Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Quidditch to tylko gra?

Faktem zdecydowanie niepodważalnym i powszechnie znanym było, iż Tori nie należała do brzydkich dziewczyn. Co więcej, w pewnym momencie swojego życia była nawet uznawana za piękność, jednak zbywała to zawsze śmiechem. Delikatne rysy twarzy, zadbane i delikatnie unoszące się włosy, a do tego pełne usta z kuszącym łukiem kupidyna. Zawsze na początku roku miała problem z nową grupą idiotów łudzących się, że jedynie udaje niedostępną i zdołają ją sobie podporządkować. Wiedziała jednak, że wszelkie fałszywe impresje znikną, gdy tylko ludzie zobaczą ją w czasie treningów, gry, czy chociażby prostej sprzeczki na korytarzu.

Niewielki nos marszczyła, co w żadnym wypadku nie było urocze, a wręcz odrzucające i upodabniające ją do wściekłego Niuchacza. Niewielkie oczy pod wpływem złości bezwiednie mrużyła, tworząc z nich cienką linię, odstraszającą nawet tych wytrwałych. No i na koniec, niezależnie czy od wysiłku, czy przez nerwy i stres, miała ogromną skłonność do czerwienienia, zarówno na szyi, jak i twarzy. Najpewniej właśnie przez to ostatnie nikt - oczywiście poza kapitanami innych drużyn - nie śmiał nazywać jej inaczej, aniżeli demonem.

Słyszała już różne wersje, była w końcu już samym Lucyferem, Lilith, a nawet sukkubem, o czym dowiedziała się już od przyjaciółki, gdyż żaden chłopak nie miał na tyle odwagi, aby mówić tak przy niej. Jedynymi idiotami, pozwalającymi sobie na dziwne i poniekąd niezrozumiałe dla niej samej przezwiska, byli Davies i Flint, znajdujący niezwykłe problemy z akceptacją tego, iż nie jest facetem i nie mogą wciągać jej w męskie wieczorki.

Tori może właśnie poniekąd przez to wszystko czuła tak niezrozumiałe podekscytowanie i skok adrenaliny, gdyż Oliver nigdy jej nie oceniał pod tym względem. Od samego początku ich relacja pozostawała stricte boiskowa, pełna rywalizacji i przez samą Jin, potrzeby zostania zauważoną jako prawdziwe zagrożenie dla zdobywców Pucharu. Wood dopiero przez upływ lat zaczął akceptować obecność dziwnej Puchonki, a w trakcie jego piątego roku, zamienił pierwsze zdania, które nie były bezosobowe.

Poniekąd właśnie to dziewczyna w nim ceniła. Nie dawał się oszukać wyglądowi, a przeciwnościom odciągnąć od pracy przy polepszeniu umiejętności w sporcie, choć od momentu dołączenia do ich drużyny Pottera, te jedynie się mnożyły.

Jej oczy niemal rozbłysły, a z trudem powstrzymywany uśmiech zamaskowała nerwowym zagryzieniem wargi. Nie potrafiła oderwać wzroku od Wooda, nawet gdy ten miał zbyt krótko przycięte włosy, za duży sweter i wyraźnie wyczerpaną tolerancję na kłótnie.

Nie potrafiła przestać go podziwiać.

— Jak tam podpierdalanie innym terminów? Mam nadzieję, że bawiłeś się przy tym równie dobrze, jak te dwa pacany. — Niby od niechcenia wskazała za siebie, mogąc jedynie podejrzewać, jak bardzo uczniów musiało zirytować niechciane wplątanie w rozmowę.

Gryfon nawet na nią nie spojrzał, zamiast tego uparcie wpatrywał się w Cedrica, jakby ten był nieodpowiedzialną matką, dającą dziecku biegać i krzyczeć po sklepie. Tori zmarszczyła brwi, po chwili ponownie próbując je unieść, aby nie dać po sobie poznać negatywnych emocji. I nie upodobnić do gremlina.

— Wood, ile masz lat, że nie potrafisz złożyć prostego zdania i odpowiedzieć na zadane pytanie? Myślałam, że zdolność komunikacji dzieci opanowują dość szybko, zwłaszcza gdy mowa o takich mądrych i niestrudzonych lwiątkach.

— A czy ty kiedyś dorośniesz, Jin?

— Technicznie rzecz biorąc, dalej jestem dzieckiem. — Kąciki ust zaczęły Tori drżeć z radości i doskonale wiedziała, że Davies będzie jej to podekscytowanie wypominać przez najbliższy miesiąc, jak nie dłużej.

Nie liczył się dla niej fakt, iż musi wyglądać żałośnie i - co gorsze - jak spragniona atencji diva, ale jeżeli to sprawiało, że Oliver jakkolwiek jej odpowiadał, to starczyło. Nie chciała oczekiwać za wiele i mieć wygórowanych oczekiwań, jak większość dziewczyn, próbujących wyrwać na podwijanie spódniczki, czy niby przypadkowe zaloty i emocjonalne manipulacje.

Nie, na to była zbyt głupia i mało subtelna. Zresztą, była pewna, że nawet gdyby stanęła naga przy Pucharze Quidditcha, Wood patrzyłby tylko na ten złoty z dzbanów.

— Oho, Zwierzątko ma chyba ruje.

Gdyby nie spóźniona przez zamyślenie reakcja, Puchonka rzuciłaby się na Ślizgona, ściągając go natychmiast w parter. Jednak zanim zdążyła zareagować w ten brutalny i dość dobrze sobie znany sposób, zdołała zaobserwować coś, co poniekąd ją uspokoiło i powstrzymało przed wykonaniem pierwszego kroku.

Wood nie śmiał się, ani nie obierał żadnej ze stron małego i dość ulotnego konfliktu, czego się wcześniej tak obawiała. Przewrócił zrezygnowany oczami i spojrzał na nią przez chwilę z widocznym zmęczeniem. Patrząc na nią, otworzył usta, karmiąc ją chwilę nadzieją na słowa skierowane prosto do niej, aby zaraz po tym zniweczyć jej radość.

— Diggory, zwolniłem wam jedno popołudnie, ale to tyle, co mogłem dla was zrobić. Oczywiście w imię polepszenia poziomu rywalizacji.

— Ach, tak. Dzięki, mamy aktualnie niewielkie problemy z rozplanowaniem treningów, co pewnie zdołałeś zauważyć.

Wood uśmiechnął się kącikiem ust, przez co Tori poczuła, jak jej nogi miękną, a ona sama niesamowicie czerwienieje na twarzy, najpewniej doświadczając przy tym chwilowego przegrzania. Spanikowana odwróciła twarz, chowając ją przed sprawcą zajścia i niemal krzyknęła, gdy jej wzrok padł prosto na Flinta, który szerzej otworzył oczy i parsknął, nie mogąc powstrzymać się przed okazaniem wyższości nad Jin nawet w takiej sytuacji.

Gdy Puchonka miała już ruszyć na znajomego, jej uwagę rozproszył dźwięk oddalających się kroków. Niemal natychmiast skierowała uwagę na Wooda, który zdążył przejść już kilka metrów w stronę schodów. Z trudem opanowała głos, zaciskając drżące palce na luźnych spodniach.

— Hej, Drewniak! — zatrzymał się na moment, odwracając w ich stronę profilem — Ustalmy jakiś sparing, abym mogła ci spuścić wpierdol, jeszcze przed oficjalnym meczem.

Nie odpowiedział, nie zareagował, ani nie pozwolił jej na dłuższe analizowanie tego, jak źle poszła jej rozmowa. Zwyczajnie ruszył dalej, pozostawiając zgromadzenie za sobą, podobnie, jak McGonagall, która przez drzwi słyszała więcej, niżby chciała.

ღღღ

Pokój wspólny już w swoim założeniu był miejscem, w którym każdy uczeń danego domu mógł odpocząć i zwyczajnie oddać się wpływowi atmosfery, tak unikatowej i pomagającej młodszym zapomnieć o rodzinnym domu, choć na czas nauki. W przypadku Gryffindoru czerwień potrafiła rozgrzać serce i ukoić nerwy, gdy złoto przypominało o wielkości, jaką cechowali się od wieków wychowankowie Godryka.

Tego wieczoru, pomimo wciąż wczesnej godziny, Oliver był jedną z niewielu osób spędzających czas pośród czterech ścian. Upadł ciężko na kanapę, niemal natychmiast przysłaniając ramieniem oczy, piekące go od dłuższej chwili. Nie mógł uwierzyć w to, jak bardzo był wyczerpany pomimo dnia bez treningu. Z trudem odnajdywał się w realiach siódmej klasy, gdy jedyne, o czym potrafił myśleć to Puchar Quidditcha, który dotychczas mógł jedynie oglądać.

To była jego ostatnia szansa na zdobycie trofeum, ale jednocześnie zbliżające się egzaminy skutecznie obdzierały go z czasu i sił. Niestrudzenie starał się dzielić to co mu pozostawało, pomagać członkom drużyny, zapewniać im, że w końcu się uda i wygrają, gdy tak naprawdę... Sam miał chwilami problem z uwierzeniem we własne słowa. Zwłaszcza gdy widział grę Ślizgonów, a nawet Krukonów, choć niepodważalnie ich poziom spadł od zmiany kapitana.

Wisienką na torcie, która w dodatku była jedynie irytująca i niosąca zagrożenie, gdy tylko nie poświęcał jej uwagi, była osoba, nie drużyna. Jedna, młodsza i znacznie słabsza od niego samego dziewczyna, nieznająca jeszcze swojego miejsca w szeregu, czy raczej nie chcąca go zaakceptować.

— Cholerna dziewucha... — wymruczał pod nosem, nie do końca świadomy tego, iż nie potrafił użyć nazwiska dziewczyny, nawet gdy ta przed nim nie stała, świdrując ciemnymi oczami i uśmiechając się w ten przedziwny sposób, jakby chciała wyśmiać jego wszystkie starania i upokorzyć przed całą szkołą.

Niemal poczuł ciarki, na samo wspomnienie dzikiego błysku w oczach, gdy tylko dawał się sprowokować głupim zaczepkom, godnym samego Malfoya.

— Czyżby w końcu jakaś urocza uczennica...

— Zaczęła zaprzątać głowę naszemu kochanemu Kapitanowi?

Bliźniacy Weasley jak na zawołanie przeskoczyli oparcie kanapy, siadając po obu stronach Wooda, zamykając go tym samym w niejakiej pułapce, z której nie mógł się wydostać, póki nie zaspokoi rudzielców odpowiedziami.

— Od kiedy cechą Gryfonów jest wciskanie nosa w nieswoje sprawy? — Oliver zmarszczył brwi, dopiero w tym momencie zakładając ręce za głową, w celu wywalczenia sobie więcej miejsca. Pomimo pierwotnej chęci pójścia w zaparte i odstraszenia bliźniaków dodatkowym treningiem, jedynie ciężko westchnął, wiedząc, że ci i tak się o wszystkim dowiedzą. Rozejrzał się nerwowo, w końcu wyrzucając z siebie pierwsze słowa. — Jin się znowu do mnie przyczepiła, to już nawet nie jest zabawne ani upierdliwe, a staje uciążliwe.

— Może jej się nasz Kapitan zwyczajnie podoba? — George rzucił jakby od niechcenia, orientując się, jak bardzo nieciekawy temat rozmowy na nich czeka.

— Która dziewczyna decyduje się na obrażanie osoby, która jej się podoba. W dodatku mówimy o Jin, ona i zakochanie? Macie lepsze żarty w zanadrzu.

— Przesadzasz, Tori nie jest aż taka zła. — Fred wzruszył ramionami. — Pomogła nam kilka razy dostać się do kuchni i schować się przed Filchem. W dodatku nie jest przecież zła w Quidditchu...

— A dzięki temu zapewnia nam dużą ilość sparringów i wspólnych treningów, nie? Powinieneś się cieszyć.

Wood pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć, że spowiada się z problemów młodszym chłopakom, z którymi w dodatku nie był wcale aż tak blisko, pomimo ich ogromnych chęci. Wiedział, że musi skupić się jedynie na tym, co było dla niego ważne i pokonać wszelkie przeszkody, nawet jeżeli jedną z nich była krzykliwa dziewczyna. Nie było w tym żadnych skrótów, których przecież w normalnym stanie nigdy nie chciałby wybierać, jako trasę główną w swoim życiu.

Wstał w końcu, kierując się do dormitorium, w celu odrobienia pracy domowej i nauki z dala od rozpraszających go ludzi i rzeczy. Wciąż huczały mu w głowie słowa McGonagall, grożącą wyrzuceniem z drużyny i zakazem grania, jeżeli jego oceny spadną w najbliższym czasie. Zacisnął wargi, wiedząc, że nawet od tego nie ma drogi ucieczki.

— Może ją po prostu zapytaj, czego chce? — Synchroniczny głos braci wyciągnął go z zamyśleń, ale gdy dotarł do niego sens zdania, potrafił jedynie się delikatnie uśmiechnąć, powstrzymując parsknięcie.

— Myślicie, że ona sama wie, czego chce?

Rozejrzał się ponownie po pokoju, upewniając, że nikt nie słyszał ich rozmowy. Plotki w Gryffindorze rodziły się najszybciej i równie szybko rozprzestrzeniały. Kilku uczniów siedziało w kącie pokoju, robiąc zadania, a jedna dziewczyna czytała książkę na parapecie niedaleko kominka. Oliver odetchnął z ulgą, ponownie ruszając, kompletnie nieświadomy swojej pomyłki.

Gdyby tylko poświęcił trochę więcej uwagi potencjalnie niegroźnej książce, mógłby dostrzec, że jest ona do góry nogami.

ღღღ

— Jak on mógł coś takiego powiedzieć? — Tori ledwo dusiła w sobie wściekłość, zaciskając coraz mocniej palce na piórze i notesie, którymi w obecnej sytuacji najchętniej rzuciłaby w Obrońcę.

— Po prostu zjebałaś. — Śmiech Carolyn sprawił jedynie, iż Jin zapragnęła jeszcze bardziej wyzbyć się emocji poprzez fizyczne starcie, jednak ostatkami samokontroli pozostawała w miejscu, jedynie od czasu do czasu rzucając werbalne obrazy w stronę Wooda, który był zbyt wysoko w powietrzu, aby zdołać ją usłyszeć.

Po tylu latach upartego przychodzenia na treningi Gryfonów ci już nawet nie zwracali na nią uwagi. Zwłaszcza że sama w przeszłości nalegała, aby ci przychodzili na te drużyny borsuków, jeżeli czuli się aż tak urażeni jej obecnością.

— Ale co ja mam zrobić? Nie będę na siłę udawać seksownej głupiutkiej nastolatki, podciągającej niby przypadkowo spódniczkę za wysoko, a kujonica tym bardziej nie będzie w jego typie. — Puchonka przysunęła palce do ust, dwoma podpierając brodę.

— Spokojnie, pamiętaj, że kujony muszą coś umieć. Ta opcja ci nie grozi.

— Pocieszająca jak zawsze, Daise.

Ponownie skupiła się na treningu, który aktualnie bardziej przypominał uproszczoną grę, w której Pałkarze próbowali znokautować kumpli. Uśmiechnęła się, obserwując, jak Johnson zgrabnie unika tłuczka, a zaraz po tym rzuca Kaflem przez górną obręcz, skutecznie myląc Wooda.

Ponownie sięgnęła po notes, już spokojnie podkreślając nazwisko Ścigającej i dopisując pod jej nazwiskiem kolejną kreskę. Zgodnie z jej przewidywaniami była centrum ofensywnej części drużyny, co już od dłuższego czasu klarowało się wyraźnie na notatkach i w statystykach. Podobnie jak fakt, iż w czasie ostatniego roku to Fred zaczął serwować celniejsze tłuczki, wysyłając dzięki nim nawet raz ją do Skrzydła Szpitalnego.

Jedyną niezmienną od lat był Wood. Jak na kaprys losu nawet nie drzewo, a skała, której nie dało się pokonać, ani tym bardziej obejść. Zwłaszcza gdy czas zaczynał się wydłużać, zupełnie jakby z każdą sekundą skupiał się bardziej i miał więcej sił - dokładniej mówiąc, jakby wysysał je z coraz bardziej rozkojarzonych przez zmęczenie graczy. Był niesamowity i potrafił zaabsorbować kompletnie obserwatorów, nawet gdy pozostawał na pozycji tak stacjonarnej i potencjalnie ciężkiej do zaprezentowania, jak Obrońca.

— Co myślisz o Potterze? — Nagłe pytanie Carolyn zmusiło Tori do opuszczenia kącików ust i leniwego rozejrzenia się po stadionie. Dopiero po dłuższej chwili zdołała dostrzec chłopca pozostającego dość statecznie przy jednej z wieżyczek.

— Mocne trzy na dziesięć. Nie jest dla ciebie przypadkiem za młody? — Głośne jęknięcie Daise nie przeszkodziło Jin z czerpania satysfakcji ze swojej głupkowatej odpowiedzi. Chwilę syciła się załamaniem przyjaciółki, aby rozwiać jej wszelkie wątpliwości dopiero po dłuższej chwili. Westchnęła cicho, pocierając palcami po noszonej na lewej ręce bransolecie. — A co mam o nim sądzić? Złoty chłopiec w złotej zbroi i klatce jednocześnie. Możecie jojczeć, ile chcecie w pokoju wspólnym, jak bardzo nie jest wspaniały i w ogóle, ale za każdym razem, gdy wygrywacie dzięki złapaniu przez niego złotego znicza... Nie sądzisz, że pozostaje po tym dziwny niesmak? Jak wtedy, gdy prawie połknął to ustrojstwo! Jezus, jak dobrze, że nie muszę ani tego, ani go dotykać w czasie meczu. — Niemal się zatrzęsła, przypominając sobie, jak tak ceniony przez wszystkich graczy przedmiot wyleciał z masą śliny Pottera na trawę. — Albo to jego pseudo stanie na miotle? Gdzie widzisz w tym kwintesencję Quidditcha? To było surfowanie, a nie latanie! Do tego za każdym razem musi wychodzić na dzielnego bohatera. Co odjebie w tym roku? Zeskoczy z miotły, bo przy ziemi zobaczy kawałek błyszczącego na złoto gówna? Raz cudem przeżył, ale jeżeli zginie przez własną głupotę na boisku, zjebie sport w tej szkole na lata. Widzisz te nagłówki, Pokonał śmierć, a ta go sfaulowała.

— Nie sądziłam, że potrafisz sformułować aż tak długą i pełną argumentów wypowiedź. — Gryfonka przysłoniła dłonią usta, które zdołała rozciągnąć w cynicznym uśmiechu. — Wiesz, pytam, bo poniekąd jest on skarbem i głównym oczkiem w głowie Wooda. Biega za nim i z tego co słyszałam, przelewa swoje motywacyjne kwestie w ilości dużej, nawet jak na niego. Może byś wykorzystała Pottera, aby się zbliżyć?

Tori zagwizdała cicho, nadymając po tym policzek. Od niechcenia zapisała kolejną kropkę w notesie, gdy Obrońca zdołał wybić kafla. Był piekielnie dobry, i wcale nie musiała stać obok niego, aby wiedzieć, jak lata treningów musiały być widoczne na jego ciele. Zarówno w formie mięśni, jak i kontuzji, o których sam mógł tak naprawdę jeszcze nie wiedzieć. Szczerze wątpiła, aby Oliver miał kogoś, kto by pokierował nim choć w pięciu procentach tak dobrze, jak ojciec nią. Po tak długim czasie i paru kursach była w stanie manualnie sama nastawić sobie niektóre wybicia, a nawet rozmasować przykurczone mięśnie, co jednak wolała robić z pomocą magii.

— Co się stało z włosami Wooda? — Zapytała bezwiednie, gdy jej wzrok po raz kolejny trafił na coś, co mogła jedynie opisać jako wynik walki z nożycami, lub jakąś bestią z Zakazanego Lasu.

— Niektórzy mówią zakład z Weasleyami, inni mówią matka, a jeszcze inni, że nieudana metamorfoza. Bierz opcję, która najbardziej ci się podoba. — Carolyn mówiąc to, nawet na chwilę nie oderwała wzroku od lusterka, w które transmutowała monetę. Z uwagą poprawiała ciemne włosy, jednocześnie upewniając się, że makijaż nigdzie nie zdołał się zetrzeć lub spłynąć.

— A już miałam nadzieję, że po wakacjach choć trochę je zapuści... — wymruczała ledwie zrozumiale — Mógłby się czegoś nauczyć od tej pierdoły Daviesa.

— Oj tak, ten wie jak o siebie zadbać.

Chwilę kiwały głupkowato głowami, odtwarzając wygląd kapitana Ravenclawu, gdy Daise w końcu nie wytrzymała i zaczęła, domyślając się, iż Jin ma za dużo dumy, aby tak otwarcie ekscytować się wyglądem Rogera.

— Jak ostatnio niemal miał loczki, to myślałam, że umrę. Z tymi okularami i uroczym uśmiechem mógłby mnie mieć na zawołanie, naprawdę. Ściąga koszulkę, widzę te ABS-y i wiem, że towar jest jeszcze ciepły i najlepszej marki z możliwych w tym pierdolniku. — Żywo gestykulowała, po chwili dopiero uspokajając oddech po szybko wypowiedzianych zdaniach. — Ale potem otwiera usta. I okazuje się, że te śnieżnobiałe zęby to ostatnie co mnie kusi w tej paszczy, bo zaczyna pierdolić i traci wszystkie punkty w tabeli.

— Och, słońce, dziesięć punktów dla Gryffindoru za to piękne ujęcie. — Tori uśmiechnęła się szczerze, machając nonszalancko dłonią w stronę jednego z bliźniaków, ciężko jej było z takiej odległości zobaczyć, z którym miała do czynienia. — Ale gadki Daviesa to nic w porównaniu do Flinta. Ostatnio albo milczy, albo przysrywa się do wszystkiego, co oddycha

— Brzmi znajomo... — Puchonka zignorowała wtrącenie, kontynuując

— Jakby naprawdę staram się go zrozumieć po tym wszystkim, co miało miejsce w zeszłym roku, ale gdy widzę go w otoczeniu dziewczyn... Naprawdę tracę wiarę. Jeszcze ostatnio Aria zaczęła się nim dziwnie interesować! Rozumiesz? Ta Aria!

— Nie mam pojęcia, o kim mówisz, ale wyobraź sobie, że się przejmuję i kontynuuj. — Carolyn przewróciła oczami, cmokając parokrotnie ustami — Albo lepiej nie, bo nie powinnaś się teraz zajmować nieważnymi sprawami. To ostatni rok Wooda w szkole, twoja ostatnia szansa na zaczęcie czegokolwiek. Skup się!

Tori ponownie chwyciła się za głowę, ignorując fakt, iż prawie wbiła sobie skuwkę w oko. Mimowolnie ponownie zaczęła się stresować, a przy tym wyjątkowo irytować. Musiała wpaść w końcu na jakiś skuteczny pomysł, a różne strategie od lat przynosiły równie opłakane skutki, co aktualna. Nie rozumiała już do końca, czego tak naprawdę chce i co czuje, zaczęło się od chęci zostania dostrzeżoną i potrzeby usłyszenia swojego imienia padającego właśnie z jego ust, a skończyło na... Na czym tak właściwie? Obsesji, zmuszającej ją do coraz bardziej dzikich akcji, dzięki którym w końcu mogłaby osiągnąć swój cel i wywołać na jego ustach szczery uśmiech, sięgający nawet oczu?

— Kurwa, ale co ja mam zrobić?! — Daise uśmiechnęła się przebiegle, klepiąc przy tym ramię niższej dziewczyny.

— Zmień imię na Quidditch, dla zasady będzie musiał cię pokochać.

Gryfonka nie zdołała uniknąć trzaśnięcia w potylicę, czego mimo wszystko nie żałowała, woląc się napawać wściekłością przyjaciółki. Zachowywała się równie głupio, jak zagonione w kąt dzikie zwierzę, drapieżnik zmuszony do ostateczności. Zupełnie nie przypominała borsuka, kojarzonego bardziej z powolności i stateczności, przynajmniej w mniemaniu uczniów z innych domów.

Zdaniem Puchonów Tori najbardziej przypominała zwierzę z ich herbu i poniekąd byli jej za to wdzięczni za każdym razem, gdy broniła ich honoru, niejednokrotnie zadzierając z silniejszymi od siebie.

— Stara, jak ja nie mam nawet żadnych cech powszechnie uznawanych za pozytywne. — Jin jęknęła i zaczęła mocniej przeczesywać włosy palcami, niemal wbijając paznokcie w skórę. Nie mogła się skupić, a wszystko wokół zdawało wyśmiewać jej niewinne zamiary, gdy te po raz pierwszy się w niej zrodziły.

— Co do...

Gryfonka ze zdziwieniem obserwowała jak zaczarowany papierowy samolocik robi kółko nad głową Puchonki, w końcu boleśnie wbijając się tuż nad jej uchem. Spłoszona Tori poderwała się, rozglądając gniewnie, domyślając, iż żartowniś musiał siedzieć niedaleko. Jednak poza drużyną i paroma osobami na drugiej stronie boiska, nie było nikogo wokół.

Spojrzała na przyjaciółkę, która podobnie do niej, szukała winnego, przeczuwając, iż podarek zwiastuje coś niespecjalnie dobrego. Zanim sama zainteresowana zdołała zareagować, Daise wyprostowała liścik, pokazując krzywe pismo Puchonce. Ta zmarszczyła niemal natychmiast brwi, doskonale znając autora zawijasów i ironicznego serduszka w rogu karteczki. Zadrżała ze złości, pragnąc wyrwać głowę chłopakowi.

— Widzę, że ktoś tu liczy na randeczkę jeszcze dziś w nocy, moja droga, nie znałam cię od tej strony. — Carolyn zaśmiała się głośno, sunąc palcem pod W naszym ulubionym miejscu i Gdy poczujesz dreszcz adrenaliny przez złamanie regulaminu. Otarła wyimaginowaną łezkę z kąta oka, nie mogąc uwierzyć w to, że ktoś zaryzykował spotkaniem z Tori Jin, sam na sam. — Romantycznie w chuj.

— Spoko, ja nie chcę pamiętać siebie od tej strony. — Puchonka przysłoniła twarz dłonią, w zrezygnowaniu kręcąc głową.

Marcus naprawdę powinien pójść po rozum do głowy i podejść do niej wprost, zamiast upokarzać przy Daise. Jego szczęście polegało jedynie na tym, że nie było nikogo wokół.

Przygryzła wargę, spoglądając po raz ostatni na Wooda.

Jej uczucia musiały poczekać, podobnie jak Oliver i praca na Eliksiry. Musiała spotkać się ze swoim ex i uspokoić jego potencjalnie malejące ego, zanim zacznie mówić za dużo ludziom, którymi się otacza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro