1
•20.08.2020r.•
Przybywając do Nowego Orleanu nie sądziłam, że skończy to się właśnie tak. Nie sądziłam, że kiedykolwiek wydarzy się ten czarny scenariusz, który od zawsze miałam w tyle głowy. Nie sądziłam, że będziemy musieli się posunąć do takich środków. Nie sądziłam, że właśnie w taki sposób nasza rodzina się rozpadnie.
Jednak to był jedyny sposób aby uratować Hope. Musieliśmy się rozdzielić na zawsze, chociaż kiedyś obiecaliśmy sobie, że będziemy razem, always and forever. Czy były to tylko puste słowa? Nie sądzę. To one trzymały naszą rodzinę razem. Każdy z nas sobie coś obiecał. Każdy z nas chciał dopełnić tej obietnicy nawet jeśli miało nas to kosztować tak wiele.
Mimo wszystko jednak tej obietnicy dopełniliśmy. Ratowaliśmy rodzinę. Ratowaliśmy ją kończąc z nią. Mieliśmy być razem przez wieczność jednak na sam koniec będzie to wieczność w osobności. Każdy z nas przyjął na siebie ciężkie brzemię. Nie ważne jak bardzo byśmy chcieli nie możemy się już zobaczyć. Nie możemy się do siebie uśmiechnąć, przytulić, czy nawet być w tym samym pomieszczeniu, ba! W tym samym mieście. Wtedy to wszystko pójdzie na marne. Pustka wróci i będzie po nas. Przynajmniej dopóki nie znajdziemy sposobu na pokonanie jej. Narazie możemy ją tylko unieszkodliwić. Nic więcej. I to jest w tej sytuacji najgorsze. Jesteśmy bezsilni.
- Proszę o zapięcie pasów, za chwilę startujemy. Dziękuję. - rozległ się głos z głośnika, który obudził mnie z moich rozmyśleń. Rozejrzałam się po miejscu, w którym aktualnie się znajduje. Siedzę właśnie w samolocie do Nowego Jorku. Postanowiłam, że skoro mam już odejść to udam się właśnie tam. Dlaczego? Sama nie wiem. Myślę jednak, że to z powodu największej ilości znajomych. W szczególności jednego przyjaciela, z którym tak właściwie nie widziałam się już jakieś 24 lata, jeśli dobrze liczę? Ale przecież to nie moja wina, że zostałam zatrumnowana.
- Przepraszam, może pani zapiąć pasy? Zaraz startujemy. - upomniała mnie jakaś stewardessa z sztucznym uśmiechem, jak jej niektóre części ciała i aż przytłaczającą ilością tapety na ryju. Nawet nie odpowiadając jej zapięłam pas i odwróciłam głowę w stronę okna, koło którego siedziałam. Oparłam głowę na ręce i patrzyłam na cudowny widok deszczu spływającego po szybie. Deszcz w Nowym Orleanie to coś rzadko spotykanego. Mam nawet wrażenie, że pogoda odzwierciedla mój, jak i mojego rodzeństwa humor. Rozpacz. Dokładnie to. I żal.
Westchnęłam, po czym wyciągnęłam telefon i słuchawki. To są moje dwa ulubione urządzenia 21 wieku. No i jeszcze samochody. Kocham samochody. Pomyśleć sobie, że jeszcze 30 lat temu o takiej technologii można było sobie pomarzyć. No, wygląda na to, że niektóre marzenia się spełniają.
Mamy teraz rok 2020 dnia 20 sierpnia, czwartek.
Ta data zostanie mi w pamięci na długo. Pomyśleć, że jeszcze dzisiaj to wszystko się zdarzyło. Walka z Pustką, magiczne sztuczki i rozejście się naszej rodziny w różne strony świata.
Jeśli natomiast chodzi o mnie.
Nazywam się Gwendolyn Mikaelson. Jestem siostrą bliźniaczą Klausa Mikaelsona, choć wyglądam na o wiele młodszą, to tak jednak jest. W ogóle nie wyglądamy na rodzeństwo a co dopiero na bliźniaków. Kiedyś byliśmy nierozłączni. Potem przyszedł kryzys i nasze relacje zmieniły się diametralnie. Razem byliśmy nie pokonani. Chodziły o nas legendy. A potem wszystko się zjebało. Klaus się zjebał. Nie mówię, że ja nie. Też zawiodłam ale on bardziej. Powiedziałam wtedy kilka zdań, które nigdy nie powinny wyjść z moich ust. Długa historia.
Jestem również trybrydą. Wrodzony gen wilkołaka i wiedźmy, później przemieniona w wampira. Jednak magii nie używam za dużo. Prawdę mówiąc to chujowo wychodzą mi te sztuczki, dlatego trzymam się moich kłów i pazurów.
Moje relacje z rodziną wyglądały tak, że przybywałam do nich tylko kiedy mnie potrzebowali. Nie miałam im to za złe, że wzywali mnie tylko wtedy kiedy potrzebowali pomocy. Zawsze któreś z nich kontaktowało się ze mną telepatycznie za pomocą magii, a potem kiedy do rynku weszły telefony to nie było większego problemu. Wystarczyły nam te momenty kiedy pracowaliśmy razem. Szczerze, nie czułam się wtedy członkiem tej rodziny. Jednak nie cierpiałam przez to jakoś bardzo. Robiłam co miałam robić a potem wracałam do swoich spraw. I tak w kółko. Fakt, brakowało mi tych czasów kiedy byliśmy razem. Jednak po 400 latach z nimi miałam już dość. Wszyscy się zmieniliśmy. Ja nie pasowałam do nich. Z nas wszystkich zmieniłam się chyba najbardziej. Nie dogadywaliśmy się. Kłóciliśmy się. Głównie ja i Klaus, lecz z resztą też nie było to już to samo. Jak kiedyś najbliższy był mi Klaus, tak teraz czuję, że jest on obcym mi człowiekiem. Odeszłam z myślą, że może to przeze mnie jest taki, lecz to wcale nie chodziło o to. Jednak nie miałam zamiaru wracać na dłużej niż było to konieczne. Nawet wtedy często kłóciliśmy się. Próbowaliśmy pozabijać i uprzykrzać sobie życie. Mimo wszystko kochałam go. Kochałam ich wszystkich. I dlatego to tak boli. Dlatego boli ten fakt, że już prawdopodobnie nigdy nie dostanę wiadomości z prośbą o pomoc, nie przyjadę z moimi ciętymi ripostami, nie powkurzam nikogo z nich. Powiedziałabym, że mam nadzieję, że to się zmieni. Ale z doświadczenia wiem, że nadzieja matką głupich. Ten kto wymyślił ten tekst na prawdę był geniuszem. Teraz nie mogę zrobić nic innego niż siedzieć na dupie i czekać. Na co? Sama nie wiem.
Najpierw chciałam znaleźć sposób na to jak pozbyć się tej suki raz na zawsze, lecz teraz myślę sobie, że może to i dobrze, że tak się stało? Każdy z naszej powarjowanej rodzinki będzie miał czas dla siebie i ogarnięcia swoich myśli.
Z tego co mi wiadomo to Rebekah wyjechała z Marcelem do Włoch, a Elijah kazał wymazać sobie nas wszystkich z pamięci i zaszył się w jakiejś dziurze, nawet nie wiem gdzie. A co z Klausem, Kolem, Freją, Hayley i małą Hope to już nie wiem. Z jednej strony mnie to wkurza, bo nie wiem czy któreś z nich nie postanowiło udać się do Nowego Jorku czym skutkiem by był powrót Pustki szybszy niż się jej pozbyliśmy. Z drugiej jednak nie interesuje mnie to. Najwyraźniej tak musiało być.
Nagle poczułam, że wzbijamy się w powietrze. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęliśmy startować.
Obejrzałam się lekko zdezorientowana ale szybko ogarnęłam sytuację i wróciłam do poprzedniej pozycji przymykając oczy.
To będzie jak najbardziej dziwny okres w moim życiu. Zero SMS-ów proszących o pomoc, zero nabijania się z rodzeństwa, wkurzenia ich a potem spierdzielania gdzie pieprz rośnie, zero podróży z drugiego końca planety byle by do nich dotrzeć.
Na pewno będzie to bardzo nudny czas. Bo w końcu czego można się spodziewać po Nowym Jorku?
___________________________
- Masz to o co cię prosiłam? - zapytała brązowowłosa dziewczyna, wyglądająca na max 20 lat, ubrana w czarną bluzę, której kaptur miała aktualnie na głowie, czarne leginsy z trzema białymi paskami po bokach i białe trampki z firmy, która nosiła nazwę "Superstar".
- Pf, proszę cię, ja bym czegoś dla ciebie nie załatwił? - prychnął brązowowłosy mężczyzna, który na oko miał jakieś 25 lat, ubrany w czarną kurtkę ze skóry, na głowie tak samo jak dziewczyna stojąca przed nim miał założony kaptur granatowej bluzy, która kryła się pod skórzanym materiałem, czarne dresowe spodnie z logiem jakiejś mało znanej firmy spoczywały luźno na biodrach chłopaka a jako obuwie miał czarne adidasy, którymi aktualnie nerwowo tupał po asfalcie w jednej z uliczek Nowego Jorku, w której znajdował się wraz z starą znajomą, która pomału zaczynała się niecierpliwić.
Nie miała całego dnia, a w tym momencie raczej nocy. Fakt, że było już około 24 wcale jej się nie podobał. Nie przypuszczała, że będzie jej się tak ciężko poruszać po tym mieście, co bardzo ją irytowało, bo nie wszystko poszło po jej myśli. Nie miała właściwie nic. Tylko to co miała ubrane na sobie i telefon, który dała jej Hayley kiedy była jeszcze w Nowym Orleanie. Denerwowało ją, że nie udało jej się znaleźć chłopaka wcześniej i do tej pory nie siedzi jeszcze w mieszkaniu, do którego klucz miał jej załatwić właśnie ten osobnik stojący przed nią.
- Więc? Dasz mi to co miałeś mi dać i rozejdziemy się w pokoju? - warknęła w jego stronę już mocno zdenerwowana tym, w jaki sposób chłopak ośmielał się z nią pogrywać.
Pomimo, że był jeszcze sierpień to akurat dziś noc była nad wyraz chłodna i zwykła bluza nie dawała wystarczająco zadowalającego ciepła. Pomimo, że teoretycznie nie mogło nic jej to zrobić to jednak chłód przeszkadzał i jeszcze bardziej ją irytował.
Chłopak natomiast bardzo dobrze się bawił. Wykorzystał fakt, że w tym momencie jest w pewien sposób nad nią górą i już od dobrych 10 minut z nią pogrywał na słówka. Czuł się też dumny, że to właśnie z nim się skontaktowała, prosząc o pomoc, ktoś tak znany w ich nadnaturalnym świecie, jak Gwendolyn Mikaelson. Dawno temu już miał z nią małe porachunki ale akurat złożyło się, że podobno był jedyną osobą, która mogła się jej przydać. Pamiętał jakiego doznał szoku, kiedy na ekranie telefonu wyświetliła się wiadomość od właśnie Gwen. Nie kontaktowała się z nikim przez dobre 20 lat, niektórzy nawet myśleli, że nie żyje. Zawsze było o niej głośno i opowiadało się, czego to ona nie zrobiła. Pomimo wszystko była najbardziej lubiana z rodzinki Mikaelsonów.
Ale wracając do teraźniejszości to gdy poprosiła go o załatwienie jej papierów tożsamości, jakiegoś skromnego mieszkania na obrzeżach Nowego Jorku i jakiegoś środka transportu to był na prawdę w pewien sposób z siebie dumny. Miał nadzieję, że po tym spotkaniu nadarzy się jeszcze okazja na kolejne. Bardzo ją lubił, tego nie mógł zaprzeczyć. Swego czasu byli dobrymi znajomymi, czego wiele osób mu zazdrościło, że znał ją osobiście.
- Co się tak denerwujesz? To nie ja zniknąłem na jakieś 20 lat i nagle zjawiam się prosząc starego znajomego o pomoc. - powiedział z wyczuwalnym wyrzutem i smutkiem w głosie ale przewrócił oczami irytując się jej podejściem do jego osoby. Przecież nie był jej wrogiem to czemu była tak agresywna w stosunku do niego. Mimo, że bardzo ją lubił i darzył szacunkiem to jednak denerwowały go jej humorki.
Gwen słysząc ton głosu chłopaka postanowiła jednak użyć resztek dobroci i westchnęła smutno spuszczając głowę i patrząc na swoje buty. Nie chciała o tym teraz rozmawiać. Jednak miał rację. Znika na tyle, nikt nie wie co się z nią dzieje i nagle pojawia się prosząc o pomoc w ustatkowaniu się na pewien czas a teraz jest niemiła jakby co najmniej chłopak był kimś w czyim towarzystwie nie chciała nigdy się znajdować. Rozumiała go, ale przeżycia i zmęczenie tego dnia dawały o sobie znać właśnie zdenerwowaniem na wszystko co żyje.
- Sam, posłuchaj, na prawdę nie jestem dzisiaj w humorze i uwierz mi już bardzo męczy mnie ten dzień i chce żeby się jak najszybciej skończył. Wiem, że zachowuje się dzisiaj jak nie wiem kto ale obiecuję ci, że wytłumaczę ci to następnym razem a teraz daj mi to co miałeś mi załatwić i daj iść spać, bo zaraz padnę, na prawdę. - powiedziała już zrezygnowana i zawiedziona swoją osobą, że zaraz miała powiedzieć coś, co tak rzadko wychodzi z jej ust. Jednak musiała posunąć się do tych słów, by w końcu Samuel dał jej święty spokój i pozwolił odpocząć. - słuchaj, przepraszam okej? Więc proszę, daj mi te cholerne papiery i klucze i pozwól mi już iść. - powiedziała żałośnie, nie mając już siły na udawanie pewnej siebie i niezależnej kobiety. Jednak widząc reakcje chłopaka, który był nie dość, że zdziwiony to i usatysfakcjonowany obrotem spraw, a dokładniej słów dziewczyny, postanowiła dodać jeszcze trzy grosze, aby ratować jakoś swój już i tak poniżony honor. - wiesz, że nie byle komu to mówię, więc z łaski swojej bądź tak miły i daj w końcu to cholerstwo a później leć się cieszyć gdzie indziej.
Samuel Tremblay. Kim tak właściwie wspomniany przystojniak był? Oj, Gwen doskonale pamiętała dzień, w którym go poznała. Mimo pozorów to był jedną z osób, której ufała. Poznała go jakoś w 1850 roku. Był wampirem, przemienionym przez cholernego Niklausa osobiście. Ale Gwendolyn znała go jeszcze zanim został tak brutalnie osądzony przez jej brata. To był jeden z nielicznych dni, kiedy to jej rodzeństwo zawitało u niej. Nigdy nie miała nic przeciwko, dopóki nie zaczęły się jakieś komplikacje, kłótnie i tego typu sprawy. Tamtego dnia nie było inaczej. Poznała Samuela Tremblay'a na jednym z bali, które urządzane były w posiadłości nieopodal jej miejsca zamieszkania. Polubiła go i to bardzo. Znali się dobre 2 lata, lecz pewnego dnia kiedy beztrosko siedzieli w posiadłości dziewczyny zjawiła się jej rodzina. Oczywiście kazała im go nie ruszać, bo był jej przyjacielem. Najpierw się jej posłuchali ale musiało się coś zepsuć. Gwen i Klaus znowu się pokłócili, czego skutkiem był wybuch jej bliźniaka i załatwienie pierwszej lepszej ofiary. Samuel niestety znalazł się w złym miejscu o złej porze i został właśnie jego ofiarą. Niklaus przemienił go w wampira a potem usunął wspomnienia z jego siostrą. Niestety Gwen nie wiedziała o tym co stało się z jej przyjacielem. Nie zdziwiła się też, kiedy następnego dnia po kłótni, jej rodzeństwa już nie było. Przywykła do tego. Jedyną rzeczą, która zaczęła ją niepokoić to brak obecności Tremblay'a na umówionym miejscu spotkania. Gdy go w końcu znalazła nie mogła uwierzyć własnym oczom. Oto jej przyjaciel wysysał krew z człowieka. Stała w szoku patrząc na niego. Nie mogła pojąć jak to się stało. Kiedy? Była w takim szoku, że nie zauważyła kiedy Sam zaczął zbliżać się do niej. Ona jednak z łatwością go pokonała. Próbowała z nim porozmawiać ale on kompletnie nic o niej nie pamiętał. Była wtedy w jeszcze większym szoku. Więc przedstawiła się jako Gwendolyn Mikaelson i tak zaczęła się ich znajomość od nowa. Szybko zrozumiała co się stało z jej przyjacielem. Nie musiała długo zgadywać. To Klaus go tak załatwił. Nie miała co do tego wątpliwości. Zmienił go w wampira i wymazał ją z jego pamięci. Długo miała mu to za złe ale wtedy była osobą, która nie trzymała aż tak długo urazy. Więc kiedy ich relacje były na stopniu dobrej znajomości, odeszli od siebie, jednak nadal pozostając w kontakcie w razie czego. Gwen nigdy nie próbowała przywrócić mu wspomnień. Dlaczego? Może po prostu uważała, że gdyby było tak jak przed jego przemianą to sprowadziłaby na niego jeszcze więcej cierpienia. Jednak sama nigdy nie zapomniała tego chłopka, który poprosił ją do tańca i opowiadał nie śmieszne żarty, z których i tak dziewczyna się śmiała. Ich relacja już nigdy nie wróciła do tej, która była kiedyś. On sam już nie był tą samą osobą. Nie patrzył na nią już jak na przyjaciółkę, a jak na siostrę TEGO Klausa Mikaelsona.
Teraz stojąc tu przed nim żałowała, że nie spróbowała przywrócić mu pamięci o niej. Kto wie na jakim stopniu relacji by teraz byli. Bardzo go lubiła. Kiedyś. Teraz czasami był niedowytrzymania. Mentalnie przybiła sobie piątkę w głowę krzesłem za to, że nigdy nie skopała Klausowi za to dupy.
- Dobrze, już dobrze - powiedział lekko rozbawiony i wyciągnął z kieszeni jakieś niedbale złożone papiery i podał je dziewczynie. - proszę oto twoja nowa tożsamość. - rzekł widocznie z siebie dumny, że w tak krótkim czasie udało się mu załatwić to o co prosiła Gwendolyn.
Dziewczyna biorąc do ręki papier od razu go rozłożyła krzywiąc się nieznacznie na nieprofesjonalizm Samuela.
- Gwendolyn Williams? - uniosła brew do góry i spojrzała z niedowierzaniem na chłopaka, który z niewiadomego jej powodu był nad wyraz dumny z siebie. - kreatywnie. - mruknęła nie pozostawiając żadnego komentarza. Przeleciała jeszcze szybko wzrokiem po kartce i informacjach na niej zawartych i stwierdzając, że wszystko gra złożyła je i wsadziła do kieszeni bluzy. Po czym spojrzała z wyczekiwaniem na chłopaka. Przecież to nie były jedyne rzeczy, o które prosiła.
- No co? - zapytał głupio, chcąc jeszcze wykorzystać sytuację, że Gwen nie może mu przywalić za jego odzywki, jak to miała w zwyczaju. Jednak widząc spojrzenie, którym go obdarowała szybko włożył ręce do kieszeni kurtki i wyjął z nich dwa kluczyki. Uśmiechnął się chytrze i podał je dziewczynie.
- Dzięki. - mruknęła i już miała osunąć się w cień, by w końcu móc pojechać do mieszkania i pójść spać, gdy zatrzymała ją ręka na jej nadgarstku. Westchnęła zirytowana i obróciła się w stronę starego przyjaciela posyłając mu zirytowane i zmęczone spojrzenie. - co znowu?
- Wiesz w ogóle gdzie masz jechać? Już nie wspominając którym samochodem? - zapytał z powątpieniem patrząc na brunetkę. Chyba na prawdę musiała mieć dzisiaj zły dzień. Ale on w żadnym stopniu nie chciał jej go umilić. Nie tym razem.
Gwen uniosła brwi i przymrużyła oczy analizując jego słowa i czy faktycznie potrzebna jest mu jego pomoc. Ostatecznie jednak prychnęła i skinięciem głowy pokazała by prowadził do miejsca, gdzie jest jej samochód.
Samuelowi od razu wyrósł na twarzy banan z okazji jeszcze kilku minut, by spędzić je z dziewczyną. Szybko ją wyprzedził i zaczął iść w tylko sobie znanym kierunku a Gwendolyn dreptała za nim z wsadzonymi dłońmi w swojej kieszeni i z myślami kręcącymi się już tylko wokół jej nowego łóżka i chęci snu.
*Więc tak. Tak jak wspominałam wcześniej, ale przypomnę, dużo rzeczy może nie być zgodne z prawdą ale to tak w sumie tylko chciałam przypomnieć. No iiiiiii w sumie to tyle mam do powiedzenia XD.
Przepraszam za błędy,
Pozdrowionka i do następnego👋!*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro