni raz pomóc rodzinie. Mówiąc szczerze, dopiero wtedy poczuła tą rodzinną współpracę, razem walczyli o dobro innej osoby, która również była jej małym członkiem. Wtedy widziała w nich cząstkę ludzi, którymi kiedyś byli. Widziała w nich tą kochającą się rodzinę, gotową skoczyć za siebie w ogień. W głębi duszy cieszyła się, że ma okazję znowu poczuć się jej częścią a z drugiej smutek, bo to miało się wkrótce zakończyć. Akurat wtedy, kiedy zaczęło się w miarę układać.
Gwen westchnęła głośno, przerywając swoje jak i Samuela rozmyślania. Odchrząknęła lekko i spoglądnęła na chłopaka.
- Sama nie wiem. Nie zdążyli mi tego dokładnie wytłumaczyć. Nie było czasu na to. - mruknęła trochę smutno i spuściła wzrok z przyjaciela. Kiedy rozmawiała o tym na głos jeszcze bardziej przytłaczała ją zaistniała sytuacja. - Wracając, jak się potem okazało jedynym sposobem, żeby obezwładnić tą sukę było umieszczenie w naszych ciałach jej szczątków, a precyzując kości. - zatrzymała się widząc zdziwiony i niezrozumiały wzrok przyjaciela. - Nie wnikaj. - machnęła ręką, którą po chwili usadowiła na oparciu krzesła. - Tak jak mówiłam, te kości były sposobem, żeby Pustka mogła przyjąć swoją formę, więc zostały umieszczone w naszych ciałach, a co za tym idzie musieliśmy się rozdzielić na - znowu urwała. Właśnie miała na głos powiedzieć, to do czego sama w myślach nie chciała się przyznać. Mówiąc to na głos do chłopaka, czuła, że to będzie oznaczało zapadnięcie się klamki, że ta myśl stanie się stuprocentową prawdą, a nie jedynie jej wymysłem. - zawsze. - zakończyła cicho i utkwiła wzrok w widok za oknem. Nie był jakoś nadzwyczaj oszałamiający, był po prostu taki... zwyczajny.
Patrzyła się tępo w niezliczoną ilość samochodów, które mijały kawiarnię.
Samuel natomiast miał jeden wielki mętlik w głowie. Nie był pewien, czy dobrze zrozumiał sens słów wypowiedzianych przez dziewczynę. Czuł się zmieszany, zaniepokojony i zagubiony.
Zdał sobie sprawę z jak bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem musiała się zmierzyć, skoro jedynym sposobem, by ją pokonać było takie poświęcenie ze strony każdego z Mikaelsonów. Nie mógł uwierzyć, że to już koniec ich rodziny. Teraz tak myśląc o tym wszystkim, to może jednak Klaus po pojawieniu się Hope zmienił się w innego człowieka? Chociaż, słyszał różne pogłoski o nim, na przykład kiedyś obiło mu się o uszy, że został pokonany i uwięziony w Nowym Orleanie, przez niejakiego Marcela Gerarda, jednak nie był pewien ile w tym prawdy. Nawet go to niezbyt obchodziło co dzieję się z tym człowiekiem. Odkąd został wampirem był przestrzegany przed złym, okrutnym Klausem Mikaelsonem, jednak pomimo to kumplował się z jego bliźniaczką. Nie potrafił sobie tego racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego się z nią zadawał, skoro była spokrewniona z tym Klausem Mikaelsonem.
Jednak teraz słysząc co miało miejsce, no przez ostatni tydzień ciężko było mu uwierzyć w nagłe nawrócenie Klausa i w jego dobrą stronę. Wiedział też, że mimo wszystko rodzina nie była Gwen obojętna i nawet gdyby zapierała się rękami i nogami to i tak musiała przyznać, że byli jej sensem życia. W końcu to dla nich robiło wszystko. Była gotowa w każdym momencie rzucić wszystko i polecieć im na ratunek. Kochała ich, nawet jeśli nie mówiła tego na głos, ani sama przed sobą. Samuelowi na prawdę ciężko było zrozumieć relację, która łączyła Gwen i jej rodzeństwo. Była cholernie porąbana ale na swój sposób niezwykła.
- Chwila, chcesz mi powiedzieć, że teraz w tobie jest jakaś dodatkowa kość od niezrównoważonej psychicznie laski, która chciała zabić ciebie, Hope i twoje rodzeństwo? - zapytał dla upewnienia się, że dobrze wszystko zrozumiał.
Gwendolyn obudziła się z chwilowego amoku i przeniosła spojrzenie z widoku za szybą na zszokowanego chłopaka.
- Tak, dokładnie to ci przed chwilą powiedziałam. Miło, że słuchasz. - powiedziała drwiąco.
- I teraz tak po prostu sobie tu przede mną siedzisz? - zapytał nazbyt entuzjastycznie, w tym złym tego słowa znaczeniu. Gwen spojrzała na niego zdumiona a potem zrobiła naburmuszoną minę.
- Myślisz, że jak mam w ciele jej cząstkę to coś ci przez to grozi? Litości. - warknęła zirytowana durnymi myślami Sama.
No debil a nie człowiek.
- Słuchaj, póki nie stanie mi na drodze któreś z mojego rodzeństwa nic nikomu nie grozi.
- A jeśli stanie? - zapytał zanim zdążył się nad tym zastanowić. Musiał przyznać, że trochę bał się perspektywy kolejnej osoby, która zagrażała światu. Już wystarczyło mu po ataku na Nowy Jork a potem incydent w Sokowii.
Całe szczęście, że są ci cali Avengersi, bo wtedy pewnie my byśmy musieli się z tymi potworami pierdolić.
Nie pałał jakąś wielką sympatią do tej bandy dziwaków ale cieszył się, że to oni muszą męczyć się z ratowaniem świata a istoty takie jak on, mogły siedzieć na dupie i zostawić wszystko im.
- Wtedy będziemy mieli przejebane. - odpowiedziała poważnie, praktycznie od razu po usłyszeniu pytania. Wiedziała, że na pozbyciu Hope się nie skończy. Każdy cały czas oczekuje więcej i więcej i tak pewnie było i z Pustką. Była poważnym zagrożeniem nie tylko dla jej rodziny ale i dla wielu ludzi, jak nie całego świata. Była na prawdę potężna, tak samo jak Mikaelsonowie, a jednak pomimo wielu lat doświadczenia nie udało im się jej pokonać. Czy unieszkodliwienie jej można było uznać za sukces? Gwen uważała to za porażkę. Gdyby miało to przyjąć miano sukcesu, to raczej powinna być szczęśliwa, czyż nie? A wcale tak nie było. Ona straciła rodzeństwo, a Hope ojca, który jakby nie patrzeć jest ważnym elementem życia każdego dziecka. Młoda miała na prawdę wielkiego pecha. Współczuła jej, że musiała żyć w takich czasach. Gwen bardzo chciała przywrócić jej jednego z rodzicieli ale co mogła zrobić? No właśnie, nic.
- Rany, dzięki Bogu są jeszcze ci cali Avengersi. Niech oni się z nią męczą. - powiedział i odetchnął z ulgą. Jeśli Pustka jest faktycznie tak niebezpieczna, to Avengersi powinni się wtedy nią zająć, w końcu to do ich obowiązków należy bronienie planety przed wszelkim niebezpieczeństwem.
Gwendolyn słysząc doskonale znaną jej nazwę poczuła się jakby ktoś oblał ją lodowatą wodą i nagle się obudziła. Spojrzała zszokowana na Samuela, który nie był świadomy jak wielkie zdumienie wywarł na dziewczynie. Siedział rozglądając się po pomieszczeniu i nawet nie zwrócił uwagi na reakcję Mikaelson.
- Avengersi? - powtórzyła, żeby sprawdzić czy się nie przesłyszała.
Samuel spojrzał na nią jak na debilkę ale szybko zmienił postawę, gdy zorientował się, że przecież nie było jej przez 24 lata. Nie wiedziała nic co działo się w tym czasie na świecie, a tam bardziej nie mogła wiedzieć kim byli Avengersi.
Westchnął szykując się na długi monolog o tym, co ją ominęło.
- Avengersi to grupa superbohaterów, która od kilku lat pomaga w zwalczaniu zła. Chociaż jak dla mnie to po prostu grupa dziwaków, którzy pasują do siebie jak pięść do nosa. - skomentował. Nagle Gwen wstała i przesunęła krzesło zaraz obok Samuela. Była tak podekscytowana, że nawet zignorowała jego ripostę, chociaż nie wiedziała, czy można było ją nawet nazwać ripostą. Ale nie to było teraz najważniejsze. Jej myśli teraz krążyły tylko wokół tego jednego słowa, które 24 lata temu po raz pierwszy opuściło jej usta. Czuła ogromną ekscytację tym, że Nickowi jednak udało się stworzyć to co planowali. Wręcz nie mogła w to uwierzyć. Cieszyła się jak głupia, nawet nie wiedziała dlaczego. Kompletnie zapomniała o Pustce i smutkiem związanym z rozstaniem z rodziną. Teraz liczyło się dla niej tylko dowiedzenie się jak najwięcej na ten temat.
- Powiedz mi. - powiedziała z błyskiem w oku i podekscytowaniem w głosie.
Samuel spojrzał zdziwiony na poczynania dziewczyny. Dlaczego do jasnej Anielki zareagowała tak na Avengersów. Może gdzieś już o nich słyszała? - Opowiedz mi wszystko co wiesz o Avengersach. - sprostowała nie zrażając się postawą chłopaka.
On natomiast jeszcze nie obudził się po pierwszym szoku, który spowodowany był nagłym pobudzeniem się Gwendolyn.
Co ją ugryzło?
Jednak mimo wszystko wziął głęboki oddech i spełnił jej życzenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro